Gruzja
now browsing by category
Przy granicy z Osetią Południową
Przy granicy z Osetią Południową, zima w Wysokim Kaukazie 5-6-7 grudnia 2014
Przyjęliśmy zaproszenie góry wystającej z jeziorka koło Tkibuli . i pojechaliśmy w Kaukaz. Jak już pisaliśmy z Kaukazie Wysokim zakochaliśmy się 2 lata temu, będąc po rosyjskiej stronie. W Gruzji szukaliśmy czegoś co było tam, a nie było tego tu. Kaukaz wyrzucał, wręcz wypluwał nas od siebie.
Jak będzie tym razem zastanawialiśmy się. Pogoda piękna, niebieskie bezchmurne niebo i białe ośnieżone góry. Droga całoroczna, odśnieżana zresztą, poprowadzona stosunkowo nisko n.p.m..
Najpierw wspięliśmy się na przełęcz ok 1000 n.p.m , gdzie jeszcze zalegało troszkę śniegu, sycyliśmy się pięknym górskim jeziorkiem w niesamowitej scenerii. Wszystko błyszczało się i lśniło. Światło przenikało ziemię, a może pomagało jej wydobyć jej piękno?
Wszystko tańczyło w energii miłości i radości i my razem z tym.
Zjeżdżając zaprosiła nas cerkiew Nikortsminda na osobiste spotkanie. A landrynka pierwszy raz bawiła się bezpośrednio ze świniami (tutaj świnie pasą się jak krowy).
Zjechaliśmy potem do miasteczka Ambronauli w winnej dolinie na wysokości ok 500 m.n.p.m , i skuszeni przez reklamę wina, nabyliśmy je w okolicznym sklepie . Niesamowite jest to, że to dokładnie to samo wino, które kupiliśmy parę miesięcy temu w Tbilisi, a które wtedy okazało się zepsute wtórną fermentacją. http://brygidaibartek.pl/wino-gruzji/
Wino kosztowało 50 zł. To taka standardowa cena w miarę sensownego wina tutaj.
Policja wypytywała nas kolejny raz dokąd zmierzamy i po co ( w końcu jesteśmy w strefie przygranicznej z Osetią Południową )
Jedziemy do Shovi – odpowiadaliśmy zgodnie z prawdą
a są tam jakieś dobre hotele – zagadnął Bartek policjantów
Da Konieszno – zgodnie odpowiedzieli
Podążyliśmy więc doliną z winnicami w kierunku zapraszających nas pięknie ośnieżonych czterotysięczników, które iskrzyły się i migotały.
Jak pięknie pokazuje nam się ten wysoki Kaukaz – tym razem stwierdziłam
Jest jak w bajce – odparł Bartek
Za miasteczkiem Oni pieliśmy się delikatnie coraz wyżej, najpierw wjechaliśmy w wąską dolinę, by potem znaleźć się w piękniej szerokiej lesistej dolinie otoczonej z każdej strony niesamowitymi śnieżynkami. Okalające góry to 3,5 -4,5 tysięczniki, dolina jest na ok.700 do 1 tysiąca metrów,
jedziemy więc ciepłą doliną w której zlokalizowane są winnice – bajka. Słońce już zachodziło, a my po już śnieżnej drodze wjechaliśmy do Shovi znajdującego się ok 1400 m.n.p.m .
Było pięknie magicznie jednak bliskość granicy z Rosją i Osetią wywoływała we mnie lęk snu w takim miejscu w samej przyrodzie.
Czego się boisz – spytał Bartek
Nie wiem jakiś bojówek – odparłam szczerze
No to szukamy noclegu w hotelu – padła decyzja.
Może uda nam się coś znaleźć na dłużej wtedy i pochodzimy po górach.
Tutaj jednak czekało nas spore rozczarowanie. Za wsią pojawił się opustoszały o tej porze roku hotel, a na jej końcu inny, co prawda oświetlony z zewnątrz, ale nie było tam żywej duszy. Nawet portiera, który oswoiłby szczególnie mnie z najbliższą okolicą.
Kiedyś tutaj było i sanatorium.
Koło bramy jednego z domów we wsi pisało hotel.
Weszliśmy zapytać się, młody biznesmen gruziński z werwą pokazał nam w znajdującym się obok budynku pokój z temperaturą ok 0 stopni, wilgocią, brudem itp. za bagatelka 35 lari od osoby bez jedzenia (ok 70 zł.)
Mam kaloryfer odpowiedział z entuzjazmem, za godzinę się nagrzeje
Nie chcieliśmy sprawdzać sprawności jego kaloryfera, ani zostawać w tej brudnej norze dłużej.
Podziękowaliśmy i poszliśmy zostawiając zaskoczonego człowieka .
O godzinie 21, nie chcieli zostać? Dziwni.
My rozłożyliśmy się autem na nocleg poniżej wsi. Księżyc zaczął oświetlać nie tylko naszą landrynkę, ale również okoliczne góry, zrobiło się bajecznie.
Bartek miłośnik alpejskiego krajobrazu nie mógł się napatrzeć.
Poddawaliśmy się kontemplacji tego piękna. Energia zachwytu nad magią tutejszej przyrody powodowała, że zapominałam o tym, że kilkanaście kilometrów stąd jest Osetia, a potem Rosja.
Do idylli wieczoru dołączyło wino kupione w sklepie, tym razem było bardzo poprawne smakowo.
Podaliśmy się ciszy wieczoru, blasku księżyca który na początku nieśmiało oświetlał śnieg. Z czasem śnieg zaczął się tak iskrzyć, że miało się wrażenie, że jakaś magiczna siła oświetliła naszą piękną ziemię. Gdy wychodziło się na zewnątrz miało wrażenie, że stąpa po magicznej rozświetlonej przestrzeni srebrnego światła ( dlatego właśnie kochamy noclegi w naszej landrynce, hoteli w takich miejscach praktycznie nie ma, a ściana budynku oddziela skutecznie od przyrody i jej magicznej energii) .
Jestem światłem
Nagle jakieś auto podjechało ku nam. Wybiegł z niego mężczyzna
-
co tutaj robicie? Jestem szefem tutejszej policji – powiedział pytając
-
śpimy, mamy ogrzewanie, łózko – nie martwcie się odpowiedziałam spokojnie
-
czy spisywali Was na mostku – spytał
-
nikt nas nie spisywał – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, żadnej policji nie widzieliśmy
-
to bardzo źle – odpowiedział – to mój telefon jakby się coś działo – napisał szybko na kartce i pobiegł z powrotem do swojego samochodu
I znowu pojawiły się lęki, wszechświat znowu przypomniał mi gdzie jestem.
I dlaczego tutaj nie mogę czuć się dobrze?
Znów pojawiły się lęki nad bezpieczeństwem, magia gdzieś prysnęła
Popatrz jak pozwoliłaś zniszczyć swój nastrój temu człowiekowi ? Powiedział Bartek
Tak, tak – odpowiedziałam i zaczęłam równoważyć umysł
Przecież jeżeli decyduję się na nocleg w takim miejscu, ciężko przespać go w stresie i zamiast cieszyć się magią otaczającej przyrody skupić się na własnych lękach. Przecież to nic nie da.
To wiem świadomie, jednak w podświadomości coś się ulokowało i dopominało o uwagę.
Medytując, kontemplując zdrzemnęłam się trochę, ale gdy się przebudziłam emocje gdzieś odeszły. Ze spokojem wyszłam na zewnątrz przyglądając się błyszczącej magii.
Zasnęłam już spokojna.
Ranek obudził nas zachmurzonym niebem.
Może dlatego Wszechświat nie dał nam tutaj noclegu na dłużej – powiedzieliśmy z uśmiechem.
Nabraliśmy przepysznej wody ze źródełka przy którym spaliśmy (wspaniały narzan lekko gazowany) i pojechaliśmy z powrotem do Amrolauri by potem pojechać w kierunku Tsageri
Niebo było co prawda zachmurzone, jednak okoliczne góry wdzięczyły się dzielnie.
Jechaliśmy najpierw pięknym wąwozem, by potem wjechać na przepadzistą i wąską drogę prowadzącą na przełęcz by po zboczu zjechać do Tsageri.
Było pięknie wzrokowo, droga wąska, ale przejezdna. Taki prezent od wszechświata o tej porze roku. Jednak nie było magii zachwytu, tylko jak to mówimy:
no fajnie, no nawet pięknie
Największą radość sprawiła nam hurma (kaki) na drzewach, które migotały pomarańczem. Zamiast gór, pokazywaliśmy sobie drzewa hurmowe i cieszyliśmy się nimi jak dzieci.
Tak, tak czas jechać w stronę morza na hurmę, Wysoki Kaukaz zamigotał na krótko dla nas, a teraz już wyprasza ze swoich progów. Jedziemy w kierunku tego co najbardziej się dla nas wyostrzyło czyli w kierunku hurmy.
Zjeżdżaliśmy powoli w kierunku Tskaltubo z jedej strony radując się hurmą na każdym spotkanym drzewie, a z drugiej strony jacyś zmęczeni. Na ostatniej przełęczy przed miasteczkiem
– może uwarzę kawy – powiedział Bartek
Super pomysł powiedziałam radośnie.
Postój, kawa, dały nam luzu, spokoju. Po prostu odpoczęliśmy (najprawdopodobniej od energii beznadziei wyczuwanej często w górskich wsiach), gdyby nie fakt, że była 16, a miejsce było głośne, bo przy ruchliwej drodze, pewnie zostalibyśmy tutaj na noc.
Zjechaliśmy jednak do miasteczka Tsaltubo i po jakieś szarej energii kaukaskich wiosek, tutaj znaleźliśmy się w innym świecie. Szerokie świeżo wyasfaltowne ulice, w centralnie położonym parku idący potężny remont, tak samo okalające park wielkie budynki niektóre remontowane ….
Jakaś energia wzrastania – poczuliśmy
Co to jest gdzie jesteśmy?- zaczęliśmy się zastanawiać
Przyciągnęło nas miejsce, które zniszczone, pokaleczone jak my kiedyś, teraz zaczyna żyć, zaczyna rozwijać skrzydła. Stary rosyjski kurort z cudownymi radonowymi wodami.
Na nocleg zaprosiło nas Hotel Spa Resort kiedyś Sanatorium Wojenne – wysokich oficerów radzieckich. Położone w 16 hektarowym parku z fontannami (teraz w zimie nieczynnymi) wśród subtropikalnej roślinności. Do tego temperatura ok 20 stopni. Jaka zmiana rzeczywistości po prawie 1,5 miesiąca bycia w zimie.
Pani zaoferowała nam duży pokój z łazienką i 3 razy dzienne jedzenie w formie bufetu szwedzkiego za 125 lari (240 zł/ dwie osoby) i zostaliśmy ………………
Trochę na dłużej niż jeden dzień .
A tutaj tekst ze strony http://www.stosunkimiedzynarodowe.info/kraj,Gruzja,problemy,Osetia_Poludniowa o konflikcie z Osetią.
OSETIA POŁUDNIOWA DO 1992 ROKU
Osetia weszła w skład imperium rosyjskiego w 1774 roku. W latach 1918-20 doszło do serii krwawych rebelii Osetyńców przeciw istniejącej wówczas republice Gruzji. W latach 1922-24 Osetia została podzielona na część północną, która stała się autonomiczną republiką Rosji, oraz część południową, która stała się autonomicznym regionem Gruzińskiej SRR. Położona na północy Gruzji Osetia Południowa zajmuje powierzchnię 3900 km kw. W 1989 roku liczyła 98 tysięcy mieszkańców, z czego 2/3 stanowili Osetyńcy.
Stosunki między Osetyńcami a Gruzinami gwałtownie się pogorszyły pod koniec lat 80-tych, kiedy działalność rozpoczął front Ademon Nykhas, popierający aspiracje narodowe Osetyńców. 10 listopada 1989 roku przywództwo Osetii Południowej zażądało przyznania statusu republiki autonomicznej. W reakcji 23 listopada 1989 roku nacjonaliści gruzińscy zorganizowali marsz na stolicę Osetii Cchinwali, podczas którego doszło do pierwszych starć zbrojnych z Osetyńcami. 20 września 1990 roku Osetia Południowa ogłosiła pełną suwerenność w ramach ZSRR, co natychmiast zostało odrzucone przez Gruzję. Po przeprowadzeniu wyborów parlamentarnych w Osetii Południowej Tbilisi zniosło status autonomiczny Osetii Południowej 11 grudnia 1990 roku i na początku stycznia 1991 roku doszło do wybuchu konfliktu o niskiej intensywności, któremu nie były w stanie zapobiec władze radzieckie. W referendum 17 marca 1991 roku Osetyńcy niemal jednomyślnie poparli utrzymanie ZSRR w odnowionej formie, natomiast nie wzięli udziału w niepodległościowym referendum w Gruzji 31 marca 1991 roku. 19 stycznia 1992 roku w Osetii Południowej odbyło się referendum niepodległościowe. Wojna gruzińsko-osetyńska zakończyła się porozumieniem rozejmowym wynegocjowanym w Soczi przez prezydenta Rosji Borysa Jelcyna i przewodniczącego Rady Państwa Gruzji Eduarda Szewardnadze 24 czerwca 1992 roku. W lipcu 1992 roku rozpoczęła działalność Wspólna Komisja Kontroli, złożona z przedstawicieli Gruzji, Osetii Południowej, Osetii Północnej i Rosji oraz Wspólne Siły Pokojowe, złożone z żołnierzy gruzińskich, rosyjskich i osetyńskich pod dowództwem rosyjskim. Efektem konfliktu było wysiedlenie ponad 50 tysięcy Osetyńców (głównie do Osetii Północnej) i 10 tysięcy Gruzinów. Osetyńcy odnieśli zwycięstwo w wojnie i uzyskali de facto niepodległość, czego nie uznało jednak żadne państwo na świecie.
AKTUALNA SYTUACJA W OSETII POŁUDNIOWEJ
Sytuacja w Osetii Południowej była stabilna aż do gruzińskiej „rewolucji róż” z listopada 2003 roku. Nowe władze Gruzji określiły przywrócenie integralności terytorialnej kraju swoim nadrzędnym celem. Po udanym obaleniu adżarskiego watażki Asłana Abaszidze w maju 2004 roku Tbilisi skierowało swoją uwagę na Osetię Południową, wierząc w powtórzenie sukcesu z Adżarii. Podjęto działania zmierzające do ograniczenia przemytu z Rosji (m.in. zamknięcie głównego rynku Ergneti), licząc na odcięcie reżimu osetyńskiego od funduszy niezbędnych do wykonywania niezbędnych funkcji i w konsekwencji odwrócenie się ludności od władz. Jednak zostało to nieprzychylnie przyjęte przez większość Osetyńców, gdyż efektem było skurczenie się ważnego, niekiedy jedynego, źródła dochodów. Od czerwca 2004 roku zaczęły się mnożyć incydenty zbrojne, których największe nasilenie miało miejsce w sierpniu. Zginęło wówczas kilkanaście osób po każdej ze stron i ostatecznie Tbilisi postanowiło wstrzymać działania przeciw władzom osetyńskim. Doszło do względnej stabilizacji, aczkolwiek w październiku 2004 roku pod ostrzałem znaleźli się żołnierze sił pokojowych w Osetii. 5 listopada 2004 roku w Soczi prezydent Osetii Południowej Eduard Kokoity i premier Gruzji Żurab Żwania podpisali porozumienie o demilitaryzacji strefy konfliktu.
Władze Osetii Południowej dążyły do połączenia z Osetią Północną (mimo iż oba terytoria dzielą potężne góry Kaukazu) w ramach Federacji Rosyjskiej. Wielu wysokich urzędników osetyńskich jest Rosjanami (w tym Kokoity) lub posiada bliskie związki z Rosją. 12 listopada 2006 roku w Osetii Południowej wraz z wyborami prezydenckimi przeprowadzono referendum, w którym 99% głosujących opowiedziało się za secesją od Gruzji.
Rosja, aczkolwiek oficjalnie nie popierała separatystycznych dążeń, wspierała autonomię Osetii Południowej, wydając jej mieszkańcom rosyjskie paszporty, zezwalając na swobodny przepływ ludzi, szkoląc kadry, udzielając pomocy finansowej i humanitarnej. Walutą używaną w Osetii Południowej jest rubel. Rosjanie postrzegają Osetyńców, jedyny północnokaukaski lud wyznania chrześcijańskiego, jako naturalnych sprzymierzeńców w kłopotliwym regionie.
Gruzja oczywiście nie zgadzała się na secesję Osetii, gdyż podważyłoby to integralność terytorialną państwa i spowodowało, że wielu Gruzinów znalazłoby się za granicą. Nową inicjatywą Tbilisi było zainstalowanie w listopadzie 2006 roku „tymczasowej jednostki administracyjnej” dla Osetii Południowej pod kierownictwem Dmitrija Sanakojewa, byłego premiera Osetii Południowej. Administracja ta miała siedzibę w zamieszkałej przez Gruzinów wsi Kurta i miała stanowić alternatywne centrum władzy wobec rządu Kokoity.
Problem Osetii Południowej przybrał na sile w kontekście uzyskania niepodległości przez Kosowo. 15 lutego 2008 roku, na 2 dni przed deklaracją niepodległości Kosowa, rosyjskie MSZ zapowiedziało zmianę polityki wobec Abchazji i Osetii Południowej, w związku z czym gruzińskie MSZ zażądało wyjaśnień od ambasadora Kowalenki. 3 kwietnia 2008 roku rosyjski prezydent Władimir Putin zapowiedział w liście wysłanym do przywódców Abchazji i Osetii Południowej zwiększenie wsparcia Rosji dla tych terytoriów. W lipcu 2008 roku incydenty w Osetii Południowej zaczęły się mnożyć. 10 lipca Tbilisi odwołało z Moskwy swojego ambasadora gdy Rosja przyznała się, że jej samoloty myśliwskie przeleciały parę dni wcześniej nad Osetią Południową, rzekomo w celu „zapobieżenia rozlewowi krwi.”
Rosnące napięcia znalazły swoją kulminację w ataku gruzińskim na Osetię Południową 7 sierpnia, po którym już następnego dnia Rosja przystąpiła do zmasowanej interwencji zbrojnej przeciw Gruzji, bardzo szybko wypierając Gruzinów z obszaru konfliktu i okupując niektóre obszary Gruzji właściwej. Krótką wojnę gruzińsko-rosyjską formalnie zakończyło wynegocjowane przez Francję 6-punktowe porozumienie rozejmowe, podpisane przez prezydentów Saakaszwiliego i Dmitrija Miedwiediewa odpowiednio 15 i 16 sierpnia. 2 sierpnia Rosja ogłosiła o zakończeniu wycofywania się z terytoriów gruzińskich przy pozostawieniu „posterunków kontrolnych w strefie bezpieczeństwa.” 8 września Miedwiediew na spotkaniu z prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym obiecał wycofać wojska z Gruzji właściwej w ciągu miesiąca; postanowiono też o wprowadzeniu do tzw. stref buforowych w Gruzji 200-osobowego zespołu europejskich monitorów. Rozpoczęli oni monitorowanie gruzińsko-rosyjskiego zawieszenia broni 1 października, ale bez prawa wstępu do rosyjskich stref buforowych na terytoriach Gruzji właściwej przyległych do Abchazji i Osetii Południowej; wojska rosyjskie wycofały się z nich 8 października.
Najpoważniejszą konsekwencją wojny było umocnienie niezależności Abchazji i Osetii Południowej i zacieśnienie ich więzi z Rosją. 26 sierpnia prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew podpisał dekrety o uznaniu przez Rosję niepodległości Abchazji i Osetii Południowej, 9 września Rosja nawiązała stosunki dyplomatyczne z oboma prowincjami, a 17 września Miedwiediew i liderzy Abchazji i Osetii Południowej, Siergiej Bagapsz i Eduard Kokoity podpisali na Kremlu traktaty o przyjaźni, współpracy i wzajemnej pomocy, przyznające Rosji prawo do utrzymywania baz wojskowych na obu terytoriach. 30 kwietnia 2009 roku Miedwiediew, Bagapsz i Kokoity podpisali na Kremlu porozumienia dające Rosji bezpośrednią kontrolę nad granicami obu prowincji na okres co najmniej 5 lat. 13 lipca 2009 roku Miedwiediew złożył swoją pierwszą wizytę w Osetii Południowej. 26 sierpnia premier Putin i Kokoity oficjalnie otworzyli w Moskwie nowy rurociąg gazowy biegnący z rosyjskiej Osetii Północnej do Osetii Południowej, omijający terytorium Gruzji. 15 września w Moskwie podpisano porozumienia o współpracy wojskowej między Rosją a Abchazją i Osetią Południową, a 1 lutego 2010 roku – porozumienie o podróżach bezwizowych. 7 kwietnia Rosja i Osetia Południowa podpisały 49-letnie porozumienie o ustanowieniu stałej rosyjskiej bazy wojskowej.
Gruzińskie powitanie
Powitanie z Gruzją 3-6 grudnia 2014
Noc na gruzińskiej ziemi pokazała mi napięcie jakie było w Armenii, a które było kompatybilne ze mną. Historia nie jest dla Armeńców łaskawa, jak nie pogrom Ormian dokonany przez Turków, to trzęsienie ziemi, jak nie trzęsienie to wojna z Azerami. Ludzie nie wiedzą czy będą żyć za godzinę i co będzie. We mnie również z czasów dzieciństwa zostało widocznie wiele napięć i teraz puściły, poczułam się jakbym coś potężnego odpuściła, że nie muszę bać się jutra, czy nawet dnia dzisiejszego.
Dziękuję Armenii, że pokazała tę energię, a Gruzji, że dała miejsce do jej odpuszczania.
I aby nabrać świeżości do nowego kraju pojechaliśmy wykąpać się fizycznie i energetycznie w ciepłych wannach Aspindzy, zmywając z siebie wszystkie oczekiwania, porównania między Gruzją, a Armenią.
Pokochaliśmy Armenię, z Gruzją średnio się zaprzyjaźniliśmy wtedy, ale teraz jesteśmy innymi ludźmi i w inne regiony chcemy jechać. Przecież Armenia też cała nas nie zauroczyła, nawet nie zaprosiła tylko ok. 30%.
Zobaczymy jak teraz w Gruzji.
Na wannach Pani nas poznała i wycałowała.
Wygrzani, czyści udaliśmy się dalej w głąb Gruzji w kierunku morza – to główny nasz cel – mandarynki prosto z drzewa na wybrzeżu morza Czarnego.
Po drodze odwiedziliśmy Borjomi, nawet chcieliśmy się w nim dłużej zatrzymać w jakimś hoteliku jednak relacja cena, jakość – szczególnie teraz prosto po Armenii, była dla nas nie do przyjęcia.
W Gruzji hotele są o niższym standardzie i wyższych cenach niż w Armenii.
Pojechaliśmy więc na nocleg w las , w rejon stacji kolejki linowej nad miastem. Po ponad 2 miesiącach małej ilości drzew wokół siebie, a już tym bardziej iglastych, teraz zostaliśmy otoczeni przez potężne sosny, które po opadach śniegu wyglądały niesamowicie dostojnie.
Wtopiliśmy się w las razem z landrynką i zasnęliśmy otuleni przez tutejsze elfy i skrzaty.
Pisaliśmy już o tym w Armenii, jak my nie doceniamy to co mamy czyli lasy, wilgotny klimat, jego świeżość i rześkość.
Tutaj największe kurorty budowane są w takich miejscach. W Armenii opowiadano mi, że kobiety z okolic Dilijan (najwięcej lasów i rzek w Armenii) mają super skórę i wyglądają młodziej niż w innych rejonach kraju, bo wilgoć -więcej deszczu.
Wiele razy namawiamy do docenienia tego co mamy. Skupienia się na tym.
Skupiam się na tym dobrym co mam.
Niedaleko kolejki linowej zaprasza nas monastyr Sefarina z Sarowa. Z Serafinem poznaliśmy się 3,5 roku temu w Grabarce gdy kupiliśmy jego życiorys. Tutaj pięknie odnowiona cerkiew, koło niej rekonstrukcja szałasu w jakim mieszkał Serafin, obok kamień podobny do tego na jakim lubił się modlić. Do te przemiłe siostry.
Jakaś bajkowa energia.
Tutaj, to chcemy zostać, niestety na ten moment siostry mają u siebie remont i nie wynajmują pokoi.
Właśnie gdy energia nam pasuje, zapominamy o standardzie, nie jest on nam potrzebny. Ta magia wokół całkowicie go zastępuje, tak jak właśnie cudowne noclegi w landrynce.
Gdy już zniżamy energię, a wokół są mniej przyjazne miejsca standard ma znaczenie.
Stwierdziliśmy więc, że czas na nas w dalszą drogę, zabraliśmy też Sarafina ze sobą, który swoim światłem będzie wskazywał nam drogę radości i miłości w otaczającym świecie.
Takie perełki jak jego monastyrek tak niedaleko od słynnego kurortu, a tak inny i cichy, magiczny.
O takie miejsca prosimy na swojej drodze.
Dziękując za ten piękny czas z Serafinem z radością zjechaliśmy do kurortu napić się wody, a potem już chyba z umysłu, a może z ochrony przed zatłoczoną drogą Tbilisi-Batumi zjedliśmy trochę buły z fasolą (lobiano) i frytek (Gruzja nie jest przyjazna takim ludziom jak my jedzeniowo) i w deszczu podążyliśmy w kierunku morza Czarnego, tak symbolicznie jakby wyjeżdżając z ciemności,
Ciemności zmęczenia własnych emocji. Reakcji na zmęczenie.
Bartek gdy jest zmęczony szuka pretekstu do kłótni, bo złość daje energię.
Jestem wolny od czerpania energii ze złości.
Pozwalam sobie rozpoznać zmęczenie i poprosić wtedy o wsparcie siły światła.
Już w nocy znaleźliśmy nocleg koło Tkibuli nad jeziorkiem , a ranek powitał nas pięknym słońcem i ciepłem. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz chodziłam w polarku samym cienkim.
Nie wiadomo czy to wiosna, czy jesień?
Podjechaliśmy po wodę mineralną do miejscowości Leghva , gdzie Pan sprzedający warzywa i owoce z busa podarował nam reklamówkę pysznych mandarynek i poopowiadał jakie ciekawe kurorty z wodami mineralnymi są w okolicy.
Kolejny prezent i podpowiedź wszechświata.
Prezenty, podarki dla turystów – pielgrzymów tutaj na Kaukazie są czymś normalnym, naturalnym, oczywiście nie w miejscach turystycznych gdzie rządzą troszkę inne energie.
Choć nawet targi w Gruzji (w Armenii są wredne i wyrachowane) są miłe, sprzedawcy często też tak po prostu coś dają od siebie. Może bardziej naciągają, jednak atmosfera jest przyjaźniejsza.
Miałam nie porównywać????
Jeszcze nie potrafię, na pewno będzie się to przewijać.
Jedno co nas bardzo uderzyło po przyjeździe z Armenii to przygarbieni, przygnieceni życiem ludzie.
Z pozoru wygląda to jakby Armenia była bogatsza, choć chyba te kraje żyją na podobnym poziomie, emerytury są podobne, zarobki myślę, że też. Armenia przez ostatnie lata doświadczyła wiele nieszczęść, jednak ludzie chodzą nie tylko bardzo dobrze ubrani, ale przede wszystkim wyprostowani. Z dumą noszą głowę na karku.
A w Gruzji nie.
Dlaczego?
Ormianie są lepiej wykształceni, ale i naszym zdaniem mniej pracowici.
Gruzinów ciężka praca przygniata do ziemi – stwierdził Bartek
Może to klucz???
I tak zaproszeni przez piękny ośnieżony Kaukaz i Pana od mandarynek pojechalismy w jego głąb w kierunku granicy z Osetią.
Życiorys świętego Serafina http://glosojcapio.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=292&Itemid=75
Serafin z Sarowa to ostatni kanonizowany święty przed rosyjską rewolucją 1917 roku, ulubiony patron prawosławia, powoli odkrywany także przez katolików. Całe życie spędził w małym, zagubionym wśród lasów monastyrze w Sarowie. Każdego napotkanego witał słowami: „Radości moja! Chrystus zmartwychwstał!”. Jan Paweł II napisał o nim: „To, obok św. Franciszka z Asyżu, jeden z większych mistyków Kościoła”.
Serafin, a właściwie Prochor – bo takie imię otrzymał na chrzcie – urodził się 19 lipca 1759 roku w Kursku. Był drugim synem Izydora i Agaty Moszninów, którzy pochodzili z bogatej rodziny kupieckiej. Rodzice żyli bardzo pobożnie, a ich dom był otwarty dla biednych. Z wdzięczności za dobro, jakim ich Bóg obdarzył, postanowili nawet wybudować w Kursku świątynię.
Izydor zmarł, kiedy Prochor ukończył trzy lata. Wychowaniem dzieci zajęła się wtedy matka, dzielna kobieta, która wzięła na swoje barki również nadzór nad rozpoczętą budową kurskiej świątyni.
Cudownie ocalony
Prochor był bardzo żywym i energicznym chłopcem. Pewnego razu, a miał wtedy siedem lat, wraz z matką poszedł oglądać budowany kościół. Weszli na dzwonnicę, aby podziwiać widok miasta. W pewnym momencie chłopiec niebezpiecznie wychylił się i wypadł. Matka była pewna, że jej syn nie przeżył wypadku. Z wielką trwogą w sercu zbiegła na dół. Jakież było jej zdziwienie, radość i wdzięczność wobec Boga, kiedy zobaczyła na dole zupełnie zdrowego, czekającego na nią ze spokojem syna. Pomyślała wtedy: „To szczególne dziecko. Musi być wybrany, skoro Opaczność Boża nad nim czuwa”.
Kolejne trudne doświadczenie przyszło dwa lata później: dziewięcioletni Prochor zapadł na chorobę, której lekarze nie potrafili wyleczyć. Wszyscy byli pewni, że chłopiec nie przeżyje. Matka jednak ufała Bogu i z gorącą wiarą modliła się o uzdrowienie syna. Chłopcu przyśniła się wtedy Matka Boża, która obiecała, że przyjdzie mu z pomocą. Na drugi dzień, w święto Matki Bożej, obok ich domu przechodziła procesja z cudowną ikoną Matki Bożej Kurskiej. Agata wzięła nieprzytomnego syna na ręce i wyniosła go z domu, aby prosić Bogurodzicę o cud. I stało się. Chłopiec niebawem wrócił do zdrowia.
Po tym wydarzeniu Prochor prowadził normalne życie: uczył się dalej w szkole, bawił się z kolegami, czytał książki, uczestniczył w nabożeństwach. Jednak coraz więcej czasu zaczął spędzać w odosobnieniu – na modlitwie. Powoli rodziło się w nim pragnienie życia zakonnego. Przed podjęciem ostatecznej decyzji wybrał się z pielgrzymką do Ławry Kijowskiej, gdzie z ust pustelnika usłyszał: „Synu mój, Bóg posyła cię do monastyru sarowskiego. Zachowaj czystość duszy i nieskazitelność ciała oraz zawsze pamiętaj o modlitwie Jezusowej, a wszystko pozostałe będzie ci dane od Boga”. Po tym spotkaniu Prochor wrócił do Kurska, aby pożegnać się z matką. Agata pobłogosławiła syna i zawiesiła mu na piersi krzyż, który nosił do końca życia. Wyruszył do Sarowa. Miał wtedy dziewiętnaście lat.
Monastyr w Sarowie
W nowicjacie Prochor z pokorą, posłuszeństwem i gorliwością wykonywał wszystkie polecenia przełożonego. Jego czas wypełniała modlitwa i praca fizyczna: wypiekał chleb, pracował jako stolarz i drwal, chodził po kweście. Nieustanną pracą odgradzał się od nudy – tej, jak później mawiał – „największej pokusy dla młodych mnichów, którą wyleczyć można modlitwą, powściągliwością języka, pracą fizyczną, czytaniem słowa Bożego i cierpliwością, ponieważ pokusa ta rodzi się z małoduszności, bezczynności, braku cierpienia i pustosłowia”. Wkrótce z powodu nadmiernej ascezy zachorował. Stan młodego mnicha z każdym dniem się pogarszał. Przełożony namawiał go, aby skorzystał z pomocy lekarzy, lecz Prochor odpowiadał: „Życie swoje powierzyłem jedynemu prawdziwemu lekarzowi, Jezusowi Chrystusowi i Przenajświętszej Bogurodzicy”. I znów, jak w dzieciństwie, doświadczył cudownego uzdrowienia.
W 1786 roku Prochor złożył śluby zakonne i otrzymał nowe imię – Serafin. Po przyjęciu święceń kapłańskich codziennie sprawował Eucharystię. Pewnego razu miało miejsce niezwykłe zdarzenie: podczas nabożeństwa sprawowanego w Wielki Czwartek Serafin ujrzał otwarte niebiosa i Jezusa Chrystusa w wielkiej mocy i chwale. Kilka godzin trwał w zachwycie i nie mógł wypowiedzieć słowa ani ruszyć się z miejsca. Wszyscy obecni w świątyni w milczeniu wpatrywali się w jaśniejącą twarz młodego mnicha, przeczuwając, że doświadcza on obecności Boga.
W stronę odosobnienia
Po tym wydarzeniu Serafin jeszcze gorliwiej pragnął służyć Bogu. W ciągu dnia – jak dotąd – wypełniał obowiązki, ale w nocy szedł na modlitwę do swojej leśnej pustelni. Po pewnym czasie uzyskał zgodę przełożonych na życie w całkowitym odosobnieniu. Do monastyru przychodził tylko w sobotę wieczorem na nocne czuwanie przed niedzielną liturgią.
Obok swojej celi założył warzywnik, zaczął także hodować pszczoły. Zachowywał surowy post, jadł tylko raz dziennie to, co zdobył pracą własnych rąk. Raz w tygodniu bracia z monastyru przynosili mu chleb. W środy i piątki niczego nie jadł, a w Wielkim Poście pożywienie przyjmował tylko raz w tygodniu – po niedzielnej Eucharystii. Bywało, że w swoim odosobnieniu tak bardzo pogrążał się w modlitwie, że przez długie godziny pozostawał nieruchomy, niczego wokół nie widząc ani nie słysząc.
Wieści o „świętym mnichu z lasu” szybko się rozeszły. Oprócz współbraci zaczęli go odwiedzać także okoliczni mieszkańcy, a po pewnym czasie także przybysze z daleka – wszyscy szukali jego mądrej rady i błogosławieństwa. Zakłócało to jego odosobnienie. Serafin wyprosił pozwolenie przełożonego, aby zabronić dostępu do pustelni najpierw kobietom, a później pozostałym osobom. Poczuł bowiem, że Bóg wzywa go do jeszcze większego odosobnienia. Odpowiadając na to wezwanie, przyjął na siebie ślub całkowitego milczenia. Drogę do pustelni zagrodził pniami sosen. Odtąd odwiedzały go tylko ptaki i dzikie zwierzęta. Swoją porcją chleba, którą bracia przynosili mu z monastyru, Serafin dzielił się z niedźwiedziem, którego karmił z ręki.
Trud modlitwy nieustannej
Aby całkowicie uwolnić się od pokus, Serafin podjął trud nieustannej modlitwy. Co noc wspinał się na ogromny kamień w lesie i modlił się z uniesionymi rękoma, wołając: „Boże, bądź miłościw mnie, grzesznemu”. W ciągu dnia modlił się w celi, także na kamieniu, który przytaszczył z lasu. Schodził z niego tylko na krótki odpoczynek, dla pokrzepienia ciała skromnym pożywieniem. Tak modlił się 1000 dni i nocy.
Pewnego razu na jego pustelnię napadło trzech rabusiów. Serafin pracował w tym czasie w ogrodzie i miał w ręku topór. Opuścił go jednak i powiedział: „Czyńcie, co musicie”. Rabusie najpierw zażądali pieniędzy, a ponieważ ich nie posiadał, okrutnie go pobili, związali i chcieli wrzucić do rzeki. Przedtem jednak przeszukali jego pustelnię. Kiedy nie znaleźli niczego oprócz ikony i kilku ziemniaków, odeszli. Odzyskawszy przytomność, Serafin cudem wyswobodził się z więzów i ruszył po pomoc do monastyru. Miał bowiem poważne rany głowy i połamane żebra. Przez siedem dni leżał nieprzytomny, a lekarze nie mogli się nadziwić, że mimo takich ran przeżył. Po pięciu miesiącach, kiedy poczuł się na siłach, wrócił do swojej pustelni. Na skutek odniesionych obrażeń do końca życia chodził zgięty w pół, opierając się na kiju lub toporku. Swoim oprawcom przebaczył jednak i prosił, żeby ich nie karano.
Mistrz duchowy
Jeszcze przez trzy lata po tym wydarzeniu Serafin żył w swojej pustelni i zachowywał całkowite milczenie. Potem, na prośbę przełożonego, wrócił do monastyru, ale w swojej celi dalej prowadził życie pustelnicze. W listopadzie 1825 roku miał we śnie widzenie, podczas którego Matka Boża nakazała mu pozostawić odosobnienie i służyć ludziom potrzebującym nawrócenia, pocieszenia i duchowego kierownictwa. Tak rozpoczął się ostatni etap życia Serafina. 66-letni mnich otworzył drzwi swojej celi dla wszystkich. Przychodziło do niego wielu potrzebujących – codziennie odwiedzało go ponad 2 tysiące osób. W ten sposób posługiwał jeszcze osiem lat.
Wszystkim mówił o tym, że celem życia chrześcijanina jest zdobywanie Ducha Świętego, co można osiągnąć jedynie poprzez czyny osadzone w wierze: „Tylko dobro czynione ze względu na Chrystusa ma moc pozyskania Ducha Bożego. Nie jest to zdobywanie cnoty dla niej samej, za czym stoi nierzadko miłość własna, chęć zasłużenia sobie na przychylność Boga. Gdy modlisz się czynem, działaniem, nie musisz już dzielić czasu na pracę i modlitwę. Duch Święty przebóstwia wtedy wszystko, co robisz i czym żyjesz. Codzienność staje się modlitwą. Wszystko, czego dotyka Duch Święty, przemienia się w radość. Staraj się zjednoczyć twoje serce, przyjmij do twego serca pokój, a wtedy tysiące osób, które są wokół ciebie, zostaną zbawione”.
Serafin miał świadomość, że jego życie dobiega kresu i chciał się dobrze przygotować na ten moment. „Ciałem zbliżam się do śmierci – mówił – a duchem jestem niczym nowo narodzone dziecko, z całą świeżością początku, a nie końca…”. Sam zrobił sobie trumnę, w której chciał być pochowany, i postawił ją przy wejściu do swojej celi. W przeddzień śmierci śpiewał wielkanocne pieśni – tak jakby nie mógł doczekać się spotkania ze Zmartwychwstałym. Zmarł w nocy, podczas modlitwy. 2 stycznia 1833 roku jeden z mnichów, idąc na poranną modlitwę, znalazł go w celi klęczącego przed ikoną Bożej Matki. Na twarzy Serafina zastygła radość.
Małgorzata Sękalska
„Głos Ojca Pio” (nr 45/2007)
Przypowieści serafina ze strony http://www.cerkiew.szczecin.pl/prawosawie/teologia/5-pouczenia-witego-serafima-z-sarowa.html
Dlaczego Chrystus przyszedł na ziemię? Przyszedł bo Bóg patrzy z miłością na rodzaj ludzki, bo „Bóg tak ukochał świat, że Syna swego jednorodzonego dał” (J 3,16). Chrystus przyszedł, by odnowić wizerunek i dobroć Boga w upadłym człowieku. Pan przyszedł, aby zbawić ludzkie dusze, bo „Bóg nie posłał swego Syna na ziemię, aby świat potępić, ale by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,17) i poza tym, my podążając za naszym Odkupicielem Jezusem Chrystusem musimy wieść życie według Jego Boskiej nauki, by przez to zbawił nasze dusze.
Bóg jest ogniem, rozgrzewającym i zapalającym serce i wnętrze człowieka. Więc jeśli czujemy chłód w naszych sercach, który pochodzi od diabła (bo diabeł jest zimny), tedy dajmy znać Panu. On, kiedy przychodzi, rozgrzewa nasze serca Swą doskonałą miłością nie tylko ku sobie, ale i ku naszym bliźnim. A chłód nienawidzących ustąpi pod wpływem ciepła Jego dobroci, która będzie bić z naszych twarzy.
Tam gdzie jest Bóg, tam nie ma zła. Wszystko co pochodzi od Boga jest spokojne, zdrowe i prowadzi człowieka do uznania prawdy o sobie i własnych niedoskonałościach i do pokory.
Bóg ukazuje Swoją miłość do człowieka, nie tylko w przypadku kiedy czynimy dobro, ale kiedy obrażamy Go naszymi grzechami i sprawiamy Mu ból. Z jakąż cierpliwością znosi On nasze bezprawie! „Nie nazywaj Boga sprawiedliwym sędzią – mówi św. Izaak, bo Jego sprawiedliwość nie jest podobna naszej . To prawda, że Dawid nazwał Go sprawiedliwym sędzią i właściwie, ale Syn Boży wciąż ukazuje, że Bóg jest dobry i miłosierny ponad miarę.
Wiara według nauczania św. Antiocha jest początkiem naszego zjednoczenia z Bogiem, prawdziwie wierzący są kamieniami Kościoła Bożego, przygotowanymi do wznoszenia tej budowli przez Boga Ojca, która wznosi się przez moc Jezusa Chrystusa- to jest przez Krzyż i moc łaski Ducha Świętego. „Wiara bez uczynków martwa jest” (Jk 2,26) Owocami wiary są miłość, pokój, cierpliwość, miłosierdzie, dźwiganie krzyża i życie według ducha. Prawdziwa wiara nie może obyć się bez uczynków. A ten, kto prawdziwie wierzy z pewnością także czyni dobre dzieła.
Wszyscy, którzy mają mocną nadzieję w Bogu są ku Niemu porwani i oświeceni blaskiem wiecznej światłości. Jeśli człowiek pozbawiony jest nadmiernej troski o siebie, kieruje swą miłość ku Bogu i cnotliwym czynom i wie, że Bóg troszczy się o niego- taka nadzieja jest prawdziwa i pełna mądrości. Lecz jeśli człowiek pokłada wszelkie swoje nadzieje tylko w swoich zamierzeniach, a zwraca się do Boga w modlitwie jedynie w chwilach niepowodzeń i tylko wtedy zaczyna ufać w pomoc Bożą gdy przestaje wierzyć w swoje możliwości i nie może im zapobiec, to taka nadzieja jest nieważna i fałszywa. Prawdziwa nadzieja szuka jedynie Królestwa Bożego i jest pewna, że otrzyma wszystko co potrzebne jest w tym śmiertelnym życiu. Serce nie zazna pokoju dopóki nie zdobędzie tej nadziei. Nadzieja ta bowiem całkowicie uspokaja i raduje. Najświętsze usta Zbawiciela powiedziały o niej: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni I obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię”(Mt 11,28)
Kto odnalazł doskonałą miłość Bożą idzie przez życie, jakby nie istniał. Uważa siebie w tym wszystkim co widzialne za obcego i oczekuje z cierpliwością na to co niewidzialne. Jest całkowicie przemieniony w miłość Bożą i porzuca wszelkie przywiązanie do świata. Kto prawdziwie kocha Boga uważa siebie za wędrowca i przybysza na ziemi, wszystko w nim jest skierowane ku Bogu obecnym w jego myślach i duszy, Którego jedynie kontempluje.
Szczególnie należy troszczyć się o duszę , bowiem człowiek w swoim ciele jest jak płonąca świeca. Świeca musi kiedyś zgasnąć, a człowiek umrzeć. Ale skoro nasze dusze są nieśmiertelne należy poświęcić im znacznie więcej troski niż ciału „Cóż za korzyść z tego jeśli człowiek cały świat pozyska, a na swojej duszy szkodę poniesie, lub cóż jest człowiek w stanie dać za swoją duszę?” (Mt 16:26) Jak wiadomo nic na świecie nie może służyć za okup, jeśli sama dusza warta jest więcej niż cały świat i wszystkie królestwa świata, a Królestwo Niebieskie jest nieporównanie bardziej cenne. Uważamy duszę za tak drogą według tego co mówił nam Makary Wielki : „ Bóg nie pragnął duchowej więzi z żadnym stworzeniem poza człowiekiem, którego kocha bardziej niż jakiekolwiek ze swoich stworzeń.”
Musimy mieć szczególną postawę wobec naszych bliźnich, nie czynić nikomu obraźliwych uwag, przytyków. Kiedy odwracamy się od człowieka lub obrażamy go, to nasze serce kamienieje. Każdy musi starać się o radość ducha, by do trudnych lub niechętnych nam osób zwracać się ze słowami miłości. Kiedy widzisz, że brat twój grzeszy, okryj go, jak poucza św. Izaak Syryjczyk : „Zdejmij z siebie swój płaszcz i okryj nim grzesznika.”
W naszych relacjach z bliźnimi musimy być przejrzyści wobec każdego równie dobrze w słowach, jak i w myślach, w przeciwnym razie czynimy nasze życie bezużytecznym. Musimy kochać innych, nie mniej niż siebie samych, zgodnie z Prawem Pańskim: „Będziesz miłował… bliźniego swego, jak siebie samego” (Łk 10,27). Ale nie tak, aby nasza miłość ku innym wiązała nas przywiązaniem stojącym w sprzeczności z pierwszą częścią tego przykazania miłości względem Boga, jak nas naucza nasz Pan Jezus Chrystus: „Jeśli kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien, i jeśli ktoś miłuje syna i córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien”(Mt 10,37)
Jest absolutnie koniecznym być miłosiernym wobec nieszczęśliwych i tułaczy. Wielcy biskupi i Ojcowie Kościoła kładli na to ogromny nacisk. Względem tej cnoty musimy próbować zrozumieć i wypełnić wszystko zgodnie z Prawem Pańskim: „Bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec”, i „Chcę raczej miłosierdzia, niż ofiary”(Łk 6,36 ; Mt 9,13) Mądrzy będą zważać, by zachować te słowa, ale głupcy na to nie zważają. Z tego powodu nagroda także jest różna dla nich, jak powiedziano :„Kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie tez zbierać będzie.”(2 Kor 9,6)
Przykład Piotra Chlebodawcy, który za kawałek chleba danego żebrakowi, otrzymał przebaczenie wszystkich swoich grzechów (zostało mu to objawione w widzeniu) niech pobudzi nas do bycia miłosiernymi wobec naszych bliźnich- każdemu mała jałmużna może przyczynić się do uzyskania Królestwa Niebieskiego.
Ofiarowana jałmużna musi wypływać z duchowego usposobienia, zgodnie z nauczaniem św. Izaaka Syryjczyka :„Jeśli dajesz wszystko tym, którzy cię proszą, niech radość twojego oblicza wyprzedza twój datek i pociesza w smutkach bliźniego odpowiednim słowem.”
Jest nieprawością osądzać każdego, nawet jeśli ktoś grzeszy i tarza się w przestępstwach wobec Prawa Bożego na Twoich oczach, jak jest powiedziane w Słowie Bożym: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”(Mt 7,11). „Kim jesteś ty, co się odważasz sądzić cudzego sługę? To, czy on stoi, czy upada, jest rzeczą jego Pana.”(Rz 14,4). Znacznie lepiej jest zachowywać w pamięci słowa Apostoła: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł.”(1Kor 10,12)
Nie można żywić złości i nienawiści wobec człowieka, który jest nam wrogi. Przeciwnie, musimy kochać go i czynić mu tyle dobra, na ile to możliwe, według nauki naszego Pana Jezusa Chrystusa: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i czyńcie dobrze tym, którzy was nienawidzą.”(Mt 5,44). Jeśli będziemy starali się to wypełniać na miarę naszych sił, możemy mieć nadzieję, że Boże światło zacznie świecić w naszych sercach, oświecając naszą drogę do Niebieskiego Jeruzalem.
Dlaczego potępiamy innych? Ponieważ unikamy poznania samych siebie. Jeśli będziemy dążyć do poznania samych siebie, nie będziemy mieli czasu, by rejestrować uchybienia innych. Zacznijcie osądzać samych siebie, a przestańcie sądzić innych. Sądząc zły uczynek, nie osądzajcie czyniącego go. Koniecznym jest poznanie siebie, najbardziej grzesznego ze wszystkich i wybaczenie swojemu bliźniemu każdego przewinienia. Musimy nienawidzić tylko szatana, który go zwiódł. Przewinienie to może jawić się jako coś złego tylko nam, a w rzeczywistości występujący przeciw nam miał dobre intencje. Poza tym, drzwi pokuty są zawsze otwarte i nie wiadomo, kto wejdzie przez nie szybciej- ty “sędzia”, czy też sądzony przez ciebie.
Pragnący zbawienia musi zawsze mieć serce skłonne do pokuty i skruchy: „Moją ofiarą, Boże jest duch skruszony; pokornym i skruszonym sercem, Ty Boże nie gardzisz”(Ps 51, 19) Z tak skruszonym sercem człowiek może uniknąć bez problemu wszystkich przebiegłych sztuczek szatana, którego wszystkie wysiłki skierowane są ku zaniepokojeniu ludzkiego ducha. Przez te niepokoje chce zasiać żałobę, według słów Ewangelii: „Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast? On im odpowiedział,’ uczynił to wróg’.” (Mt 13, 27-28) Lecz kiedy człowiek walczy, aby mieć łagodne serce i zachować spokój myśli, wtedy wszystkie podstępy wroga są pozbawione mocy, a tam gdzie jest spokój myśli, tam przebywa sam Bóg: „W Salem (z hebr. Shalom- pokój) powstał Jego przybytek, a na Syjonie Jego mieszkanie.” (Ps 76,2).
Obrażamy wspaniałość Boga grzesząc przez całe nasze życie, a więc zawsze powinniśmy pokornie prosić Pana o przebaczenie nam naszych win.
Deser z hurmy (kaki)
Deser z Hurmy 24-11-2014
Dosłownie kilka godzin temu, podczas bardzo radosnej medytacji, przyszła do mnie myśl. A właściwie była to wizualizacja przepisu na deser owocowy. Wcześniej takimi rzeczami się nie zajmowałem (mam na imię Bartek), ani raczej o nich nie myślałem. Tak więc może dla innych to nic odkrywczego, jednak dla mnie ma wartość złotej myśli. Deser dotyczy owocu hurmy (kaki), której sezon wysypu właśnie się zaczyna w Armenii i Gruzji.
Potrzebny jest bardzo dojrzały egzemplarz, który w tym stanie przyjmuje postać słodkiej galarety obleczonej pomarańczowo-różową skórką. Owoc kładziemy na pozostałościach zielonej szypułki i nożem odcinamy czubek.
Wyjadamy na oko jedną trzecią miąższu i a pozostały w wewnątrz rozdziobujemy łyżeczką, tak aby zawartość miała luźną konsystencję. Skórka hurmy jest cieka, ale wytrzymuje wszystkie wykonywane zabiegi.
Nalewamy do środka łyżeczkę roztopionej uprzednio gorzkiej czarnej czekolady i od razu mieszamy z miąższem.
Oryginalnie w przekazie czekolada powinna stężeć w chłodnej treści owocu, mnie nie stężała (cierpliwi włożą do lodówki !), ale i tak deser jest pyszny.
Wiórki kokosu to już modyfikacja przepisu. Proste, prawda?
I tu rodzi się refleksja nad tym całym odżywianiem pranicznym. Może właśnie głównie chodzi o brak przymusu nieustannej, codziennej, obowiązkowej konieczności spożycia kompletnej, obfitej ilości pożywienia. Natomiast daje nam możliwość świadomego smakowania życia, doświadczania uroków ziemskiej egzystencji w postaci towarzystwa kilku częstujących nas owocami drzew (z szacunkiem dla obu stron).
Radość spotkania – jesienny czas z monastyrkiem
Monastyr Gughtak radość spotkania 25-26 październik 2014
I znów jadąc za energią, bez planu oczekiwań dojechaliśmy do Monasturu Guthak z XII wieku.
Jak już pisałam parę razy, większość tutejszych monastyrów, kościołów, cerkwi, są to muzea bez religijnego życia lub prawie bez. Kiedyś służyły duszy ludzkiej, a teraz co najwyżej umysłom oglądaczy, którzy jak szybko przyszli, tak szybko odchodzą. Są zamknięte, zablokowane na kontakt z ludźmi. Może trochę obrażone na los jaki ich spotkał.
I tak samo tutaj podjechaliśmy pod monastyrek, nim jeszcze wysiadłam z samochodu już krzywiłam noskiem.
Był spory dystans między mną, a miejscem. Monastyrek ma zachowane 2 kościółki. Od razu podążyłam do większego kościółka i jakie było moje zdziwienie gdy okazało się, że nie ma on sklepienia górnego wieżyczki. Ileż razy mówiłam, że jest to zamknięcie na wszechświat, na energię boską, a tutaj taka niespodzianka. Nie wiem co zniszczyło kopułę, jednak energia wewnątrz łączyła wszystkie znane mi światy.
Do tego ktoś pokarmił tutejsze duchy dużą ilością słodyczy, a świeczki kiedyś przyklejone do ścian poodpadały.
Zaczęłam je zapalać, prosząc duchy o spełnienie zawartych w nich życzeń. Robiłam to z taką radością, że okalająca mnie przestrzeń przypominając sobie o takich uczuciach (na początku była zimna i na dystans) stopiła się ze mną.
Poczułam taką siłę i radość z podróży przez życie i pomoc w spełnianiu marzeń innych osób.
Radość i siłę z działania. Wszystko tańczyło, a kościółek rozbłysł blaskiem zapalonych świec.
Przechodząc do drugiego kościółka (mniejszego, ale ze sklepieniem) zobaczyłam miejsce po ognisku, a koło niego prosty teren, idealny na nocleg.
Chcesz spać koło kościoła – zdziwił się Bartek
Miałaś jakieś problemy z komunikacją z taki miejscami – stwierdził
Tutaj miejsce mnie zaprasza – powiedziałam zdecydowanie
I ustawiliśmy landrynkę między kościółkami. W oddali pohukiwała sowa, a kontrolę nad miejscem sprawował owczarek kaukaski.
Puściłam w samochodzie utwory Hildegardy z Bingen – katolickiej świętej z X wieku. Z podobnego okresu niż kościółki.
Puśćmy Hildegardę w kościółku – powiedział Bartek
Świetny pomysł – powiedziałam
Wzięliśmy świeczki, telefon (ojj te udogodnienia techniki) i poszliśmy do małego kościółka.
Gdy puściłam muzykę miałam wrażenie, że cała przestrzeń najpierw się zdziwiła, a potem ożyła z radością.
Energie, które były w stagnacji, bezruchu, może złości i rozczarowaniu, nagle ożyły przypominając sobie najbardziej radosne czasy tego miejsca.
Zrobiło się lekko, radośnie, wszyscy cieszyli się ze wspólnego spotkania.
A my znów pomogliśmy spełnić marzenia innym, przypomnieliśmy czasy sprzed wieków, a z drugiej strony pokazaliśmy, ze wszystko jest możliwe i może wrócić.
Muzyka ucichła i nastała cisza, jednak nie była to już cisza wyczekiwania , beznadziei, bezruchu była to cisza kontemplacji radości, nadziei na nowe, lepsze.
Taka przestrzeń przed zmianami na lepsze.
My też wtopiliśmy się w magię miejsca. Ileż razy mówiłam, że tutaj nie ma magii w kościółkach, że jest tak drętwo. To miejsce pokazało nam, ze magię możemy tworzyć razem z miejscem, wspomagać je w tym, a nie tylko iść na gotowe.
A zresztą przy wspólnym tworzeniu ma się tyle radości.
A oto piekna muzyka katolickiej świetej
A oto film o życiu tej świetej.
Ranek powitał nas deszczem i mgłą dającą jeszcze większą magię miejscu.
Kościoły cieszyły się na wspólne spotkanie, szczególnie ten mniejszy można powiedzieć, że przy dźwiękach Hildegardy z Bingen wręcz skakał z radości.
Ileż radości można zrobić takim miejscom i sobie wprowadzając klimat z czasów gdy były żywymi perełkami.
Przyglądaliśmy się swoim programom zależności od innych na przykładzie jedzenia Bartka.
Ojjj od dziecka większość nie może jeść tego co chce, bo to nie zdrowe, nie wolno w tym czasie itp.
I nawet potem gdy dorastamy i teoretycznie jemy to co chcemy, dalej włączają się programy, że czegoś nie możemy jeść, nie można jeść to co się chce.
I zamiast obserwować swoje podejście do jedzenia i ze spokojem zmieniać znajdujące się w umyśle programy, wypieramy te pokarmy które chcemy jeść, a wyparcie to jeszcze większe zakopanie.
I tak np. Bartek objadał się czymś na co nie miał specjalnie ochoty, aby nie pozwolić sobie na jedzenie tego co chciał, gdyż od dziecka nie wolno mu było jeść tego – co chciał.
To tego dochodzi potężna zależność od osób przygotowujących jedzenie, idąc dalej od osób go produkujących.
Często mówimy o wolności, a z drugiej strony jesteśmy niewolnikami.
Wolność kosztuje i trzeba być na nią gotowym. Widać to szczególnie tutaj w Armenii, gdzie wszystko pięknie rozwijało się w czasach sowieckich, a potem wolność i koniec pomocy Rosji spowodował upadek kraju. Jest wolność, ale nie ma gospodarki.
Trzeba być tego bardzo świadomym puszczając kolejne pęta zależności.
Może dlatego Szkocja wybrała dalszą zależność.
Wolność jest piękna, jednak trzeba umieć z niej korzystać,a nie tylko o niej mówić.
Gdy wyjeżdżaliśmy z kościółków miałam wrażenie, że opuszczam dobrych przyjaciół. Życzyliśmy im wszystkiego co najlepsze i prosimy Was puszczajcie w takich miejscach religijną muzykę. Hildegarda bardzo im się spodobała, niech ożywią je dawano nie widzianym blaskiem.
Refleksje nad wysokością i opłaty samochodowe w Armenii
Dokumenty samochodowe i refleksje nad wysokością 24 październik 2014
Pożegnaliśmy przyjazny nam hotel i z Tsanagadzor pojechaliśmy do granicy by przedłużyć wwóz auta na kolejny miesiąc. Czy będziemy jeszcze miesiąc zobaczymy, jednak opłata za 2 tygodnie jest niewiele mniejsza.
Jadąc z Tsanagadzor odwiedziliśmy znów Sevan i Sevanvang. Tym razem jezioro migotało w słońcu, wiał od niego ciepły wiatr, a okoliczne 3500 tysiączniki pokazały swoje śnieżne czapeczki.
Handlarze kamieni również już nas znali i nie byli nachalni. Mogłam spokojnie chodzić i dotykać kamieni. Żaden jednak nie gadał tak bardzo aby go kupić (no może poza jednym dużym). Gdzie go zmieścić, aby go nie uszkodzić???
A może jeszcze to on zastanawia się, czy chce jechać z nami?
Potem zjechaliśmy do Dilijon, Parku Narodowego z lasami.
I ………… poczuliśmy się nieswojo.
Co się stało ? O co chodzi zaczęliśmy się zastanawiać. Może tu energia, jakaś nie tak, może, to, może tamto …………
Każde pytanie było dobre i złe zarazem.
Nagle nas olśniło – WYSOKOŚĆ !
Prawie cały miesiąc spędziliśmy na 2000 m.n.p.m, a teraz zjeżdżaliśmy w dół i znaleźliśmy się na 1200 m.n.p.m (to przecież wysokość naszych gór), a jednak jaka wielka różnica.
Im jesteśmy wyżej tym organizm ma mniej uznanego za odżywczy tlenu i przełącza się bardziej na boskie odżywianie ,a przy okazji oczyszcza się ze złogów. Gdyż mając mniej tlenu organizm spala starocie.
Poszerza swoje granice, staje się lżejszy. Od zawsze świetnie czuję się na wysokości 2000-3000 m.n.p.m. Czuję się lżejsza i wbrew temu co wszyscy mówią wydaje mi się, że jest tam więcej powietrza by oddychać, niż niżej.
Trzeba wrócić na wysokości. Tym bardziej, że wszyscy już przewidują zimę na 2 tysiacach metrów. No tak do 2 tygodni.
A my zjeżdżaliśmy niżej i niżej, najniższe wskazanie wysokościomierza było 800 metrów. Ojjj jak nisko. Do tego z późnej jesieni, wjechaliśmy w późne lato ( a ujechaliśmy ze 80 km), temperatury z paru stopni skoczyły do ponad 20, różnica wysokości.
Mimo, że tutaj było cieplej, można było chodzić w bluzce z krótkim rękawkiem. Nam zatęskniło się za wysokością, dwoma polarami i czasami nieprzyjemnym wiatrem. Tam czuliśmy się jak u siebie, w rześkim powietrzu. A tutaj jak to mówimy – „no fajnie”.
Jechaliśmy trochę wzdłuż granicy z Azerbejdzanem, który mimo, że wzdłuż granicy były rozlokowane jednostki wojskowe i wiele opustoszałych i zniszczonych wiosek to urzekał swoim pięknem.
Czas i pogoda zapewne napiszą swój scenariusz
Strażnik zaprasza
I tak odwiedzając dla atrakcji okoliczne miasteczka, dojechaliśmy do granicy z Gruzją.
Chcieliśmy przedłużyć opłaty, jednak ponoć się nie dało i musieliśmy zamknąć stary wwóz auta (8600 drahm – 70 zł.) przejechać do Gruzji i wjechać z powrotem do Armenii, rozpoczynając nową procedurę.
Przed granicą poprosiliśmy duchy miejsca o sprawne i spokojne załatwienie tej sprawy i mimo że musieliśmy przekroczyć granicę wszystko działo się miło i sympatycznie.
Przy wjedzie zapłaciliśmy 33000 drahm 260 zł. Za wwóz i 8000 – 65 zł – ubezpieczenia na kolejny miesiąc.
Można powiedzieć, że miesięczny pobyt samochodu w Armenii kosztuje 400 zł.
260 przy wjeździe
65 ubezpieczenia
70 przy wyjeździe
Dużo, nie dużo i tak to lepsze niż załatwianie wiz ( i płacenie za nie + koszty wyjazdów po nie do ambasad), a w sumie dotyczy to tylko samochodu.
Szczęśliwi, że załatwiliśmy nielubiane przez nas urzędowe sprawy, szybko znaleźliśmy nocleg nad rzeczką w kanionie rzeki .
Dziękowaliśmy za ten spokojny czas.
A rano odwiedziliśmy Wanadzor – jedno z większych miast Armenii,
Jak większość miast urodą nie grzeszy, jednak ma sklepiki, knajpki i fajny targ, a ponadto źródełko wody mineralnej w dzielnicy przemysłowej.
Nasyciliśmy się miasteczkiem i pojechaliśmy w kierunku Dilijan.