Rosja
now browsing by category
W drodze na pelikany
W drodze na pelikany 12.09.2017
Jadąc przez stepy Kałmucji zahipnotyzowała mnie wiadomość o możliwości zobaczenia tu dzikich pelikanów. Informacje o tym prowadziły wprost do rezerwatu jeziora Manycz, gdzie można się dostać za przepustką i takie tam dalej……..
Doświadczenie nabyte wcześniej dawało jednak możliwość posiadania nadziei na to spotkanie. Zatem dawaliśmy silną intencję aby spotkać te ptaki na granicy rezerwatu. I tam też się udaliśmy.
Droga wiodła przez nieużytki i pastwiska, przecinały je jeziorka i rzeczki, od czasu do czasu witali nas ich skrzydlaci gospodarze.
Nawigator pokazywał ten obszar na mapie z góry – widzieliśmy zatem że przybliżamy się do granicy parku. Zagadkowa była tylko pewna grobla, istniejąca 25 lat temu – czy dziś jest przejezdna?
I właśnie wtedy gdy zbliżaliśmy się już do niej, klucząc, gubiąc raz po raz drogę i szukając winnego tego zamieszania – zza naszych pleców pojawiła się jadąc – biała niwa.
W środku siedziała dwójka mężczyzn. Zaniepokojeni naszym pobytem na ich ziemi i podążaniem w kierunku zerwanej na wiosnę grobli, postanowili sprawdzić nasze zamiary.
Po pierwszym zapoznaniu się i obejrzeniu grobli – zostaliśmy zaproszeni na odpoczynek do ich domu. Przystaliśmy, pomimo mojego ciśnienia parcia do pelikanów – byliśmy ciekawi konstrukcji domów budowanych w tej okolicy, a temperatura dziś dawała sygnały że nam też już czas na odpoczynek.
Domek był stary i zdumiewająco chłodny. Technologia z gliny i słomy, mury na metr. Ciepło w zimie, chłodno w lecie – bez klimatyzatora i z jednym piecem.
Gospodarz pochodzi z tych stron, jednak posiadłość kupił jakiś czas temu. W jego majątku jest 280 hektarów pastwisk i 100 hektarów ziemi ornej – prawie czarnoziemu. Jest jednym z mniejszych farmerów, ci powstali po rozpadzie sowchozów – mają i po 1000. Na pastwiskach biega jego bydło – 280 szt. – z czego około setki to młodzież.
Zapładnianie jest naturalne, a byki nie konkurują ze sobą z uwagi na mnogość oblubienic.
Krowy nie dają się doić, hodowane są na mięso. Cały rok przebywają na polu, w zimie jest dodatkowo do ich dyspozycji obora chroniąca przed wiatrem, jak również zbelowane latem siano. Z powodu braku słodkiej wody w jeziorach zwierzęta piją wodę ze studni artezyjskiej, wywierconej za komuny na głębokość 300 metrów.
Gospodarstwo prowadzą we dwóch z bratem w systemie 4 dni jeden i cztery drugi, zatrudniają jednego pastucha. Roczny zysk od całości 240 tysięcy złotych.
Nasz gospodarz jest Rosjaninem urodzonym w Kałmucji, szerokim gestem zatem zachęcał nas do wspólnego biesiadowania. Na szczęście poza wypchaną mięsem krowy, ryb, kaczek lodówką (jak przystało na hodowcę), oraz dodatków alkoholowych były jeszcze na szczęście dodatki sałatkowe w słoikach roboty jego mamy.
Ciekawostką są zakładane w całości czerwone pomidory bez octu.
Trzymajmy kciuki aby Brygida porobiła eksperymenty i ujawniła przepisy.
Przy tej obfitości dobrodziejstw jego spiżarni był załamany i wyraźnie cierpiał przy podawaniu nam kaszy gryczanej z pomidorami!
Ponieważ jego posiadłość dotyka jeziora zorganizował kontener mieszkalny – chętnie wynajmowany przez myśliwych przyjeżdżających na kaczki. Telefon do naszego gospodarza uzupełnimy wkrótce………..
Nas także chciał tam po prostu gościć , jednak scenariusz potoczył się innym biegiem….
Kałmucka włóczęga
Kałmucka włóczęga 12.09.2017
Kolejne godziny tego dnia upływały nam na tym co lubimy tak naprawdę – najbardziej. Po prostu jechaliśmy sobie powolutku pomiędzy słonymi jeziorami – zatrzymując się co chwilkę. Przyciągały plenery do robienia fotek, rośliny, ptaki, zwierzęta , trawy…
Mimo że jest to teren pastwisk to jesienna wysokość po kolana roślin świadczy o tym, że stada nie ingerują w przyrodę tak mocno jak w Mongolii.
Czuliśmy że jesteśmy na Swojej Drodze… nawet wzrastająca dynamicznie temperatura … wcale nam nie przeszkadzała…ani pył na tych drobnych pasterskich dróżkach.
A wokół przestrzeń pagórków – nie odsłaniała się naraz cała okolica, tylko dawkowała swe oblicze.
Urzekająca była przestrzeń białego jeziora, a za nim widok na pasterza jadącego na koniu. Na początku nawet myśleliśmy że specjalnie wskoczył na niego by nam zapozować do zdjęcia. Tak czy siak – dziękuję za ten widok – jakże nadający charakter temu miejscu.
Nas zaprosił półwysep przez który biegła droga – taka tylko na dwa koła – powoli zaczęła ginąć w metrowych zaroślach….Pozwoliło to jednak podjechać na brzeg i wykonać sesję fotografii mydełek koleżanki Brygidy na tej słonej tafli.
Wieczorem dojechaliśmy do wielkiego lekko słonego jeziora. Jego połowa to park narodowy. Tam też szukaliśmy noclegu , jadąc wzdłuż jego brzegu. Znaleźliśmy nawet dziewicze miejsce z trawami po pas, zlokalizowane na nadbrzeżnym wzniesieniu – klifie z widokiem na zachód słońca.
Miejsce rajskie – dla mnie – Bartka. Dla Brygidy – jednak nie….z powodu bagiennego zapaszku idącego z przepaści…
I zamiast zrobić ustawienie – dlaczego nie może ten nasz dobry czas trwać dłużej – zagłębiliśmy się w dywagacje na temat wyższości świąt bożego narodzenia nad……….. Te dywagacje przeistoczyły się oczywiście w awanturę – kiedy alternatywą na nocleg zaproponowaną przez Brygidę stało się towarzystwo obsranego milionem kup wodopoju dla bydła…..
I zamiast otworzyć się na trzecie rozwiązanie – znowu trzeba było nabijać na nawigację urząd stanu cywilnego w Bielsku-Białej……..Znaleźliśmy na szczęście po drodze brzeg jeziora który zaprosił nas na nocleg.
Kałmuckie błoteczko
Kałmuckie błoteczko 12.09.2017
Z Elisty skierowaliśmy się praktycznie z powrotem bo na południowy zachód w stronę jeziora Manycz. Duszki podpowiedziały nam o możliwości kąpania się w błotno-solankowych jeziorach. Szukając odpowiedniego jeziora natknęliśmy się na sympatyczną rodzinkę z pobliskiej wioski. Poza dokładnymi instrukcjami – dostaliśmy wodę na dach landrynki, aby zmyć z siebie sól po kąpieli. Gościnność gospodarzy dała możliwość posłuchania opowieści o życiu przy herbatce.
Przyjechali tu z Dagestanu, dobrowolnie – ponieważ kołchozy dobrze płaciły w czasach komuny – po ich upadku trudnią się drobnym handlem owocami z ich ojczyzny.
Wychodzi mi przy okazji program rodowy, może z innej kultury , ale spoglądam na niego z uwagą. Mianowicie najmłodszy syn dziedziczy dom po rodzicach, ale w zamian opiekuje się nimi na starość. Nie ma możliwości pójścia swoją drogą, nawet jeżeli ją ma!
Idę swoja drogą przez życie, jestem wolny od kulturowo-rodowych zwyczajów.
A na nocleg zaprosił nas brzeg solnego jeziora.
Ranna pogoda nie nastrajała do kąpieli. Wiatr , zimna woda i to cudowne błoto na dnie – wyglądało jak rozmoczona krowia kupa…z zapachem gnijących glonów.
– Przecież zdrowy jestem…nie muszę się kąpać, leczyć – powiedziałem do Brygidy.
O dziwo ona też nie chciała. Patrzyliśmy zatem w dal, nasza kawiarnia pokładowa dostarczyła dziś kawę z torebki ekspresowej. Z wnętrza auta przez przednie okno pogoda była całkiem fajna – słoneczko, bezwietrznie, ciepło, bezzapachowo….
I przez to samo okno zobaczyliśmy…..jadącego mercedesa….dojechał do naszej zatoczki….wyskoczył z dywanów dziarsko szofer…..wlazł do jeziora z dużą butlą…..i pakował do niej graź. Widzieliśmy wyraźną dezaprobatę w oczach pasażerki siedzącej na dywanach….jeżeli by nie powiedzieć odrazę….tylko szofer spokojnie pakował dalej błoto mimo że zapadał się coraz głębiej….po kolana w czarną maź…..potem wygramolił się….umył….zapakował butlę na dywany bagażnika i odjechał…..
Takie jakieś niesamowite było to połączenie dywanów mercedesa z błotem….
- Widziałaś…wyglądał na zupełnie zdrowego – powiedziałem do Brygidy, która z niepokojem patrzyła jak zakładam kąpielówki i wchodzę w błoto….
Ośmielona, ona także podążyła za moim przykładem – a nawet znacznie więcej – wymazała się na czarno…
Dziękujemy kierowcy mercedesa za oswojenie nam tego miejsca błotno-solankowych kąpieli. Dzięki niemu doświadczyliśmy tej niecodziennej procedury mazania się grazią leczniczą.
Dziękujemy duszkom tego miejsca za pokazanie nam tego kawałka Matki Ziemi z jej specyficzną wibracją.
Elista życie to szczęście – radosny pobyt w mieście
Elista życie to szczęście – radosny pobyt w mieście 10.09.2017
Cieszyliśmy się jak dzieci ze spacerów po mieście.
Mongolia, Mongolia ……….
– Patrz skarpeteczki takie jak w Mongolii – cieszyłam się spacerując po targu.
Nawet napiłam się kałmuckiej herbaty (gotowana herbata z mlekiem, z dodatkiem soli i masła) – zapraszam na tę herbatkę na roślinnym mleku po przyjeździe.
Jedzenie tak podobne jak w Mongolii i porcje dużo większe niż w Rosji.
Chodzimy po mieście ciesząc się, jak mijają nas ludzie о mongolskich rysach twarzy.
Ludzie też cieszą się, że nam się podoba.
– A wiecie jakie mamy piękne stroje – mówią.
– Wiesz może pójdziemy do teatru zobaczyć tradycję – pada pomysł.
– Zaraz popatrzę gdzie teatr – zerkam do internetu.
Okazało się, że przejeżdżając spod datzanu do centrum miasta, stanęliśmy pod teatrem.
Niesamowite.
Jeszcze bardziej niesamowite jest to, że o godzinie 18 jest spektakl na rozpoczęcie sezonu pokazujący kulturę kałmucką, jego reżyserem jest człowiek, który dostał dużo nagród za swoją twórczość.
Przed spektaklem jedziemy jeszcze do miasteczka szachowego wybudowanego na olimpiadę szachową w latach 90-tych.
A skąd tradycja szachowa w kałmucji?
Prezydentem był szachista i bardzo propagował swój ulubiony sport w tym kraju.
W miasteczku spotykamy chłopaka, który opowiada nam o filozofii starych kałmuków.
Życie to szczęście
Wszyscy jesteśmy powiązani
Zobaczcie filmik z moim tłumaczeniem . Dla osób, które znają rosyjski mogą doczytać więcej o ich filozofii.
Nasz rozmówca prowadzi mini muzeum. Zwraca uwagę na zapożyczoną wojskową czapkę przez polskie wojsko przedwojenne.
Miasteczko szachowe jest miejscem gdzie przyjeżdżają młodożeńcy fotografować się , częstują nas szampanem.
Kałmucja – jej gościnność jest fizyczna, ale i na poziomie energetycznym. Czujemy się jak w raju, nawet w mieście.
Wracamy do centrum na nasz spektakl pokazujący historię narodu kałmuckiego od czasów szamanizmu do dzisiaj. Historię, która często nie była lekka.
Bardzo nam się spektakl podoba.
Naładowani mocą wychodzimy z teatru i jedziemy na nasze ulubione noclegowe miejsce pod datzanem.
Kochamy Elistę i i ona kocha nas.
– Pokaż Kałmucję innym – słyszę nieśmiały głos z przestrzeni.
Jasne, pokażę jak cieszę się ze spotkania z cudownym przyjacielem. A przecież to dopiero początek spotkania …..
Elista – największy buddyjski datzan w Europie
Elista – największy buddyjski datzan w Europie 10.09.2017
Uwielbiam okrywanie świata, dopiero wtedy gdy go dotykam.
I tak samo było z datzanem, stojąc pod nim zaczęłam czytać o nim.
Okazało się, że jest to największy datzan w Europie, wybudowany w 2005 roku i może pomieścić 5000 osób.
Każdy jego element jest bardzo symboliczny
Strona datzanu
Rano wchodzimy do środka, o dziewiątej ma być niedzielne nabożeństwo.
Po cudownej mszy w Łaganiu, cieszę się na to spotkanie.
Pierwsze wita nas wypełniająca wnętrze muzyka relaksacyjna.
Niestety potem przychodzą trzej mnisi fafloniący coś pod nosem.
Magii zero, takie odklepanie mszy.
Jak wszędzie, w każdej religii wszystko zależy od ludzi, ich zaangażowania, a może przede wszystkim od tego czy są w tej chwili na swojej życiowej drodze.
Nie ma idealnej religii, tak samo jak nie ma idealnego człowieka.
Szukanie ideału, to nie danie sobie prawa do bycia nie doskonałym.
Stąd potrzeba guru czy idealnych, super oświeconych nauczycieli.
A tak na marginesie co to znaczy doskonały???
Uwalniam się od przymusu bycia doskonałą wg innych
Daję sobie pełne prawo do bycia sobą
Daję sobie prawo do głoszenia swojej prawdy i pozwalam z szacunkiem głosić go innym.
Kręcimy się wokół datzanu, kręcąc młynkami w intencji tego co dla nas ważne.
Poniżej prezentujemy nasz filmik – spacer wokół datsanu – wraz z refleksjami Brygidy.
Niesamowita budowla.
Właśnie budowla, jeszcze zbyt nowa, aby została nabudowana tutaj magia, silna energia.
Dziękujemy datzanie za Twoją energię, dziękujemy na noclegi na twoim parkingu . Tak noclegi, bo tak jakoś zszedł nam czas w Eliście, że postanowiliśmy zostać jeszcze jeden dzień.