praca z przodkami
now browsing by category
Domeczek w zimowym kurorcie
Domeczek w zimowym kurorcie 13-30 listopada 2014
Nie wiedzieć kiedy przeleciały nam 2 tygodnie tak szybko, a wewnątrz tyle się podziało. Mam wrażenie, że znów zaczynamy nową podróż jako nowi ludzie.
Programy walki które wypłynęły w Nagornym Karabachu zaczęły uwalniać się.
Najciekawszy był program walki między umysłem, ciałem, podświadomością, nadświadomością
Każdy bojąc się o utratę pozycji chciał dominować nad resztą. Zamykając się na rozwijanie nowych możliwości. Z drugiej strony tak manipulowali innymi np. umysłem aby nie wzrastał, bo wtedy oni traciliby pozycję.
Umysł udawał, że umie więcej i jest najważniejszy, aby tym samym blokować dostęp do rozwijania nowych możliwości, sobie również.
Ciało krzywiło się specjalnie, aby pokazać jakie traumo-programy są w umyśle i podświadomości. A często w umyśle te programy już były przepracowane, tylko ciało o nich na złość umysłowi chciało zauważyć.
Nadświadomość była ponad nimi, bo przecież jak wejść w takie bagno, ona taka piękna i czysta.
Podświadomość zwalała wszystko na umysł, udając bezsilne biedactwo.
Każdy udawał silnego, a tak naprawdę był słaby.
I taka zabawa w podchody.
Ciężko im było zrozumieć, że jak jeden będzie silniejszy, to oni też na tym skorzystają rozwijając swoje możliwości.
Choć tak naprawdę rozwój i pójście w nowe był tutaj nie ważne, ważna była walka o dominację.
Moje ciało umysł, podświadomość, nadświadomość i serce współpracują ze sobą, wspierając się nawzajem, pozwalając sobie iść w nowe i rozwijając zgodnie .
Teraz idziemy w nowe z większą energią, świadomością i wglądem w siebie.
Przeobraziliśmy się z poczwarki w pięknego motyla.
Wielu z Was zapyta, co robiliście tam przez te 2 tygodnie, jak medytowaliście?
Robiliśmy to co przynosił nam wszechświat, co czuliśmy
a przede wszystkim:
Najlepsza znana nam technika na uspokojenie umysłu i wglądu w niego – vipassana www.vipassana.pl, wiele lat temu udział w 10 dniowych kursach przeobraził nas tak, że często zaczęliśmy opowiadać o naszym życiu, jak wyglądało życie przed kursem i po kursie.
Ćwiczenia ciała – nasze odkrycie polecone kilka miesięcy temu przez naszą koleżankę Agnieszkę rozciąganie – odprężone (mięśni,ścięgien,stawów) Tsatsouline Pavel http://www.empik.com/rozciaganie-odprezone-tsatsouline-pavel,prod59280807,ksiazka-p
W swoim życiu otarłam się o wiele technik pracy z ciałem, Ci co mnie znają wiedzą, że z jogą jak do tej pory nie zaprzyjaźniłam się. Te ćwiczenia to potęga, pokazują nam gdzie mamy spięcia, a potem pozwalają nam je odpuszczać.
Medytacje – nagrania – do słuchania
Veni http://www.veni-loveandlight.com/wp-content/uploads/2013/12/CD-3.jpg
I odkryta „przypadkiem” medytacja bezpieczeństwa http://iplay.pl/muzyka/Album,Medytacja-Bezpiecze%C5%84stwa,Roman-Rybacki,2566822 urzekło nas jej piękno i przestrzeń
Ustawienia traum ,emocji, programów przodków – To co robimy sami.
http://brygidaibartek.pl/nowy-dar-praca-z-przodkami-ustawienia/
Falun Gong – ćwiczenia ruszające przepływ energii w ciele – to pomocne w pracy z wychłodzeniem ciała.
Kolejne odsłony pracy z dietą praniczną (modyfikacje ilości i składu tego co jeszcze jemy – obserwacja wpływu na pojawianie się emocji i witalność ciała)
Do tego spacery przy pięknie padającym śniegu. Taki czas do wewnątrz, taki nasz prywatny warsztat.
A właśnie co do zimki. Wiele osób gdy mówimy, że jesteśmy w Armenii, zaraz reaguje stwierdzeniem:
-
to macie tam ciepło
-
mamy piękna zimkę – odpowiadamy na
-
co?
Armenia to kraj górzysty, większość ludzkich siedzib jest ulokowana w rozłożystych dolinach wysokości ok. 1400 – 2000 m.n.p.m . Są one otoczone górskimi łańcuchami o wysokości 3500 – 5000 m.n.p.m.!. W czasie naszej podróży najczęściej byliśmy na 2000 m.n.p.m, więc na wysokości naszego Kasprowego. A na tej wysokości już zrobiła się zimka. Teraz w Tsaghadzor od paru dni pięknie sypie śnieg. Sprawiając radość nam i wszystkim tutaj obecnym. Gdyż jest jest miejscowość narciarska.
Już ratraki ubijają stoki i wszyscy cieszą się, że zaczną tłumniej przyjeżdżać turyści.
Istotą tutejszego klimatu są suche i bardzo cieple lata (może dlatego, że większość ludzi podróżuje latem tak pokazywana jest Armenia), w czasie których Ormianie bardzo doceniają zalesione, wilgotniejsze i chłodniejsze tereny kraju jak Dilijan, czy Jermuk, Arkazan, Tsaghadzor – tam są główne kurorty.
Krótkie okresy przejściowe – jesień czy wiosna i zima ostra, ale w miarę krótka (ona zależy od wysokości na 2000 m.n.p.m jest od grudnia do marca im wyżej tym dłużej )
I oto Armenia, piękny górzysty kraj z zimą i latem.
A my cieszyliśmy się tutaj jesienią, a teraz początkiem zimy.
Śnieg za oknem powoli pada jakby chciał napełnić światłem ziemię, każdy płatek to iskierka światła.
Czasem śnieg robił przerwy w padaniu i wychodziło słońce.
I tak w środę z rana, gdy Bartek zobaczył plamę słońca która była tylko nad naszym domem stwierdził – idziemy na górkę z wyciągami. Pierwszy odcinek pojechaliśmy czynną cały rok kolejką, a potem podążyliśmy dalej w górę. Słonce igrało z nami, może bawiło się w chowanego, raz pokazując się nam, a innym razem kryjąc za chmurami.
Z góry pokazały nam się okoliczne górki, a może bardziej kopki pokazując Armenię, taką jaką pokochaliśmy.
Zamigotał nieśmiało Sevan mówiąc dowiedzenia i zapraszając znów, tym razem na dłużej.
Wszystko pojawiało się i znikało, a z góry gdy patrzyło się w dół napełniało taką przestrzenią, iż miało się wrażenie, że stoi się na ziemi i lata równocześnie. Byliśmy w powietrzu i na ziemi jednocześnie. Nie dziwię się, że upodobali sobie tę górkę narciarze. Jadąc szybko na nartach można mieć wrażenie, że leci się w przestworzach.
Świat Bogów świat ludzi, a bardziej świat naszej pełni.
Z górki zbiegaliśmy powoli po zaratrakowanym już zboczu, a teatr zamykał się. Chmury przykrywały góry, Sevan, a może one same chowały się przed ludźmi,
Na dziś tyle………….
Sam Tsaghadzor też ma specyficzną energię przestrzeni nowego. Drugi raz dał nam możliwość odpoczynku. Wzrokowo piękny nie jest, zresztą jak większość post rosyjskich miast, nawet jego położenie nie jest super piekne.
Ma jednak w sobie niesamowitą ilość spokoju, radości, ruchu, czegoś nowego.
Ormianie są bardzo tradycyjni, jedzenie w domu, żona, dzieci, ubiór (zazwyczaj ubierają się na ciemno), przystrzyżone krótko włosy wśród mężczyzn , Bartka często pokazują palcami i śmieją się z niego. Taki właśnie mają stosunek do inności drugiej osoby.
Dlatego ciężko im wyzwolić się z pęd kast rodzinnych i przymusu życia w określony tradycyjny sposób. Tutaj do Tsaghadzor przyjeżdżają Ci bardziej otwarci, bogatsi.
A może dlatego są bogaci bo są otwarci na nowe i dlatego są bogaci?
Z drugiej strony widzimy tutaj jak oni ściągają jeden drugiego. Jak strażnicy tradycji nie pozwalają innym wyjść z niej, sami będąc nieszczęśliwi, nie pozwalają innym żyć inaczej.
Bo tradycja, rodzina, bieda (tak, ona jest częścią tradycji) .
Gdy gdzieś jedziemy lubimy patrzeć na tradycję, ale czy chcemy tak żyć?
Ilu z Was tak naprawdę czuje się szczęśliwi podążając za PRZYMUSEM tradycji?
Tradycja to gotowy przepis na życie, wypraktykowane przez wieki.
Zapominamy o tym, że nie tylko czasy się zmieniają , ale każdy z nas jest inny i ma prawo do własnego życia.
Dlatego może wielu pokochało miasta i ucieczkę ze wsi do niego. Bo tam wreszcie mogą być w pewnym stopniu wolni z daleka od schematów rodziny.
Wreszcie mogą być choćby w drobnej części sobą.
A może żeby był jasny nasz pogląd tradycja, rodzina jest ok, ale jej przymus już nie.
Dziękujemy całemu wszechświatowi za ten piękny czas, za tę zimę, którą tak bardzo lubimy, za przestrzeń domek.
Czujemy, że czas ruszać dalej przez życie i tak mieliśmy być do piątku, a zostajemy do niedzieli (30 listopada)
No właśnie następny ciekawy program, że ruch i podróż to rozwalanie energii.
Tak, gdy nie jest świadome, TAK to wtedy rozwalanie energii, i oczywiście również wtedy gdy się ma takie przekonanie, że w czasie ruchu rozwala się energię.
Każdy ma swoją misję tutaj na ziemi, każdy swoje dary, talenty, każdy czas ma swoje zachowania.
Dlatego.
Idę swoją drogą z podniesioną głową, uśmiechem na ustach i radością w sercu .
Czasem sklep kupił pięknem produktów. Zresztą czy owoce nie są piękne?
Karabach żegnał nas orkiestrą
Karabach żegnał nas orkiestrą 9-10 listopada 2014
Może jutro wyjedziemy z Karabachu – powiedziałam do Bartka, gdy przyjechaliśmy do Zuar
Nie wiem, może lęki, może przeczucia, a może po prostu dostaliśmy to co mieliśmy dostać i czas się zwijać. Przecież nie czujemy się tutaj lekko – odpowiedziałam
Jak już tu wjechaliśmy to może jeszcze zobaczylibyśmy jakieś góry – mamrotał Bartek
Tak linię frontu na wschodniej granicy – polemizowałam
Tak wizę dostaliśmy na Karabach, na której napisano, że możemy poruszać się po Karabachu z wyłączeniem linii frontu.
Pojedziemy z powrotem do Stepanekertu, zjemy zielony chlebek i pojedziemy w stronę Tatevu (Armeni) – powiedziałam.
I to osoba, która chce być na pranie, dla chlebka pojedzie 200 km rozwalającą się drogą. Nie zgadzam się – stwierdził Bartek
Dobrze Ci tu – ciągnęłam
Nie – odpowiedział
Wziął mapę i za chwilę pokazał najkrótszą drogę wyjazdu z Karabachu.
Przez przełęcz …………. zjeżdżającą prosto nad Sevan. Wszyscy tamtędy jeżdżą – jest przejezdna.
Tak, ale chciałeś Tatev i nie widzieliśmy jeszcze południa Armenii, więc tamta droga najprostsza – ripostowałam
A może Tatev nie teraz – zamyślił się Bartek
I tak słuchając duchów zdecydowaliśmy wyjechać z Karabachu.
Spaliśmy przy samych basenach,a księżyc miało się wrażenie, że kąpie się w nich, oświetlając je piękną świetlistą latarnią.
Czasem przyjeżdżali ludzie (mężczyźni) kąpać się w nim po nocy, jednak ruszył się jakiś wiatr i nikt dłużej nie wysiedział w wodzie.
Nagle przyjechał bus, kilka kobiet i mężczyzn. Zaczęli się bardzo głośno zachowywać. Takie wyzwolone kobiety.
Ale czy wyzwolenie to brak szacunku?
Albo zahukanie w domu i kontrola wszystkiego i wszystkich, albo krzyk, wrzask, alkohol i brak szacunku dla innych? (widzieli, że śpimy obok) .
Czy taki musi być początek samodzielności ?
W nocy miałam przekaz, aby wstać i iść się wykąpać, wziąć ręcznik i nago wskoczyć do basenika.
Jakieś wewnętrzne lenistwo wstrzymało mnie przed tym (ojj ile to razy wizje padają, bo nam się nie chce).
Ranek obudził nas obserwacją naszych sąsiadów, którym było zimno i weszli do letniego domku biesiadowego i tam wstawili grill, aby ogrzać pomieszczenie (brak szacunku, również do materii, zniszczą, ale nie swoje).
Dym wychodził przez firanki, i wolne miejsca między nimi, odymiając wnętrze dachu, co w czasie upałów na pewno uniemożliwi pobyt w nim ze względu na przenikający zapach. Do tego wymiana firanek i pewnie malowanie dachu – remont.
Zrobiliśmy zdjęcia, na ten moment jeszcze dla swojego bezpieczeństwa, bo wszyscy widzieli nas śpiących na terenie baseników, a oni przyjechali w środku nocy, więc po co dawać taki obraz turysty z zachodu.
Zresztą Ormianie rzadko szanują to co na zewnątrz (choć taki wandalizm widzieliśmy pierwszy raz) widzą co moje i tyle. Wszędzie na świecie tak jest i ludzie, którzy mają tylko tyle energii, aby patrzyć na swoje – tak się zachowują.
Tutaj nie ma jeszcze prawa , które to wszystko układa, więc bardziej pokazuje ludzi i ich prawdziwą naturę.
A wracając do naszych sąsiadów, apogeum nastąpiło wtedy gdy podeszli do źródełka i wlali tam płyn do kąpieli robiąc miejsce pełne piany.
Wtedy już nie wytrzymałam i poczułam się, że staje się ustami źródełka, które chce służyć ludziom swoimi prozdrowotnymi wartościami, a nie być zanieczyszczane chemią.
Oczywiście nie zrozumieli tego co im powiedziałam o zanieczyszczeniu wody i braku szacunku do innych (wszyscy mieli kapać się w chemii, bo oni tak zdecydowali!)
W sobotę widzieliśmy tutaj policjanta, poza tym domki biesiadne wynajmowała starsza kobieta, która kłóciła się z mężczyznami cały czas o porządek.
Wsiedliśmy w landrynkę i zdecydowaliśmy, że trzeba jechać ich znaleźć.
I znowu test na zobaczenie ile jeszcze walki w nas, walki i czystość, przyrodę. Przecież to wszystko to wojny. Zobaczyć swoje emocje, gdy ktoś coś niszczy.
Taki szybki sprawdzian.
W sklepiku w wiosce (3 km od baseników) spotkaliśmy starszą Panią, która właśnie jechała do basenów. Wlewanie szamponu jest tutaj standardem, bo niespecjalnie się tym przejęła,
Źródło się oczyści za chwilę powiedziała, mozecie jechać i się kapać – powiedziała
Jednak włożenie grilla do domeczku widać było, że ją ruszyło.
Pojechała szybko w stronę basenu.
My stwierdziliśmy, że nic tu po nas. Karabach pokazuje nam, że czas do Armenii i ruszyliśmy w kierunku przeciwnym. Nie ujechaliśmy ani 5 km, gdy minął nas rozpędzony bus rozkrzyczanego i niszczącego wszystko towarzystwa. Najwyraźniej pospiesznie się zwinęli po naszej interwencji, bojąc się konsekwencji, choć jak wyjeżdżaliśmy z basenów imprezka się przecież dopiero rozkręcała.
Na szczęście miejsce ich pokojowo wyrzuciło.
Jednak nie ma się co dziwić, przy takim stosunku do przyrody i materii, że ten rejon jest spętany wojną.
I przychodzi zaduma, refleksja nad wizją nocną, nad zaproszeniem od baseniku z księżycem na kąpiel. Tak jakby Wszechświat już wiedział co dalej nastąpi …..
Mam nadzieję, że następny raz pozwolę sobie być mniej leniwa w takich sytuacjach.
A my z wolna podążyliśmy do przełęczy, ciesząc się wąskimi dolinami i pięknym porannym światłem za oknem. Niedaleko rozjadu Kalwaczar – Vardenis zatrzymaliśmy się w sklepiku rewelacyjnie zaopatrzonym, prowadzonym przez blondwłosą (farbowana Karabaszka) piękność. Opowiedzieliśmy jej historię znad basenu i tak samo jak Panią od domków, czy sklepową nie ruszyło wlanie szamponu do wody, (bo ponoć po 2 godzinach się wyczyści -z piany, a nie związków chemicznych), ale niszczenie biesiedki już tak – zapisała numery samochodu i powiedziała, że powie na milicji. A po rejestracji byli to ludzie z Vardenis czyli z Armenii.
U Pani kupiliśmy pyszny świeżo wyciskany ręcznie sok z granatów (Karabach z nich słynie, są uprawiane na południu kraju) litr 3000 (25 zł) poezja smaku. Kolejna niesamowita kulinarna gościna Karabachu. Zielony chlebek był na powitanie, a soczek z granatu na pożegnanie.
I to nie koniec hucznego pożegnania, i zarazem pokazania nam, że idziemy swoją właściwą drogą, a droga przez przełęcz jest tą właściwą.
Gdy pieliśmy się w górę przy uśmiechniętych skałach,
nagle na drodze zobaczyliśmy wojskowe samochody i pełno żołnierzy.
Dowódca przegonił ich, aby zrobili przejazd dla nas. Wszyscy życzliwie nam machali, szczególnie młodzi chłopcy poznani wczoraj przy gejzerze (starszych nie było), a na koniec dowódca dał sygnał znajdującej się razem z nimi orkiestrze która zagrała radośnie.
Dziękujemy za to piękne pożegnanie w pełni słońca, wśród otaczających ośnieżonych szczytów.
Granicy prawie nie było, bo jakiemuś zaspanemu Panu oddaliśmy kartę wizowa wyjazdową i pojechaliśmy na przełęcz.
Gdy ją przekroczyliśmy poczuliśmy znowu się lekko radośnie, napięcie które było (zapewne podświadome) w Karabachu, gdzieś odeszło, zmieniła się również formacja gór.
Przepadziste wąskie doliny z ostrymi szczytami , zastąpiły łagodne szczyty rozlewające się wszędzie, teraz w zimowej szacie, może mniej spektakularne, ale bardziej łagodne. I my znów jak wcześniej na pasterskich drogach jesteśmy ich częścią. Jechaliśmy na zachód, wprost w słońce, napełniając się światłem iskrzącego obok nas śniegu.
Jaka radość, nawet nie śniliśmy, że jeszcze pojeździmy po górach, a tutaj taka niespodzianka. Droga co prawda główna, ale nie dająca odcięcia od przyrody.
Armenia powitała nas równie serdecznie, a my poczuliśmy się jakbyśmy wrócili do domu.
Jadąc wśród pięknych śnieżynek dotarliśmy na brzeg Sevanu (koło miejscowości Areguni) , gdzie patrząc na jego piękno poddaliśmy się jego kontemplacji – jeszcze w dzień, przy zachodzącym słońcu i o poranku.
Zapaliliśmy ognisko prosząc duchy miejsca o dalsze tak cudowne prowadzenie, o rozpuszczenie walki, wojny, odwetu i wszystkiego co z tym związane, bo nie chcemy niszczyć samych siebie.
Przecież to co robi wojna na zewnątrz to samo robi wewnątrz nas. Niszczy nas i nasze boskie prowadzenie.
Księżyc kąpał się w Sevanie, razem z podróżującym z nami elfem Dziro. Sevan szumiał lekkimi falami,, ognisko płonęło, a nas ogarnęła przestrzeń, cisza, spokój.
I znów poczuliśmy różnicę jaka jest w napięciu i ściśnięciu , które jest tam za przełęczą, a spokoju i przestrzenią tego miejsca.
Dziękujemy za ten cudny czas w Karabachu, w pieknej słonecznej pogodzie, za pyszny zielony chlebek, sok z granata, termalne baseniki, cudowny gejzer, spotkanie z monastyrami. Za te wszystkie cudowne i twórcze chwile, które tam otrzymaliśmy. Za to, ze mogliśmy go zobaczyć w pełni i w świetle. I życzymy mu wszystkiego co najlepsze.
Uzgodniliśmy między sobą, że jak jedno starym zwyczajem zacznie walczyć, drugie powie Kalwaczar. I wtedy gdy zobaczy się do czego to prowadzi, może odpuści się walkę.
Dziękujemy tym miejscom, że pokazały nam fizycznie do czego prowadzi walka, wojna przede wszystkim wewnętrzna , że my teraz ucząc się na ich doświadczeniu nie musimy tego w takiej formie doświadczać.
Dziękujemy, dziękujemy
Jedzcie do Nagornego Karabachu, aby świadomie przyjrzeć się wojnie i życie na jej ruinach.
A teraz gdy piszę te słowa przy muzyce Sevanu, przyszła krowa napić się wody.
Ona jest symbolem który prowadzi nas na wewnętrzną łąkę, aby dokładnie przetrawić to co dotąd przeżyliśmy, zebrać nowe siły i poczuć strumień darów wszechświata, wzmocnić go i zakotwiczyć w sobie.
Dziękujemy i prosimy teraz o wskazanie tej łąki, gdzie będziemy mogli transformować to co przyniosły ostatnie dni,
Radość gejzera i bezmiar wojny w jednym w najpiekniejszych miejsc na świecie
Karwaczar – radość źródła i bezmiar wojny w jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie 9 listopada 2014
No właśnie czy miejsce może piękne i straszne zarazem?
Może gdy dotyczy to miejsca gdzie toczyła się wojna, a może toczy się tam dalej.
Wojna jest nie tylko w umysłach ludzi, ale i na wschodniej granicy Nagornego Karabachu, otwarta linia frontu, a kontrabandy w górach.
Szczególnie to czuć w Karwaczarskim rejonie, który jest terenem zdobycznym Nagornego Karabachu i Armenii, a przez lata należał do Azerbejdżanu (przed wojną mieszkało tam 80% Azerów).
Cały rejon jest całkowicie zniszczony, ma się wrażenie, że zbombardowany w czasie wojny był każdy dom.
Wyraźnie to widać w Karwaczarze gdzie 90% domów to zgliszcza, a reszta to 500-600 mieszkańców w dużej mierze wojskowych. Zresztą w jednostce wojskowej udaje nam się zrobić zakupy.
A miasteczko położone bajkowo na płaskowyżu otoczone z 3 stron pięknymi dolinami ze skałami wulkanicznymi i otoczone 3 tysięcznikami teraz pięknie ośnieżonymi.
Gdy zrobiło się photoshop na zgliszcza to miało się wrażenie, ze jest się w niebie.
Dlaczego tak cudne miejsce tak wygląda?
Jaka energia się musiała tutaj rozładować?
Do czego byli przywiązani tutejsi mieszkańcy skoro zesłano im taką rzeź.
Pojawiają się refleksję nad wojną skąd się bierze i do czego prowadzi.
Gdy widzi się takie zgliszcza odpuszcza się wewnątrz walkę, walkę z innymi, walkę o rację.
Bo do czego prowadzi walka, wojna?
Widać wyraźnie tutaj. Każdemu kto uważa, że on musi walczyć o swoje , czy w ogóle o coś walczyć – polecam wizytę tutaj. Działa jak najlepsza psychoterapia.
Jest to super miejsce na warsztaty z uwalniania programów wojny. Szczególnie u nacji które bezpośrednio doświadczyły jej, niezależnie czy jako zwycięzcy czy pokonani.
Miejsce bardzo chciałoby uzdrowienia. Gdyż pod energią walki jest cudowna energia miejsca, która bardzo prosi o iskierki światła dla siebie.
Oczywiście są jeszcze ciekawsze miejsca wojenne jak słynne miasto Abgam na wschodniej granicy z Azerbejdżanem, które całe było zrównane z ziemią. Miasto, które przed wojną zamieszkiwało 20-30 tys osób. Teraz nie ma go na mapach.
Nam nie trzeba takich wycieczek, wystarczy ta w karwaczarski rejon, szczególnie do Karwaczaru.
Te obrazy zgliszcz pojawią się w moim umyśle za każdym razem, gdy nabiorę ochoty na energię walki, czy w moim przypadku bardziej na energię odwetu.
Tak odwetu za coś. I co ktoś mi zrobi, czy ja muszę odpowiadać tym samym?
Tą samą energią co napastnik?
Dlaczego?
Dlaczego uważamy, ze skoro ktoś nas atakuje to jest silniejszy?
Ma siłę do ataku, więc my musimy oddać?
Co powoduje, że musimy walczyć, a nie możemy rozpuścić tej energii nawet wtedy gdy ktoś nas atakuje i wydobyć z siebie wewnętrznej mądrości?
Dlaczego uważamy, że innych siła, jest silniejsza od naszej ?
Innych myślenie, postępowanie, a nasze nie?
Szczególnie w takich miejscach rodzą się pytania o to dlaczego wojna właśnie tutaj?
Przecież ludzie tutejsi jej na pewno nie chcieli, czy na pewno to sprawa tylko kilku decyzji politycznych?
Wojna zaczyna się w naszych umysłach i z nich idzie energia, a za energią idzie kreacja i postępowanie.
Wszechświat materializuje to co chcemy i …………
Powiecie nikt nie chce wojny, a zobaczcie sami ile jest jej w Was…….
Ile razy się denerwujecie na kogoś,
musicie walczyć o swoje,
jesteście wojownikami światła,
trzeba walczyć z ciemnymi energiami i nie tylko,
Czy szukamy odwetu,
czy na siłę bronimy swoich racji, poglądów……..
Pytań na pewno można zadać bardzo wiele
Im więcej będzie w nas pokoju, to w pewnym momencie przeważy ta energia i zagości on na świecie.
Wszystko zależy tylko od nas wszystkich.
A tak na marginesie po co walczyć ?
Gdy za chwilę nie ma nas na tym świecie, traci się dorobek całego życia, traci miejsce zamieszkania (jak Azerowie).
Czy walka nie wstrzymuje nas przed iściem swoja drogą, a odwet całkowicie nie sprowadza na manowce?
Kiedyś byłam zaraz po wojnie w Bośni i Hercegowinie, po paru dniach uciekłam cała roztrzęsiona, zburzonymi domami, mogiłkami wojennymi moich rówieśników.
Teraz mogłam przyjrzeć się jej bardziej świadomie, uwolnić zawarte gdzieś energie moich przodków z czasów wojny, ich lęki, szarpanie się, życie w ciągłym zagrożeniu.
A przecież jedyne co nas chroni to miłość i wiara w boskie prowadzenie, a reszta nas osłabia.
I tak z miasteczka zjechaliśmy w stronę kolejnych termalnych źródeł Tsar.
Nagle na drodze pokazał się okrągły basen z małym gejzerem. Łada Niva podjechała do nas prosząc abyśmy nie podjeżdżali bliżej gdyż tam kąpią się ludzie.
W samochodzie siedzieli mężczyźni, a w gejzerze kąpały się kobiety.
Tak, tutejszy świat czasami wygląda jak u nas 20-30 lat temu.
Świat kobiet, świat mężczyzn .
Gdy Panie (starsze kobiety) się wykąpały, razem z dwójką młodych chłopaków wskoczyliśmy do baseniku. Koślawa rozmowa po rosyjsku pozwoliła nam dowiedzieć się, że są to chłopcy z Erewania na zasadniczej służbie wojskowej.
Woda miała ok 45-50 stopni, co troszkę parzyło.
Chłopcy widząc to, że jest nam gorąco włożyli rurę w otwór i z małego Gejzeru zrobił się 10 metrowy z którego w niektórych miejscach wytryskiwała również chłodna woda,
Ile radości.
Po doświadczeniach Karwaczaru, taka ulga.
Widać też jaką wibrację ma energia wojny, lęku, a jaką radości, miłości, wdzięczności.
Różnicę pokazano nam w ciągu godziny, abyśmy mogli ją dobrze zapamiętać i wybrać jaką drogą chcemy iść.
A woda igrała ze słońcem, wiatrem i z naszą radością. Wszechświat cieszył się na spotkanie. Obmywał nas ze starych wzorców przywiązań, wprowadzając w nie energię światła.
A woda z własną siłą wzbijała się w przestrzeń pokazując, że my również potrafimy regulować swoje światło.
I w zależności od potrzeb lśnić nim tylko w środku bądź z wielką siłą emanować na zewnątrz.
I tak bawiliśmy się razem zapominając o tym co dookoła, cieszyliśmy się, że jesteśmy i że możemy tutaj być. Gdy patrzyliśmy na wodę tworzyła się tęcza napełniając nas wszystkimi kolorami.
Chłopcy poszli, a my zostaliśmy sam na sam z wodą w środku lesistego wąwozu, na drodze.
Nagle przyjechały 2 samochody, wysiadło z nich siedmiu chłopa (po części ubrani jak w Karabachu na prowincji moda nakazuje w moro), część od razu poszła się kąpać,a jeden podleciał do nas i zaczął wypytywać skąd jesteśmy, i dokąd jedziemy. Zadawał wiele, wiele pytań……..
Chyba z 5 razy pytał nas w jakich celach tu jesteśmy, a potem przemycił niewinnie pytanie czy potem jedziemy do Azerbejdżanu……
Odpowiedzieliśmy, że nie ………..
Dalsze kąpanie przebiegało bardzo ciekawie, gdyż razem z Panami żołnierzami kąpaliśmy się w basenie, a jeden ze snajperskim automatem z lunetą chodził dookoła…….
Pełne bezpieczeństwo. Tylko woda taka jakaś cieplejsza się zrobiła…
Czuliśmy się dziwnie, fakt nie posłuchaliśmy naszych duchów i straciliśmy naszą siłę zawartą w miłości, radości.
I znowu zobaczyliśmy spadek energii, znów wszystko było cięższe, wolniejsze – takie szybkie wibracyjne zmiany.
Panowie starsi, którzy zapewne mieli na sumieniu wiele ludzkich istnień, byli mili, ciekawi nas i świata, jednak czujni, nerwowi , z zaciśniętymi twarzami.
Kiedy wojna się skończy – zapytałam jednego
Już niedługo – odpowiedział
Wojna to straszna rzecz – ciągnęłam dalej
Nie taka zła – popatrzył na mnie zaskoczony
No tak dla żołnierza wojna jest fajna – odpowiedziałam
Tak – dodał z błyskiem w oku.
No właśnie, każdy z nas walczy na jakimś froncie, jedni mają z tego tytułu poczucie winy, inni radość. Choć patrząc na tych Panów nie widziałam u nich spełnienia, a może to tylko moja własna ocena.
Jadąc dalej doliną miało znajdować się kolejne źródełko, jednak podróż do niego nie wydawała nam się sensowna. W gejzerze spędziliśmy wiele czasu mocząc się w gorącej wodzie i podróż do następnego byłaby tylko z czystej ciekawości. A ciekawość tego miejsca odebrało nam spotkanie z Panami….., no właśnie z kim? W przydrożnym sklepie dowiedzieliśmy się że to nie armia, tylko „kontrabanda”. Najprawdopodobniej oznacza to najemników, byłych zawodowych żołnierzy, pilnujących teraz płatnie granicy Karabachu.
Pojechaliśmy na nocleg do znanego nam źródełka Zuar, aby tym razem w ciszy pokontemplować go praktycznie samotnie (tylko od czasu do czasu pojawiał się samochód z mężczyznami na nocną kąpiel w świetle księżyca w pełni).
P.S. Na pytanie czy byliście lub jedziecie potem do Azerbejdżanu – tutaj zawsze odpowiadajcie – NIE! Na prowokacyjne pytanie – czy nie chcemy zdjęcie z uzbrojonym żołnierzem my odpowiedzieliśmy także NIE (który z nich chce prezentować swoja twarz w internecie?)
Powrót do przeszłości refleksje z rybackiej przystani
Powrót do przeszłości 18-20 października 2014 Refleksje znad jeziora Sevan
Przyszło zapowiadane ochłodzenie, a my zatrzymaliśmy się nad jeziorkiem koło naszego stróża Romana, który bardzo cieszył się ze swoich gości i chciał ich ugościć najlepiej jak umiał.
Roman to bardzo wrażliwa dusza, człowiek który dzięki armii widział kawałek świata służył jako kucharz w marynarce niedaleko Władywostoka, potem był w Kazachstanie. Ciekawią go ludzie i świat. Czuje przyrodę i jest z nią jednością.
Sam pozwala sobie jedynie na alkohol dozwolony tutaj w męskim środowisku, nawet nie dozwolony a uznany za normę.
Więc pije, bo tyle mu zostało.
Sam jest częściowo niesprawny, więc fizycznie pracować też nie za bardzo może.
Ma żonę 10 lat młodszą od niego i dwóch synów 20 i 24 lata, a sam ma 51 lat.
Ciągnie go do podróży, jednak nie jest przyjęte aby na takie rzeczy tracić pieniądze.
Wziął kredyt na 3 lata i wyremontował dom, teraz musi uzbierać pieniądze na wesela dla synów i domy. Bo to rodzice mają zaopatrzyć w nie dzieci.
I tak jedynym fajnym okresem w życiu jest młodość do momentu zawarcia małżeństwa i te okresy wspomina się całe życie. Reszta to już wegetacja i podążanie za schematem.
No wielu mówi mam żonę, dzieci, dom, samochód, wakacje czego mogę chcieć więcej?
Dlaczego ludzie odbierają sobie prawo do szczęścia?
Dlaczego dla schematu rezygnują z siebie?
Dlaczego, dlaczego ??? można by pytać
czy tak ciężko wyzwolić się z schematów?
Chyba tak, u nas (w Europie, w Polsce gdzieś lata 90-te) dzieje się to już od lat 60- tych, obecnie jest internet można nawiązać kontakt z ludźmi podobnymi do siebie, a jednak tak niewielu się na to decyduje.
Co więc jest tak atrakcyjnego w schemacie???
Ma się obok siebie ludzi podobnych do siebie, zawsze jest na co zwalić, nie trzeba myśleć czy wierzyć co dalej, wszystko jest poukładane.
Cena braku myślenia i akceptacji społecznej za cenę szczęścia.
Żyję tak jak prowadzi mnie moje serce, idę za swoim szczęściem bez kompromisów i szukania społecznej akceptacji i zrozumienia.
I tak w niedzielę popadywało więc Roman ciesząc się nami zabrał nas do swojego domu, poznał z żoną i synami, ugościł pysznymi ziemniakami i winem własnej roboty.
Jednak już od rana pił, pił a wieczorem trafiła się imprezka u jego w wagoniku nad jeziorem. Jakieś urodziny ok 10 mężczyzn.
Tutaj świat kobiet i mężczyzn nie przenika się. Każdy ma swój.
Zresztą związek to przedsiębiorstwo, zazwyczaj nie mające nic wspólnego ze zrozumieniem, przyjaźnią. Również wypracowany przez lata układ męsko- damski.
Kobiety zajmują się dziećmi i praktycznie tylko je widzą, domem i ubraniem siebie, a mężczyźni zarabianiem pieniędzy i imprezami z kolegami.
Byłam jedyną kobietą na wieczornej imprezie. Paru młodych chłopaków patrzyło na nas z pode łba i może gdzieś w duchu marzyło o mniej schematycznym związku.
A jak my czuliśmy się na takiej imprezie?
Obserwowaliśmy ich i siebie i świat do którego wiele lat temu należeliśmy. Powiem szczerze, że chodziłam na takie imprezy jednak nigdy nie czułam się na nich dobrze. Bywałam na nich, bo ceną była akcentacja, bo wszyscy tam chodzili, tak spędzali czas i mówili, że fajnie.
Dla mnie nie było fajnie, czułam się źle od jedzenia, alkoholu i gadania nie wiadomo o czym, czy jakiś negatywnych dowcipów.
Im bardziej stawałam się silniejsza tym mniej na takich imprezach bywałam, łącznie z weselami itp.
Bartkowi alkohol i tego typu imprezy pomogły się otworzyć, być wśród ludzi.
Jednak im więcej otwieraliśmy się na duchowe rzeczy tym bardziej takie spędzanie czasu zaczęło od nas odchodzić.
I teraz też widzieliśmy, że nie jesteśmy u siebie, wczoraj była magia, a dziś ………. zaniżanie energii, wbijanie się w schemat.
Tak nam wszechświat pokazał dwa światy.
Magiczne ognisko praktycznie bez alkoholu z ziemniakami i imprezkę urodzinową z wódeczką i rybką. Chyba kiedyś wstydziłabym się powiedzieć, że ta pierwsza ma dla mnie dużo większą wartość, niż ta uznana przez większość osób za właściwą.
I tak odpuszczając przeszłość zakodowaną gdzieś w umyśle poszliśmy spać cali przesiąknięci papierosami.
Zamiast czystego powietrza czuliśmy papierosy, nawet w porannej kupce.
Czego nie chce się czuć paląc papierosy? Nie tylko paląc, ale gdzieś podświadomie zmuszając innych do przebywania w ich dymie (tutaj w Armenii palenie jest nagminne i społecznie dozwolone i akceptowane, jest czymś normalnym w domach i miejscach publicznych).
Poza tym świat rybaków to forma traktowania przyrody jako narzędzia na zarobienie pieniędzy. Ona ma dawać, a ja będę tylko brał. Łowił, zabijał i narzekał, że pogłowie ryb się zmniejsza. Ale dlaczego???
Rano stwierdziliśmy, że nazbieramy rokitnika, zrobimy sok – obiecany przez Romana i zaraz pojedziemy. Jednak znowu czekała nas niespodzianka, wagończyk Romana mieli przestawiać bliżej brzegu – dla bezpieczeństwa, gdyż niedawno ukradli 2 łódki z innej przystani.
A przestawianie wagończyka, to imprezka.
Tym razem gdy weszliśmy do niego, wszyscy już byli nieźle wstawieni. Roman zaczął nam się tłumaczyć, że za godzinę zrobimy sok (mieliśmy go robić wczoraj), jednak my stanowczo stwierdziliśmy, że jedziemy.
Jego towarzysze zaczęli nas zmuszać do jedzenia i picia. Fakt gościnność w tych częściach świata jest niesamowita, praktycznie np. w zachodniej Europie czy Skandynawii nikt nie pomyśli, aby poczęstować drugiego, obcego nawet cukierkiem, a tutaj zaraz jest się hucznie goszczonym. Jednak gdy pojawia się duża ilość alkoholu goszczenie robi się nachalne i dla osób jedzących inaczej niż mięso – trudne.
Uważam, że można coś zjeść z ludźmi prostymi lub mało inteligentnymi, jednak Ormianie są bardzo inteligentni, dobrze wykształceni i nie trzeba im wiele tłumaczyć o odmienności diety ( skąd więc ta nachalność wciskania mięsa i wódki?)
Pożegnaliśmy zmartwionego, ale już pijanego Romana i trochę bezczelnie rozstaliśmy się zresztą pijanej grupy i podążyliśmy w kierunku Sevanu – miejscowości. Aby na nocleg zatrzymać się u stóp Sevanvangu (monastyr) .
Bartek śmiał się, że teraz widzimy jak Roman i jemu podobni niszczą sobie zdrowie alkoholem (i mają tego świadomość), a za parę czy paręnaście lat część ludzi będzie widzieć jak inni niszczą sobie zdrowie samym faktem jedzenia.
Już teraz dobrze wiemy (no poza akademicką medycyną, która jest na usługach przemysłu farmaceutycznego i nie zależy jej na zdrowiu ludzi), że jedną z najbardziej skutecznych terapii na większość chorób jest głodówka.
Więc ……… chorujemy bo jemy…????
Częściowo na pewno tak. Choć wiadome, że jedzenie powiązane jest z myśleniem.
I jedno bez drugiego nie istnieje.
Idę swoją drogą bez oglądania się na innych , dostosowywania do nich i zabiegania o ich akceptację.
A gdy wyjechalismy pogoda zaczęła się przejasniać, znów jakieś warstwy zostały uwolnione i oczyszczone.
Dziękujemy. Wybieramy magię, zamiast schematu.
Prowadzeni krok za krokiem Jezioro Sevan
Prowadzeni krok za krokiem nad Jezioro Sevan 18 października 2014
Ognisko na piaszczystej plaży przy jeziorze, pyszne ziemniaki prosto z ogniska, dźwięk fal, wycie szakali i rozgwieżdżone niebo z mgławicami, do tego cudowne towarzystwo miejscowego stróża rybackich kutrów.
Gdyby jeszcze rano ktoś powiedział nam, że tak będzie wyglądał nasz wieczór chyba byśmy nie uwierzyli.
Po tym jak wczoraj Jermuk wypychał nas z siebie, po zjeździe z gór nie dając miejsca w sanatorium , (a umamiliśmy sobie, że idzie zmiana pogody i najlepiej przeczekać ten czas w sanatorium).
Jedno sanatorium nas przyjęło -” Pierwsze sanatorium” , ale po paru godzinach pobytu w nim, wygoniło nas od siebie, kłamstwami odnośnie jedzenia itp.
Fakt dawało piękny pokój za niewielką cenę. Ale jedzenie miało być w formie bufetu szwedzkiego, a okazało się, że był to tylko bar sałatkowy w bardzo słabej formie i przy strasznej energii (chcemy podejmować sami decyzję co jemy, a nie odgórnie dostać na talerzu kota w worku).
Zabiegi były fajne, bardzo podobało nam się chodzenie po kamieniach w termalnej gorącej wodzie, super rusza cały organizm.
Czasami sama siebie nie rozumiem, w jednych wypadkach usprawiedliwiam innych, że maja powód kłamania, a w innych wpadam we wściekłość i żądam naprawienia kłamstw. I tak też było tutaj. Kłamstwa związane z jedzeniem spowodowały, ze nie chciałam zostać dłużej w tym sanatorium. Odzyskaliśmy zapłacone wcześniej pieniądze i po paru godzinach pobytu, wyprowadziliśmy się z niego. Najfajniejsze było to, że po zjechaniu z gór, przeczekaliśmy w nim ulewny deszcz, który wyżej w górach pobielił szczyty. Wyszliśmy na ulicę, gdy pięknie świeciło słońce, a białe szczyty migotały zalotnie. Jeszcze dziś byliśmy tam, gdzie leżał teraz śnieg. Jak opatrzność czuwała nad nami i kazała nam zjechać w dół wcześniej przy suchych drogach.
Dziękuje bardzo.
Jednak teraz nie za bardzo wiedzieliśmy co robić. W innych sanatoriach nie było miejsca, albo inaczej mieli pojedyncze najgorsze pokoje.
Co robić zaczęliśmy się zastanawiać???
Gdzie jechać ?
Padały propozycje różnych miejsc, jednak wiedzieliśmy, ze to wszystko tak samo jak szukanie teraz sanatorium jest z umysłu.
Równoważyliśmy umysł i szukaliśmy kierunku.
Miałam problem z internetem w telefonie, weszłam do punktu Orange.
A tam jak często tutaj ludzie zaczynają rozmawiać, wypytywać skąd jesteś? Jak podoba się w Armenii? Co w niej warto zobaczyć?
I jeden w klientów bardzo zaczął polecać miejsce z krzyżami, starymi kamieniami z krzyżami.
Nie do końca wiedział gdzie to jest, bo był tam dawno, ale miejsce go zauroczyło.
Wróciłam do samochodu i umówię o tym do Bartka.
Ciekawe gdzie to jest zaczęliśmy się zastanawiać?
Internet poszedł w ruch i okazało się, że jest to nad jeziorem Sevan.
To nasz kierunek stwierdziliśmy i pojechaliśmy w jego kierunku.
Noc spędziliśmy na przełęczy 2410 m.n.p.m ok 20 km od jeziora. Gdzieś pojawiały się myśli o straceniu może i szansy życia na spędzenie czasu w luksusowym pokoju, o odpoczynku, medytacji, popraniu, umyciu się itp.
Budził się, żal, złość, że może źle zrobiliśmy, że może zareagowałam za bardzo emocjonalnie, że może, że może…….
Rano Bartek stwierdził, że jak ma iść załamanie pogody do może pojedziemy do Erewania na zakupy i tam zatrzymamy się w jakimś hoteliku, aby pobrać, umyć się itp.
Ja jednak stanowczo stwierdziłam, że pierwsze jedziemy na Sevan, a potem możemy do Erewania, zresztą było to prawie po drodze.
Sevan przywitał nas słońcem i ośnieżonymi szczytami. Roztaczała się magia tego miejsca.
Patrzyliśmy z góry na jezioro i dziękowaliśmy mu jak pięknie nam się pokazuje. Zapominaliśmy o tym, że jeszcze wczoraj nie za bardzo wiedzieliśmy gdzie jechać i żałowaliśmy, że coś zrobiliśmy tak, a tak.
Zgodnie ze wskazówka Pana spotkanego w Orange skierowaliśmy się ku Noratus
Jest to cmentarz z nagrobkami od 9 wieku.
Przechadzając się między nimi i wtapiając w energię tego miejsca dało się czuć wołanie, o uwolnienie z pęd tradycji.
Tradycja do dziś jest bardzo popularna w Armenii. Bartek ze swoimi długimi włosami jest często pokazywany palcami na ulicy i wyśmiewany (a może tak się po prostu uśmiechają do niego).
Dużo osób chodzi jeszcze na czarno, ubranych praktycznie jednakowo (mężczyźni klasycznie – skóra , fura i komóra – wszystko na czarno + krótkie czarne włosy i śniade twarze, często czarne auta z czarnymi szybami)
Główne pytania to jesteście małżeństwem?, ile po jesteście po ślubie? Ile macie dzieci? (potem zdziwienie! Nie macie?)
Czasami jak z nimi rozmawiamy, mamy wrażenie, że cofnęliśmy się do czasu naszego dzieciństwa, gdy jeszcze wtedy tradycja była bardzo silna. I odstępstwo od niej było wytykane palcami.
I tutaj na cmentarzu czujemy, że tradycja gdy jest przymusowa, obdziera nas ze szczęścia, pozwala nami manipulować, ale z drugiej strony daje komfort zwolnienia z myślenia o wyborze SWOJEJ DROGI ŻYCIA.
Tak się żyje i już. Nie zastanawia nad tym człowiek czy mi to odpowiada, czy to dobre, czy złe. Inni- czytaj tradycja – o tym już zdecydowali, więc po co tym zawracać sobie głowę.
Tak trzeba i już.
Z tradycji można korzystać, ale nie wolno być jej niewolnikiem.
Tradycja jest podstawą stabilizacji i stagnacji . Jest wrogiem zmian.
Widać po nagrobkach, które od IX do praktycznie do XVIII wieku były takie same, ewoluować zaczęły dopiero potem.
Czy chcemy ciągnąc za sobą przywiązania naszych przodków, żyć tak jak oni?.
Chyba z rzadka.
Tradycja jest fajna jak się ją ogląda, jednak życie w niej szczególnie dla osób ceniących wolność jest dość uciążliwe.
I tak popadając w refleksje nad tradycją, przyglądając się nagrobkom również współczesnym, podążyliśmy dalej do znajdującego się na wzgórku malutkiego monastyru.
Gdzie stawiane świeczki były przyklejane do ścian (jak się utrzyma to życzenie się spełni) wiele świeczek odpadło.
Zapaliłam jedną świeczkę i poczułam, że chcę pomagać ludziom spełnić ich życzenia, marzenia (rodzi się pomysł pewnych działań na bazie przesłania mojego ojca) i zaczęłam zapalać kolejne świeczki i przyklejać je do ściany, jedne się trzymały inne upadały, jedne trzeba było skrócić, inne rozerwać na pół, tak aby się trzymały. Do działań włączył się Bartek. Przyznajemy szczerze, że sprawiło nam to wiele radości, a przy okazji kościółek rozbłysł blaskiem. Zrobiło się jasno i świetliście. Ludzki świat nabrał blasku.
Z monastyru zagadała do nas okoliczna górka, z której był ładny widok na jezioro i tak krok za krokiem podążaliśmy w nieznane.
Z górki zobaczyliśmy drogę w dole i plaże nad Sevanem.
-Jedzmy tam przywitać się z jeziorem – stwierdziliśmy
Po drodze w lesie pokazało nam się całe bogactwo grzybów, tak wielkie, że ciężko było chodzić nie deptając jakiegoś. My zbieraliśmy maślaczki, które rosły tu w setkach, a może tysiącach sztuk.
Z lasu przez rokitnikowy (o rokitniku specjalny atykuł) zagajnik wjechaliśmy na plaże, gdzie stało masę rybackich łódek, a przy nich kontener mieszkalny,
Z konteneru wyszedł przemiły Pan, jak się okazało stróż łódek.
My przywitaliśmy się z jeziorem. Tutaj na plaży poczułam się jak nad Bajkałem. Powiem szczerze że za nim tęskniłam,a tu taka niespodzianka.
Armenia zaskakuje nas kolejny raz. Dając tyle równych przestrzeni na tak niewielkim obszarze.
Poczułam się jak w niebie, a może na ziemi i w niebie jednocześnie.
Wszystko gdzieś zaczęło rezonować ze sobą.
Pan zaprosił nas na kawę (chciał na rybę), po kawie ugotowaliśmy zupę z naszych grzybów i ziemniaków.
Ziemniaki mieliśmy jeszcze gruzińskie od gościnnego pasterza http://brygidaibartek.pl/byl-sobie-pasterz-tak-mozna/
Pan stwierdził, że z jego ogródka są lepsze i zaproponował wieczorne ognisko na plaży z pieczeniem ziemniaków. Czy takie rzeczy trzeba nam dwa razy mówić.
Zresztą będzie to nasze pierwsze ognisko w Armenii.
Nagle usłyszeliśmy wycie wilków tak blisko i wyraźnie.
Psy pobiegły odgonić intruzów.
-To nie wilki – stwierdził nasz nowy znajomy – to szakale.
Szakali nigdy ich na żywo nie widzieliśmy, ani nie słyszeliśmy. Przyznam się szczerze, że gdyby nie nasz nowy znajomy pierwszej nocy miałabym wielki opór przed ogniskiem. Mimo, że z umysłu wiem, że wszystkie dzikie zwierzęta nie podchodzą do ogniska. Powiew dziczy.
I rozpaliliśmy duże ognisko 10 metrów od jeziora. Ogień strzelał, jezioro szumiało, w oddali wyły szakale, na niebie pojawiało się coraz więcej gwiazd.
Zniknęła przeszłość, przyszłość, pojawiło się tylko” tu i teraz”.
Ogień dawał ciepło, piekł ziemniaki, jezioro swoimi niewielkimi falami przypominało o przypływach i odpływach życia. O tym, że coś przychodzi i odchodzi. Jak wcześniej cmentarz. Wszystko płynie w swojej istocie i nie sposób tego kontrolować, ani na tym dominować.
Wszystko gdzieś zatopiło się w magii wieczoru, nocy.
Zapomnieliśmy o tym, że chcieliśmy się umyć, poprać, pomedytować. Jakże to było infantylne, mało istotne przy tej magii.
Siedzieliśmy na piasku i sami nie mogliśmy uwierzyć w te cuda.
Jeszcze dziś rano wydawało nam się, że coś straciliśmy wyjeżdżając z pierwszego sanatorium, a gdy daliśmy się prowadzić krok po kroku wszechświat stworzył nasz scenariusz, którego sami byśmy chyba nie wymyślili.
A poprać i umyć się można zawsze i w każdym hotelu. A właściwie, ile razy w życiu takie rzeczy przysłaniają nam całe życie. Gdyż zgodnie z tradycją, schematami trzeba się myć raz, dwa, trzy razy dziennie. Trzeba mieć super czyste ubranie itp.
I gonimy za tym zamiast dać się prowadzić i pozwolić przez chwilę, a może i całe życie żyć tak jak prowadzi nas wszechświat. Myślę, że on niedługo zorganizuje nam i mycie i pranie przecież zna nasze ludzkie potrzeby. Trzeba tylko troszkę pokory. A w tradycji pokory brak.
Dziękujemy za ten dar prowadzenia, za pokorę w prowadzeniu i za to, że gdy kładliśmy się spać w naszej landrynce zaparkowanej 10 metrów od brzegu na piaszczystej plaży z rozgwieżdżonego nieba zaczęły spadać gwiazdy. A my zaczęliśmy marzyć i wierzyć, że gdy nie będziemy przeszkadzać wszystko ułoży się jak najlepiej dla nas.
Nawet lepiej niż potrafimy wymyślić.