praca z przodkami

now browsing by category

 

Cudne skałki z niesamowitą lekcją w drodze do Hongor

The Mountain of Baga gazariin Chuluu W drodze do Hongor 30-31 lipca 2015

 

 

Zgodnie z obietnicą, że „jak dziś dostaniemy landrynkę to pojedziemy do Hongor na uroczystości po śmierci Lamy” – o godz. 22 ruszyliśmy w kierunku Adaacar. Dzień był dziś bardzo intensywny, więc chęci przerosły możliwości i ok. 100 km od Ułan Bator o 2 w nocy zasnęliśmy słodko przy pustej drodze.

Rano ruszyliśmy dalej podążając najpierw asfaltem do Delgersogt , a potem już szutrówką – czasami – zanikającą w kierunku miasteczka Adacar.

 

 

 

 

 

 

 

Jechaliśmy często pasterskimi ścieżkami po prostu na kierunek poddając się temu co jest. Nagle koło nas pojawiły się piękne kamieniste góry, które wyrosły ze stepu. Jakaś bajka, czuliśmy się jak odkrywcy, doświadczający jako pierwsi takich miejsc.

 

 

 

 

 

 

Zaprosiło nas do siebie miejsce kultu z jaskinią, gdzie ludzie poukładali kopczyki w swoich intencjach. Kto tu był, po co. Szukał, medytacji, czy schronienia…. Ile w tym prawdy, a ile legendy….???

Czy ma to jakieś znaczenie……????

Ważne jest to, że duch tego miejsca nas przyjmuje, jest nam łaskawy, ma dla nas przekaz lub może prosi o coś dla siebie. Reszta to kwestia tylko dla naszego umysłu.

Poddaliśmy się kontemplacji miejsca, ciesząc razem z nim. Jedna z kóz stała nieruchomo na skale wyglądając jak pomnik.

Przypominając nam o naszej witalnej sile, aby ją aktywować, uwolnić, ze wszystkiego co blokuje, przestać być kozłem ofiarnym, a zacząć żyć.

Aby czasem najpierw się zastanowić, a potem działać.

Zrobiliśmy tury (kopczyki z kamieni w tej intencji) poddając się kontemplacji.

Sama droga tutaj to rodzaj pielgrzymki, zaprosił nas tutaj „radosny lama” – jak go nazwaliśmy. A to pielgrzymka w intencji uwalniania naszej siły.

Skały opowiadały swoją historię. Byliśmy sami, jakby w miejscu dostępnym dla nielicznych. Przyroda otwarta, radosna na spotkanie. Jakie było nasze zdziwienie, gdy nagle pojawiły się 3 samochody z turystami.

Największe zamieszanie energetyczne zrobił Ułaz z jego kierowcą i turystami z Francji, zrobiło się wielkie napięcie.

Wcześniej ustawialiśmy napięcie w mojej brodzie, okazało się, że siła kojarzyła mi się z napięciem ciała.

 

Siła tkwi w tańczeniu razem z wiatrem będąc zakorzenionym w ziemi i w niebie.

 

Odpuszczam napięcie w ciele jako symbol siły, uwalniam się od przekonania, że napięcie ciała kojarzy się z siłą

 

Pozwalam sobie mieć elastyczne, wiotkie, gibkie ciało, małe, delikatne, tańczące z wiatrem, bardzo silne od zakorzenienia w niebie i ziemi

 

Ułaz z jego pasażerami miał w sobie jakiś niszczący potencjał, ocenę, wykpiwanie, nadęcie ………

 

Uwalniam się od oceny, wykpiwania, nadęcia, destrukcji świata zewnętrznego

 

Pozwalam sobie patrzyć na ludzi z miłością

 

Przechodziliśmy szybko transformację, otwierały się kolejne przestrzenie nas samych, kolejne części zablokowanej gdzieś siły.

 

– Ciekawe jak się to miejsce nazywa – zadałam pytanie w przestrzeń.

 

 

 

 

 

Opodal zauważamy kampy-obozy jurtowe dla turystów i szamańskie kopczyki-duszki. Mamy ochotę zostać tutaj na noc.

 

– Choć pojedziemy do tej niebieskiej budki, bo mnie przyciąga – powiedziałam do Bartka.

Okazało się, że niebieska budka to toaleta dla turystów. A obok ….. ławeczki, samochody i strażnik, który rzucił się na nas żądając 3000 (6 zł) od osoby za przebywanie . Energia miejsca nas totalnie odrzuciła, pogrodzona (co prawda małym płotkiem) atrakcja turystyczna, czyli wejście na najwyższą górę masywu The Mountain of Baga gazariin Chuluu. Rozkrzyczani turyści z kilku samochodów. Wyjeżdżamy….. jednak strażnik kładzie się na masce i żąda pieniędzy, przy tym nie zna ani słowa po angielsku.

 

 

 

 

 

Podchodzi chłopak z Ułaza i chce pomóc tłumaczyć, zaskoczony, że nie chcemy tak po prostu zapłacić. Chcemy wiedzieć za co? Mamy płacić za park – czy jesteśmy minutę czy dzień, nawet jak nie przeszliśmy za magiczną bramkę – musimy płacić.

Zapłaciliśmy i natychmiast opuściliśmy to miejsce. Energia jest tak napięta, że dla odcięcia się od niej splunęłam za okno.

Oczywiście sytuacja – kiedy mi idą emocję – powoduje reprymendę i próbę uspokojenia mnie ze strony Bartka.

Takie uspakajanie moich emocji, emocjami Bartka powoduje, że sytuacja, że aby rozładować się, nakręca się jeszcze bardziej między nami, mimo że na początku nie dotyczyła relacji między nami. Wtrącanie Bartka zamiast wsparcia powoduje konflikt.

 

 

Ten temat powraca dość często

 

Pozwalam sobie okazywać emocje, nawet przy ludziach którzy ich nie akceptują. Pozwalam sobie nie wchodzić w ich emocje nie akceptacji.

 

Jednak teraz właściciel Ułaza zajechał nam drogę i zrobił karczemną awanturę za moje splunięcie (gdyż myślał, że na niego), łącznie ze straszeniem rozbicia auta i zabicia nas.

 

 

Szybko odbiłam mu jego energię.

 

Zdałam sobie sprawę ile energii tracę na emocje innych, zamiast im je odbijać robię sobie krzywdę transformując je za nich. Bo przecież emocje tych złych życzeń nie pojawiły się nagle u osoby spokojnej. Tylko teraz emocje znalazły ujście.

 

Uwalniam się od potrzeby wchodzenia w negatywne energie innych i ich transformację, rozładowanie, pozwalam ludziom doświadczać ich życia.

 

Przecież Bóg jest naszym lustrem i pozwala nam doświadczać tego co chcemy, o czym myślimy, nie transformuje za nas napięcia. Pozwala nam go doświadczać nawet jeżeli są to wojny.

 

Pozwalam ludziom doświadczać ich świata, ja kreuję swój i pozwalam sobie otaczać ludźmi, energiami mi przyjaznymi z którymi mogę bezpiecznie współistnieć.

 

Ziemia to miejsce gdzie jest wszystko i tylko od nas zależy co wybierzemy.

 

Uwalniam się od klątw innych ludzi, pozwalam im wrócić do właściciela, pozwalam sobie iść przez życie bezpiecznie prowadzona i chroniona przez istoty światła.

 

 

 

 

 

Bartek w tej sytuacji był na większych emocjach niż ja i swoim zwyczajem chciał uciekać z tego miejsca. Poszły emocje, energia zrobiła się syfiata.

Nie daje sobie prawa do swoich emocji, wypiera je i stara pokazać światu jako osoba totalnie bez emocji. Bo każda emocja to syf.

 

Uwalniam się od przekonania, że emocje są syfiate, pozwalam sobie zobaczyć je z miłością.

 

Za jakiś czas emocje opadły, i ustawiliśmy u mnie to spięcie. Okazało się, że nie akceptuję ciemnych ludzi i chcę ich na siłę rozjaśnić, bo przyszłam na ziemię rozjaśniać świat.

 

Tak przymus rozjaśniania świata, nic bardziej niszczącego dla jednostki, wielka życiowa misja, narzucona nie wiadomo przez kogo, aby w rezultacie osłabiać świat.

 

Akceptuję ludzi ciemności pozwalam im być być takimi jak wybierają, nic im nie narzucam

 

Patrząc na tę sytuację zaczęłam mieć wrażenie, że tak jak Bartek odrzuca i wypiera emocje – tak samo ja próbuję wypierać ciemność, a może bojąc się jej – chcę ją rozświetlić, aby mieć ją pod kontrolą.

Bo powiem szczerze, gdy ten chłopak rzucał na nas klątwy trochę się wystraszyłam, potem gdy późno wieczorem medytowałam, z ciała szczególnie z nóg zaczęły wychodzić lęki przed klątwami innych.

 

Klątwy, złe życzenia, uroki i inne negatywne sugestie innych nie mają na mnie żadnego wpływu – na żadnym poziomie świadomości, idę swoją drogą bez względu na to co myślą o tym inni

 

Uwalniam się od potrzeby rozświetlania kontrolowania ciemności, pozwalam jej być i ją poznawać.

 

Rozświetlam tylko i wyłącznie siebie i w mojej przestrzeni inni mogą się rozświetlać jeżeli tego chcą.

 

Moja podświadomość na uwolnienie się z misji życia polegającej na rozświetlaniu świata była bardzo smutna.

 

Pozwalam z radością rozświetlać siebie i przestrzenie wokół mnie bez ingerencji w świat, pozwalam mu być takim jakim jest.

 

Pożegnaliśmy piękne gościnne, i bardzo pouczające skałki i ruszyliśmy w kierunku Adaacar, aby potem skierować się w kierunku Sum heh Burb i Hongor (zaznaczony na rosyjskich mapach jako niezamieszkane domy).

 

Dziękujemy magicznym skałkom za coś co jest poza czasem i przestrzenią, a zaraz potem za cudowną lekcją, za miarę w swoją siłę. 

 

 

 

 

Duch buddyjskiego lamy czuwa nad naprawą Landrynki

Radosna naprawa skrzyni biegów Ułan Bator 29-30 lipca 2015

 

 

700 km (z tego 150 w terenie) na dwójce, głównie po bardzo dobrym asfalcie – jak wszechświat czuwał nam nami, że spokojnie dojechaliśmy do Ułan Bator!

Najpierw skierowaliśmy się do oficjalnego serwisu Landrovera, znajdującego się praktycznie w centrum miasta. Chłopcy mówiący po angielsku i po rosyjsku, popatrzyli, pooglądali i stwierdzili, że naprawa skrzyni u nich kosztuje w standardzie 10000000 (2000 zł) plus części, których nie mają. Starszych nie mogą dawać (zresztą i tak ich nie mają), a na części trzeba czekać nawet dwa tygodnie.

Duchy jednak czuwały zsyłając nam Sindbada (Czinbat tel. 959 73 607), który świetnie znał polski (mieszkał w Polsce 10 lat, ma tam syna) i pracuje w firmie (w tym samym budynku) jako kierowca. Dziś miał praktycznie wolny dzień, gdyż są ograniczenia ruchu w Ułan Bator i w każdy dzień tygodnia nie mogą wyjeżdżać samochody z określoną końcówką rejestracji (chodzi o ograniczenie ruchu), a dziś prawie trafiło na jego samochód służbowy . Czyż nie cud???

 

Zaopiekował się nami jak rodziną, rozmawiając z chłopakami z serwisu tak jak jakby chciał naprawić swój samochód.

Po jakimś czasie okazało się, że jest mechanik od Landoverów w Ułan Bator, który dodatkowo ma 3 stare samochody na części. Więc powinni szybko nam naprawić (kontakt do brata mechanika który zna rosyjski , angielski – tel. 99112363).

 

Sindbad zaproponował, że może pojechać swoim autem tam z nami i dalej załatwiać sprawę – bo mechanik nie zna innych języków, zgodziliśmy się i na dwa samochody pojechaliśmy przez zatłoczony Ułan Bator, przyglądając się czasami śmiesznej jeździe tutejszych kierowców (za drobną opłatą 30000 – 60 zł).

Pomógł nam znaleźć serwis, który był jak na mongolskie warunki bardzo dobrze opisany – choć i tak mechanik musiał po nas wyjechać, porozmawiał z nim, okazało się, że zrobi remont skrzyni biegów za 500000 (1000 zł) plus ewentualne części.

Landrynka zgodziła się tutaj zostać.

 

 

 

 

 

Było ok. 15, mechanik powiedział, że zacznie rozkręcać skrzynię ok. 18 godziny, gdyż ma problem z żebrem i musi mieć pomocnika. Prosił abyśmy byli o tej godzinie, zobaczyć co jest ze skrzynią. Sam miał na podwórku trzy landrowery , więc części dostatek – co za ulga. Jak dobrze wszystko pójdzie jutro landrynka będzie zdrowa.

Wcześniej przez www.drive2.ru nawiązaliśmy kontakt z właścicielem starego defendera, który sam nie mógł polecić żadnego mechanika, ale sam przyjechał porozmawiał z mechanikiem – potłumaczył nam wszystko. Czuliśmy się naprawdę zaopiekowani i jesteśmy za to wdzięczni.

Dzielnica w której urzęduje mechanik oddalona jest 6-8 km od centrum miasta, dzięki temu spacerując mogliśmy przyjrzeć się nie turystycznej miejskiej Mongolii. W centrum dzielnicy stragany z warzywami (najtańsze w Mongolii – jabłka spadły do 8 zł/kg), nawet szyszki cedrowe, jurty z typowo mongolskim jedzeniem, czyli mięso, kumys, ser (bez dodatków), knajpki i datzan.

Spacerowaliśmy przyglądając się miastu, jak miasto – chyba wszędzie na świecie jest podobne.

Wracając już w stronę mechanika powiedziałam do Bartka:

– Chodź odwiedzimy datzan, pokręcimy młynkami za zdrowie landrynki.

I jak powiedziałam, tak też zrobiliśmy. Obok datzanu wielka jurta i sporo ludzi, zerkamy z ciekawością.

Mężczyzna zaprasza nas do środka mówiąc po rosyjsku, że to stypa po śmierci jego nauczyciela Lamy Khuukhen Khutagh. Mimo, że niewiele czasu zostało do 18, z radością wchodzimy do środka.

Stoły pięknie zastawione owocami, orzechami, sałatkami, na samym środku misternie ułożone sery. Zaraz dziewczyna przynosi nam kumys i jakieś mięsne danie i wcale się nie obraża,gdy mówimy, że nie jemy mięsa.

 

 

 

 

 

To dlatego jesteście szczupli – mówi z serdecznym uśmiechem zapraszający nas mężczyzna.

Niesamowite tak wstrzelić się w imprezę. Rozjaśnione uśmiechem oczy i twarz mnicha ze zdjęcia też robią na nas wrażenie.

Z radością częstujemy się owocami, orzeszkami, dawno nie widzianym arbuzem………..

Czujemy, że lama nas tutaj zaprosił, dlatego dopytujemy o uroczystości pogrzebowe.

– Już dziś pojechało 60 jeepów do Hongor – koło Adacaar (gdzie urodził się Lama), a ja z mnichami lecę jutro śmigłowcem – informuje nasz rozmówca.

– O jak dziś będzie nasze autko to też pojedziemy na uroczystości Lamy do Hongor – powiedziałam spontanicznie.

 

Gdy już troszkę po 18-tej leniwie się zbieramy, informuje że pójdzie z nami do mechanika pooglądać nasz samochód, przyjrzeć się naprawie, potłumaczyć na rosyjski.

Jak się okazało nie poszliśmy, a pojechaliśmy terenowym lexusem razem z jego prywatnym kierowcą do naszego mechanika.

Skrzynia była jeszcze wymontowana, ale okazało się że problemem jest drobiazg (element obejmujący lewarek skrzyni biegów na wejściu do wnętrza skrzyni). Część mechanik już wymienił i za jakieś 3 godziny po włożeniu skrzyni landrynka będzie jeździła.

 

 

– No to jedziemy na pogrzeb Lamy – zakrzyknęliśmy

– Nie zdarzycie – jeepy dziś pojechały – to daleko i trudna droga przez teren – 240 km – w nocy jechać niebezpiecznie, a uroczystość jutro rano – odpowiedział nasz znajomy.

– Zdarzymy, czy nie zdarzymy, ale jedziemy – powiedziałam z radością, jakaś niewidzialna siła ciągnęła nas w tę stronę, a może czuliśmy zaproszenie od Lamy – coś wyraźnie chciał nam pokazać…

 

Nasz znajomy biegał koło landrynki jakby to był jego samochód, przyglądając się oczami dobrego szefa własnym pracującym mechanikom, patrząc jak chodzą koło samochodu, sprawdzają oleje itp.

– Dobrze trafiliście, to świetni mechanicy – powiedział z radością.

Był na 100% z radością – w tym co się działo.

 

Pozwalam sobie działać 100% z radością i pełnym zaangażowaniem

 

To pierwsze przesłanie lamy dla nas.

 

Takie cuda dzisiejszego dnia, to trzecia osoba, która pomaga nam i interesuje się nami, dogląda mechanika i jego działania przy naprawie. To pewnie jest motywujące na i tak dobrego szpeca od Landroverów.

Teraz już wiemy kto za tym wszystkim stoi ……..

 

Zresztą zaraz potem trafiła mi się niesamowita „przygoda” (niestety w negatywnym dla nas wybrzmieniu tego słowa)

Poszłam sikać za samochody stojące na podwórku, i gdy wracałam nagle słyszę ostry krzyk kierowcy naszego znajomego mężczyzny, równocześnie czując psa przy nodze.

Pies mechanika urwał się w tej sekundzie z łańcucha i leciał na mnie – chcąc mnie zaatakować (zjeść – jak to powiedziałam zaraz po wydarzeniu, wielki na metr pies pilnujący dobytku, myślał że coś kradnę), w ostatniej chwili kierowca uchronił mnie przed atakiem.

Kolejna lekcja lamy….???

 

Świat nad Tobą czuwa…

 

Ja zawsze bałam się psów, i ten był uwiązany na łańcuchu – pozornie bezpieczny, a jednak urwał się, wszechświat czuwał nade mną i dzięki kierowcy wszystko zakończyło się szczęśliwie. 

 

Bo nic nie jest bezpieczne czy niebezpieczne w swojej istocie

 

Uwalniam się od lęków, pozwalam się prowadzić

 

Gdy już pożegnaliśmy naszego znajomego, do serwisu przyjechało dwóch młodych Koreańczyków mieszkających i pracujących w Ułan-Bator , nowym Defenderem. Po krótkiej rozmowie stwierdzili, że ten mechanik to „najlepszy mechanik od Land Roverów w Mongolii”.

 

– Jedziemy na wieś, przyjechaliśmy zrobić przegląd – powiedzieli chłopcy.

 

– A u Was w Korei jest wieś ? – zapytaliśmy.

 

– Wieś u nas ? NIE ma – za duże zaludnienie, tylko miasta i miasteczka – odpowiedzieli .

 

A my (mając już odpowiedź) zamiast dalej myśleć – jak pojechać Landrynką na zimę do Korei? (bardzo miłych ludzi z tego kraju spotykamy) – poszliśmy do koreańskiej restauracji w centrum dzielnicy, ciesząc się z zamówionego vegańskiego Sushi z sałatkami, dzbankiem herbaty i kawą w cenie ……….. 8 zł na dwie osoby.

 

– Lubią nas tutaj – zaczęliśmy się śmiać.

 

Ok. g. 22 odebraliśmy Landrynkę sprawnie działającą, ze sprawdzonymi olejami, zaspawaną dziurką w moście – zapłaciliśmy zgodnie z umową 1000 zł plus 60 zł za części. Podziękowaliśmy wspaniałej ekipie.

 

 

Dotankowaliśmy samochód, kupiliśmy wodę – ruszyliśmy czując prowadzenie i zgodnie z obietnicą na południe w kierunku Adacaar ….……..

 

Bo przegonią nas rowerzyści – jedziemy na dwójce

Bajahongor – buddyzm, bo przegonią nas rowerzyści 25-26 lipca 2015

 

 

 

Lisek ze swoim przesłaniem dodał nam radości i wiary. Z werwą na dwójce dojechaliśmy do miasteczka Bajanhongor, które na zjeździe powitało nas dużym sklepem i centrum targowym (dużym jak na wielkość 30000 miasteczka) zanurzyliśmy się magii kolorowych ubrań sprowadzanych z Chin (dlaczego do nas takich nie sprowadzają?), oglądaliśmy przymierzaliśmy i cieszyliśmy się kolorowym światem. Do tego dużo firmowych rzeczy, spodni, butów, wcale nie wyglądających na podróbki. Masę drobnych sprzętów gospodarstwa domowego.

Tutejsi ludzie chodzą ubrani bardzo ładnie, kolorowo, czysto i często dają po oczach firmowymi napisami. Chiny zapewne na początku zaczęły ubierać swoich, z czasem sąsiadów i połowę świata. Pojawiło się wiele przy tym propagandy na ich ceny, jakość, wykorzystywanie ludzi. Na pewno jest różnie, jak wszędzie. Poszli na ilość bo mają potężny rynek do ubrania – 20% świata, a zachód się wkurzał i wkurza bo zabrali mu biznes.

Najbardziej wypromowane marki zachodnioeuropejskie – gdzie produkują swoje towary? Wystarczy popatrzyć na metki (Chiny, Bangladesz ….), ale im wolno ….

Propaganda i wielkie pieniądze. Oczywiście trzeba patrzeć co się kupuje, bardziej niż na zachodzie (bo tam obowiązują przepisy, kontrole , gdyby nie one zapewne robiliby to samo).

Bo tutaj bawełna, nie koniecznie oznacza bawełnę.

Do tego na targu fajna knajpeczka, gdzie nie śmierdziało mięsem, a obrotna obsługa zrobiła nam czeburieki z ziemniakami i kapustą (pierwszy raz ktoś się dał namówić na modyfikację menu). Poezja w ustach.

 

 

Chcieliśmy Wi-Fi, bo może czas dać wreszcie na bloga troszkę Mongolii, podjechaliśmy pod hotel w centrum, okazało się że jest WI-Fi – pani w restauracji podał hasło, więc zamówiliśmy kawę , jednak ikonka pokazywała, ze serwer nie podłączony, może dlatego, że na zewnątrz rozgrywała się burza z potężnym gradem?……. Myśleliśmy, że dlatego nie ma. Kelnerka wyprowadziła nas jednak z błędu mówiąc, że WI-Fi jest w pokojach hotelowych ……..Ale wcześniej podała hasło – tak byśmy złożyli zamówienie………….Przesiąkają już marketingowym zachodnim chamstwem….

Lubimy być niezależni internetowo, bo potem siedzenie często w niezbyt przyjaznym otoczeniu, wkładanie postów z energią speluny, kupowanie setnej kawy, albo przemysłwego picia, jedzenia itp., A tutaj na tych przestrzeniach nie wierzyliśmy za bardzo, że może być internet bezprzewodowy, tym bardziej, że więcej jest kawiarni internetowych niż komputerów.

Poszliśmy jednak do jednej sieci komórkowej MobiCom i jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że jest internet i to w całkiem sensownej cenie i zasięgu 3G (w praktycznie każdym miasteczku).

Karta z 1 GB koszt 15000 (30 zł.), a potem dokupienie 1 GB 10000 (20 zł.) 2 GB 15000 (30 zł. ) 5 GB 20000 (40 zł.)

Miała być aż burza z gradem, aby rozładować nasze nadęcie, że „na pewno nie ma tutaj bezprzewodowego internetu”

 

 

Uwalniam się od przekonania, że wiem lepiej

 

Pozwalam się prowadzić

 

Tak, może gdyby nie problem z internetem – nie poszłyby te wszystkie emocje co do wyboru drogi, bo oglądając potem filmiki na youtube okazało się, że nasza po ludniowa droga przez Mongolię bardziej nam się podobała i prowadzenie mamy cudowne.

 

Jestem w nieustającej wdzięczności za prowadzenie dla moich przewodników, istot światła.

 

Ulokowaliśmy się na centralnym parkingu między parkiem, a widokową górką i zaczęliśmy wkładać wpisy na bloga, przy okazji przyglądając się otoczeniu i sami korzystając z prostych atrakcji jak kąpiel w fontannie.

 

 

 

Wiele już razy zauważyłam, że właśnie takie proste atrakcje dają mi dużo takiej lekkiej radości. Te bardziej wyszukane, mają dla mnie jakiś element sztywności.

 

Pozwalam sobie na lekkie, radosne przyjemności.

 

 

 

 

Przyglądaliśmy się łucznikom na ich treningu .

 

 

 

 

 

Na zachód słońca poszliśmy na szczyt okolicznej górki, przyglądając się tutejszej zabudowie – tak ciasnej, jakby będącej przeciwwagą na otaczającą przestrzeń.

 

Pozwalam sobie nie ograniczać niczym swojej przestrzeni, pozwalam sobie wyjść poza przestrzeń.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Noc spędziliśmy na obrzeżach miasteczka, na skrzyżowaniu polnych dróg, gdzie wyspaliśmy się cudownie.

 

Pozwalam sobie spędzać noce w miejscach dających regenerację, niezależnie jak wyglądają.

 

A rano udaliśmy się do znajdującego na obrzeżu miasteczka, żyjącego (z mnichami) kompleksu datsanów.

 

 

Przyglądając się buddyzmowi tybetańskiemu od kuchni, w kraju gdzie jest główną religią. Jego bogom, gadżetom modlitewnym.

 

 

 

 

 

 

Modlitwie mnichów (właśnie była msza) która nic nie miała w sobie z medytacji, wchodzenia w stany wysokowibracyne, była takim samym paplaniem bez energii, jak większość mszy w kościele katolickim i innych (to jaki kontakt ma kto z górą, nie zależy od religii, a od człowieka, który decyduje się wejść w to co robi na 100% – jak nasz ulubiony święty prawosławny Serafin z Sarowa) .

 

Wchodzę w 100 procentach w to co robię

 

Atmosfera w datzanie bardzo miła i ze strony ludzi (sporo ubranych w ludowe stroje) i mnichów. Magii nam się jednak nie ukazała.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O religii napiszemy zapewne oddzielny post.

Z radosnym kichnięciem – Mongołowie lubią wciągać tabakę – pojechaliśmy na czeburieka z piree ziemniaczanym, bo nie wiadomo kiedy następny raz zjemy coś w knajpce …………..

i ……………….. spotkaliśmy naszych znajomych rowerzystów Turka i Niemca, którzy na rowerach, lub jak uda się złapać stopa z bagażnikiem na rowery – przemierzają Mongolię.

Ojjj ile było radości ze spotkania.

 

Teraz zaczęliśmy się śmiać, jedźmy szybciej – bo rowerzyści nas przegonią, szczególnie teraz gdy jedziemy na dwójce, a do Ułan Bator zostało tylko 600 km, prawie cały czas asfaltem.

Jednak po głębszym zastanowieniu – dlaczego nie, skoro takie moje tempo.

 

Pozwalam sobie iść swoim rytmem, tempem, bez oglądania się na innych.

 

Dziękując miasteczku za cudowną gościnę w deszczu i temperaturze ok. 20 stopni (jak ciało odpoczywa), pojechaliśmy dalej swoim rytmem na Ułan Bator – przyzwyczajeni tak mocno do szutrówek i błotnistych dróg, na asfalcie się pogubiliśmy zarówno my, jak i nasza nawigacja – zjechaliśmy gdzieś w polne drogi. Na szczęście udało nam się znaleźć po jakimś czasie asfalt (był objazd, a jazda tylko na dwójce przez błotniste drogi mogłaby nie być bezpieczna) i pojechać płynnie z prędkością ok. 35 km/h dalej na wschód. 

 

 

Odpuszczam to co chcę i pozwalam się prowadzić. Droga do Bajanhongor

Odpuszczam to co chcę, jestem wdzięczna za to co mam – Droga do Bajanhongor – 24 lipca 2015

 

 

Cuda, cuda każdego dnia – tutaj w Mongolii. W jej niesamowitym spokoju ujawnia się wszystko co spokojem nie jest. Pokazuje się abyśmy mogli zdecydować, czy to sobie zostawić czy odpuścić.

 

 

 

I tak było i tym razem. Ze słonego jeziorka zjechaliśmy do miasteczka Buucagan , z maleńkim dastanem, które było niesamowicie spokojne.

 

 

 

 

 

 

Nawigacja znalazła drogę w kierunku głównego traktu do Bajanhongor. Z miasteczka wjechaliśmy na przełęcz, gdzie zmieniliśmy również rejon (województwo),

 

 

 

 

 

napiliśmy się kawy i ruszyliśmy przez piękną kamienistą dolinę, gdzie każdy kamień chciał opowiedzieć swoją historię. W kamieniach mieszkały skrzaty przyjazne, ale mało gościnne, więc nie wychodziliśmy z samochodu, tylko jak na safari przemierzaliśmy kamienne miasta. Mogą jak turyści je obserwować z daleka.

 

 

 

 

 

 

 

 

Magia jednak była niesamowita, gdy skończyła się kamienna dolina pojawiły wulkaniczne kopki, czasami jak igiełki, dumnie zwrócone do nieba.

 

 

 

 

Przy jednym z duszków doliny z pięknym rozłożystym widokiem powiedziałam :

– Może zostaniemy tutaj na noc….

– Super, tylko znajdźmy mniej wietrzne miejsce – powiedział Bartek .

I wjechaliśmy nieco w bok, opodal w dolinę, od razu czuć było zmianę energii, magię zastąpił jakiś niepokój. Tego miejsca pilnował drugi, inny duszek – miał swój kopczyk na sąsiednim pagórku.

– Wyjedźmy stąd – powiedziałam po jakimś czasie.

– Widzisz, że mam problem z biegami – powiedział Bartek .

– Wyjedziemy to przejdzie – powiedziałam spokojnie .

I faktycznie zaraz bo wyjeździe na drogę, skrzynia zaczęła chodzić normalnie. Chwilę odpoczęliśmy poniżej przy kolejnym, trzecim duszku ( dziwne miejsce trzy kopczyki w bezpośrednim sąsiedztwie – do teraz zawsze dzieliło je zwykle kilkadziesiąt kilometrów), a tu niespodzianka, nie sposób wstawić żadnego biegu.

Chwila konsternacji……

– Może spróbujemy na reduktorze – powiedziałam

I tak udało się wbić chyba 2-kę.

Ruszyliśmy z radością, zawsze lepiej jechać na 2-ce i reduktorze niż być holowanym.

Z czasem na reduktorze zmieniliśmy na biegi szosowe, jednak nie mieliśmy odwagi zmieniać biegu na skrzyni – najwcześniej w miasteczku jak uda się dojechać – stwierdziliśmy, zostało ok. 100 km – nie wiedzieć jakimi drogami (raczej po prostu teren).

Najpierw jechaliśmy koło pięknych wulkanicznych kopek, wyglądających jakby je ktoś tak misternie usypał. Krajobraz można rzec księżycowy. Jednak energia dziwna, mało przyjazna. Droga zrobiła się jak nigdy dotąd w standardzie luksusowej szutrówki – doprowadziła nas do rzeki, gdzie chyba na wiosnę na drogę wtargnęła rzeka zabierając duże jej części. Energia napięcia i konfliktów, nie wiedzieć kogo z kim….

Woda kłóci się z ziemią., duchy między sobą. Cały czas gdy wyjeżdżaliśmy z tego miejsca rozmawiałam z domami tej doliny co się to stało.

Duszek który zapraszał na nocleg, zapraszał koło siebie, a nie poniżej w dolinie, bo tam już mieszkają inne duszki. On się obraził, a tamte nie przyjęły. Z drugiej strony to on chciał nas chronić przed innymi duchami.

 

– Odpuszczaj wszelkie obrazy – powiedziałam do Bartka – rób szybko przegląd życia.

 

Odpuszczam wszelkie obrazy na cokolwiek i kogokolwiek

 

Odpuszczam wchodzenie w energie konfliktowe, mimo że materialnie piękne wzrokowo

 

Pozwalam sobie przebywać w przyjaznych energiach, które prosto, jasno i przejrzyście się ze mną komunikują

 

Wjechaliśmy w maleńkie miasteczko Bombogor, kompletnie nie przyjazne, wyrzucające

 

 

i potem dalej na przełęcz, gdzie zmieniały się rejony – na ich granicę. Bartek stanął za przełęczą już po stronie innego województwa, poszliśmy do kolejnego kopczyka podziękować duchom za przejazd i poprosić o dalszą szczęśliwą jazdę.

 

 

Zaraz też zaczęliśmy ustawiać całe zdarzenie.

Pojawiło się kilka nurtów.

Po pierwsze: Bartek bardzo chciał jechać inną drogą przez Mongolię – w góry, nie potrafił być tu i teraz, wiele razy kombinował jaki w przyszłości kupić samochód, gdzie pojechać….

 

Cieszę się tym co MAM teraz i jestem za to wdzięczny

 

Jestem tu i teraz

 

 

Gdy tylko skończyliśmy ustawienia, zaraz pojawili się ludzie, którzy zapraszali do siebie, z powrotem do tamtej doliny!

Taka poplątana energia, ja Ci nie dam tego co chcesz, ale gdy chcesz odejść – zrobię wszystko by Cię zatrzymać.

 

Kontaktuję się z energiami, ludźmi innymi istotami, które jasno mówią co chcą, a czego nie chcą, ja również wyrażam się jasno i precyzyjnie.

 

Zdecydowanie pojechaliśmy dalej w kierunku Bajanhongor………..

 

 

– Wiesz w Rosji nam tak fajnie szło podróżowanie, bo ja niczego nie chciałem, nie lansowałem – przyznał się – Czas zacząć iść za energią, odwiązać się od tego co chcę z umysłu.

– Zrozumiałem, że lansowanie pomysłów na siłę może przynieść wiele szkody. Gdy idzie się za energią wszystko idzie lekko i prosto – dodał.

 

Uwalniam się od tego co chcę, mówię co chcę i pozwalam, aby samo się działo w miejscu i czasie najbardziej odpowiednim dla mnie

 

Pozwalam się prowadzić lekko i prosto przez życie.

 

Jechaliśmy na jedynce a może raczej dwójce, bojąc się zmienić bieg. Szutrową lekko rozmokniętą po deszczu drogą , już nocą. Albo prowadziła nas nawigacja, albo duchy podsyłały nam samochód, czy motorek w formie przewodnika po właściwym śladzie. Bo droga – jak wiele tutaj – rozciągała się i może na kilometr na boki, mając wiele równoległych nitek, na których widniały ślady walki w błocie. Nawet zajączek przebiegł nam drogę przypominając ( będąc symbolem), że w pełnym zaufaniu, mamy poddać się miłości.

 

Po około 100 kilometrach wróciliśmy na główny, również szutrowy, niczym się nie różniący trakt. Jechaliśmy już teraz coraz bardziej zrelaksowani, gdy przed nami zamigotała rzeka.

 

– Jeżeli trzeba się przeprawiać, to śpimy po tej stronie – zadecydował Bartek .

 

Nagle zamigotały światła samochodów, i zwarta ich kolumna przejechała przez most.

I my pojechaliśmy, okazało się, że most chyba nie był przejezdny, gdyż z tamtej strony były widoczne blokady na drodze.

Dziękując duchom za bezpieczny przejazd, stanęliśmy na stepie i szybko po wrażeniach dzisiejszego dnia zasnęliśmy (pora też się dołożyła – druga w nocy).

 

Rano obudziliśmy się w słońcu, jakby się nic wczoraj nie stało, jakby samochód był całkowicie sprawny.

Jest tutaj niesamowita moc regeneracji.

A zaraz rano wszechświat miał dla nas przesłanie, posyłając małego liska….

 

 

Ten kto spotyka lisa, ma sprytnego przebiegłego przewodnika duszy w ciemnym lesie cieni. Pomaga Ci uwolnić schwytaną przez demony energię. Nie zna lęku przed zniekształconymi obrazami duszy. Nie daje się zwieść ani formie ani wyglądowi, a już na pewno nie fałszywej pobożności. Lis wie gdzie znaleźć zagubione części Twojej duszy.

Lis obdarza Cię energią i siłą do podążania własną drogą, słuchania siebie i pozostawania sobą.

Lis porusza się na granicy światów i wie, jak znaleźć wejście do podświadomości.”

 

Uwalniam się od zwodzenia mnie formą, pozwalam sobie widzieć prawdę.

 

Jestem chroniony i bezpieczny w swoim istnieniu i wszelka siła wraca do mnie z powrotem

 

Symbolika lisa z książki Siła zwierząt Jeanne Ruland.

 

 

A młody lisek obchodził spokojnie samochód dookoła, przyglądał się nam, czasami miałam wrażenie, że chce wskoczyć na łóżko i się tam rozłożyć. Daliśmy mu trochę kocich chrupek, które kupiliśmy dla kotów w Rosji, z ciekawości zjadł kilka, popatrzył na nas z dezaprobatą i poszedł polować na łąkę na ptaszki.

Niesamowite spotkanie z naszym pięknym dzikim bratem, również piękne jest jego przesłanie.

 

Nie daj się zwieść formie, bo ona zabiera Twoją siłę, idź za głosem duszy, ona wyznacza kierunek.

 

 

Dziękujemy za te lekcje, spotkania, za ten niesamowity dzień w którym tyle się zadziało.

A skrzynia….. boimy się ruszać, jedziemy na dwójce, zresztą większość dalszej drogi ( kolejne około 40 km do miasteczka) to lekki teren i tak byśmy jechali z podobną szybkością – do 40 km/ h.

 

Magia słonego jeziorka

Magia słonego jeziorka 24 lipca 2015

 

 

Wcześnie rano, aby nie jechać na upał ruszyliśmy w kierunku kolejnego miasteczka, a może inaczej mówiąc najbliższej miejscowości (po drodze z dwie super wioseczki i rozproszone jurty) Bajanhongor oddalonej o 360 km. Pierwsze 100 km przeleciało szybciutko bo dobrym asfaltem, gdy asfalt się skończył pojechaliśmy prosto, za dobrze wyjeżdżoną drogą. Wchodząc w kontakt z miejscem. 

 

 

 

 

 

Dopiero za parę kilometrów popatrzyliśmy na nawigację i okazało się, że wcale nie jedziemy główną drogą, tylko gdzieś pomiędzy górami. Mając jednak przeświadczenie, że kierunek mamy dobry i jakoś dojedziemy – jechaliśmy dalej. Bartek trochę się spinał, chcąc kontrolować sytuację, jednak droga wzdłuż kwitnącego stepu radowała nas.

 

 

 

 

 

 

 

 

Mieszkańcy jego również pokazywali się okazale

 

 

 

 

 

 

 

Gdy nagle na drodze pojawiły jakieś białe plamy.

Ciekawe co to jest – zaczęliśmy się zastanawiać…

Gdy koło białych plamek zobaczyliśmy również białe kopczyki.

Tak, słone jeziorka .

 

 

 

Wypatrzyliśmy drogę i podjechaliśmy pod sam brzeg. Kawałek wewnątrz jeziorka stał duch tego miejsca i jakaś grupa witała się z nim składając mu dary.

Gdy zaczęliśmy podchodzić, prawie mężczyzna odnosił atrybuty (wódkę, mleko, słodycze) do samochodu. My również położyliśmy cukierka, a kobiety pokazały mi, że należy obejść trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek. Potem pokazały, aby zdjąć buty i taplać się się w solnym błocie.

 

 

 

Z radością ściągnęłam klapki i zaczęłam brodzić w słonym błotku.

Jedna z kobiet pokazując na wodę powiedziała ANGINA.

Od dziecka miałam problemy z anginą, nawet w wieku 13 lat chcieli mi wyciąć migdałki, uratował mnie wtedy IRS-19, rozpoczęłam proces oczyszczania gardła u Serafina w Sarowie, gdy wchodząc do apteki zobaczyłam go – kupiłam. Potem w Ałtaju zaciekawiło mnie gardłowe śpiewanie i okazało się, że do tego trzeba maksymalnie rozluźnić gardło, zaczęłam być bardzo uważna co do mojego gardła. Do tego ułożenie głowy i ramion w prawidłowej pozycji powoduje, że nie trzeba napinać gardła i samo z siebie się luzuje. Ten kto ma zadartą głowę ma napięte gardło.

 

Mam rozluźnione zdrowe gardło już teraz

 

Jestem w soli, która wyciąga wszystko co nie przynależy do mojego pola energetycznego. Czuję niesamowite połączenie z ziemią, a niebo wspiera ten proces.

 

 

Obok grupa przyjaznych pielgrzymów, z wielkim szacunkiem odnosząca się do tego miejsca. Same kobiety z dziećmi i jeden mężczyzna kierowca, może i szaman.

Jak nie w tym, to w jakimś wcieleniu. Przyglądam się jego energii z radością – miękka, łagodna i silna zarazem.

Tak chcę korzystać z mojej siły

 

Korzystam z mojej siły łagodnie, radośnie z miłością, jestem na ziemi i w niebie jednocześnie.

 

 

Obok mężczyźni kopią dziury w ziemi, chcąc pozyskać sól. „Szaman” pokazuje nam jak wydobywa się sól, prezentując i podarowywując parę garści.

 

 

 

 

A na koniec częstuje kumysem.

Magia jeziora, dzięki obecności tej cudownej grupy.

Dziękujemy duchom o przyprowadzenie nas w tym czasie, gdy ta grupa była nad jeziorem, dodali jej magii, a szaman pokazał że chcę korzystać z energii ziemi i nieba łącząc je w swoim ciele.

Dziękujemy za te magię spotkania ziemi z niebem. Bieli soli i czerni ziemi. Przeciwieństw, które łączą się w jedność. Tworząc coś co daje uzdrowienie.

 

Największe uzdrowienie daje łączenie przeciwieństw w jedność, łączę przeciwieństwa w jedność.

Podziękowaliśmy duchom miejsca za gościnę, dopytaliśmy się jak jechać dalej (drogi do jeziorka na było na nawigacji) i ruszyliśmy w nieznane.