oczyszczanie organizmu
now browsing by category
Od wegetarianizmu w stronę frutarianizmu…
Od wegetarianizmu w stronę frutarianizmu…wywiad z moim ojcem Józefem.
Filmik przedstawia pewnego rodzaju posumowanie ponad 30-letniej podróży poprzez różne diety, która poczynając od wegetarianizmu potoczyła się w stronę frutarianizmu. Jest to rozmowa z moim ojcem – 83-latkiem, który do dziś zachował kondycję fizyczną i psychiczną polskiego przeciętnego 60-latka, tylko takiego bez konieczności zażywania lekarstw.
Przekonanego o zachowaniu zdrowia dzięki połączeniu odpowiedniej lekkiej ekologicznej diety, ruchu na świeżym powietrzu i przebywaniu w przyrodzie lasów i gór. Krzewiący wiedzę o ekologii – był bowiem pierwszym sadownikiem na Śląsku posiadającym certyfikat sadu ekologicznego.
Filmik przypomina również o tradycyjnej kilkusetletniej diecie polskiego chłopa, który ze względów ekonomicznych jadał mięso sporadycznie – a pomimo to jego siła, sprawność i zdrowie były na wysokim poziomie i nie wymagały interwencji lekarza nawet przez całe życie.
P.S.
Obserwując wzrastającą wrażliwość różnych osób pragnę zwrócić uwagę na wyjątkowość diety owocowej, jako najmniej kontrowersyjnej z ziemskich sposobów odżywiania. Bowiem nie chcąc krzywdzić , czy też zabierać innym roślinom, czy zwierzętom energię poprzez ich konsumpcję – pozostaje nam owoc, który jest tak naprawdę darem od drzewa które nie ponosi przy tym żadnego uszczerbku na swoim zdrowiu. Tak bowiem fizjologicznie zaprojektowane jest drzewo, które wręcz chce aby jakaś istota skonsumowała jego owoc wraz z nasionami i tym sposobem „rozsiała” je w pewnej odległości od niego.
(osobnym moralnym tematem są sady wysokotowarowe w których zmusza się drzewa pod groźbą śmierci do wysokiego corocznego plonowania – warto zatem zadbać o dostęp do takich „szczęśliwych”)
Bartek
Kąpiele w ropie
Kąpiele w ropie 02.-05. 10. 2017
Miasto Izberbasz poza plażami znane jest jeszcze z termalnego leczniczego basenu . Zasila go źródło wody które bije z wnętrza ziemi. Geneza jego powstania jest prosta , ale jednocześnie niezwykła. Teren ten jest roponośnym areałem, na którym są rozlokowane odwierty wraz z pompami które „wyciągają„ na powierzchnię ten surowiec. W latach 60-tych gdy zabrakło ropy w jednym z odwiertów – zdemontowano instalację. Jakiś czas potem wybiła z niego gorąca woda o zapachu ropy naftowej. Analiza wykazała że poza pozostałościami ropy woda zawiera niemal wszystkie pierwiastki z tablicy Mendelejewa. Z biegiem lat sława źródełka rozpostarła się na cały kraj – jako leczącego „wszystko”.
Wybudowano hotel obok basenu, do którego zjeżdżają się kuracjusze przez cały rok. Ma ono swoją charyzmę i duszę….gdy jakiś biznesmen wybetonował cokół basenu i zadaszenie z szatnią z zamiarem sprzedaży biletów wstępu – woda tajemniczo przestała wybijać z ziemi. Źródło na jakiś czas wyschło…..gdy biznesmen odpuścił….. woda wróciła………! Od tego czasu jest tu bezpłatny wstęp, podzielony na część męską i żeńską. Z dna wybijają takie strumyczki gorącej wody że można się poparzyć. A my przenieśliśmy się na cztery noce do właśnie wspomnianego wyżej hotelu.
Prawie pusty o tej porze roku (cena po sezonie 50 – 70 zł za cały pokój dwuosobowy z łazienką), dawał możliwość kilkukrotnego skorzystania w ciągu dnia z termalnego basenu. I tak pierwszy raz po dwóch i pół miesiącach podróży zamknęliśmy się w czterech ścianach na cztery noce…
Był czas również na penetrowanie miasteczka. Gdzie nie gdzie zachowały się jeszcze małe gastronomiczne budki z regionalnymi specjałami. Do nich należy chleb „sałony” lub „salony”(nazwa nie pochodzi od soli – tylko tłuszczu). To rodzaj chleba zwiniętego w warkocz pieczonego z tłuszczem w środku.
A w kolejnej budce pan z Uzbekistanu piecze chleby w okrągłym piecu jak beczka, klejąc bochenki do ścianek wewnętrznych.
Nie brakuje wyrobników „ciudu”, jest to rodzaj placka – z wewnętrznym nadzieniem w postaci szpinaku, dyni, sera i mięsa.
Gdyby komuś brakowało wyboru potraw , to może zjeść to samo jeszcze raz………………tylko z regionalną czapką kaukaską na głowie. Nic bowiem innego Dagestan nie proponuje dla wegan z tradycyjnych dań na ciepło……
Wpis zakończę tradycyjnym podziękowaniem za kolejne dary. Na zasadzie że wpis bez prezentów to wpis stracony. Brygidkę regularnie „nawiedzały cukiereczki” pozostawione przy jej ubraniach. I nie ze względu na to że jest gościem w Dagestanie , tylko po prostu przychodzące panie na basen rozdawały je każdemu…………
Zostaliśmy także zaproszeni przez pana opiekującego się hotelem – Żenii wraz z jego partnerką na danie tradycyjne świąteczne pochodzące z Dagestanu , jest to
„Naftuch” – to taka trochę „mączna chałwa” :
300-350 g mąki pszenna biała + , filiżanka miodu, filiżanka cukru, 3 jaja, 50-100g rodzynek i orzechów włoskich (i inne odmiany, nasiona), olej do smażenia i sól. Przesiać mąkę, zrobić wgłębienie, dodać pół łyżeczki soli i jaja, wyrobić ciasto. Rozwałkować na centymetr i pokroić na kawałki 1 cm na 2 -3 cm, zostawić na 15-20 minut. Rodzynki namoczyć w gorącej wodzie 15-20 minut, rozdrobnić orzechy włoskie. Kawałki ciasta smażyć w głębokim oleju na złoty kolor, po wyjęciu dodać orzechy i rodzynki – zmieszać. Do garnuszka dać miód i cukier, lekko podgrzewając rozpuścić cukier w miodzie, jeszcze ciepłym zalać ciasto z bakaliami, rozmieszać , nadać formę.
Było niezwykle słodkie, ale zachęcano nas do spróbowania , bo jak mówili nam gospodarze tradycja powoli ginie, i już nigdzie go nie kupimy. Darów było więcej, a herbatą służącą do parzenia tradycyjnej kałmuckiej mieszaniny z mlekiem i solą częstujemy do dziś. My częstowaliśmy sałatką w oryginalnym półmisku z wydrążonego arbuza……….jak widać szybko zeszła…..
Płaskowyż Gunib
Płaskowyż Gunib 21 – 25.09.2017
Miejscowi chwalą się że mikroklimat tego miejsca jest podobny do jakiegoś innego w Szwajcarii i tyle….są dwa. Tak więc kilka następnych dni korzystamy z niższych temperatur i wilgotnego powietrza przesyconego zapachem żywicujących sosen. Po lasach prowadzą górskie kamieniste drogi. Można nimi dojechać na połoninowaty szczyt, jednak urokiem tego miejsca jest po prostu bycie w nim.
Jest tak swojsko uroczo z pięknymi drzewami , zielenią trawy że od razu doceniamy piękno lasów Polski, czyli klimatu umiarkowanego.
Dodatkowym atutem tego miejsca był przypadek Brygidki, która wystawiła z łóżka nogi przez otwarte drzwi tylne i została zaszczycona lądowaniem sikorki na palcach……
Nie zabrakło również w przestworzach orłosępów, a jeden z nich zauważony dzięki Brygidzie, przeleciał 5 metrów nad moją głową. Takie spotkanie robi wrażenie….dziękujemy naszym przyjaciołom wysłanym przez duszki tych miejsc za te chwile.
Jestem w jedności w tym miejscem i istotami natury
Po dwóch miesiącach jazdy przez tereny objęte zakazem palenia ognisk ze względu na suszę – tutaj pierwszy raz podczas wyjazdu mogę zaznać przyjemności wieczoru przy ogniu.
Trochę się śmieję z sytuacji, bo rok temu na północy przesiedziałem około sześćdziesiąt nocy podziwiając róże, czerwienie, i fiolety polarnych nocnych „dni”.
Czasami zjeżdżamy do miasteczka na plac główny w dzień targowy. Można tam jeszcze spotkać osoby mówiące tylko w narodowym języku swojego klanu.
Przy okazji wizyty w ogrodzie botanicznym który gości tutaj okazy drzew z innych stref klimatycznych – tych chłodniejszych – dowiadujemy się o drodze wojennej wykutej przez żołnierzy carskich podczas wojny Rosji z Dagestanem.
Miasteczko zawieszone na półce skalnej było wtedy niezdobytą stolicą i aby zmusić ją do kapitulacji przez góry półką skalną poprowadzono drogę kując przy okazji tunel.
Wyraźnie zrzucamy napięcie upałów i wojennych energii. Czuję się tu dobrze … jak w stały mieszkaniec, poznający coraz dalsze zakątki okolicy.
Jednak przestrzeń nawet tutaj jest po napinana i jednej nocy ( o drugiej po północy) funduje nam zjazd na dół w światłach reflektorów – górską drogą w pobliże sanatorium. Powodem jest niezwykle czujny i odczuwający zagrożenie sen Brygidy, który zaowocował obserwacją serii niezwykłych białych rozbłysków pod szczytem góry. Faktycznie wyglądało to jakby zza grani góry ciągnęła na nas potężna bezdźwięczna burza. Zjechaliśmy w dół przy moim sprzeciwie ponieważ sama jazda także nie była bezpieczna. Doszło do spięcia między nami, które mogłaby pomóc rozładować ta burza – jednak ona tajemniczo się rozpłynęła……
Pobliże sanatorium było twórcze – ruszyły wspomnienia mojego własnego procesu uwalniania się od alergii i wstępnej formy astmy oskrzelowej. Zapewne miałem pozostawić tu informację poradzenia sobie z tymi dolegliwościami…..
W formie fizycznej także dzieliłem się opowieściami ze spacerującymi matkami z dziećmi……..
A przy tej okazji raz jeszcze mój filmik jak wyglądało uwalnianie się od przypadłości…………..
Magia jeziora Baskuńczak – raz jeszcze
Magia jeziora Baskuńczak – 30 sierpień 2017
Od jakiegoś czasu nie mam ochoty pisać na bloga. Tak jest. I tyle …..pojawiają się nowe drogi wyrazu, nowe ścieżki.
Bartek przejął teraz pisanie i może dzięki temu zobaczył, że potrafi, a moim zdaniem pisze super.
W tej podróży pisanie mamy opóźnione złożyło się na to wiele czynników – podstawowe to upał – ok 40 stopni w cieniu i udział w kursie – warsztacie Eweliny Stępnickiej „Jesteś cudem”.
Blog wyhamował, aby może wreszcie stać się blogiem Brygida i Bartek, a nie blogiem Brygida z pomocą Bartka.
Tak podróż i kurs bardzo otworzyły Bartka na siebie, na jego działanie. Na działanie w kierunku jego duszy.
Ale miałam pisać o magii jeziora Baskuńczak, a piszę o pisaniu.
Bo chyba jedno z drugim jest powiązane. Magia jeziora, magia bycia razem, magia związku.
Co to jest magia???
To coś dane tylko nielicznym i opluwane przez większość?
To zaklęcia, rytuały?
Dla mnie to kontakt z tym co niewidzialne, niedotykalne, z tym co tak subtelne, że trzeba się zatrzymać, wyciszyć.
Trzeba chcieć połączyć się z przestrzenią , z drugim człowiekiem – zapominając o sobie, a może dopiero wtedy stając się w pełni sobą……
Jestem innym Ty
Kiedy to z czym się łączymy jest przyjemne, nawet nam to pasuje, ale gdy nie….
Wtedy mamy okazję zwalić swoje złe samopoczucie, doświadczenia na kogoś innego, w ezoteryce na bardzo modne – ciemne siły.
Tak, ale czy znacie prawo przyciągania ????
Jesteś magnes,który przyciąga to co jest kompatybilne z Tobą, nic innego. Dlatego każdy z nas ma inne doświadczenia. Bo każdy z nas ma inne myśli, tu na ziemię przyszedł, aby czegoś innego doświadczać.
A magia to otwartość na przestrzeń, na jej podszepty – na to co chce i czego nie chce.
Na połączenie.
Tak magia – jestem otwarta, łączę się z Tobą – stajemy się jednością, choć każdy z nas zachowuje autonomię.
Cudnie mi to wychodziło z przestrzenią, spotykani ludzie zazwyczaj nie chcieli otwierać się tak na maksa, jak dzieci.
Wydawało mi się,że to niemożliwe aby z drugim człowiek być w pełnej otwartości na siebie.
Uwalniam się od przekonania, że z drugim człowiekiem nie można być w pełnej otwartości.
Pozwalam sobie być otwarta na ludzi
Większość z nas została bardzo skrzywdzona w dzieciństwie (rodzice zachowywali się jak umieli, jak ich nauczono) i boi się otworzyć na drugą osobę. Bo znów zostanie skrzywdzona, znowu wykorzystają jej dobre intencje, znowu, znowu….
A przecież gdy zdajemy sobie sprawę, że to nie oni nas krzywdzą, tylko my chcemy doświadczać skrzywdzenia. Wszystko staje się inne.
I mamy wybór co zrobić.
Ale wróćmy do Baskuńczak – jezioro obfitości. Jego zasoby solne cały czas się odnawiają. Na ten moment jest niewyczerpalne.
A ludzie zawłaszczają go i robią z niego prywatny folwark.
I właśnie gdy otwieramy się na przestrzeń, czujemy, widzimy to co jest. I to dobre i złe. Im bardziej jesteśmy w stanie otworzyć się i więcej mamy informacji, doświadczeń w sobie – tym więcej możemy zobaczyć. Zobaczyć bez emocji. Pobyć w tym…
Im bardziej otwieramy się na przestrzeń, im mamy więcej odwagi przepuścić przez siebie znajdujące się obok energie, tym stajemy się silniejsi i poszerzają się nasze granice.
Widzimy to czego inni nie widzą i to jest MAGIA.
A Baskuńczak otulał obfitością, źródła które napływają powodują że jezioro odnawia się, aby ludzie mogli z niego korzystać.
Daje wręcz w nadmiarze, czesząc się że może być częścią świata.
Pokazując tutaj na ziemi w – szystko jest w dostatku – zobacz…
– Jest dostatek, jest dostatek – wręcz krzyczy przestrzeń, tylko otwórz się na nią.
Tak, obfitość a obok Baskuńczak ludzie żyją biednie. Kiedyś sól wydobywało się ręcznie, teraz są maszyny, więc potrzeba niewielu ludzi. Reszta popada w beznadzieję.
– Bo jest kilka kroków – odpowiada przestrzeń :
CHCĘ
OTWIERAM SIĘ
PRZYJMUJĘ
Większość tylko chce i narzeka, że nie dostaje, część się otwiera, ale jeszcze boi się brać i tylko niewielka część przyjmuje.
CHCE – OTWIERAM SIĘ – PRZYJMUJĘ
Zobacz jak przyjmujesz dary wszechświata, z jaką energią???
Są tacy co nie przyjmują – tylko biorą – wręcz wymuszają aby inni im coś dali.
Tak, tak zachowuje się większość społeczeństwa, tylko dlatego, że się boi i nie wierzy w obfitość wszechświata.
Dlatego, że od dziecka musieli wymuszać to co chcieli.
Otwarcie na obfitość to rezygnacja z wymuszania, jedno z drugim nie idzie w parze.
Rezygnuję z wymuszania
Otwieram się na obfitość
Przyjmowanie jest wtedy gdy jest z miłością .
Taka prosta wymiana
Dostajemy dar, dajemy miłość , jesteśmy wdzięczni za to co mamy, cieszymy się z tego.
A Baskuńczak dał nam magię kąpieli, ale potem poprosił, aby mu pomóc,usunąć z stamtąd ludzi, którzy izolują go od świata, od innych.
Widzieliśmy, że coś jest tam nie tak, ale dopiero gdy i my zostaliśmy postawieni pod przysłowiową ścianą rozumieliśmy o co chodzi. Opis w artykule “Rosja Saviecka – czyli dlaczego turyści nie chcą tu jeździć” .
Fakt zbiegły się również nasze programy, nasze nie przepuszczone energie do urzędników, lęk przed wojskowymi, poczucie winy gdy łamię nawet bzdurne przepisy prawa.
Gdyby tych emocji nie było, Baskuńczak zakomunikowałby swoją prośbę inaczej. Gdyż my widzielibyśmy więcej.
A magia spotkania w wodzie to już temat bez słów, jedność na każdym poziomie. Coś co trudno nazwać słowami, coś co dzieje się poza nimi i przechodzi przez ciało napełniając kolejnymi informacjami.
Dziękujemy Baskuńczak.
Słone lusterko – jezioro Baskunciak – 30 sierpień 2017
Słone lusterko – jezioro Baskunciak – 30 sierpień 2017
Zaproszenie od jeziorka było wyraźne, poczuliśmy to wchodząc na jego słoną taflę. Biel, biel po horyzont taka że aż bolało coś w środku głowy. Przenikająca igła światła pomimo wczesnej przedpołudniowej pory.
Na jezioro nie wjeżdża się swoim autem, są tu gaziki na wynajem, można iść n piechotę – i tak właśnie bez pośpiechu za to ceniąc ten unikalny plener fotograficzny powitaliśmy taflę soli pod swoimi nogami.
Upał, suche stepowe powietrze i solny zapach komponowały się ze sobą. Takie miejsca dodają jednak lekkości i pomimo narastającej temperatury cieszyliśmy się ze spotkania z duszkami tego miejsca…
Kąpaliśmy się w energii obfitości, bowiem od zawsze wybija tu spod ziemi źródło solanki o wysokiej koncentracji soli. Złoże jest zatem bogate i całkowicie odnawialne. Już w komunie postała kopalnia zapewniająca prawie w całości potrzeby Związku Radzieckiego. Do dzisiaj czynna – choć teraz eksploatowana wydajnymi maszynami – wcześniej dla jej obsługi zbudowano miasteczko z blokami.
Jezioro jest otoczone parkiem narodowym strzegącym stanowiska licznych słonolubnych roślin endemicznych. Widoczny za jeziorem górski szczyt jest już w strefie pogranicznej z sąsiadującym Kazachstanem.
A my jak to można się domyślić, daliśmy nurka do wody…. Oczywiście nie nurka bo solanka nie daje możliwości nurkowania…pozostaje błogie unoszenie się na powierzchni wody jak bańka mydlana. Są tacy co próbują czytać gazetę…. Zasypiania nie proponuję – solanka jest żrąca dla oczu. Obowiązkowe również klapki , tak by nie stanąć na ostrym kryształku soli i przewrócić się do roztworu soli.
Osobnym tematem jest „graź”. Kopią ją po drugiej stronie miasteczka. Nacieramy się błotno-solnym czarnym roztworem i suszymy na słońcu. Nareszcie nie parzy… błotny filtr oceniam na 500 jednostek. Potem kąpiel i bardzo długie zmywanie. Błoto schodzi… zapach nie… Wąchamy się nawzajem w szalonym konkursie na długą smakową końcówkę…..Wygrywa skojarzenie z zapachem morskich glonów. Ale skórka jak u niemowlaczka, taka śliska i gładka.
Poniżej filmik jak Brygidka kąpie się w solance.
Zasypiamy wieczorem na pobliskim wzniesieniu na granicy parku, z widokiem na jezioro i miasteczko. Dobrze chronieni siatkami w oknach od komarów….ich larwy pewnie się urodziły w jeziorze – dzieciństwo w solance – straszne! To tak sobie piszę – gdyby ktoś narzekał na to swoje….