PROGRAMY UMYSŁU

now browsing by category

 

Biorę pełną odpowiedzialność za moją seksualność

Bliskość i seksualność uzdrawianie seksualności.

 

 

Każdy związek ma swoje plusy i minusy, nasz również.

Bliskość i seksualność od początku była czymś nie odrzucanym.

Gdy poznałam Bartka raczej nie miałam problemów z seksualnością, może nie w aspekcie duchowym, ale zwykłą. Ciągnęło mnie do tej duchowej więc bardzo ucieszyłam się, gdy na jednym z pierwszych spotkań dostałam od niego książkę erotyczny masaż Tao. Jednak na tym się skończyło, bo prawie każda próba nawiązania bliskości kończyła się argumentem – jestem zmęczony nie dziś… Zresztą nie tylko ćwiczenie masażu, ale w ogóle zbliżenia. Harował ciężko w szkółce, na każdy przejaw bliskości odpowiadał agresją, snem, czy ucieczką z domu – nawet ze mną – do knajpy niby na romantyczną kolację.

Gdy zaczęłam szukać pomocy w tym zakresie u innych kończyło się to awanturą, każdy zaproponowany kurs mogący to uzdrowić był zły.

Dlaczego to znosiłam???

Pod względem rozmowy, sposobu spędzania czasu, aspekcie duchowym było coraz lepiej. Z czasem wyparłam potrzebę większej bliskości, czy seksualności. No może nie do końca wyparłam, bo 90% a może więcej kłótni było na tym poziomie.

Bartek nie robił nic, aby to zmienić. Za każdym razem tłumaczył mi, że nie doceniam tego że na innych poziomach jest dobrze, a w tym on się zmienia. A mi potrzebny jest chamski dupcyngiel.

 

Wyrzucał program, że ktoś kto lubi seksualność jest wulgarny, chamski

 

Pozwalam sobie okazywać swoją seksualność

 

Nie zmieniał się wcale.

Chyba też uznałam, że nie można mieć wszystkiego w życiu, a może że ktoś kto ma zdrową seksualność musi być chamem.

Coraz bardziej wypierałam seksualność, tak bardzo, że z czasem miałam na nią nawet mniejsza potrzebę niż Bartek, zaczęłam wstydzić się seksualności, okazywać ją, mówić że mam ochotę się pokochać. Zaczęło mi się to kojarzyć z czymś złym i nie właściwym. Bartek pracował nad wszystkim, tylko nie nad tym………..

Ja coraz bardziej się zamykała, choć temat powracał przy awanturach, wtedy Bartek wmawiał mi, że mam emocje i dlatego nie może się ze mną kochać i nie ma ochoty mnie dotykać.

Bo wypierał każde emocje…

Może podświadomie, aby nie zaogniać sprawy coraz bardziej wypierałam ten temat uznając, ze nie istnieje, jakieś seks bez wyrazu raz na 2-3 miesiące powodował, że nawet nie chciałam go więcej.

Znikała namiętność i energia, taka czysta radość.

Robiłam się poważna i spięta, ciało zaciskało się coraz bardziej, bo jego jedna z podstawowych potrzeb nie była zaspakajana.

Gdzieś wydawało mi się, że człowiek który rozumie mnie duchowo, jest dobrym człowiekiem, może nie być seksualny.

 

Wiele razy prosiłam o uzdrowienie tego, jednak ……………… bez odzewu.

 

Fakt trafiłam na takiego mężczyznę, bo tak widocznie kojarzył mi się partner z brakiem seksualności. Najprawdopodobniej to nic dziwnego, bo nigdy nie widziałam rodziców kochających się, czy okazujących sobie czułość, a mama często wypominała ojcu to, ze ma kochanki, czy to że jest impotentem.

Czasem w złości życzyła mi takiego partnera jak ojciec, nie mogłam zaskoczyć o co chodzi, bo ojciec był dobrym człowiekiem i bardzo dbał o nią, wręcz się jej podporządkował. No może dlatego, że był dupą seksualną.

 

Wypierałam seksualność i bliskość bojąc się, że stracę fajnego partnera. Bo na innych poziomach było coraz lepiej.

Dlaczego nie znalazłam sobie kochanka?

Bo uważam, że w związku ma być szczerość, a Bartek by tego nie zaakceptował .

Może za dużo oczekiwałam od niego. Zresztą cały czas słyszałam, że wiecznie mi mało i mało, że chcę za dużo. On się zmienia i szybciej nie może.

Tak w innych tematach bardzo się zmieniał, w tym wcale.

Marzenia o seksie bez wytrysku, duchowym seksie – jednak zero kroku w tym kierunku.

Dlaczego sama nie poszłam w tym kierunku?

Nie wiem, może podświadomie czułam, że związek się rozpadnie – gdy ja uzdrowię w sobie ten temat, może też bałam się, może seksualność kojarzyła mi się z intymnością, a nie mówieniem o niej na warsztatach. Nie wiem….

Z czasem przestałam kompletnie wykazywać inicjatywę i zainteresowanie tym tematem, poza coraz rzadszymi awanturami w których wygadywałam o co mi chodzi.

W maju trafiliśmy na warsztat do Andrew Barnes (organizuje to Estera www.narodzinydozycia.pl) , chyba dlatego, że byliśmy w podróży 8 miesięcy. Bartek powiedział – skoro czujesz to chodźmy.

Na tym warsztacie odkryłam na nowo siebie, zobaczyłam że seksualność jest siłą napędową wszystkiego i to co czułam o kobietach, mężczyznach, seksualności, dostałam właśnie na tym warsztacie. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że mamy w sobie cały kobieco męski potencjał i tylko od nas zależy jak go użyjemy. Tak samo jesteśmy istotami seksualnymi i niezależnie czy z kimś jesteśmy czy mamy seksualnego partnera czy nie możemy cieszyć się z seksualności.

 

Pozwalam sobie cieszyć ze swojej seksualności

 

Bartek też wydawało się otworzył.

Wyszedł program Bartkowego oporu, gdy mówił, że coś chce, a potem dawał opór.

Przy ćwiczeniu z wiązaniem powiedział – rób ze mną wszystko. Tylko na to nie pozwolił. Sesja to był koszmar dla mnie, byłam zmęczona i pozbawiona energii .

I tak bardzo często było w życiu – mówił, że chce, a potem zachowywał się wręcz odwrotnie traciłam bardzo dużo energii na to aby wspólnie realizować to co chcieliśmy, gdyż on był tego ciężarem. Jak w ćwiczeniu.

Może dlatego odpuściłam wszelką inicjatywę seksualną.

 

 

Po warsztacie wyglądało, że jest szansa, że będzie lepiej, jednak Bartka wciągnęły emocje jego rodziny i temat poszedł w odstawkę.

Potem zaczęliśmy podróż, fakt – dotykał, tulił mnie nawet częściej niż ja jego.

Jechaliśmy jednak praktycznie bez zatrzymania, a jak się zatrzymywaliśmy to były komary upał i komary. Nie umiałam nazwać o co mi chodzi. Bartek wmawiał mi naszą bliskość , a ja dalej czułam, że to nie to. Fakt było w tym więcej uważności i czułości.

Dopiero w Mongolii pokazały się bajkowe przestrzenie, magia miejsc z których każde zapraszało na dłuższe spotkanie.

Najpierw przy miasteczku Khvod gdy była magia, nawet na przełęczy Bartek powiedział, że chce jechać do miasta, potem tłumaczył, że mówił coś innego tylko ja źle zrozumiałam. Bardzo typowe zachowanie dla jego mamy i niedojrzałej kobiety.

Tak – zapewne powiedział co innego. Bycie razem z drugą osobą podnosi energię, a powoduje to, że wychodzą emocje, sprawy do uzdrowienia.

Bartek z ciężkością odpuszcza stare rzeczy, i woli ich nie widzieć (ma poważną wadę wzroku).

Drugi raz koło miasteczka Ałtaj siedzieliśmy cały dzień na stepie, było bajkowo, zaproponowałam rozbrajanie ciała z warsztatu Andrew Barnes , było fajnie – wykonaliśmy część ćwiczenia. Gdy nagle Bartek stwierdził, że zrobi kawę, potem zaczął coś szyć, a potem oglądać nawigację, przyłączyłam się do tego, ale zastanawiałam dlaczego on to tak odwleka resztę, tak jak zawsze i dlaczego ja muszę czekać na bliskość, masaż.

 

Pozwalam sobie mieć dobrą komunikację z partnerem na poziomie seksualnym

 

Nie muszę czekać i prosić się o bliskość

 

Zwróciłam uwagę może zbyt obcesowo i zrobiła się awantura, usłyszałam, że Bartek chciał dziś odpoczywać, a nie rozbrajać się …….

To dlaczego manipulował, a tego nie powiedział?

Ponoć ja bym robiła awanturę, któż to wie.

Może już nie , bo szkoda mojej energii na ciągnięcie go….

 

Odpuszczam ciągnięcia Bartka w duchową stronę, pozwalam sobie zajmować sobą i nie przyjmować tym co on mówi, chce, pozwalam mu być aseksualnym.

 

Fakt duchowa seksualność wyzwala duże dawki energii, może nie jesteśmy gotowi sobie pozwolić na taką energię, ale dlaczego? Przecież ja zazwyczaj wchodziłam w dużo wyższe stany energetyczne . Tak czuję, że tak samo ojciec jak i Bartek tłamsi moją energię, mówiąc mi co właściwe. Poza tym lubi rywalizować …..

 

Nie pozwalam nikomu niszczyć mojej energii, nie pozwalam przydeptywać się mężczyznom, mogę być lepsza od mężczyzn w każdej dziedzinie i mieć ich szacunek

 

Bartek w sprawach seksu zachowuje się jak niedojrzała kobieta, która nie powie czego chce, tylko manipuluje – wyzwala to u mnie niedojrzałego mężczyznę i awantura gotowa.

Tym bardziej, ze jest typem niedojrzałej upartej kobiety.

Zresztą jak niedojrzała kobieta jedno mówi, a dąży w innym kierunku.

 

Pozwalam sobie być z mężczyzną o zdrowej seksualności, o podobnych zainteresowaniach, celach z którym mogę trwać i cieszyć się jednością, jak również iść przez życie w tym samym kierunku

 

Oczywiście przez wiele lat pracy ze sobą wychodziło wiele tematów z seksualności zarówno buddyzmu jak i chrześcijaństwa jak również innych struktur. Tematy przodków wina, wstyd za seksualność, ograniczanie tej energii przez kogo się dało.

Blokady musiały być silne skoro przyciągnęłam sobie takiego partnera

 

Bez lęku i wstydu okazuję swoją seksualność, czerpiąc z niej całkowitą ochronę.

 

I tak gdy to pisałam na polanę gdzie spaliśmy przyszło stado kóz, pokazując, że już nie muszę być kozłem ofiarnym. Pokazując mi, że mogę być witalna, pokazując, że można doświadczać swojego ciała i podążać za jego pędem do wyrażania się. Pokazuje jak uruchomić siły witalne przez ruch ciała. Ona sprowadza siły stwórcze na ziemię. Zachęca do poznania różnych ścieżek życia i kroczenia swoją własną.

 

 

 

 

Pokazuje, że możesz wyjść z roli „kozła ofiarnego” i pozbyć się grzechów – stanie się to po pierwsze wtedy, kiedy uzyskasz rozpoznanie przez doświadczenie. Wówczas sam zwrócisz uwagę na swoje nieczyste sumienie i poświęcisz część siły na doprowadzenie spraw do ładu , po drugie gdy weźmiesz za rogi i wypchniesz ze swojego pola energetycznego , to co do niego nie przynależy.

 

Aktywuję moją zdrową, witalną energię życiowa

Kocham życie i życie mnie kocha

 

Informacje o kozie z książki J. Ruland Siła zwierząt.

 

Biorę odpowiedzialność za moją seksualność i nie uzależniam jej od innych osób.

 

Dziękuję tej przestrzeni za super lekcje, za pokazanie, że generalnie rzadko szukam winnych na zewnątrz, a w tym temacie szukałam non- stop, uzależniając swoją energię od innych – mając potężną wiedzę i świadomość energetycznych mechanizmów.

Jednak program był tak silny, że byłam jego niewolnicą. Co widać w opisie.

Dziękuję za przerwanie tego schematu, za te emocje, jeszcze raz dziękuję Andrew Barnes za cudowny warsztat (bardzo go polecam).

A gdy już bez emocji leżeliśmy z Bartkiem w Landrynce w mongolskim stepie (widoczność wiele kilometrów), gdzieś daleko rozgrywała się burza, a potem prosto przed nami swymi wszystkimi kolorami rozbłysnął kawałek tęczy. Dziękuję jeszcze raz za ten czas.

 

 

Ostatnio Estera Sarawati napisała piękny tekst o kobiecości:

http://us8.campaign-archive2.com/?u=f4950eda9f40822990e7662a1&id=6b84d5d718


 

Oto on:

List otwarty

To sprawa nas wszystkich, aby kobiety zaczęły żyć pełnią swoich możliwości i przestały się obawiać swojej mocy seksualnej. Tak, jest to także w interesie mężczyzn! Esencja kobieca, która budzi się obecnie na planecie to energia, która budzi ciała, rozpala brzuchy, ale i serca! Czas modliszek się kończy. Ta manipulacyjno-wysysająca i drenująca mężczyzn i kobiety energia, nie ma już dużego wsparcia na poziomie transpersonalnym. Tak samo kończy się dominacja i opresja pierwiastka kobiecego w nas. Czas inkwizycji się skończył. Nawet, jeśli gdzieś hydra podnosi łeb, to miłość Białej Tary i Kali jest na tyle wszechprzenikająca, aby hydrę nakarmić do syta, zamiast z nią walczyć. Bo energia kobieca odżywia. Odżywia nas od wewnątrz, mężczyzn i kobiety. Odżywia planetę i jej dzieci.
Kobiety to teraz tylko od Was zależy czy dacie sobie prawo, aby sięgnąć. Sięgnąć po to, o czym marzycie.
Czy jesteśmy w stanie przyjąć mężczyzn takich jakimi teraz są? Zobaczyć ich moc. Mimo, że wszyscy wokół mówią o kryzysie męskości, ja widzę Waszą siłę i moc. Ona tylko czeka, aby się przebudzić. Do tego jednak potrzebujemy przebudzonych kobiet. Dlatego to w Waszym męskim interesie leży wspieranie kobiet w odwadze – odważnych krokach i decyzjach.
Przychodzi czas pojednania i wyrzucenia do kubła ze śmieciami teorii skąd są kobiety, a skąd przybyli mężczyźni. Era patriarchatu dobiega końca. Zaczyna być możliwe budowanie bliskich, intymnych relacji między kobietami i mężczyznami, gdzie podstawą jest wytworzenie nowego zaufania, bezpieczeństwa i transparentności. Możemy być blisko będąc szczerymi, gdy umiemy być współodczuwającymi bez poczucia winy, robiąc miejsce na wszystko. Po prostu życie. W intymności

 

Estera Saraswati
5. lipca 2015, Lesznowola

 

Bartek przeczytał ten tekst, zrobił jego korektę i powiedział, daj go na bloga może innym pomoże. Często dostajemy maile, że nasze problemy i sposób ich rozwiązania pomaga innych.

Jak świat byłby inny gdybyśmy jasno mówili o tym co nas boli, a nie kreowali siebie innymi niż jesteśmy…..

 

 

 

Spokój pokazujący wszystko co nim nie jest Ałtaj

Oczyszczanie z emocji w sile spokoju – Ałtaj 21-24 lipca 2015

 

 

Mongolskie miasto Ałtaj podobnie jak Khovd, Olgij, jak i zapewne kolejne miasteczka na naszej drodze ma niewielkie centrum, trochę bloczków, czasem w centrum są jurty, ale głównie wokół rozlokowane są dzielnice z domami i jurtami. Powstają domy mieszkalne ,a stada maleją, wyraźnie widać, że nomadzi zanikają. Mieszkają w miastach w jurtach, gdyż zapewne nie stać ich na murowany dom o jakim marzą. Zapewne marzą o świecie takim jaki pokazują im w telewizji. Baterie słoneczne, a dzięki nim i telewizja zmieniła życie tych ludzi.

Pokazano inny pozornie lepszy, wygodniejszy świat, więc …………… rodzą się marzenia, aby tak żyć. Bo jest bardziej kolorowo, wygodnie, a pieniądze same przychodzą i wszyscy są milionerami. Mit kolorowego świata zachodu lansowany w mediach.

Wygodniej jest, ale czy zdrowiej, bezpieczniej?

W sumie Ci ludzie żyją w czystym powietrzu, jedzą świeże, bez chemii jedzenie, mają z czego być dumni. Jednak WYGODA i pozorny dobrobyt ma większą moc przyciągania niż zdrowie i spokój.

Choć może chcą zmiany, a co za tym idzie rozwoju……???

W każdym razie jurta mało pasuje do miasta, szczególnie jego centrum.

Niedaleko od miast również jest największe nagromadzenie jurt, po prostu jak wiejskie domki. A miasto daje zbyt na towary.

 

 

 

Myślę, że my coraz bardziej chcemy być nomadami , podróżując czy zmieniając domy. Ich ciągnie do osiadłego życia. Po prostu zmiany i chęć doświadczania czegoś nowego.

A sam Ałtaj ulokowany 420 km od Khowd (Kobda), 360 od Bajanhongor i ok. 200 od miasteczka na południe. Pomiędzy nimi mini wioseczki w ilości 2-3 sztuk. To miasto ma 15000 mieszkańców.

Takie duże i małe miasteczko na szlaku. W mieście zespół buddyjskich datsanów, jednak bez mnichów.

 

 

 

 

 

 

 

 

Bo przecież sama Mongolia jest 5 razy większa od Polski, a zamieszkuje ją tylko 3 mln ludzi, z czego połowa w stolicy Ułan Bator.

Ostatni odcinek półpustyni był bardzo wymagający ( tarka, dziury). Nam opadały na zawiasie drzwi tylne bagażnikowe, opadały więc postanowiliśmy je wreszcie naprawić – podjechaliśmy do mechanika, który dzielnie naprawiał, spawał ( przy okazji szpilkę od koła zapasowego). Zajęło mu to ok. 2 godzin (nie ustaliliśmy ceny), i jakie było nasze zdziwienie gdy po skończeniu pracy powiedział 120 000 (240 zł) zapowietrzyliśmy się. Na szczęście, czy nieszczęście już wcześniej zawołali kobietę mówiącą po rosyjsku. Po ostrej wymianie zdań stanęło na 80000 (160 zł). Myślę, że właściwa kwota wynosiła 40000-60000, a resztę dodawała kobieta za tłumaczenie (już któryś raz spotykamy się z niezwykłym pazerstwem kobiet!).

Ceny żywności w sklepach (poza mięsem i kumysem – czego nie ma sklepach) mają wysokie, więc…..

Nam włączył się program dojenia innych, jestem obrotny to pokazuję to – dojąc innych. W duchowym biznesie w Polsce nazywa się to „szanowanie siebie”. Tak, nie dać się wydoić obowiązuje w dwie strony. Ja swoją przeróbkę miałam przy Vedic Art, choć widać, że jeszcze nie przerobiłam tego do końca. Może dlatego nie mam jeszcze żadnego duchowego biznesu pełną parą, bo nie mam to do końca poukładane.

A co się tyczy Vedic Art, to będąc sama na kursie czułam się jak kolejny uczestnik, który przynosi 700 zł. Nie podmiotowo, a przedmiotowo. Potem słyszałam od prowadzącego – że za weekend zarobiłam 20000 zł – popatrz jaka jestem obrotna.

Tak Ci co przyszli na kurs chcieli doświadczyć tej energii, również przedmiotowości – ja również.

Jednak cały czas czułam, że to nie o to chodzi z tymi pieniędzmi.

Potem gdy już byłam nauczycielką ,zrobiła się zadyma z ceną – za jaką mamy robić kurs, nie czułam 700 zł bo dlaczego w kraju, gdzie zarobki są 3 razy niższe jak w Szwecji – mają obowiązywać te same ceny. Wielu powie, pieniądze się zmaterializują na warsztat jak trzeba – tak, tak… jednak po co duchowość robić elitarną i najpierw kazać komuś przerabiać pieniądze, bo prowadzący je bardzo potrzebuje i też je przerabia. Wszystko kręcące się wokół pieniędzy. Masz przerobione pieniądze to możesz przerabiać teraz więcej ( bo masz za co).

Pamiętam jak powiedziałam, że szwedzka cena kursu w Polsce to za dużo.

Usłyszałam, że się nie szanuję.

A poza tym jak można uczyć innych metody opartej na wolności, która ma sztywne zasady finansowe.

Gdzie wolność???

Nikt na kursie czy najlepiej przed kursem nauczycielskim mi nie określił, że będę musiała brać sztywną kwotę za prowadzenie warsztatu. A jak już ma być sztywna, dlaczego nie zrobić jej proporcjonalnie do np. średniej krajowej danego kraju ???

I mieć uczucie szanowania siebie . Może na ten moment nie moją drogą jest prowadzenie kursów za tą cenę. Jak iść za energią przy sztywnych zasadach….????

Bardzo szanuję zagranicznych nauczycieli duchowych, którzy przyjeżdżają do Polski i dają niższe ceny, bo zarobki u nas niższe.

Dla mnie to są prawdziwi duchowi nauczyciele z przerobioną materią, nie robiący duchowych kursów dlatego, że muszą z czegoś żyć, a gdyby mieli pieniądze – nie robiliby ich, albo znacznie mniej.

Uwielbiam ten duchowy biznes z jego ośrodkami i ludźmi zarządzającymi, którzy za wszystko chcą tylko pieniądze. Gdy nie chce się jeść posiłków w ośrodku duchowym, ale się w nim śpi – należy płacić pieniądze, jak się nie śpi i je też. Masażyści z ledwo skończonym 2 dniowym kursem masażu, chcący za godzinę masażu 150 zł.

 

Uwalniam się od przymusu robienia biznesu, pozwalam sobie mieć swobodę finansową – tak po prostu – robiąc to co lubię i nie myśląc o robieniu biznesu czy pozyskiwaniu pieniędzy.

 

 

Uwalniam się od przekonania, że mój stan finansowy zależy od innych ludzi

 

Uwalniam się od przekonania, że szacunek do mnie zależy od wysokiej ceny świadczonych przeze mnie usług

 

Jestem otwarta na boskie prowadzenie w finansowych sprawach

 

Bo gdy wierzymy, że to Wszechświat – Bóg, a nie ludzie – dają mi pieniądze, że mój stan finansowy nie zależy od tego jak i kogo wydoję.

 

Najważniejsze jest poukładać to w swojej głowie i poczuć swoim ciałem być spójnym i szczerym, oczywiście fajnie zarabiać na tym co się lubi, niż na tym czego się nie lubi.

I teraz mechanik ruszył ten temat pokazując – ja jestem obrotny, więc doję innych. Tak, kontrasty są bardzo duże w małych miasteczkach Mongolii – luksusowe Hummery, a obok mamy małą świadomą tanią siłę roboczą.

Czy o to chodzi ?

 

Uwalniam się przekonania, że inni muszą mnie doić finansowo

 

Pozwalam aby ludzie świadczący mi usługi, sprzedawali towary robili to z szacunkiem.

 

Biorę pełną odpowiedzialność za moje finanse i stosunek otaczających mnie ludzi do nich

 

Bardzo często robimy zakupy tam gdzie energia sprzedawcy nam pasuje, a nie gdzie tanio, a inni niech się zachowują jak chcą. Widocznie jest zapotrzebowanie na taką energię.

 

Przerabiamy tutaj jedną lekcję za drugą, wszystko czyści się – pokazując nam siebie.

Zostaliśmy na przełęczy w górach 3 noce – obserwując życie pasterzy w dole miasteczka, a od pustyni wiał nam wiatr. Staliśmy w połączeniu przestrzenią pustyni, gór, wiatru, ziemi, przeszła burza – pojawiła się energia wody, wszystko tańczyło odsłaniając kolejne przestrzenie w nas. I tak oczyszczały się nie tylko finanse, również wiele innych rzeczy , a przede wszystkim seksualność o czym w kolejnym poście.

Przyglądaliśmy się pasterzom, którzy rano zaganiali swoje zwierzęta na pastwiska, a wieczorem zganiali. Na koniach robiły to głównie dzieci, starsi zganiali je na motorkach i samochodami. Z rzadka ubrani już narodowo.

 

 

 

 

Podjeżdżali do nas chcąc się z nami napić wódki, czy zaprosić do jurty na jedzenie i spanie. Jak na razie nie skorzystaliśmy z zaproszenia. Dostaliśmy pół litra mleka w prezencie.

A sami mieliśmy czas na zrobienie kupionych w Rosji suszonych grzybów koreańskich (należy je namoczyć w wodzie na dwie godziny i potem polać sosem – ocet, czosnek, przyprawy, ewentualnie sos sojowy), czy marchewki po koreańsku, kompot z rodzinek. Po prostu pobyć i ułożyć te wszystkie energie, które przez nas przeszły, to wszystko co na ten moment jesteśmy w stanie odpuścić.

 

 

 

 

 

Miejsce przyjmowało nas takimi jakimi jesteśmy, jednak pozwalało zobaczyć jak najwięcej chmur nad nami, rozpoznać je i uzdrowić.

Dziękujemy temu miejscu za pokazanie nas sobie takimi jakimi jesteśmy, za uwolnienie wzorców i możliwości .

 

A gdy człowiek nie jest pewny, że jest na swojej drodze, to szuka innej – my też wyczailiśmy drogę na północ, bo może jeszcze nas przyjmie.

Znów zaczęły rodzić się pytania – jak jechać?

Kto może odpowiedzieć? Kto może poradzić?

Popatrzyłam na woreczek ze słowiańskimi runami kupionymi obok błękitnego kamienia koło Moskwy.

Tak, tak…. to odpowiedź – wysypię cały woreczek odwrócone droga północna, w dobrej pozycji południowa.

Już po rozsypaniu widać było, że większość jest za drogą południową

Co nam ma dać droga południowa? Każdy z nas wyciągnął po jednej runie.

Bartek ma otworzyć się na nowe, nie tylko na to co zna. Uzdrowić kontakt z przodkami,

ja na tej drodze mam wzrosnąć w siłę.

Teraz już bez żadnych wątpliwości, bez dawania energii na pytania – skierowaliśmy się do Ułan Bator południową drogą.

 

 

W bajkowej krainie droga z Olgij do Khvod

W bajkowej krainie Olgij – Khvod 19 lipca 2015

 

 

Drogi, czy bezdroża …… Tyle słyszeliśmy o mongolskich drogach, o tym że nie ma asfaltu, a tutaj kolejny odcinek asfaltowy. Najpierw 80 km od granicy, a teraz 60 km w stronę Hwod i to całkiem fajnego.

Landrynka dzielnie sunęła, a może płynęła po asfalcie wśród pięknych majestatycznych gór, które czasem przeglądały się w jeziorze razem z niebem., tworząc niesamowity spektakl. Po drodze kolejne duchy gór witały się z nami.

 

 

 

 

Mongolia pokazywała nam się taką przestrzenią, że nawet sobie jej nie wyobrażaliśmy. W Armenii wydawało nam się, że jest przestrzeń, jednak była to niewielka namiastka tego co nas powitało tutaj , przestrzenie otwarte na kontakt z człowiekiem, powoli będziemy wypełniać się nimi.

 

Pozwalam sobie na przestrzeń w każdej dziedzinie mojego życia

 

 

Po drodze zapraszały kręgi na powitanie z tutejszymi duchami.

 

 

Potem asfalt się skończył i droga powoli, powoli pięła się na przełęcz łagodnie i delikatnie, tak delikatnie, że dopiero na płaskowyżu zorientowaliśmy się, że jesteśmy wysokości prawie 2500 m.n.p.m..

 

 

 

 

 

Dokoła jeziorka , jurty i potężne stada owiec, kóz i krów z pasterzami na koniach. Na lato przywędrowali w góry, gdzie chłodniej i dla nich i zwierząt. Nasza landrynka dzielnie pokonywała kolejne płytkie brody. Droga wiła się, czasami była jedna – a czasami dzieliła na kilka odnóg, czasami były skrzyżowania – dzięki nawigacji dzielnie znajdowaliśmy tę właściwą.

 

 

 

 

Filmik zpłaskowyżu – coś nam się aparat zacina

 

Miejsce bajkowe, magia przyrody, przestrzeni. Coś czego nie da się opisać słowami, no chyba, żeby udało cofnąć do 3-4 roku życia, gdy wszystkie byty były połączone i wszystko było możliwe, a język komunikacji był prosty, łagodny, bajkowy i magiczny.

Wszystko tańczyło, śpiewało, świat ludzi i bogów, ludzie i zwierzęta.

Dzikie ptaki przyglądały się człowiekowi z ciekawością i ufnością, mówiąc dzień dobry witamy u nas w dolinie.

 

Z czym przybywasz, dokąd zmierzasz?

 

Jeziorka, rzeki odbijały niebo, nas samych. Jeziorka zapraszały do odpoczynku. A dookoła lodowce, majestatycznie stojące i strzegące dostępu do doliny.

Wszystko ciekawe i otwarte na kontakt z człowiekiem. Od wieków mieszkający tu człowiek pokłaniał się przyrodzie, wodzie, kamieniom, górom, gwiazdom. Ziemi nie uprawiał, gdyż nie chciał sprawiać jej bólu i kaleczyć (taka postawa wywodzi się z wierzeń mongołów , hodowla zwierząt i ich zabijanie to oddzielny temat – o tym kiedy indziej) jest więc duże zaufanie do człowieka, ciekawość, radość wzajemne przenikanie.

 

Dajesz, dostajesz, bez oceniania – kiedy dajesz – kiedy dostajesz, wszystko dzieje się samo.

 

Magia dookoła nas, a my nie wiedzieć czemu jedziemy dalej zamiast pozwolić sobie w niej trwać, pobyć.

 

Uwalniam się od przekonania, że w wysokiej wibracji mogę być tylko na chwilę

 

Pozwalam sobie trwać w wysokiej wibracji, po prostu w niej być

 

Zjeżdżając z przełęczy spotkaliśmy wielbłądy dwugarbne, pasące się przy drodze i znowu magia chwili. Wysokie góry i te piękne majestatyczne zwierzęta pokazujące światu, że można żyć bez wody nawet tydzień czy dłużej. Takie bezpośrednie spotkanie ……….

 

 

 

 

Magia goniła magię

A my urzeczeni tym spektaklem powoli wśród jurt nomadów, mieszkających tutaj latem wraz ze swoimi zwierzętami, jechaliśmy w dół.

 

 

 

 

 

Pod drodze zaprosiły nas kamienne kręgi, u stóp pięknej skały i góry wyglądającej jak piramida. Im zjeżdżaliśmy niżej tym robiło się coraz bardziej gorąco. Nie tylko od pory dnia, ale również temperatura wzrastała wraz z utratą wysokości, było chyba ze 40 stopni w cieniu, jednak przy kręgach odpoczęliśmy. W ten upał mieliśmy siłę spacerować wokół nich i cieszyć się na wspólne spotkanie.

 

 

 

 

 

 

Choć z podniesioną głową, ale nie zadzieraj jej – usłyszałam nagle.

 

Weź kamień pięknego kwarca i noś go na środku czubka głowy, wtedy głowę będziesz miała w dobrej pozycji odpowiedniej do kontaktu z wyższymi wymiarami, a przez kamień będziesz się z nimi łączyć.

 

Pozwalam sobie na kontakt z wysokimi energiami z odwagą

 

 

Wokół kręgów dużo pięknie białego kwarcu w kształtach, które same przez się opowiadały swoją historię.

 

Takie cudowne spotkanie, kolejne tego dnia

 

Pożegnaliśmy naszych cudownych przyjaciół i z radością, nową energią ruszyliśmy dalej.

 

Nagle drogę zagrodziła nam rzeka, wyglądała dość poważnie, jednak pod drugiej stronie stały samochody i motocykliści, którzy mijali nas po drodze, więc chyba nie będzie głęboka.

 

 

Wjechaliśmy pewnie i landrynka zanurzyła się na ok. 50 cm (powyżej kolan), do tego wartki nurt i lużny rumosz kamieni spowodował, że samochód zaczęło z lekka ściągać w nurt rzeki . Na przedniej masce pojawiła się spiętrzona woda, w kabinie od strony pasażera również. Na szczęście przed wjazdem duchy czuwały i Bartek włączył reduktor z blokadą. Pierwszy większy bród w naszym życiu został pokonany. Brawa dla Bartka i landrynki i wszystkich duchów, które czuwały nad nami.

Z radością stanęliśmy na brzegu podając się kąpieli, a bardziej myciu swoich ciał i obserwowaliśmy jak przeprawiają się motocykliści z Niemiec.

To dopiero nazywa się off-road. Zresztą popatrzcie sami…

 

 

 

Ich blog www.goller-touren.de

 

Filmik z przeprawy motocyklisty 

 

 

I tak, jadąc i jadąc

 

 

 

 

 

 

 

 

w fantastycznych humorach dojechaliśmy do wzgórza nad miasteczkiem, powitaliśmy tamtejsze duchy, (butelki wódki przy kopczykach nie świadczą o bałaganie, czy imprezce, tylko aby obłaskawić duchy karmi się je zazwyczaj wódką, cukierkami itp.).

 

 

Ugotowaliśmy kawę i nagle palnęło nam coś do głowy, aby pojechać do miasteczka Hwod (Khvod) i ………

 

nie tylko zgubiliśmy tam radość, ale również zmierzyliśmy się ze swoimi emocjami. Zniszczyliśmy to co było piękne, co zbudowaliśmy w sobie będąc wcześniej w wysokowibracyjnej przestrzeni płaskowyżu.

 

Uwalniam się od przymusu niszczenia dobrego nastroju i stanu wysokoenergetycznego

 

Pozwalam sobie cieszyć i pozostawać w stanie wysokoenergetycznym i dobrym nastroju

 

Z miasteczka uciekliśmy z powrotem na przełęcz na nocleg…..

 

 

 

 

Czy to co chcemy jest dla nas najlepsze? Olgij

Olgij – Elgij Czy to co chcemy jest dla nas najlepsze ? 17-19 lipca 2015

 

 

Miasteczko nas wciągnęło, a może mając do tej pory dobre prowadzenie, zapomnieliśmy o tym, że wjeżdżamy w bardzo czystą energetycznie przestrzeń i będzie nam dawane to co jest teraz dla nas najlepsze…. a nie to co chcemy……

Zazwyczaj słuchamy duchów, jednak tutaj………..

Przez Mongolię prowadzą zasadniczo dwie drogi, albo jak mówią ludzie bezdroża, w każdym razie dwa trakty po których można przejechać przez kraj (może i 3) – północny i południowy. Północny bardziej górzysty i południowy bliżej pustyni Gobi.

 

 

 

 

Wymyśliliśmy, że droga północna będzie ciekawsza, poza tym upały dochodzące do 40 stopni na pewno będą mniej odczuwalne na północy niż na południu, szczególnie przy pustyni Gobi.

I zaczęła się zabawa w podchody ….. z kim……. Duchami miejsc, naszymi przewodnikami?

Zaraz po pobraniu pieniędzy z bankomatu (1 zł. – ok 500 mongolskich) ruszyliśmy w kierunku naszej północnej drogi. Jeszcze nie wyjechaliśmy w miasteczka, a powiedziałam do Bartka

– Boję się dziś spać na przyrodzie, śpijmy koło miasteczka.

Troszkę go to zdenerwowało, bo marzył o spaniu w mongolskiej dziczy.

W sumie to nie czułam lęku, chyba bardziej aby wiele nie tłumaczyć Bartkowi tak powiedziałam, bo czułam jakąś niewidzialną barierę – szlaban, który nie wpuszcza nas dalej.

Znaleźliśmy nocleg koło miasteczka – bez komarów i wyspani rano zdecydowaliśmy się na oglądanie miasteczka, taki pierwszy kontakt z Mongolią. Może tutaj mniej Mongolią, a Kazachstanem (to teren Kazachski, o tym świadczą meczety i prawie sto procent to Kazachowie) , ale czymś w granicach administracyjnych Mongolii. Ceny w sklepach z 2-3 razy wyższe niż w Polsce. Praktycznie same obce produkty, łącznie z kubusiami i tymabarkiem z Polski.

Warzywa owoce sprowadzane z Rosji i jeszcze droższe niż tam (jabłka 15 zł za kg!.) .

Kilka sklepów z wyrobami z wełny yaka, wielbłąda, kaszmiru, niektóre wyroby przepiękne, ceny również ciekawe (sweter ok, 100 zł, z kaszmiru 300-400 zł.)

 

 

 

 

 

 

Fajny jest targ z różnymi działami, gdzie kupić można praktycznie wszystko, od odzieży do części samochodowych, dużo lokalnych knajpek – króluje mięso (chyba tu jest najtańsze, bo ceny przystępne czeburjek – 1,4 zł.), jakiś kotlet z dodatkami 8 zł. Raj dla mięsożerców. Mięso z mięsem z dodatkiem mąki – to narodowa dieta Mongołów i mieszkających tu Kazachów, warzywa tylko smakowo jak przyprawa.

 

 

 

 

Do picia popularny jest sok z rokitnika (z koncentratu), lub kompot z rodzynek i oczywiście kumys (sfermentowane mleko klaczy – czarka 0,5 litra – 2 zł).

Ciesząc się nowymi energiami, po 2-3 godzinach ruszyliśmy znów w naszą drogę, tym razem bez problemów ujechaliśmy piękną drogą wśród gór około 20 kilometrów,

 

 

 

 

 

 

gdy usłyszeliśmy dźwięk sflaczałej opony – to pierwszy raz od długiego czasu, po mojej tylnej stronie.

 

 

Coś jest u mnie do uzdrowienia z przeszłości – pomyślałam i błyskawicznie zaczęłam uzdrawiać przeszłość, swoje lęki, żale dla innych.

Zauważyliśmy, że tutaj wszystko się błyskawicznie materializuje……

Mając 20 km do naszego miasteczka Olgij, zjechaliśmy z powrotem do niego naprawić oponę. – Mamy zestaw naprawczy – powiedział Bartek – Tylko jeszcze nie wiem jak go stosować – dodał.

 

 

 

 

I w miasteczku trafiliśmy właśnie na taki serwis, który w ten sposób naprawiał opony…….

 

Mówisz i masz ….

 

Cena za naprawę opony to 5000 (10 zł)

 

Kupiliśmy jeszcze kompresor na targu i trzeci raz ruszyliśmy na północny wariant drogi.

 

 

 

 

Tym razem spotkaliśmy wracających znajomych rowerzystów, którzy pojechali w głąb drogi, gdy my wracaliśmy do miasteczka z oponą.

Dlaczego wracacie ?– zapytaliśmy .

– Tam praktycznie nie ma drogi – odpowiedzieli, nawet dla samochodu terenowego trudno, ścieżka z głazami…

Poczułam, że tym razem zesłano nam aż ludzi-aniołów, aby przekazali nam, abyśmy tam nie jechali.

 

 

 

Nie było zaproszenia z tej drogi od samego początku, tylko może lęk przed upałem pustyni na południowym wariancie drogi powodował, że lansowaliśmy ją bardzo.

 

Odpuszczam to co chcę i pozwalam się prowadzić

 

Choć na drogę południową jeszcze będziemy mogli wjechać w Khowd.

Na razie razem z sympatycznymi rowerzystami : Niemcem i Turkiem (jedzie ze Stambułu na rowerze – posiłkując się czasem pociągiem jest 5 miesięcy w rowerowej drodze) , zrobiliśmy sobie obóz nad rzeką. Niestety wiele nie porozmawialiśmy, bo najpierw przegonił nas silny wiatr, a potem komary.

 

 

 

 

 

 

Jednak wieczorem doświadczyliśmy niesamowitego spotkania z mieszkańcem tutejszego stepu – ptak drapieżny podleciał nad nasz obóz gdy jedliśmy kolację, ryż przygotowany przez Turka oraz ziemniaki i marchewkę – zawisnął 5 metrów nad nami i minutę szybując na wietrze obserwował nas uważnie, a potem poleciał za swoim sprawami.

Duchy pokarmili – przeleciało przez myśl.

No właśnie sami jemy, a kto podzieli się z istotami niewidzialnymi. One zapewne ciekawe naszej ludzkiej strawy. Poza tym dzieląc się tym co mamy z innymi, dajemy wyraz tego, że mamy tego dostatek. W naszym umyśle rodzi się nadmiar. Szczególnie gdy dzielimy się tym co lubimy najbardziej.

Uwalnia to również od patrzenia tylko na siebie

 

Pozwalam się dzielić tym co mam z innymi z radością

 

 

Jednak mimo wszystko w Mongolii wysypiamy się jak na razie super, rozpływamy się w ciszy pod niebem, gdzie nieskończona ilość gwiazd w jednej chwili chce się nam pokazać….

Rano wyspani (noc była chłodna) każdy z nas ruszył w swoim tempie w stronę miasteczka, a potem na południowy wschód w kierunku najbliższej miejscowości Khowd (howd) 220 km.

 

 

 

 

Postój u stóp królowej Ałtaju, na najpiękniejszej drodze świata

Z krótką przerwą u królowej Ałtaju – po najpiękniejszej drodze na świecie – 14-17 lipca 2015 r.

 

 

I znaleźliśmy się raju, w miejscu dla których (dla samych nich) warto jechać kawał świata, tylko na spotkanie z nami.

 

A miejsce jak to u nas objawiło się samo.

 

Ta droga mnie zaprasza – powiedziałam do Bartka, gdy wjechaliśmy w rejon gór z widokiem na lodowce.

 

Niestety na drodze widniał zakaz wjazdu.

Może to nie było zaproszenie, a tylko moje pragnienie zobaczenia gór bardziej z bliska…???

– Coś wymyślimy – powiedział Bartek patrząc w nawigację – o tu jest jakaś tropinka (dróżka) – zobaczymy dokąd nas poprowadzi …..

I poprowadziła prosto w miejsce dla którego samego warto jechać 5000 km, bajeczne, magiczne (ok. 20 km za Artasz na południe).

 

 

 

Rzeka, ośnieżone góry, las….

Robił się wieczór, rozpaliliśmy ognisko, na niebie pojawiały się nieśmiało gwiazdy, najpierw te blisko nas, a potem kolejne i kolejne miliony, tryliony ……….. chciały się nam pokazać, było ich tak wiele, że tworzyły piękne mgławice.

 

 

 

 

Z radością patrzyliśmy na nie, zdając sobie sprawę jak maleńką cząstką jesteśmy we wszechświecie.

Pojawiały się odwieczne pytania ludzkości

Skąd przyszedłem i dokąd zmierzam?

Magia nocy, ognisko, z wolna płynąca rzeka, gwiazdy i my. Świat ludzi, świat Bogów spotkał się właśnie w tym czasie i duchy miejsca z radością przybyły na spotkanie.

Jak miło było im usłyszeć stare dźwięki, mieliśmy wrażenie, że miejsce ożywa swoją mocą, otwiera się na spotkanie z człowiekiem, na kontakt z nim.

Tak samo my otwieraliśmy się na to miejsce, na nasze przeszłe z nim doświadczenia.

W ruch poszły bębny i wtedy cały wszechświat zamigotał, zatańczył.

 

Sprawiajcie przyjemność innym

 

– mówiła rzeka, gwiazdy, ogień – rozdawajcie radość innym, ożywiajcie ludzi do życia.

 

Magia wieczoru, nocy, kontaktu z tym co widzialne i niewidzialne.

 

Wszystko cieszyło się i rozprężało, ptaki latały i gadały, rzeka koło nas szemrząca spokojnie, w oddali płynęła wartkim nurtem wydając z siebie głośny pomruk, opodal rozprężyło się coś na kamiennym zboczu i zeszła niewielka lawina. Zastane, zamrożone zaczęło ożywać.

 

Trwaliśmy w tym stanie przenikając siebie nawzajem, wybaczając sobie przeszłe zachowania – nawzajem.

 

Ranek obudził nas słońcem, postanowiliśmy zostać na cały dzień, sycąc się energią widoku, ośnieżonej góry o nieznanej nazwie, my nazwaliśmy ją królewną Ałtaja.

Zbieraliśmy zioła głównie tymianek i lebiodkę, przyglądaliśmy się kwietnej łące, otwieraliśmy dalej na siebie.

 

 

 

 

 

 

Po południa przyszła burza, na początku zaczęło wiać, potem pojawiły się pojedyncze krople, a potem pioruny, rozładowywało się napięcie. Coś co wcześniej nie mogło zostać uzdrowione, teraz znajdowało ujście.

Mnie też rozbolała głowa, a może bardziej szczęka i żołądek, jedno i drugie napięło się, ciekawe czego pokazując napięcie.

W nocy przy ognisku, tym razem zamiast gwiazd – mgły dawały spektakl ubierając skały w piękne zwiewne sukienki. Czasami gdzieniegdzie przebijały się gwiazdy pokazując, że prawda i jasność będzie ukazana.

 

 

 

I została – już następnego dnia.

Zaproszono nas na spacer w głąb doliny.

Czułam się już lepiej, toteż z radością pomaszerowałam w kierunku naszej królowej, wzdłuż rzeki, cały wszechświat cieszył się na spotkanie.

Oboje z Bartkiem czuliśmy, że wróciliśmy tu po latach ………… właśnie w to znajome nam miejsce.

Przychodziły rożne obrazy……….

Nie spełniłam oczekiwań miejscowej społeczności, zostałam zaszczuta i musiałam odejść.

Obraziłam się na wszystko czego tu doświadczyłam również na to dobre.

 

Wybaczam innym zadane mi krzywdy

 

Uwalniam się od obraz na ludzi i miejsca, pozwalam sobie je widzieć prawdziwe, jak również moje uczucia do nich w całokształcie.

 

 

 

 

 

I tak przewijały się kolejne obrazy, przypominając stare dzieje, głównie szczęśliwe, piękne, jednak w pewnym momencie tragiczne, bo nie umiałam pomóc innym – tak jak tego oczekiwali.,

 

Uwalniam się od przymusu pomagania innym tak jak oni chcą

 

Pozwalam sobie pomagać innym tak jak prowadzi mnie wszechświat, bez negatywnych konsekwencji ze strony innych.

 

I tak spacerowaliśmy wśród pięknej przyrody to podziwiając jej kwiaty, to rzeczkę , to góry, ciesząc się ze spotkania, przypominając sobie siebie nawzajem.

 

 

 

 

Przypominając sobie to wszystko dobre i złe czego doświadczyliśmy razem, uzdrawiając to negatywne i pozwalając sobie brać siłę z tego co było pozytywne.

 

Podziękowaliśmy duchom miejsca za cudowne przyjęcie, za magię spotkań, za ten czas, gdy starsi, mądrzejsi, mogliśmy poznawać siebie na nowo uzdrawiając stare.

 

 

 

 

Sam Ałtaj pokazał nam się bardzo ziemsko – dość ciężko, w porównaniu z Uralem czy Zachodnią Syberią, dominuje tu energia ziemi. Na pewno potęguje to trakt czujski, który przepiękny, ale jeszcze z nie oczyszczonym piętnem cierpienia. Często powoduje, że nie chce się zatrzymywać przy drodze. A droga wzrokowo przepiękna.

 

 

I pojechaliśmy kolejne 150 km do Kosz Agacz 80 km od granicy z Mongolią, aby uzupełnić wpisy na blogu, zrobić ostatnie zakupy …… bo po tamtej stronie ………. jest niewiadoma

 

A miasteczko powitało nas sympatycznymi ludźmi, bardzo spokojnym, i takim zlepkiem wielonarodowościowym. W końcu jesteśmy na styku granic (Rosja, Mongolia, Chiny, Kazachstan), z dużą ilością zagranicznych turystów – no tak z 10 sztuk , których z rzadka spotykaliśmy wcześniej.

Miasteczko leży już na stepie i na pewno bardziej przypomina Mongolię niż Rosję.

Jutro wjeżdżamy do Mongolii, mamy do przejechania ok. 2000 km przy jej północnej granicy na wysokość Bajkału, ………… teraz może nie być od nas jakiś czas wiadomości, gdyż nie wiemy jak będzie z internetem.

 

Świetny artykuł o drodze przez ałtaj

http://www.mongolia.olsztyn.pl/ku-stepom-mongolii-biegnie/

Najpiękniejsza droga na świecie!


Współcześnie Trakt Czujski (czyli odcinek rosyjskiej szosy federalnej M52 od Bijska do Taszanty o długości 510 kilometrów) poszerzono, pokryto asfaltem i dzisiaj jest to – nie tylko według mnie – najpiękniejsza droga na świecie. Równa, gładka malowniczo meandrująca między zboczami gór porośniętych tajgą lub pokrytych tundrą, szczytami białymi od śniegu i lodu. Szosa stromo wspinająca się ku górze lub gwałtownie opadająca w dół. Kierowca jedzie tam na poziomie i między chmurami, by za chwil kilka przemierzać głęboką dolinę z płynącą o krok rzeką. Piękną, wielką, górską. I – co ciekawe – z mlecznobiałą wodą.
Cały czas zachwycają wspaniałe widoki, dlatego utrudnieniem dla takiego kierowcy jak ja był brak poboczy i tym samym możliwości zatrzymania samochodu, by móc napawać wzrok, fotografować i filmować widoki. Na dodatek mądrzy Ałtajczycy „kupili” brazylijski patent i żółtą linią oznakowali na jezdni wszystkie miejsca niebezpieczne, te gdzie obowiązuje całkowity zakaz zatrzymywania się. Tych żółtych pasów było wiele.

 

Piękna i groźna Czike Taman


Jednym z najbardziej malowniczych miejsc na Trakcie Czujskim jest przełęcz Czike Taman. Stąd rozciąga się wspaniały widok na piękne ałtajskie góry i szmaragdowe doliny. Podróżni obowiązkowo zatrzymują się tam i podziwiają pejzaż. Pozornie sielankowa i stosunkowo niewysoka (1460 m n. p. m.) przełęcz w rzeczywistości jest podobno najbardziej niebezpiecznym odcinkiem całej, liczącej blisko tysiąc kilometrów drogi. Czemu? Bo w wierzeniach Ałtajczyków przełęcze zajmują szczególną rolę . Są to siedziby eeze (Gospodarza), niewidzialnej istoty, ducha, który jest władcą danego miejsca. Dlatego mądrzy kierowcy „Gazeli”  zawsze zatrzymują się tu na chwilę, aby pokłonić się mocom przyrody. Z tego powodu na Czike Tamanie jest kilka kosz agacz – szamańskich drzew, na gałęziach których tubylcy zawiązują wotalne wstążki.
Przemierzając Trakt Czujski trzeba pamiętać, że pogoda lubi płatać figle. Piękna na dole, po kilkunastu kilometrach, gdy samochód wiedzie pod szczyt, potrafi zmienić się w oka mgnieniu. Buran – wściekła syberyjska śnieżyca – ulewny deszcz, wichura lub gęsta mgła potrafią nagle zmniejszyć widoczność do zera i utrudnić jazdę. Wprawdzie Ałtajczycy lekceważą pogodę, uważając, że z powodu kilku płatków śniegu nie warto stawać, ale gdy robiło się ciemno, ślisko i niebezpiecznie, przerywaliśmy jazdę i szukaliśmy stosownego miejsca na odpoczynek. Lepiej było zachować ostrożność i ofiarą złożoną na owoo lub drzewie szamana przebłagać eeze i zapewnić sobie jego życzliwość. Zachowałem się więc zgodnie z obyczajem – na wszelki wypadek, tym bardziej że biwakowaliśmy w przepięknych miejscach i każdy pretekst do postoju sprawiał nam przyjemność. Był okazją dla Piotra do prawie alpinistycznej eksploracji gór na piechotę. Do wspinaczki i kręcenia filmów. A ja – zwykle – zostawałem na samym brzegu wspaniałej, lipieniowej rzeki. Z aparatem i spinningiem…


 

Mumie i 15 grobów na każdy kilometr drogi!


W pobliżu Traktu Czujskiego na skalnych stokach można zobaczyć prastare rysunki. Są dość pospolite w tej części Syberii, bo ta ałtajska droga od najdawniejszych czasów była “bramą ludów”. Wędrowały nią różne narody z południa i wschodu na zachód i wiele z nich pozostawiło ślad swojej obecności. Warto zatrzymać się, by obejrzeć słynne „kamienne baby”, a także dowiedzieć się czegoś więcej o mumii „księżniczki”, o której opowiadał mi i pisze w książkach mój znajomy, Polak  mieszkający w Gornoaltajsku, profesor Wojciech Grzelak :

sensacją na skalę światową było odnalezienie latem 1993 roku w Ałtaju mumii scytyjskiej dziewczyny sprzed 2500 lat. “Lodowa dama”, nazywana także “ałtajską Księżniczką”, miała doskonale zachowane niezwykłe i bogate  tatuaże na ciele. Znalezisko przewieziono do Moskwy, gdzie uruchomiło lawinę tajemniczych i groźnych zjawisk. „Nasza Księżniczka jest strażniczką tej ziemi i powinna tu pozostać” – krzyczą Ałtajczycy, domagając się zwrotu zwłok wydartych płaskowyżowi Ukok: bowiem od czasu ich zabrania nawiedzają ten zakątek Syberii potężne trzęsienia ziemi, których epicentrum znajduje się właśnie w okolicach miejsca, gdzie znaleziono mumię…
Modernizacja Traku Czujskiego, prowadzona od końca lat dwudziestych ubiegłego stulecia do 1985 roku, przedstawiana była jako wzorcowa budowa komunizmu, realizowana pracowitymi rękoma szlachetnych i – na plakatach – zawsze uśmiechniętych komsomolców. Ale rzeczywistość daleka była od sielanki. Tragiczną kartą historii przebudowy szosy są losy więźniów pracujących tam w nieludzkich warunkach. Tych, którzy zmarli z wycieńczenia, chorób czy bestialstwa nadzorców, grzebano najprościej – wprost pod nawierzchnią szosy. Oblicza się, że na każdy kilometr Traktu Czujskiego przypada, co najmniej piętnastu zmarłych przy jego budowie więźniów.
Dzisiaj nie tylko Ałtaj, lecz nawet sama droga ciągnąca się przy rzece  Czuja jest miejscem bardzo atrakcyjnym dla (nielicznych) turystów i bardzo wygodnym do przemierzania jej samochodem. Prawdę mówiąc, ciężko było mi jechać Traktem Czujskim, ponieważ co chwilę chciałem się zatrzymywać, by fotografować fantastyczne widoki. Co pewien czas znajdowałem tam również piękne miejsca biwakowe idealne do przerw w podróży. Malownicze i wielkie górskie rzeki zachęcały do wędkowania, do rzecznych spływów, raftingu czy wycieczek treckingowych. Naszą uwagę przyciągały przydrożne bazary z typowymi ałtajskimi wyrobami. Sympatyczne restauracje kusiły smacznymi potrawami, świeżym kwasem chlebowym, a turbazy zapraszały do syberyjskiej bani.

Ałtaj leży w równej odległości od czterech oceanów. Tu spotykają się trzy nauki: Buddy, Chrystusa i Mahometa. To kraina dzika i odludna, o nieskażonej przyrodzie. Więc nic dziwnego, że miejscowi uważają, iż jest to unikatowe miejsce przepełnione energią kosmiczną. Doszukują się tam obecności yeti (ałmyza).
Ałtaj zalicza się do najpiękniejszych miejsc na ziemi i po przejechaniu tej górskiej trasy w pełni się z tą opinią zgadzam. Nasza podróż Szlakiem Czujskim była jedną, wielką atrakcją i już po to warto było przejechać te tysiące kilometrów.  […]

________________________________________
tekst &foto Bolek Boleebaatar Uryn.  Fragment przygotowywanej do druku książki p.t. 
„MORIN CHUUR – skrzypce z czaszki konia – mongolski świat jurt, koni i szamanów”