PROGRAMY UMYSŁU
now browsing by category
Radość gejzera i bezmiar wojny w jednym w najpiekniejszych miejsc na świecie
Karwaczar – radość źródła i bezmiar wojny w jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie 9 listopada 2014
No właśnie czy miejsce może piękne i straszne zarazem?
Może gdy dotyczy to miejsca gdzie toczyła się wojna, a może toczy się tam dalej.
Wojna jest nie tylko w umysłach ludzi, ale i na wschodniej granicy Nagornego Karabachu, otwarta linia frontu, a kontrabandy w górach.
Szczególnie to czuć w Karwaczarskim rejonie, który jest terenem zdobycznym Nagornego Karabachu i Armenii, a przez lata należał do Azerbejdżanu (przed wojną mieszkało tam 80% Azerów).
Cały rejon jest całkowicie zniszczony, ma się wrażenie, że zbombardowany w czasie wojny był każdy dom.
Wyraźnie to widać w Karwaczarze gdzie 90% domów to zgliszcza, a reszta to 500-600 mieszkańców w dużej mierze wojskowych. Zresztą w jednostce wojskowej udaje nam się zrobić zakupy.
A miasteczko położone bajkowo na płaskowyżu otoczone z 3 stron pięknymi dolinami ze skałami wulkanicznymi i otoczone 3 tysięcznikami teraz pięknie ośnieżonymi.
Gdy zrobiło się photoshop na zgliszcza to miało się wrażenie, ze jest się w niebie.
Dlaczego tak cudne miejsce tak wygląda?
Jaka energia się musiała tutaj rozładować?
Do czego byli przywiązani tutejsi mieszkańcy skoro zesłano im taką rzeź.
Pojawiają się refleksję nad wojną skąd się bierze i do czego prowadzi.
Gdy widzi się takie zgliszcza odpuszcza się wewnątrz walkę, walkę z innymi, walkę o rację.
Bo do czego prowadzi walka, wojna?
Widać wyraźnie tutaj. Każdemu kto uważa, że on musi walczyć o swoje , czy w ogóle o coś walczyć – polecam wizytę tutaj. Działa jak najlepsza psychoterapia.
Jest to super miejsce na warsztaty z uwalniania programów wojny. Szczególnie u nacji które bezpośrednio doświadczyły jej, niezależnie czy jako zwycięzcy czy pokonani.
Miejsce bardzo chciałoby uzdrowienia. Gdyż pod energią walki jest cudowna energia miejsca, która bardzo prosi o iskierki światła dla siebie.
Oczywiście są jeszcze ciekawsze miejsca wojenne jak słynne miasto Abgam na wschodniej granicy z Azerbejdżanem, które całe było zrównane z ziemią. Miasto, które przed wojną zamieszkiwało 20-30 tys osób. Teraz nie ma go na mapach.
Nam nie trzeba takich wycieczek, wystarczy ta w karwaczarski rejon, szczególnie do Karwaczaru.
Te obrazy zgliszcz pojawią się w moim umyśle za każdym razem, gdy nabiorę ochoty na energię walki, czy w moim przypadku bardziej na energię odwetu.
Tak odwetu za coś. I co ktoś mi zrobi, czy ja muszę odpowiadać tym samym?
Tą samą energią co napastnik?
Dlaczego?
Dlaczego uważamy, ze skoro ktoś nas atakuje to jest silniejszy?
Ma siłę do ataku, więc my musimy oddać?
Co powoduje, że musimy walczyć, a nie możemy rozpuścić tej energii nawet wtedy gdy ktoś nas atakuje i wydobyć z siebie wewnętrznej mądrości?
Dlaczego uważamy, że innych siła, jest silniejsza od naszej ?
Innych myślenie, postępowanie, a nasze nie?
Szczególnie w takich miejscach rodzą się pytania o to dlaczego wojna właśnie tutaj?
Przecież ludzie tutejsi jej na pewno nie chcieli, czy na pewno to sprawa tylko kilku decyzji politycznych?
Wojna zaczyna się w naszych umysłach i z nich idzie energia, a za energią idzie kreacja i postępowanie.
Wszechświat materializuje to co chcemy i …………
Powiecie nikt nie chce wojny, a zobaczcie sami ile jest jej w Was…….
Ile razy się denerwujecie na kogoś,
musicie walczyć o swoje,
jesteście wojownikami światła,
trzeba walczyć z ciemnymi energiami i nie tylko,
Czy szukamy odwetu,
czy na siłę bronimy swoich racji, poglądów……..
Pytań na pewno można zadać bardzo wiele
Im więcej będzie w nas pokoju, to w pewnym momencie przeważy ta energia i zagości on na świecie.
Wszystko zależy tylko od nas wszystkich.
A tak na marginesie po co walczyć ?
Gdy za chwilę nie ma nas na tym świecie, traci się dorobek całego życia, traci miejsce zamieszkania (jak Azerowie).
Czy walka nie wstrzymuje nas przed iściem swoja drogą, a odwet całkowicie nie sprowadza na manowce?
Kiedyś byłam zaraz po wojnie w Bośni i Hercegowinie, po paru dniach uciekłam cała roztrzęsiona, zburzonymi domami, mogiłkami wojennymi moich rówieśników.
Teraz mogłam przyjrzeć się jej bardziej świadomie, uwolnić zawarte gdzieś energie moich przodków z czasów wojny, ich lęki, szarpanie się, życie w ciągłym zagrożeniu.
A przecież jedyne co nas chroni to miłość i wiara w boskie prowadzenie, a reszta nas osłabia.
I tak z miasteczka zjechaliśmy w stronę kolejnych termalnych źródeł Tsar.
Nagle na drodze pokazał się okrągły basen z małym gejzerem. Łada Niva podjechała do nas prosząc abyśmy nie podjeżdżali bliżej gdyż tam kąpią się ludzie.
W samochodzie siedzieli mężczyźni, a w gejzerze kąpały się kobiety.
Tak, tutejszy świat czasami wygląda jak u nas 20-30 lat temu.
Świat kobiet, świat mężczyzn .
Gdy Panie (starsze kobiety) się wykąpały, razem z dwójką młodych chłopaków wskoczyliśmy do baseniku. Koślawa rozmowa po rosyjsku pozwoliła nam dowiedzieć się, że są to chłopcy z Erewania na zasadniczej służbie wojskowej.
Woda miała ok 45-50 stopni, co troszkę parzyło.
Chłopcy widząc to, że jest nam gorąco włożyli rurę w otwór i z małego Gejzeru zrobił się 10 metrowy z którego w niektórych miejscach wytryskiwała również chłodna woda,
Ile radości.
Po doświadczeniach Karwaczaru, taka ulga.
Widać też jaką wibrację ma energia wojny, lęku, a jaką radości, miłości, wdzięczności.
Różnicę pokazano nam w ciągu godziny, abyśmy mogli ją dobrze zapamiętać i wybrać jaką drogą chcemy iść.
A woda igrała ze słońcem, wiatrem i z naszą radością. Wszechświat cieszył się na spotkanie. Obmywał nas ze starych wzorców przywiązań, wprowadzając w nie energię światła.
A woda z własną siłą wzbijała się w przestrzeń pokazując, że my również potrafimy regulować swoje światło.
I w zależności od potrzeb lśnić nim tylko w środku bądź z wielką siłą emanować na zewnątrz.
I tak bawiliśmy się razem zapominając o tym co dookoła, cieszyliśmy się, że jesteśmy i że możemy tutaj być. Gdy patrzyliśmy na wodę tworzyła się tęcza napełniając nas wszystkimi kolorami.
Chłopcy poszli, a my zostaliśmy sam na sam z wodą w środku lesistego wąwozu, na drodze.
Nagle przyjechały 2 samochody, wysiadło z nich siedmiu chłopa (po części ubrani jak w Karabachu na prowincji moda nakazuje w moro), część od razu poszła się kąpać,a jeden podleciał do nas i zaczął wypytywać skąd jesteśmy, i dokąd jedziemy. Zadawał wiele, wiele pytań……..
Chyba z 5 razy pytał nas w jakich celach tu jesteśmy, a potem przemycił niewinnie pytanie czy potem jedziemy do Azerbejdżanu……
Odpowiedzieliśmy, że nie ………..
Dalsze kąpanie przebiegało bardzo ciekawie, gdyż razem z Panami żołnierzami kąpaliśmy się w basenie, a jeden ze snajperskim automatem z lunetą chodził dookoła…….
Pełne bezpieczeństwo. Tylko woda taka jakaś cieplejsza się zrobiła…
Czuliśmy się dziwnie, fakt nie posłuchaliśmy naszych duchów i straciliśmy naszą siłę zawartą w miłości, radości.
I znowu zobaczyliśmy spadek energii, znów wszystko było cięższe, wolniejsze – takie szybkie wibracyjne zmiany.
Panowie starsi, którzy zapewne mieli na sumieniu wiele ludzkich istnień, byli mili, ciekawi nas i świata, jednak czujni, nerwowi , z zaciśniętymi twarzami.
Kiedy wojna się skończy – zapytałam jednego
Już niedługo – odpowiedział
Wojna to straszna rzecz – ciągnęłam dalej
Nie taka zła – popatrzył na mnie zaskoczony
No tak dla żołnierza wojna jest fajna – odpowiedziałam
Tak – dodał z błyskiem w oku.
No właśnie, każdy z nas walczy na jakimś froncie, jedni mają z tego tytułu poczucie winy, inni radość. Choć patrząc na tych Panów nie widziałam u nich spełnienia, a może to tylko moja własna ocena.
Jadąc dalej doliną miało znajdować się kolejne źródełko, jednak podróż do niego nie wydawała nam się sensowna. W gejzerze spędziliśmy wiele czasu mocząc się w gorącej wodzie i podróż do następnego byłaby tylko z czystej ciekawości. A ciekawość tego miejsca odebrało nam spotkanie z Panami….., no właśnie z kim? W przydrożnym sklepie dowiedzieliśmy się że to nie armia, tylko „kontrabanda”. Najprawdopodobniej oznacza to najemników, byłych zawodowych żołnierzy, pilnujących teraz płatnie granicy Karabachu.
Pojechaliśmy na nocleg do znanego nam źródełka Zuar, aby tym razem w ciszy pokontemplować go praktycznie samotnie (tylko od czasu do czasu pojawiał się samochód z mężczyznami na nocną kąpiel w świetle księżyca w pełni).
P.S. Na pytanie czy byliście lub jedziecie potem do Azerbejdżanu – tutaj zawsze odpowiadajcie – NIE! Na prowokacyjne pytanie – czy nie chcemy zdjęcie z uzbrojonym żołnierzem my odpowiedzieliśmy także NIE (który z nich chce prezentować swoja twarz w internecie?)
Gorące źródła z echem wojny i gościny
Gorące źródła Zuar test afirmacji z Didavanku 8 listopada 2014
Idę swoją drogą i cieszę się życiem razem z innymi bez względu na to kim są, co myślą ……….
Dziś pytanie dziś odpowiedź, dziś stwierdzenie, afirmacja, deklaracja dziś test.
Przyjechaliśmy do Zuar, które znajduje się 15 km od drogi na Karwaczar. Droga do niego jest zdecydowanie lepsza niż pozornie główna do Karwaczaru, którą budują co prawda, ale kiedy skończą…….. Droga bardzo dziurawa a właściwie teren.
Ciekawostką na drodze do Zuar jest tunel z drogą gruntową wewnątrz i zakrętem.
A w Zuar znajdują się dwa baseniki wydrążone w naturalny skałach.
Mniejszy bardziej gorący z którego wybija gejzer z wodą o temperaturze ok 65 stopni i drugi chłodniejszy z wodą ok 40-45 stopniową. Do tego wanna kamienna. Wchodzące do cieplejszego basenika osoby krzyczą, zupełnie jakby wchodzili do lodowatej wody. Przypomina nam się srebrny istocznik na kaukazie rosyjskim z lodowatą wodą, teraz wszechświat testuje nas w druga stronę – zdajemy egzamin i gotujemy się kilka minut w gorącej wodzie ( zasada jest ta sama co prze zimnej – trzeba odpuścić coś w głowie).
Obok zadaszone stoliki piknikowe do wynajęcia.
Wszystko bajkowo, poza jednym aspektem – dziś sobota i przyjechało troszkę mężczyzn poimprezować. Kobiet tylko dwie , reszta to mężczyźni głównie z Armenii.
Tutaj w Armenii świat kobiet i mężczyzn jest podzielony. Gdy pytamy dlaczego nie ma z nimi żon, opowiadają – bo robią przetwory.
Z naszych obserwacji i rozmów z kobietami wynika, że one same nie są zainteresowane za bardzo podróżowaniem, czy spędzaniem czasu z mężczyzną (i jego alkoholowymi imprezami), są tak skupione na domu , ubraniu, dzieciach (niezależnie czy ich dzieci mają roczek czy 50 lat), że reszta ich mało interesuje.
A spędzanie czasu na przyrodzie, w niewygodach………..
I właśnie tutaj na przyrodzie w prawie dzikim źródełku spotykamy męskie towarzystwo, my parkujemy koło towarzystwa znad Sevanu z Armenii, którzy przyjechali ugościć swojego krewnego, który przyjechał do nich w odwiedziny z Rosji.
Mają nawet instrumenty muzyczne. Wszystko można powiedzieć idealnie, aż do momentu gdy Panowie wypili za dużo. Wtedy robią się można rzec wredni i nachalni.
Jedzcie mięso, pijcie wódkę – bo takiej gościnności nie ma gdzie indziej na świecie.
To się zgadza, w niewielu miejscach na świecie (szczególnie w Państwach zachodnich i kulcie nadmiaru jedzenia) obcy ludzie zapraszają na wódkę i jedzenie.
I byłoby to super piękne, gdyby nie fakt, że wpychają to na siłę nie mając szacunku do upodobań kulinarnych gościa.
Nie zjesz, nie wypijesz – to się obrażę – mówią Ci bardziej pijani.
A Ci mniej przynoszą ogórki i kiszoną paprykę, zieleninę i lawasza.
A jeden z trzeźwych mówi
Najbardziej służy człowiekowi to co czuje, że powinien jeść
Czas mija nam z nimi sympatycznie na słuchaniu muzyki, przekamarzaniu (to może mniej przyjemne), tańczeniu i do tego kąpiele w źródełku.
Wszechświat od razu nas testuje czy z radością i szacunkiem jestem w stanie zaakceptować namolnego pijaka i odnieść się do niego z szacunkiem, a przy tym zachować siebie.
Trudne zadanie…..
Zresztą gdy na noc olaliśmy ich towarzystwo i rano spotkaliśmy ich w basenach, mówili, że źle się zachowali nie szanując nas i wmuszając nam jedzenie i picie.
Fajnie, że tak się to skończyło.
A ranek był magiczny, gdy słońce rozświetlało dolinę, tworzyła się magia mgły i światła. Wtulaliśmy się w tę mgłę.
Nasi znajomi, już mniej pijani pięknie grali w basenie ormiańskie kawałki, ożywiając muzyką to miejsce.
Widzimy też jaki rys na psychice zrobiła wojna.
Siedzimy w basenie razem z jedną z kobiet gdy gdzieś w oddali widać lecący samolot.
Nad Karabchem nikt nie lata (bo się boją że zestrzelą ) co się dzieje, to już trzeci – mówi cała zdenerwowana
Patrzymy na niebo i stwierdzamy, że to tylko samolot pasażerki i leci najprawdopodobniej nad terytorium Armenii, jak się później okazało były to loty ćwiczebne wojskowe.
Pamiętam jak moje babcie na dźwięk samolotów żegnały się i z lękiem patrzyły w niebo, tak jakby w ich umysłach wojna jeszcze trwała.
Pani Karina mieszka obecnie w Stepanakercie, a lekarz zalecił jej na cukrzycę kąpiele w tych źródłach, to przyjechała.
Nie ma w Karabachu rodziny w której ktoś by nie zginął w czasie wojny. Przed wojną miała cudownych sąsiadów Azerów.
Bo kto prowokuje wojny? – zastanawia się
Przecież tu w Karabachu nikt (no prawie) jej nie chciał i nie chce.
Co generuje wojnę czy na pewno nasi politycy?
Czy może to odpowiedź na nasze myśli?
Ile w nas pokoju, a ile wewnętrznej wojny?
Prośmy wszechświat o pokój w naszych sercach, umysłach i wysyłajmy go tym,którzy go najbardziej potrzebują.
Dadivank – monastyr w wąskiej dolinie w świetle latarek i wschodzącego słońca.
Dadivank – monastyr przy świetle latarek i wschodzącym słońcu
Nagorny Karabach i jego wiele oblicz. Odnowiony monastyr, piękne leśne drogi, europejska stolica i im dalej w stronę północy tym energia miejsc i drogi gorsze.
Czuć ślady wojny sprzed 20 lat, nie tylko w postaci zniszczonych i nie odbudowanych domów, ale również energii.
Tym bardziej, że jadąc na Karwaczar wjeżdża się w wąskie doliny. Tam gdzie otwarte przestrzenie wiatr szybko przewiewa emocje i te dobre i te złe. W wąskich dolinach one odbijają się od skał dając wrażenie, jakby wojny, złe wydarzenia miały miejsce dziś.
I tak samo tutaj energia beznadziei, opuszczenia, zrujnowania pomieszana z energią strachu. Znam tę energię z Czarnogóry, czy włoskich Dolomitów.
I już mnie chwyta za oddech i chciałabym stąd uciekać, choć widoki po drodze piękne.
Wjeżdżamy do Didavaku wsi, gdzie ma znajdować się największy kompleks sakralny Nagornego Karabachu.
Po ciemku trochę nie możemy znaleźć drogi, mnie spina w ramionach, jedzmy dalej może znajdziemy jakiś hotel, proponuję. W tym momencie dojeżdżają do nas dwie niwy turystów z Czech i nadchodzi miejscowy z latarką.
Monastyr zaprasza, trzeba wyjść poza swoje lęki i jechać.
Monastyr składający się z kilku kościołów bardzo duży, zapuszczony. Swoim zwyczajem ożywiam go muzyką Hildegardy.
Jednak tym razem nie znajduję wielkiego entuzjazmu kościółków, które co prawda ożywają, ale nie rodzi się w nich radość, wręcz stare rozżalenie poczucie winy dominuje.
Poczucie winy za co?
Za to, że to one są przyczyną konfliktu, że się puszyły, chciały być lepsze od meczetów.
A to jak teraz wyglądają jest karą za ich zachowanie.
Muzyką i słowami uwalniamy się razem od poczucia winy za to, że możemy być przyczyną wojen, konfliktu.
W sumie to silne ego może tylko pomyśleć, że to ono wywołuje wojny.
Wcześniej też zapewne było silne i pyszniło się strasznie swoim wdziękiem.
Czas zatrzymania, zdewastowania, był czasem uczenia, pokory. Teraz czas na wzrastanie już w innej świadomości.
Opowiedzieliśmy Didavankowi, że Gandzasar jest pięknie odnowiony i że jego czas również przyjdzie i będzie świecić pełną mocą, dając duchową strawę potrzebującym.
Potrzebującym, i tylko potrzebującym, a ich na pewno będzie dużo.
Tego życzymy temu miejscu. Pan stróż, który oprowadza nas po monastyrze pokazuje nam miejsce gdzie do ściany można przykleić swój kamyk z życzeniem, jak się utrzyma – marzenie się spełni.
Mój kamyczek się trzyma.
Energia miejsca i bliskość azerbejdżańskiej granicy powodowała, że nie za bardzo chciałam na początku zostać na noc w tym miejscu. Jednak powoli poczułam z przestrzeni, że miejsce tej nocy jest bezpieczne, a jedyne co mnie wstrzymuje przed zostaniem tutaj to moje lęki i nie przepracowane przez przodków energie wojennych lęków i moje własne, że staję się przyczyną konfliktu.
Kupione bardzo dobre Karbardawskie wino, pomogło rozluźnić się i nawet pomedytować. Gdy jestem spięta robię się rozkojarzona, więc wino pomogło szczególnie dobrze na ten stan.
Poza tym spaliśmy w towarzystwie 5 krów, które zrobiły kordon bezpieczeństwa wokół naszego samochodu. Pokazując, że duchy miejsca są nam bardzo przychylne.
Ranek obudził nas pięknym wchodem słońca, który najpierw oświetlał szczyty tej bardzo wąskiej doliny, a potem schodził niżej dochodząc do naszego samochodu i monastyru. Piękna gra światła.
A wewnątrz świątyni duchy wręcz upomniały się o muzykę Hildeardy.
W monastyrze znajduje się grób Dady ucznia Tadeusza Judy, który został zabity w I wieku, gdy przeszedł tutaj mówić o chrześcijaństwie – poganie zabili go kamieniami i to było powodem postawienia kościółka.
Bo wcześniejszej tu był poganizm – powiedział z szyderstwem w głosie Pan sprzedający świeczki .
No właśnie – uzdrowiliśmy w trójkę razem z monastyrem szyderstwa z innych.
Poczułam przepływ energii, jakaś część energii została uzdrowiona.
Następnie pojawił się program motania i naginania rzeczywistości do własnych potrzeb.
Gdy to odpuściliśmy wszystko zaczęło tańczyć razem z nami, energia wewnątrz monastyru ożyła i zachciała żyć i cieszyć się życiem razem z innymi, bez względu na to co myślą i kim są.
Idę swoją drogą i cieszę się życiem razem z innymi bez względu na to kim są, co myślą ……….
Dziękujemy za ten czas, za nocleg który pomógł mi przełamać masę lęków.
A Dadivank tekst z strony angielskiej, tłumaczony przez google
http://translate.google.pl/translate?hl=pl&sl=en&u=http://www.karabakhcenter.com/en/culture-dadivank&prev=search
Dadivank (ormiański: Դադիվանք) również Khutavank (ormiański:. Խութավանք – Arm Klasztor na wzgórzu) jest ormiański klasztor w Shahumian regionie Górskiego Karabachu. Został zbudowany między 9 i 13 wieku.
Według legendy, klasztor został założony przez św Dadi który był uczniem Tadeusza Apostoła, który rozprzestrzenił chrześcijaństwo we wschodniej Armenii w ciągu pierwszego wieku AC W czerwcu 2007 roku, grób św Dadi została odkryta pod ołtarzem świętego Główny kościół.
W kursach historycznych klasztor został po raz pierwszy wymienione w 9 wieku, był także adverted przez Mechitar Gosz w 12 wieku. Ale w tym samym wieku, kompleks klasztorny został najechany i forayed. Odbudowa rozpoczęła się w drugiej połowie XX wieku i została zakończona w następnym.Istnieje zapis na jednej ze ścian Dadivank, gdzie jest odniesienie do bytu w odbudowie wykonanej w 1224 roku klasztorny kompleks Dadivank składa się z kościoła katedralnego św Astvadzadzin (z Armenii pism na ścianie), kaplica i inne obszary pomocnicze. Na ścianie wschodniej są też wyjątkowe pamiątkowe kamienie krzyżowe (Chaczkar).
W pobliżu znajduje się wieża trzykondygnacyjny zbudowany w 1334 przez biskupa Sargis. Niektóre cytaty o działalności ormiańskich domów duchowych i książęcych w Artsakh są zapisane w inskrypcji pozostawionych w różnych częściach Dadivank. Według Paolo Cuneo, Dadivank i Gandzasar są wśród tych ormiańskich klasztorów, w których można znaleźć motywy biust (ewentualnie dawcy klasztorów). W dniu 8 października 2001 r Dokument nr 9256 na konserwację dziedzictwa historycznego i kulturowego w Republice Górskiego Karabachu został podpisany przez 16 członków Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy z Armenii, Cypru, Włoch, Rumunii, Grecji i Rosji;zgodnie z którym, wśród najbardziej rażących przykładów polityki Azerbejdżanu w Górskim Karabachu było zniszczenie Dadivank, które “miejscowa ludność muzułmańska (Azerbejdżan) [1] traktować jako pozostałości ormiańskiego religii chrześcijańskiej i zrujnowany klasztor, jak mógł “((Iskander Haji” Lel-Kala. – blisko i niedostępna twierdza, Vishka, nr 10, 16-23 marca 2000 “) Dokumenty Zgromadzenie Parlamentarne +2002 sesji zwykłej (część pierwsza), tom I, Rada Europy, str 35 ). W 1994 roku klasztor został ponownie otwarty i proces odbudowy trwa przez teraźniejszość. klasztor należy do Artsakh diecezji Świętego Kościoła Ormiańskiego Apostolskiego
Pełnia wśród gór w pięknym monastyrze
Gandzasar – pełnia księżyca wśród gór 6-7 listopada 2014
Piękne rozgwieżdżone niebo, księżyc w pełni oświetla okoliczne góry, które w wyższych partiach bielą się śniegiem.
Chyba w pochmurny dzień gorzej widać niż teraz w nocy.
A my stoimy na potężnym asfaltowym parkingu przed monastyrem i patrzymy na ten spektakl. Może nieruchomy, ale piękny w swojej istocie.
Do tego pięknie podświetlony monastyr. Magia nocnego spotkania. Z miejscem i ze świątynią, która zaprosiła nas na wieczorną medytację.
Jeszcze Pan stróż, sprzedał nam świeczki byśmy mogli jeszcze rozświetlić ciemne jej miejsca.
Świątynia żyje, została odnowiona w 1999 i jest najważniejszym kościołem Nagornego Karabachu, taką naszą Częstochową.
A my sami po nocy w lekko rozświetlonej świątyni, która cieszyła się z naszego spotkania.
Puściliśmy Hildegardę, a miejsce zaczęło, rozszerzać się jeszcze bardziej, gdy jednoczyłam się z nim moje granice rozszerzały się w nieskończoność, to co nie spokojne nabierało spokoju, to co zamknięte otwierało się, to co ciasne uwierające, rozszerza się, nabiera przestrzeni.
Taka energia rozpływania się wspólnie z kościółkiem.
Z odwagą poszerzam swoje granice
A poszerzanie granic, to widzenie świata z innej perspektywy. Można rzec z innego piętra.
Sprawdźcie sami ile widzicie z parteru, a ile z kolejnych pieter. I tak z naszą świadomością, z naszymi granicami, wszystko zależy od naszej odwagi patrzenia dalej, szerzej.
A my znaleźliśmy przyjazne miejsce na parkingu i ciesząc się z otaczającej przestrzeni spędzimy pierwszą noc w Nagornym Karabachu.
W samym monastyrze przechowywane są relikwie świętego Zachariasza ojca Jana Chrzciciela.
Ranek powitał nas też zapierającymi dech widokami na okoliczne ośnieżone góry, a klasztor rozbłyskał blaskiem pojawiającego się słońca.
Znów wszystko cieszyło się na wspólne spotkanie.
Teraz już w ciszy w kościółku oddaliśmy się medytacji wtapiając w to miejsce i jego historię.
To co na zewnątrz okrywa to co w środku i warto dbać o to
Dźwięczało mi w głowie, tak monastyr był zniszczony i w 1999 roku był poddany renowacji, prace trwają do dziś – mają się u końcowi. I chyba dobrze rozumie różnicę między tym jak być zaniedbanym, zdewastowanym, zniszczonym, a zadbanym, czystym, pięknym.
Dziękujemy duchom za prowadzenie i pokazanie kolejnego monastyru w ciszy i spokoju otaczającej przyrody, właśnie dla nas te monastyry są dodatkiem do przyrody.
I zachęceni przez miejscowego stróża pojechaliśmy ku miejscowości Nareshar, gdzie wzdłuż potoku ulokowały się letnie zony odpoczynku często bardzo ciekawe architektonicznie oraz hotel w kształcie łódki z kamiennym lwem. Kamień był inspiracją do dopracowania lwa , jednak efekt jest bardzo dobry.
Ten kamienny sprzymierzeniec przyszedł nam przypomnieć, o sile naszego wewnętrznego światła, o tym co potrzebnego nie tylko do ogrzania ciała, ale również życia w świetle na ziemi.
A gdy to pisałam zakrakały kruki na błękitnym niebie, a obok przeszedł pasterz z owcami.
Ufam temu co do mnie przychodzi i obdarzam to szacunkiem i z radością idę za tym.
więcej o monastyrze ze strony http://www.armeniawycieczki.com/Warto_zobaczy%C4%87_w_Armenii/arcach_pl/klasztor_gandzasar_pl/
Wspaniały Gandzasar to perła Górskiego Karabachu. Klasztor położony jest na wzgórzu na lewym brzegu rzeki Chaczen, w północno-wschodniej części regionu.
Po raz pierwszy o Gandzasarze wspomina w X w. Katolikos Anania Mokaci. W XIII w. na miejsce klasztor przebudował książę Hasan Dżalalian. Budowa trwała od 1216 do 1238 r. – daty te wyryto i na grobie księcia, i na kopule nowej budowli. Uroczystej inauguracji kościoła dokonało 22 lipca 1240 r., w święto urodzaju Wardawar, siedmiuset duchownych. Wedle średniowiecznych kronikarzy na przyklasztornym cmentarzu spoczywać ma głowa Howhannesa Mkrticza, czyli Jana Chrzciciela, przywieziona ze średniowiecznego królestwa Armenii Cylicyjskiej w czasie wypraw krzyżowych. Z tego też powodu Jan Chrzciciel został jednego z kościołów kompleksu klasztornego.
Gandzasar jest jednym ze skarbów bogatego dziedzictwa architektonicznego Armenii. Wzniesiony przez największych mistrzów, stanowi świadectwo ogromnego doświadczenia, jakie nagromadziło liczące już sobie w XIII w. wiele stuleci budownictwo ormiańskie.
W klasztorze zaobserwować można wyjątkowe rozwiązania architektoniczne i zdobnicze. Ściany kopuły pokryto płaskorzeźbami przedstawiającymi ukrzyżowanie Chrystusa, Adama i Ewę i inne sceny, wśród nich relief, na którym książęta prowincji Chaczen trzymają model klasztoru, którego dekorację sami stanowią.
W czasie konfliktu zbrojnego lat 1991-94 klasztor poważnie ucierpiał w wyniku działań artylerii i lotnictwa Azerbejdżanu. Główny kościół kompleksu uległ poważnemu uszkodzeniu w rezultacie nalotu 20 stycznia 1993 r. Obecnie renowacja Gandzasaru i przylegających doń zabudowań dobiegła końca i zespół klasztorny można znów podziwiać w całej okazałości.
Piękna zima w kamiennych kręgach
Kamienne kręgi Zorats Kerer roztopienie urazów przeszłości
Czy wszechświat prowadzi nas od atrakcji turystycznej do atrakcji?
Tak zaczyna to wyglądać i jeszcze w aurze pięknej zimy.
Z Noravanku skierowaliśmy się w kierunku Goris przez przełęcz Vorotan 2344 m.n.p.m. Po ostatnich opadach śniegu i ataku pięknej zimy, zastanawialiśmy się nad jej przejezdnością tzn. jakością przejazdu. Jest to główna armeńska droga w kierunku Iranu i Nagornego Karabachu więc w miejscach lodowych była posypana szlaką.
Bardzo dobra szeroka z pięknym widokiem na otaczające góry, nawet na moment zamigotała piękna Araratowa śnieżynka.
Zresztą teraz dookoła są same śnieżynki, góry które wcześniej były w kolorze wysuszonej trawy pomieszanej z ziemią , teraz nabrały światła. Wszystko zaczyna tańczyć gdy dostaje promyk słonka. Kraina ziemska zamarza i pojawia się świetliste życie. Przestrzeń, która nas tutaj urzekała, teraz poszerzyła jeszcze swoje oblicze. Wszystko było na granicy światów, bez podziałów na ziemski i boski. A sunęliśmy pomiędzy ośnieżonymi 3-tysięcznikami.
Na mapie dojrzeliśmy obserwatorium astrologiczne z 5 w.p.n.e, patrzę na nazwę i coś mnie tknęło, to chyba ten jeden z najstarszych kamiennych kręgów na świecie.
Nawet przy głównej drodze pojawiły się znaki na niego (znajduje się 1 km od głównej drogi do Goris koło miasteczka Sisjan)
Przy drodze powitał nas mały krąg nowy stworzony przez współczesnego artystę w 2013 roku , od którego z góry zobaczyliśmy ten większy, starszy.
Podjechaliśmy na parking 300 metrów od drogi (o tej porze roku polecamy chociaż suv-a), zapytaliśmy miejsce czy możemy zostać na noc i pojechaliśmy do miasteczka, by za jakiś czas powrócić jak do domu. Do domu znajdującego się na parkingu – 20 metrów od kręgów.
Pogoda była śnieżna i mroźna, gdy jednak zatrzymaliśmy się już na nocleg zaczęło się przejaśniać i księżyc zaczął oświetlać przestrzeń. Tworzyła się magia księżyca prawie w pełni, skał, ikrzącego śniegu. Temperatura wynosiła minus 10 stopni. Wszystko bawiło się ze sobą ciesząc ze świetlistego spotkania.
W nocy medytacja zastępowała sen, czułam siłę tego miejsca, zamrożonego, niepewnego kolejnego przybysza, które jednak powoli otwierało się na kontakt.
Pojawiało się wiele emocji rozczarowania, braku zrozumienia, ale również pychy, nadęcia ze swojej wyjątkowości, braku chęci do zmian i tego, że dobre rzeczy należy długo wprowadzać.
Wszystko przechodziło przez moje ciało znajdując kompatybilne programy.
Bycia nie w tym miejscu i czasie co należy.
Bycia niezadowolonym ze wszystkiego.
Noc była troszkę trudna, pokazująca kolejne odsłony mnie samej w jedności z tym miejscem.
A może jego obecnym stanem.
Ranek powitał nas pięknym słonkiem, które powoli oświetlało kolejne otaczające szczyty, kamienie i nas samych,
Wszystko wyglądało tak bajkowo i magicznie w tym iskrzącym się śniegu.
Niektóre kamienie mają wykute wewnątrz dziurki, które służyły najprawdopodobniej do obserwacji gwiazd, słońca. My również cieszyliśmy się nimi, fotografując kolejne rozbłyski światła i zastanawiając, jak ożywić to miejsce.
Jak wydobyć to potężne światło na zewnątrz, które przykryły doświadczenia wieków nietolerancji, niszczenia kopania, dewastowania przez wyznawców późniejszych religii szczególnie chrześcijaństwa. Szydzenia i braku szacunku.
Jednak jak długo można trzymać urazy?
Jak długo bać się, że znowu doświadczy się tego samego?
Może warto uzdrowić to co spowodowało tamte sytuacje i z radością, miłością pójść w nowe?
Nie szukam winy na zewnątrz, tylko rozgarniam wewnętrzne chmury i z ufnością i boskim prowadzeniem idę dalej w świetle.
Trzymanie się przeszłości prowadzi do tego, że później irytujemy się na to że inne miejsca, ludzie są bardziej znani, mimo że młodsi, niżsi wibracyjnie, (jak np. Stonechenge).
Pycha i nadęcie z własnej siły, inteligencji, mocy wibracji.
Jest hipoteza że ten krąg został postawiony z kosmiczną wiedzą, że w Armenii powstała cała wiedza o kosmosie.
Dlaczego znamy inne historie, a z tej części świata do nas nie dotarły?
Czyżby Ormianie nie chcieli dzielić się tym z innymi?
Mieli za mało siły?
Może uważali, że ludzie i tak nie zrozumieją?
Rodzi się wiele pytań na które na pewno każdy ma swoje odpowiedzi.
W nam to miejsce pokazało wiele prawd o nas samych i naszym stosunku do otaczającego świata,
Nie bać nie niezrozumiana, braku akceptacji i myślenia za innych, wejścia na maksa w światło, wtopienia się w niego.
Załóżmy, że kosmici budowali ten krąg, ale chyba nie po to, aby narzucić nam ich sposób myślenia, bycia, czucia (byłby to podbój), ale po to, aby przeniknąć się z ziemską energią i stać się z nią jednością. Jedno aby przenikało drugie. Wysokie wibracje, aby zagościły w ziemskim życiu.
Pozwoliło to zadać wiele pytań na które będziemy uważnie szukać odpowiedzi.
Chodziliśmy do kręgów na medytacje, a potem grzaliśmy się w landrynce, która nagrzana przez silne jeszcze tu słońce robiła się wręcz sauną, a w miarę dnia temperatura wzrastała i tak o godzinie 8 rano było minus 10, a o godzinie 12-tej już tylko 2.
Wszystko się nagrzewało się, migocące iskierki stapiały się ze słońcem. Kroki stawiały się mniej głośne niż rano w zamarzniętym śniegu.
Wszystko odmarzało, roztapiając kolejne warstwy przywiązania do doznanych krzywd, do przeszłości.
Wszystko może już nie migotało, ale nagrzewało się dając uczucie wewnętrznego i zewnętrznego ciepła.
Posyłam światło całej przeszłości, uzdrawiam ją i z radością i miłością idę własną drogą szczęścia TERAZ
I na koniec zjednoczyliśmy się z miejscem w miłości i radości.
Najpierw sami dotarliśmy do swojej czystej istoty odgarniając nagromadzone chmury, a potem z taką energią zjednoczyliśmy się z miejscem z jego czystą energią. Gdy jego twórcy cieszyli się, że będzie promieniować na okolicę, a może świat tym co z umysłu i tym co z ducha.
Energia wzrastała rozpuszczając, roztapiając coraz więcej chmur i ograniczeń.
Wszystko gdzieś tańczyło zapominając o krzywdach, urazach tym co wstrzymuje aby być sobą.
Przychodziła świadomość, że karmienie się krzywdami urazami, pretensjami nic nie daje, ogranicza tylko prawdziwe nasze jestestwo.
Wypełnialiśmy się światłem, aż do czubka skóry, a potem zaczęliśmy to światło roztaczać wokół siebie, potem chować (są miejsca, że nie ma co obnosić się ze swoją jasnością) bawiliśmy się tym i uczyliśmy miejsce to robić.
Cieszyliśmy się ze spotkania, obchodząc 3 razy nasypany krąg mocno tupiąc nogami i z radością śpiewaliśmy
Idę swoją drogą z podniesioną głową
dodając różne końcówki typu (może ma ktoś pomysł na rytmiczny dalszy ciąg)
wypełniony światłem, z szacunkiem i zrozumieniem dla innych, z radością i miłością wewnątrz
Świat wirował, tańczył z nami miejsce ożyło i nasze wewnętrzne światło również zostało wzmocnione.
A miejsce to moim zdaniem kolejny w czasie tej podróży portal energetyczny
gdzie dużo łatwiej złapać kontakt z innymi światami, energiami inaczej mówiąc ze światem bogów. To miejsce gdzie te światy łącza się na ziemi. Na koniec mentalnie zamontowaliśmy na środku energetyczny kryształ, aby wzmocnić miejsce w jego rozkwicie.
Inne portale:
http://brygidaibartek.pl/kosmiczny-czlowiek/ – kosmiczny człowiek w Gruzji
http://brygidaibartek.pl/porownania-namietnosc-naszego-umyslu-i-systemu/ Piramidy Visoko
Dziękujemy za kolejny piękny czas za niesamowite spotkanie praktycznie sam na sam (jak skończyliśmy medytację dopiero wtedy przyjechała marszrutka z turystami.
Turystów gotowych na transformację przeszłości będzie pojawiało się tutaj coraz więcej i z czasem miejsce ożyje przypominając sobie stare czasy, równocześnie ucząc się kontaktu z nowym typem ludzi jakim są turyści – umysłowi oglądacze.
Życzymy wszystkiego co najlepsze temu cudownemu miejscu
A to artykuł o kręgach z portalu http://www.kaukaz.com.pl/Karahunj.php
Karahunj (Armenia)
Około pięć kilometrów na północ od leżącego w armeńskiej prowincji Suynik miasteczka Sisian znajduje się niezwykłe miejsce będące portalem do czasów prehistorycznych (). Nie jest ono aż tak trudnodostępne jak , jednak nie należy się tu spodziewać tłumu turystów. Pierwszą oznaką, że znajdujemy się w miejscu od czasu do czasu odwiedzanym przez turystów jest buda z pamiątkami, która zapewne pełni również rolę stróżówki. Od razu za nią, pośrodku wielkiej łąki znajduje się konstrukcja zbudowana z ponad dwustu bazaltowych głazów ustawionych w wielki łuk z okręgiem po środku. Obiekt ten nazywany jest Karahunj (Qarahunge) lub Zorats Karer. Po ormiańsku Qar oznacza kamień hunge zaś dźwięk.
Głazy zajmują obszar około 7 ha, największe są wysokie na 3 m i ważą 10 ton. Ich rozmieszczene dobrze jest widoczne na zamieszczonej obok mapie. Niektóre megality są poprzewracane i porozbijane. Przypuszcza się, że zniszczenia powstały w czasach wczesnochrześcijańskich kiedy to starano się usunąć pogańskie miejsca kultu. Zorac Karer jest często porównywany do Stonehenge, jest nawet nazywany Armeńskim Stonehenge. Jednak Karahunj jest od swojego angielskiego odpowiednika o wiele starszy, nawet o 4500 lat. Monument pochodzi najprawdopodobniej sprzed 7600-4500 lat. Czyni go to jednym z najstarszych zachowanych do współczesnych czasów kamiennych kręgów. Obecnie za najstarszą budowlę tego typu uważa się Göbekli Tepe znajdujący się w Turcji, której wiek szacowany jest na 10 000 lat.
To co sprawia, że Qarahunge jest unikatowy to otwory wielkości ludzkiej pięści wywiercone pod różnymi kontami w górnych częściach głazów. W sumie są 85 kamienie z takimi otworami (po jednym otworze na kamień). Początkowo sądzono, że otwory te mogły służyć do przenoszenia głazów, jednak okazało się że są one z pewnością zbyt blisko krawędzi aby głaz się nie uszkodził. Przypuszcza się natomiast, że otwory mogły służyć raczej do obserwacji faz księżyca oraz wschodów słońca w trakcie przesilenia. Obecnie jednak nie wskazują jednoznacznie jakichś istotnych obiektów astronomicznych.
Rola Zorats Karer nie jest do końca jasna. Zdaniem naukowców obiekt ten miał pełnić rolę obserwatorium astronomicznego ale nie jest wykluczone, że był również świątynią, czy swego rodzaju uniwersytetem gdzie z pokolenia na pokolenie przekazywana była wiedza na temat gwiazd, kalendarzy i zodiaków. Natomiast badacze z Oxfordu ujęli rolę Zorac Karer tak: it is an ancient burial ground, or necropolis – a place to act as a bridge between the earth and the heavens in the cyclical journey of the soul involving life, death and rebirth.
Dla Ormian a w tym naukowców takich jak Elsa Parsamian oraz Paris Herouni Zorats Karer ma bardzo istotne znaczenie, jest bowiem kolejnym dowodem na odwieczną obecność Ormian na tych terytoriach. Rozciągając historię tego narodu znacznie dalej niż do czasów państwa Urartu. Zorats Karer jest też kolejnym klockiem w ormiańskich spekulacjach nad tym kto stworzył zodiak, kalendarz słoneczny czy jako pierwszy przeprowadzał obserwacje astronomiczne. Karahunj wraz z obserwatorium Metsamor datowanym na 5000 BC oraz pochodzącym sprzed 7000 BC pierwszym na świecie odwzorowaniem przez człowieka symboli kosmicznych na skałach pasma górskiego Geghama, są zdaniem Ormian bardzo istotnym dowodem na to, że w tym regionie kwitła rozwinięta cywilizacja kiedy to Chiny i Egipt były jeszcze dzikimi rejonami, a Babilończycy którzy powszechnie uznawani są za twórców astronomii nie stworzyli jeszcze swojego pierwszego miasta. Powstanie zodiaku jest przypisywane przez tych naukowców właśnie praprzodkom Ormian.
Szerzą się również pseudonaukowe spekulacje na temat Karahunj. W Internecie można znaleźć wywody starające się wykazać, że Karahunj i Stonehenge zostały zbudowane przez tą samą cywilizację czy też wskazujące na powiązania pomiędzy Karahunj, a kosmitami.





























































































D5 Creation