rośliny mocy
now browsing by category
Rokitnik – multiwitamina, łącznie z B12, nasze pierwsze przetwory i zbiory
Rokitnikowe szaleństwo – bogactwo witamin łącznie z B12 20 października 2014
Ma się wrażenie, że okolice jeziora Sevan nawiedziła pomarańczowa nawałnica, maleńkich owocków.
Rokitnik zwany tutaj z rosyjska oblepichą można kupić przy drogach, na bazarach w postaci owoców jak również wyciskany z niego surowy sok.
U nas całkowicie niedoceniany, nie lubiany ze względu na bardzo kwaśny smak i trudne i pracochłonne obieranie.
My również poddaliśmy się rokitnikowemu szaleństwu.
Roman nasz znajomy znad Sevanu pokazał nam jak ją zbiera.
Po prostu ścina gałęzie, a potem obrywa małe gałązeczki i z nich nożem ściąga ziarenka.
Praca jest dość mozolna.
Choć miejscowi twierdzą, że są w stanie w ciągu dnia nazbierać ok. 100 litrów rokitnika.
Nam za 2 godziny udało się zebrać we dwie osoby ok. 3 litrów.
Mieliśmy robić z niego sok, Roman nawet przyniósł maszynkę, jednak w jego kontenerze stróża, non stop pojawiali się ludzie z buteleczką gorzałki i z wyciśnięcia soku nic nie wyszło, gdyż wyjechaliśmy stamtąd wcześniej niż oni przestali pić (ojj mieliśmy wielkie szczęście pierwszy dzień gdy tam przyjechaliśmy).
Sok w rezultacie kupiliśmy przy drodze (litr ok 12 zł) a z zebranych owocków zrobimy dżemiki.
Część naszych zbiorów zmiksowaliśmy i zasypaliśmy cukrem, a część tylko zmiksowaliśmy.
Ponoć gdy dobrze zmiksuje się również pestki, po około tygodniu na powierzchni tworzy się olej.
Zobaczymy.
Będziemy mieć sporo warienia do herbatki. Widocznie nasz organizm tego potrzebuje, skoro posłał nas tutaj w tym okresie.
Na pewno ideałem byłaby wyciskarka (została w domu) wtedy byłby super soczek.
Czasami fascynuje mnie, że w Polsce praktycznie nie je się owoców jesieni, które mają bardzo dużo witamin. Fascynujemy się owocami sprowadzanymi z dalekich krajów z dużą ilością chemii, a przecież przyroda obok daje to co najbardziej nam potrzeba. Ta przyroda obok rośnie właśnie dla nas, nie ta tysiące kilometrów od nas.
Tak samo jest z dziką różą, aronią, czarnym bzem.
Miejscowi głównie z rokitnika robią syrop. Do świeżego soku dodają cukier w proporcji 1:2 tzn jeden litr soku 2 litry cukru.
Oni uwielbiają słodkie, może dlatego, że w swojej kuchni praktycznie nie mają słodyczy. W sklepach można zobaczyć piękne torty, ale zazwyczaj są to biszkopty z wciąż taką samą masą. Jest turecka chałwa i rosyjskie cukierki i czekoladki (bardzo dobre). Więc syropy do herbaty muszą być słodkie.
Jest chyba najbliższą nas multiwitaminą. Czasami wydaje mi się, że przez wieki handlarze, rolnicy, przedsiębiorcy lansowali jakiś produkt jako jedyny i najlepszy na coś. I tak zamiast znać prawdziwe wartości roślin, skupiliśmy się na energii sprzedawców. Im lepszy sprzedawca, lub nacja sprzedawców tym roślina wg nas lepsza. Polacy nigdy nie byli dobrymi sprzedawcami, handlarzami dlatego ich rośliny nigdy wg nich nie miały wartości.
Może teraz warto odkryć na nowe nasze bliskie bogactwo i zamiast słuchać reklam wgłębić się w to co dla nas najlepsze.
A co jest takiego w tym rokitniku???
Idealny dla wegan, dla uzupełnienia witaminy B12
„ Badania przeprowadzonego na kanadyjskim Uniwersytecie Saskatchewan i w Indian Institute of technology pomarańczowe owoce rokitnika zwyczajnego zawierają znaczne ilości witamin A, K, E, C, B1 i B2, a także wysoki poziom kwasów omega-3, aminokwasów, flawonoidów i kwasów foliowych. Zaledwie 25 gram owoców zapewnia czterokrotną dawkę dziennego zapotrzebowania na witaminę B12.
Naukowcy uważają, że taka ilość witaminy B12 może mieć kluczowe znaczenie w leczeniu demencji. Eksperci spekulują również, że może być to kolejny naturalny środek leczący i zapobiegający otyłości. Ekstrakt z tych owoców już jest wykorzystywany przy leczeniu egzemy, oparzeń słonecznych, wrzodów żołądka i infekcji nerek.
Rokitnik zwyczajny jest składnikiem odżywczym bogatym w przeciwutleniacze i witaminy. Bez wątpienia może być doskonałym uzupełnieniem diety – wyjaśnia dietetyk Kirsten Brooks. Jednak ludzie nie powinni traktować go, jako lekarstwa, wolę, żeby stosowali zdrową dietę, a owoce rokitnika zwyczajnego, były jej uzupełnieniem – dodaje”
Artykuł ze strony http://www.doz.pl/czytelnia/a9114-Rokitnik_-_lekarstwo_na_choroby_cywilizacyjne
„Rokitnik – na końskie zdrowie
Krzew rokitnika można spotkać na terenach Europy, Azji i Chin a jego historia sięga czasów starożytnych. Pierwsze wzmianki o cudownych właściwościach tej rośliny znajdziemy w księgach mnichów tybetańskich – współczesne badania farmakologiczne pozwalają natomiast na badanie właściwości poszczególnych substancji czynnych zawartych w owocach rokitnika. Wielką popularność zyskał rokitnik za czasów Aleksandra Wielkiego – znużeni długotrwałymi walkami żołnierze zauważyli, że ich konie posilają się owocami rokitnika. Również spróbowali rośliny, co szybko przywróciło im siły – stąd nazwa łacińska rokitnika, która oznacza „błyszczącego konia” (nazwa łacińska pochodzi z greckiego hippos – koń, pháo – błyszczę). Sam rokitnik jest rośliną odporną na surowe warunki klimatyczne – dobrze znosi suszę i mróz. Dziś wiemy, że rokitnik doskonale wzmacnia układ odpornościowy i to zapewne ta jego właściwość pozwoliła przetrwać żołnierzom w skrajnie ciężkich warunkach.
Rokitnik – bioaktywne bogactwo
Owoce rokitnika to bogactwo składników bioaktywnych i witamin.Rokitnik zawiera 10 x więcej witaminy C niż pomarańcze.
Kwas askorbinowy czyli witamina C zwiększa odporność organizmu,wpływa na wytwarzanie i zachowanie kolagenu, przyspiesza gojenie ran i zrastanie kości, hamuje tworzenie się sińców, powstawanie krwotoków czy krwawienia z dziąseł, odpowiada za sprawne funkcjonowanie układu krwionośnego i obniża ciśnienie krwi, chroni przed miażdżycą i nadmiarem cholesterolu, poprawia przyswajalność żelaza, działa jako przeciwutleniacz pozwalając zachować młodość, chroni organizm przed zmianami nowotworowymi.
Owoce rokitnika mają 4 x więcej witaminy E niż olej z pestek słonecznika.
Witamina E jako główny antyoksydant chroni komórki przed utleniaczami i szkodliwym działaniem wolnych rodników, pomaga regenerować skórę wystawioną na działanie promieniowania UV, wzmacnia ściany naczyń krwionośnych i ochrania czerwone krwinki przed przedwczesnym rozpadem, obniża poziom cholesterolu i zapobiega powstawaniu żylaków, pomaga likwidować nocne skurcze łydek, działa wspomagająco podczas leczenia męskiej bezpłodności, miażdżycy, zaburzeń mięśniowych oraz chorób serca, zwiększa potencję i przedłuża żywotności plemników, wspomaga leczenie trądziku, blizn, grzybicy.
Rokitnik jest też bogaty w witaminę A – zawiera jej 3 x więcej niż marchew.
Witamina A odpowiada za stan skóry, włosów i paznokci,obniża poziom cholesterolu we krwi i wspomaga funkcjonowanie układu krwionośnego, warunkuje rozwój komórek rozrodczych, współdziała z hormonem wzrostu – zwłaszcza u dzieci, uczestniczy w odbiorze bodźców wzrokowych a jej niedobór prowadzi do pogorszenia wzroku, suchej skóry i łamliwych włosów.
Rokitnik jest bogaty w wiele silnych antyoksydantów, które pomagają zachować młodość. W owocach odkryto aż 18 aminokwasów oraz 24 pierwiastki m.in. azot, fosfor, żelazo, mangan, bor, wapń i krzem. Rokitnik zawiera ponadto 22 kwasy tłuszczowe m.in. omega 3,6,7,9. Rokitnik wykorzystuje się kuchni – w postaci soków, konfitur, jako dodatek do napojów, Największymi producentami przetworów z rokitnika są Rosja, Niemcy, Chiny i Mongolia.
Kosmetyki z rokitnikiem
Kosmetyki z olejem z rokitnika działają przeciwstarzeniowo oraz wpływają na regenerację skóry (dzięki zawartości kwasu palmitynowego). Wyciąg z rokitnika stosowany jest w kosmetykach:
-
regenerujących skórę po oparzeniach słonecznych
-
pielęgnujących skórę zniszczoną, przesuszoną i łuszczącą się
-
likwidujących przebarwienia skóry
-
do opalania jako naturalny filtr UVA i UVB
-
przeznaczonych do skóry dojrzałej jako silny antyoksydant
Sok pozyskiwany z owoców rokitnika jest fantastycznym uzupełnieniem codziennej diety – zawarte nim składniki aktywne działają wielokierunkowo na organizm:
-
jako silny antyoksydant czyni cuda ze skórą – staje się zregenerowana, elastyczna, poprawia się jej struktura
-
jest antydepresantem – zawiera serotoninę
-
opóźnia starzenie, odbudowuje komórki
-
zapobiega powstawaniu stanów zapalnych
-
obniża poziom cholesterolu
-
zmniejsza ryzyko powstawania nowotworów złośliwych
-
stymuluje system immunologiczny
-
poprawia krążenie i zapobiega miażdżycy – sprawia, że serce pracuje jak zegarek
-
zwalcza infekcje i drobnoustroje
-
poprawia kondycję układu trawiennego
-
usprawnia pracę mózgu – poprawia kondycję systemu nerwowego
-
wspomaga gojenie ran
-
wspomaga odbudowę organizmu po chemioterapii
-
zwiększa potencję”
Informacje ze strony http://blog.eko365.pl/rokitnik-sok-z-rokitnika-wlasciwosci-i-zastosowanie/
Przez pasterskie drogi
Przez pasterskie drogi i szczyt Sartsali (3446 m.n.p.m) 15-16 października 2014
Drogi pasterskie przecinają tutejsze góry, jak w naszych Beskidach drogi zrywkowe. Różnica jest jedna, że tutaj oficjalnie można po tych drogach jeździć.
I teraz gdy większość obozów pasterskich jest zwinięta, góry są ciche.
Przez cały dzień naszego przemieszczania się przez góry nie spotkaliśmy nikogo z gatunku ludzkiego. Pierwsi ludzie pojawili się gdy zjechaliśmy na asfaltową drogę w kierunku Jermuka.
Jazda tutejszymi drogami jest stosunkowo prosta, gdyż prowadzą w jakimś kierunku, a po drodze mijają obozy pasterskie. Jakość dróg różna, od bardzo dobrych szutrówek, po drogi gruntowe ilekko off-roudowe. Praktycznie można jechać na kierunki świata i zawsze się dojedzie w określonym kierunku, o ile nie zagrodzi nam drogi jakiś szczyt.. Jedyny warunek widoczność i oczywiście auto terenowe.
Roztapialiśmy się w przestrzeni, chłonęliśmy ją ciesząc się nią jak dzieci.
Choć to przestrzeń z górami w tle. Gdy podjeżdżaliśmy bliżej Jermuka pojawiał się krajobraz bardziej skalisty, obrośnięty lasem i przepadzisty. Kilka światów w jednym.
Po drodze zaprosił nas na zbiory Iwan Czaj – jedna z najlepszych herbatek dla nas. Listeczki już były wysuszone na krzaku (może nie można takich zbierać, ale dlaczego?), zawierają w sobie informację wszystkich żywiołów, tych miejsc, tutejszych owadów i innych stworzeń. Taki prezencik tego miejsca dla nas.
Kamienie, strumyczki uśmiechały się do nas, wszyscy byli w stanie podwyższonej wibracji, choć może normalnej, takiej w jakiej człowiek znajduje szczęście i po prostu jest.
Pieliśmy się łagodnie w górę, aż do momentu gdy przed nami pokazała się góra Sartsali . Widać ją było z Jermuka i jak na dole (czytaj na 2000 m.n.p.m ) padał deszcz, tam sypał śnieg bo była pięknie ośnieżona.
Teraz bez śniegu zapraszała nas na wycieczkę. Byliśmy w opuszczonym już pasterskim obozie na ponad 2900 m.n.p.m (tylko 500 metrów różnicy poziomów do szczytu), aklimatyzację na wysokości po Aragats mamy, nad górą krążył drapieżnik zapraszając…..
Jednak doszliśmy gdzieś do 3200 i mnie dalej ciało nie puściło. Pierwszy raz czuła tak wielki opór ciała, nie tylko nogi nie chciały iść pod górę, ale robiło mi się niedobrze i słabo.
Co się stało?
Zabiegi w sanatorium, ale wczoraj też chodziliśmy po pagórkach i było ok.
Chwila zastanowienia….. i …………….
jaka przyczyna tej słabości, przecież góra zaprasza?
Wczorajsze emocje, tak osłabiły ciało, że nie ma siły iść w nowe nieznane.
Emocje pokazały wiele rzeczy, które wymagają uzdrowienia, jednak nie wszystko udało się tak szybko przepracować.
Bartek miał więcej siły jak ja. Jednak gdy byliśmy na 3200 zaczął padać deszcz i wiać wiatr , a my ubrani jak na wycieczkę po kurorcie – adidaski, zero kurtki od deszczu i bardziej ciepłego ubrania – przecież to wycieczka tylko na godzinkę.
Więc zeszliśmy zostawiając sobie spotkanie z tą górą na inny czas.
Może za mało poważnie podeszliśmy do jej majestatu.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz, góra znajdowała się na granicy z Nagornym Karabachem, który może nie chciał nam się pokazać…???
Analiza, analizą my byliśmy zadowoleni z wycieczki pod szczyt, z obserwacji swoich ciał.
Usatysfakcjonowani zaczęliśmy zjeżdżać w dół, bawiąc się w szukanie najfajniejszej drogi, czasem jadąc totalnie przez skoszone łąki.
Jest jesień wszystko jest wyschnięte, drogi też mają w sobie mało wody, dlatego można sobie praktycznie wszędzie jeździć, takie plusy tego braku kolorów wyżej w górach.
Kolory pojawiają się przy 2000 m.n.p.m gdy pojawiają się drzewa, które teraz sycą wzrok tysiącem barw jesieni. Do tego łąki, tutaj mimo wypasu nie są wygryzione do zera, i pojawiają się zasuszone kwietne łąki na której jest bogactwo roślin. Ostatnio Bartek robił zdjęcia i doliczył się ponad 30 ziół na jednej łące.
Świat pasterskich dróg, a może bezdroży po których można sobie jeździć sycąc się przestrzenią otaczających gór, zagłębiać się w miejsca, które z rzadka widzą człowieka – czasem pasterza, czasem krowę, czasem owcę, a czasem psa i które jak pies gdy przychodzi jego opiekun, cieszą się na spotkanie z człowiekiem, chcąc ofiarować mu tyle ile mogą.
Nas urzeka Armenia tą przestrzenią, myśleliśmy, że zobaczymy taką dopiero w Mongolii. Dziękuję za te cuda.
A po wieczorku i nocy w okolicach Jermuka znów udaliśmy się w bezdrożne drogi – najpierw w do największej atrakcji 4×4 Jermuka Gejzera (o tym następny post) by potem zagłębić się znów w drogi, tym razem po drugiej stronie Sartsali. Podziwiając i przyglądając się teraz dokładnie górze.
Gdy właśnie przyjrzy się jej bliżej widać jakby to był ptak z piórkami skierowany w kierunku Nagornego Karabachu, który zaprasza w tamte strony. Na górze znajduje się lis, który pokazuje nam już któryś raz, że warto zaszyć się w swojej norce, medytować , aby nabrać siły. Może to podpowiedź, że takie miejsce jest w Nagornym Karabachu ….???
Może czas postarać się o wizę???
I tak prowadzeni przez duchy miejsc razem z naszymi przewodnikami dotarliśmy na 2700 m.n.p,m by z widokiem jak z naszej Gubałówki wtopić się w obserwację gór, a może ich kontemplację. Aby dowiedzieć się więcej o nich, o nich życiu, historii przyjrzeć się im z bliska. A góry były tak blisko nas, gdyż na następny dzień w tych miejscach zaczął padać już śnieg.
Fantastyczne jest to, że gdy wjeżdża się w pasterskie drogi z rzadka spotyka się ludzi, czasem jeszcze jakiegoś ostatniego pasterza wraz ze swoim stadem.
Pasterze wraz z potężnymi stadami tutaj dodają uroku tym miejscom, jednak każde stado strzeże ok 10-15 psów, które może są i przyjazne dla tych co nie dobierają się do owiec, ale swoją posturą wzbudzają respekt. Dlatego dużo lepiej, że nastały chłody i obozy są w 80% zwinięte.
A gdy się jest samemu w przyrodzie bez zbędnych bodźców można wtopić się w przestrzeń, poczuć jak dziecko wszechświata. Jak istota, która nie odgradza się od przyrody, mówiąc to Twój świat to mój. Teraz jesteśmy jednością i przenikamy się nawzajem.
A po drodze żywiły nas pieczarki zwane tutaj szampinionami, które dzielnie pierwsze na sobie testował Bartek. Dziękujemy im za super gościnę, nazbieraliśmy również do suszenia. Dzikie pieczarki z energią wysokich gór.
Dziękujemy za ten piękny czas. A my wraz z porankiem zjechaliśmy do Jermuka, by z umysłu szukać sanatorium na przetrwanie załamania pogody.
Kąpiel w fiolecie zimowitów
Przez ziemowitową przestrzeń 13 październik 2014
Opuściliśmy po obiadku sałatkowo-owocowym. trochę z ulgą sanatorium Ararat , które przygarnęło nas gdy inni nie mieli miejsca, żywiło lekką kuchnią pokazując oblicza armeńskiej kuchni, dawało zabiegi na nasze słabsze strony, a przede wszystkim odsłaniało nasze programy z kolejnych warstw, czyli nas samych.
Programy najniższej ceny, minimalizmu, najtańszego podróżowania i wiele wiele innych.
A jak najtańsze podróżowanie ma się do podążania swoją drogą, drogą zgodną z podpowiedziami wszechświata???
Zobaczyliśmy jak wersje minimum nas ograniczają, nie tylko nie pozwalają rozwinąć skrzydeł (czytaj rąk), ale przede wszystkim burzą zaufanie do wszechświata, do jego darów,
skoro nie prosisz – nie dostajesz.
Wszechświat jest hojny, ale to my musimy zrobić pierwszy krok w postaci naszych myśli, które nie mają zaprzeczenia w innych myślach, programach podświadomości (musimy czuć się godni tego daru – aby o niego poprosić).
Sanatorium było fajnym nauczycielem, oczyściło nam kolejne warstwy.
Dziękujemy mu bardzo serdecznie.
W dolinie brakowało nam jednak przestrzeni co pokazała nam wczorajsza wycieczka, dobre miejsce do kontemplacji i przyjrzeniu się sobie, jednak na rozpostarcie skrzydeł trzeba więcej miejsca. Dlatego postanowiliśmy teraz parę dni powłóczyć się po okolicznych górkach. Praktycznie już w Jermuku wjechaliśmy w góry. Po przejechaniu 1-2 km zaczęliśmy roztapiać się w przestrzeni. Przestrzeń zaczęła wypełniać miejsca, które uzdrowiły się wskutek oczyszczenia. Kolorystycznie krajobraz był troszkę monotonny, ale przestrzennie dawał pole do wyobraźni.
I na tej szutrowej drodze w pewnym momencie zobaczyliśmy znak na Sisian, po spojrzeniu na mapę, stwierdziliśmy, że tak nam się tu podoba, (w Jermuku nie było czynnej stacji benzynowej) więc podjedziemy do miasteczka zatankujemy, a potem powłóczymy się po górach. Droga szutrowa, której nie powstydziłyby się kraje skandynawskie prowadziła nas rozległym płaskowyżem na którym wdzięczyły się jak pagórki trzytysięczniki.
We wszystkie strony odbiegały od niej dziesiątki kilometrów pasterskich dróg prowadzących w głab gór.
Nagle w oddali zamigotała fioletowa duża plama,
co to jest ??? zaczęliśmy się zastanawiać
Gdy podjechaliśmy bliżej okazało się, że to polana zimowitów. Są one tutaj wszędzie, nawet na drodze – Bartek mówi, że uważa na nie i mija kołami (ale się nie da) jednak w takim zagęszczeniu nigdy ich, ani krokusów nigdzie nie widziałam.
Wyskoczyliśmy z landrynki się z nimi przywitać, one wdzięczyły się na wyciągając główki do słońca. W tej beżowo-brązowej krainie dawka fioletu i to w tak dużej ilości. Przesłanie, aby więcej fioletu zagościło w nas. Fioletu z żółcią i pomarańczem. Napełnieni kolorami pojechaliśmy dalej rozpływając się w przestrzeni, słońcu , fiolecie.
Gdzieniegdzie pasły się krowy i owce, czasem pasterz przegalopował na koniu, a czasem same konie lub zziajany pies pasterski.
Taki sielski anielski pejzaż, gdzie praktycznie nie ma osad ludzkich, jest tylko Bóg i przyroda.
Dojechaliśmy do głównej drogi, znaleźliśmy stację benzynową (paliwo diesel 460 drachm – 3,7 zł.) i weszliśmy do przydrożnej kawiarnio-restauracji-sklepu.
Bartka ciągnęło do bułeczki z ziemniakami smażonej w głębokim tłuszczu. Szybki wgląd i okazało się, że ta bułeczka ma wtopić go w tych ludzi – w ich życie. Gwarantuje mu to bycie cząstką otaczającego go ludzkiego świata.
Chcesz tak żyć jak oni? Zajmować się tym co oni i żyć w ich świecie zwierząt i mięsa? – zapytałam
Nie – odpowiedział zdecydowanie
To dlaczego chcesz być taki jak oni?
Bo to wygodne – odpowiedział
Oprogramował program , wprowadzając :
Idę swoją drogą, bez wtapiania się w tłum
Mi natomiast przytrafiła się super dziwna przygoda. Chciałam zupy. W sanatorium tylko raz była bez mięsa.
Jest zupa bez mięsa? – pytam kelnerki
Tak – tylko ziemniaki , groch, soczewica – odpowiada
Żadnego bulionu mięsnego – dociekam
Nie nic – odpowiada z przekonaniem
Tutaj w Armenii jak już pisaliśmy prawie nikogo nie dziwi, że ktoś nie je mięsa, większość to szanuje i zna wegetariańskie odżywianie.
Pani przynosi mi zupę, odrobina na łyżkę i ………….
Co? – czuję baraninę, może nie było bulionu mięsnego, ale tłuszcz na pewno.
Od razu zwracam uwagę Pani, że przecież to zupa mięsna.
Pani zrobiło się głupio i nie skasowała nas za nią.
Z komórek wypłukały się ślady jedzenia mięsa i teraz organizm chciał uzupełnić braki tamtej energii.
Jednak zdecydowanie odmówiłam tej formie energii.
Ma w sobie niewolenie, przemoc, walkę o życie, adrenalinę, strach, cierpienie, zabijanie.
Czy chcę wzmacniać te energię w sobie?
Nie, Nie. Zdecydowanie nie.
Zresztą mięsa nie lubię od dziecka i jadłam go tylko aby nie być inna niż reszta. Bardzo rzadko coś mięsnego mi smakowało. Z gulaszu najbardziej lubiłam sos , a tak szczerze ogórek, korniszony, a ze schabowego panierkę.
Zupy rosołowe, czy na rosole, od dziecka nazywałam zupami z trupa i bez zachwytu jadłam (rosołu nigdy nie lubiłam i nie jadłam)
Jednak przez lata trochę tego zjadłam, jelita co prawda się oczyściły, ale w komórkach ciała pozostały informacje zawarte w mięsie. Teraz oczyściły się kolejne warstwy.
Dziękuję za to oczyszczenie.
A my wraz z zachodem słońca wjechaliśmy z powrotem na szutrową drogę, zagłębiając się w płaskowyż , przyglądając się obłocznym kotom i górom by znaleźć tam miejsce na nocleg……
Dżemik z dzikiej róży – poczęstunek górki
Warienie – dżemik do herbatki z dzikiej roży
Dzika róża obecna również w naszym klimacie, tak mało popularna z uwagi na obróbkę.
Pamiętam jak mój ojciec wspominał czyszczenie róży na zimową herbatkę, jako najgorszą pracę w życiu.
Mimo, że bardzo lubił herbatę z dzikiej róży, nigdy jej nie zbierał – kupował gotową.
I może to przekonanie odpędzało mnie od bliższego zaprzyjaźnienia się z różą.
Aż do tego momentu.
Tutaj na bazarku sprzedawane jest warienie z dzikiej róży, co prawda jest to trochę ładnie wyczyszczonych owocków w bardzo słodkim syropie wręcz w lukrze.
Kupiony słoik posłużył jako inspiracja do za eksperymentowania i zrobienia sobie własnej wersji warienia.
Nazbieraliśmy róży, takiej która nas poczęstowała na serduszkowo-ziołowej górce.
Bartek kroił je na pół i obierał z szypułek, a ja małą łyżeczką wybierałam środek.
Następnie zmiksowaliśmy ją (dla surojadków może być jakimś dodatkiem) niezbyt dokładnie dodaliśmy szklankę wody, z 5 łyżek cukru i zagotowaliśmy.
Wyszło jeszcze mocno kwaśna i brakowało owocków pływających. Dlatego dodaliśmy parę łyżeczek kupnego warienia i wyszło super. Rewaluacja do herbatki szczególnie z Iwana Czaja dostanej od Samuela z Instytutu (wierzbówki kiprzycy ) jeden z najsłynniejszych herbat świata i wspaniałego zioła . Rożnie różnież w naszych Tatrach Więcej o herbacie można poczytać http://www.herbiness.com/rosyjska-herbata-najsmaczniejsza-na-swiecie/
Na pewno następnym razem gdy będziemy robić połowę owocków zostawimy bez miksowania.
Mam taki pomysł, że podgotuję całe owocki w syropie (wodzie z cukrem) i potem dodam do tego zmiksowane i zagotuję.
Trauma mojego ojca została przełamana, fakt jest z różą troszkę pracy, ale jej energetyka nagradza wszelkie trudy.
Posuszymy również trochę na herbatkę
Dziękujemy za możliwość przełamania rodzinnych niechęci i prze smaczne i energetyczne warienie.
Kasztany jadalne – również dla surojadków
Kasztany jadalne
Zawsze myślałam, że kasztany można przyrządzić tylko żarząc w piekarniku . Jednak tutaj nauczyłam się nowego sposobu , o wiele prostszego i moim zdaniem smaczniejszego – zwykłego gotowania .
Kasztany jadalne rzecz jasna wkładamy do wody najlepiej wrzątki, tak żeby były przykryte ( nie dziurawić, nie nacinać ) i gotujemy ok 10-15 minut , wyjmujemy , obieramy z łupinki – schodzi bardzo łatwo i wcinamy .
Przepyszne
Jest jeszcze jeden sposób najprostszy na świecie , który podpatrzyłam na targu w Batumi , idealny dla surojadków , czyli jedzenie ich na surowo . Smakują jak orzeszki . Udanych eksperymentów
Smacznego