jedność z przyrodą
now browsing by tag
Przez pasterskie drogi
Przez pasterskie drogi i szczyt Sartsali (3446 m.n.p.m) 15-16 października 2014
Drogi pasterskie przecinają tutejsze góry, jak w naszych Beskidach drogi zrywkowe. Różnica jest jedna, że tutaj oficjalnie można po tych drogach jeździć.
I teraz gdy większość obozów pasterskich jest zwinięta, góry są ciche.
Przez cały dzień naszego przemieszczania się przez góry nie spotkaliśmy nikogo z gatunku ludzkiego. Pierwsi ludzie pojawili się gdy zjechaliśmy na asfaltową drogę w kierunku Jermuka.
Jazda tutejszymi drogami jest stosunkowo prosta, gdyż prowadzą w jakimś kierunku, a po drodze mijają obozy pasterskie. Jakość dróg różna, od bardzo dobrych szutrówek, po drogi gruntowe ilekko off-roudowe. Praktycznie można jechać na kierunki świata i zawsze się dojedzie w określonym kierunku, o ile nie zagrodzi nam drogi jakiś szczyt.. Jedyny warunek widoczność i oczywiście auto terenowe.
Roztapialiśmy się w przestrzeni, chłonęliśmy ją ciesząc się nią jak dzieci.
Choć to przestrzeń z górami w tle. Gdy podjeżdżaliśmy bliżej Jermuka pojawiał się krajobraz bardziej skalisty, obrośnięty lasem i przepadzisty. Kilka światów w jednym.
Po drodze zaprosił nas na zbiory Iwan Czaj – jedna z najlepszych herbatek dla nas. Listeczki już były wysuszone na krzaku (może nie można takich zbierać, ale dlaczego?), zawierają w sobie informację wszystkich żywiołów, tych miejsc, tutejszych owadów i innych stworzeń. Taki prezencik tego miejsca dla nas.
Kamienie, strumyczki uśmiechały się do nas, wszyscy byli w stanie podwyższonej wibracji, choć może normalnej, takiej w jakiej człowiek znajduje szczęście i po prostu jest.
Pieliśmy się łagodnie w górę, aż do momentu gdy przed nami pokazała się góra Sartsali . Widać ją było z Jermuka i jak na dole (czytaj na 2000 m.n.p.m ) padał deszcz, tam sypał śnieg bo była pięknie ośnieżona.
Teraz bez śniegu zapraszała nas na wycieczkę. Byliśmy w opuszczonym już pasterskim obozie na ponad 2900 m.n.p.m (tylko 500 metrów różnicy poziomów do szczytu), aklimatyzację na wysokości po Aragats mamy, nad górą krążył drapieżnik zapraszając…..
Jednak doszliśmy gdzieś do 3200 i mnie dalej ciało nie puściło. Pierwszy raz czuła tak wielki opór ciała, nie tylko nogi nie chciały iść pod górę, ale robiło mi się niedobrze i słabo.
Co się stało?
Zabiegi w sanatorium, ale wczoraj też chodziliśmy po pagórkach i było ok.
Chwila zastanowienia….. i …………….
jaka przyczyna tej słabości, przecież góra zaprasza?
Wczorajsze emocje, tak osłabiły ciało, że nie ma siły iść w nowe nieznane.
Emocje pokazały wiele rzeczy, które wymagają uzdrowienia, jednak nie wszystko udało się tak szybko przepracować.
Bartek miał więcej siły jak ja. Jednak gdy byliśmy na 3200 zaczął padać deszcz i wiać wiatr , a my ubrani jak na wycieczkę po kurorcie – adidaski, zero kurtki od deszczu i bardziej ciepłego ubrania – przecież to wycieczka tylko na godzinkę.
Więc zeszliśmy zostawiając sobie spotkanie z tą górą na inny czas.
Może za mało poważnie podeszliśmy do jej majestatu.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz, góra znajdowała się na granicy z Nagornym Karabachem, który może nie chciał nam się pokazać…???
Analiza, analizą my byliśmy zadowoleni z wycieczki pod szczyt, z obserwacji swoich ciał.
Usatysfakcjonowani zaczęliśmy zjeżdżać w dół, bawiąc się w szukanie najfajniejszej drogi, czasem jadąc totalnie przez skoszone łąki.
Jest jesień wszystko jest wyschnięte, drogi też mają w sobie mało wody, dlatego można sobie praktycznie wszędzie jeździć, takie plusy tego braku kolorów wyżej w górach.
Kolory pojawiają się przy 2000 m.n.p.m gdy pojawiają się drzewa, które teraz sycą wzrok tysiącem barw jesieni. Do tego łąki, tutaj mimo wypasu nie są wygryzione do zera, i pojawiają się zasuszone kwietne łąki na której jest bogactwo roślin. Ostatnio Bartek robił zdjęcia i doliczył się ponad 30 ziół na jednej łące.
Świat pasterskich dróg, a może bezdroży po których można sobie jeździć sycąc się przestrzenią otaczających gór, zagłębiać się w miejsca, które z rzadka widzą człowieka – czasem pasterza, czasem krowę, czasem owcę, a czasem psa i które jak pies gdy przychodzi jego opiekun, cieszą się na spotkanie z człowiekiem, chcąc ofiarować mu tyle ile mogą.
Nas urzeka Armenia tą przestrzenią, myśleliśmy, że zobaczymy taką dopiero w Mongolii. Dziękuję za te cuda.
A po wieczorku i nocy w okolicach Jermuka znów udaliśmy się w bezdrożne drogi – najpierw w do największej atrakcji 4×4 Jermuka Gejzera (o tym następny post) by potem zagłębić się znów w drogi, tym razem po drugiej stronie Sartsali. Podziwiając i przyglądając się teraz dokładnie górze.
Gdy właśnie przyjrzy się jej bliżej widać jakby to był ptak z piórkami skierowany w kierunku Nagornego Karabachu, który zaprasza w tamte strony. Na górze znajduje się lis, który pokazuje nam już któryś raz, że warto zaszyć się w swojej norce, medytować , aby nabrać siły. Może to podpowiedź, że takie miejsce jest w Nagornym Karabachu ….???
Może czas postarać się o wizę???
I tak prowadzeni przez duchy miejsc razem z naszymi przewodnikami dotarliśmy na 2700 m.n.p,m by z widokiem jak z naszej Gubałówki wtopić się w obserwację gór, a może ich kontemplację. Aby dowiedzieć się więcej o nich, o nich życiu, historii przyjrzeć się im z bliska. A góry były tak blisko nas, gdyż na następny dzień w tych miejscach zaczął padać już śnieg.
Fantastyczne jest to, że gdy wjeżdża się w pasterskie drogi z rzadka spotyka się ludzi, czasem jeszcze jakiegoś ostatniego pasterza wraz ze swoim stadem.
Pasterze wraz z potężnymi stadami tutaj dodają uroku tym miejscom, jednak każde stado strzeże ok 10-15 psów, które może są i przyjazne dla tych co nie dobierają się do owiec, ale swoją posturą wzbudzają respekt. Dlatego dużo lepiej, że nastały chłody i obozy są w 80% zwinięte.
A gdy się jest samemu w przyrodzie bez zbędnych bodźców można wtopić się w przestrzeń, poczuć jak dziecko wszechświata. Jak istota, która nie odgradza się od przyrody, mówiąc to Twój świat to mój. Teraz jesteśmy jednością i przenikamy się nawzajem.
A po drodze żywiły nas pieczarki zwane tutaj szampinionami, które dzielnie pierwsze na sobie testował Bartek. Dziękujemy im za super gościnę, nazbieraliśmy również do suszenia. Dzikie pieczarki z energią wysokich gór.
Dziękujemy za ten piękny czas. A my wraz z porankiem zjechaliśmy do Jermuka, by z umysłu szukać sanatorium na przetrwanie załamania pogody.
Bataliony Batalionów
Bataliony Batalionów 20-21 kwietnia 2014
Bagna na początku przyjęły nas z dystansem , pokazując swoje maleńkie oblicze , jednak z dnia na dzień odsłaniały nowe oblicza .
Po pożegnaniu Kaczeńcy na Biebrzy udaliśmy w stronę Wizny i Grądów Wojneckich
Wjeżdżając na groblę za Zakładem Karnym dostrzegliśmy stada małych ptaków latających bardzo szybko z miejsca na miejsce i turystów przyglądającym się im z samochodów . (trzeba pamiętać, że ptaki nie boją się samochodów , uciekają przed człowiekiem) .
Maleńkie ptaszki fruwające setkami po kaczeńcowych łąkach . Żółte bagna po horyzont , w życiu czegoś takiego nie widziałam . Kaczeńcowe łąki , ptaki małe i duże , przestrzeń ciągnąca się czasami po horyzont , przy tym cisza i ruch powodowany przez ptaki .
Co wnoszą ruch, życie , a może zamęt ?
Ciężko to oceniać co , na pewno siebie i nam dzięki usytuowaniu tego miejsca pozwalają je poznać , przyjrzeć się
Gdy wjeżdża się dalej w groble znikają kaczeńcowe łąki , a pojawiają się rozlewiska , czasami las , między tym przemykają bataliony , fruwające szybko z miejsca na miejsce jakby każde było niewłaściwe , a może właściwe tylko na moment . Pojawiają się żurawie , czaple , bociany
Całe bogactwo tutejszego ptactwa , naszych skrzydlatych braci łączników nieba z ziemią i wodą , uczących nas lekkości i nie martwienia się o byt , bo przecież nie sieją , nie pracują a Bóg im daje , więc dlaczego ma nie dawać nam?
Czy jesteśmy dla nich gorsi ?
A co interesującego w tych maleńkich batalionach . Otóż samcowi na czas godów wyrastają piórka wokół głowy , ornitolodzy zbadali , że każdy samiec ma inne piórka taka kryza wokół szyi czarna, biała lub brązowa , każdy jest inny . Podczas godów stoszą piórka na szyji i z taką kryzą przystępują do zalotów. Zjawisko ponoć bardzo ciekawe i kolorowe. Ponoć, ponieważ jeszcze w tym roku nie rozpoczęły tańcowania.
Podglądamy je , starając dostrzec różnice . Co na mam się udało zobaczyć pokazujemy na zdjęciach .
Pierwszy raz przez tak długi czas obserwujemy ptaki i muszę przyznać , że bardziej niż rozróżnianie interesuje nas po prostu bycie z nimi . Dostrzeganie różnorodności w jedności wszechświata
dziękujemy Bagnom i wszystkim ich mieszkańcom widzialnym jak i nie widzialnym za gościnę , poznanie nowych ptasich przyjaciół (bataliony) i za ten cudowny czas , innej , mniej znanej dla nas energii .
Wschód słońca był około 5 , po raz kolejny doceniliśmy naszą landrynkę i możliwość nocowania w niej ,Pozwala nam oglądać takiego cuda przyrody już któryś raz . Jakże cięzko byłoby nam wstać i przyjechać na tę duchową ucztę . Zresztą na bagnach o tej porze dnia byliśmy sami jako ludzie
Czas jednak wracać do domu przed nami 500 km – ciekawe jakimi drogami