DZIEWICZE MIEJSCA
now browsing by category
W głąb Puszczy Augustowskiej
Puszcza Augustowska 16.08.2018
Poczuliśmy odpowiedni czas do wyruszenia w dalszą drogę. Biegła ona początkowo wzdłuż kanału augustowskiego. Hordy kajakowiczów zapraszały do powiosłowania po jeziorkach, potem jednak uzmysłowiły o konieczności odwiedzenia tego miejsca poza sezonem wakacyjnym.
Sam wyrastam ze środowiska żeglarskiego, gdzie zawsze lało się piwo w dużych ilościach. Teraz jednak ta atmosfera wiecznie podpitych turystów robiących przerwy na kolejne piwo w nadrzecznych knajpkach – to już nie mój klimat. Nawet po pewnym czasie drażni. Co drażni? Chyba właśnie te uwalniane przez nich rozdrażnienia, napięcia. Ponieważ mam ich w sobie nadal sporo, widzę je zawsze wokół siebie… Oklejają mnie swoją wibracją, swoim widokiem biegających nowoczesnych tatusiów z kuflem piwa w ręce za kilkuletnimi pociechami. Przemysł odegrał tu znakomicie swoją rolę, sprowadzając wizerunek piwa do oranżady. Za mojego dzieciństwa codzienne jego picie to był alkoholizm i tyle…..
Wyrzucam program konieczności odreagowywania napięć i stresów poprzez aplikowanie sobie alkoholu
Wprowadzam program że jeżeli powstało napięcie to mu się przeglądam i uwalniam go bez ingerencji w ciało medykamentami i używkami
Podobnie coraz mocniej dochodziła do nas świadomość że tereny te nawiedzane były przez działania wojenne. W pobliżu sanktuarium energia była już przetarta po tych traumatycznych wrażeniach, zagłębiając się dalej w las spotykaliśmy linię umocnień z wyraźnie cięższą wibracją.
Uroku natomiast nie można odmówić temu bodaj największemu kompleksowi przyrodniczemu Polski. Lasy mieszane lub iglaste, jeziora, polany, rzeczki z szuwarami , bagna dopełniają piękna wielkiej przestrzeni. Wysokie i grube drzewa nie są tu rzadkością, wręcz można zobaczyć gdzieniegdzie zagajniki złożone z wysokich i grubych sosen. Rejony te obfitują w krzaczki jagód i w turystycznym jadłospisie są oczywiście jagodzianki. Wokół jezior, a właściwie na dopływach i odpływach często są fragmenty biotopów bagiennych, brodzą tam piękne czaple – na tle zielonych szuwarów.
Gdy kanał augustowski skręcił bardziej w stronę granicy z Białorusią , nawigacja przyciąga nas przez środek lasu w stronę granicy z Litwą. Jakąś leśną, lecz dozwoloną do jazdy dróżką zagłębialiśmy się w las, raz nawet zagrodziła nam drogę zwalona wierzba, właściciele osobówek jadąc tędy mogą czasem się tu zdziwić. Klimat miejsca jest i kto wie czy gdyby nie gadała do nas ta północ…….
A od czasu do czasu machały łapką lesiste jeziorka. Przy większości były pola namiotowe, obozowała nad nimi mniejsza ilość turystów, jednak polana nad jeziorem Studzienicznym ma możliwość spania nad samą taflą wody – i to jest piękne podczas takiej formy wypoczynku.
Pustelnia
Pustelnia 15.08.2018
Temat ten pojawił się spontanicznie, nasi Aniołowie z biwaku nam go podpowiedzieli. To właśnie taki przykład na to, skąd wiemy gdzie jechać dalej. O pustelnikach z wyspy na jeziorze Studzienicznym już pisałem – czas na nieco świeższą historię. Kilkanaście lat temu niedaleko stąd zamieszkał nowożytny pustelnik. Pomiędzy ciekami wodnymi na kawałku suchego terenu wybudował domek z desek, oraz kładkę przez bagna – aby dostać się do dopływu pobliskiego jeziora. Na końcu kładki kotwiczył swój kajak, i tak zapewne wydostawał się do cywilizacji.
Jego domek był podzielony na część do modlitewną, część kuchenną i sypialną.
Po jakim czasie wieść o nim zaczęła krążyć. Wielu ciekawskich chciało go odwiedzić. Ponieważ był księdzem, przyjmował ich na spowiedź. Rozgłos powodował że liczba chętnych na poradę duchową zwiększyła się, powstał zatem konfesjonał. Widać że rady człowieka żyjącego poza społeczeństwem były cenne, bo pojawiało się wciąż więcej osób – niepokojąc pustelnika.
Czy to było powodem odejścia z tego miejsca? Tego nie wie nikt, ponieważ sam właściciel opuścił tę przestrzeń i nie wiadomo dokąd się udał.
Wchodząc tu ma się wrażenie jakby wyszedł na chwilkę, i zaraz powróci. Nic ponoć się nie zmieniło od chwili odejścia. Pieczę bowiem nad tym specyficznym energetycznie miejscem sprawują okoliczni mieszkańcy. Otwierają nawet święte księgi stosownie do dnia roku i przypadających świąt. Znamy ten efekt, słyszeliśmy o nim z historii o św. Serafinie, który dwa razy cofał się w głąb tajgi pod naporem wiernych. I dopiero po wielu latach odosobnienia, modlitwy, kontemplacji – przygotowany, osadzony w sobie rozpoczął przyjmowanie ich w ilościach nawet do 2 tysięcy dziennie……
Wyrzucam program naporu opinii innych co do pojęcia konkretnych działań na mojej drodze życia….
Wprowadzam program że słucham swojego wewnętrznego głosu co do kolejności, czasu i budowania swojego Światła, osadzania się w nim i działań zewnętrznych……
Zdecydowanie warto się tam znaleźć, pokontemplować “miejsce poza czasem”. Ma dużo w sobie do przekazania – tylko na tym subtelniejszym poziomie. Takie miejsce mnie przyciągnęło, zelektryzowało i pozwoliło doświadczyć przestrzeni indywidualnie. Po lesie bowiem równocześnie z nami krążyło więcej osób w poszukiwaniu pustelni, a żadna nie pojawiła się na miejscu mimo zapadającego wieczoru….
Jest jeszcze jedna refleksja z pobytu w tym miejscu – taka poza konkursem. Ściany tego malutkiego kościółka “wytapetował” swoimi szatami liturgicznymi. Może to była jedyna możliwość dekoracji miejsca modlitewnego – ale w moim jednak odczuciu doznanym podczas pobytu w tym miejscu intencja tej osoby była inna i wyrażała zdanie ” że do tego się nadają”………….
Takie miejsca dają głęboki wgląd w siebie, może gadają dlatego że wgląd przydałby się i mnie……
Słowenia – wspomnienia Alp
Słoweńskie alpy 9-11 lipca 2018
Wyjeżdżając z gotującej się od słońca Italii, liczyliśmy na ochłodę. I tak się też stało – wykąpałem się w górskim jeziorze….
Ale na serio – to też ulżyło bo przyszedł jakiś zabłąkany chmurkowy froncik….
W jednym ulżyło – w drugim przyciężyło… Po pięciu tygodniach pod Włoskim niebem uderzył nas klimat alkoholowego nastroju w górskim kurorciku Bovec. Tutaj wieczorem nikt prawie nic nie jadł – tylko wszyscy pili piwo. Teraz sobie uzmysłowiliśmy jak rzadki, poza Wenecją, to był widok we Włoskich miasteczkach które nas gościły. Ten kontrast dał odczuć kolejny raz jaka jest wibracja alkoholu i ludzi którzy są pod jego wpływem, szczególnie w grupie…. Dotychczasowy gwar melodyjnego włoskiego języka zastąpił bełkoczący śmiech alkoholowego odreagowywania ludzi, którzy tu przyjechali zażyć adrenalinowego raftingu. Reklamowanego tu w telewizorach agencji w postaci pokazywania karkołomnych wywrotek pontonów pełnych ludzi, którzy wpadają w kipiel rwącej górskiej rzeki pomiędzy głazy zalegające dno!!! I nic nie pomaga że to Słowianie – teoretycznie lżejsi z natury.
Troszkę zdegustowani kierunkiem rozwoju turystyki w tym pięknym wzrokowo kraju, skierowaliśmy się na górską drogę przecinającą pasmo alp Julijskich – w kierunku Krajnskiej Polany.
Widokowa asfaltówka biegła malowniczo wijąc swoje serpentyny pod górę do wnętrza parku narodowego z najwyższą górą Triglawem. Ponieważ oboje mieliśmy okazję z plecakami go odwiedzić dawno temu, z sentymentem czekaliśmy na spotkanie ze szczytem. Jakie zatem był wielkie nasze zaskoczenie – kiedy na przełęczy zobaczyliśmy wielką tablicę ITALIA !!!
- Jak to? Italia jest za nami, wczoraj tam byliśmy!!!
Krótka konfrontacja z nawigacją i okazało się że „przeliczyła sobie” na jakimś rondzie – opcję przez Włoskie Alpy Julijskie ( zapewne było ciut bliżej).
- Trzeba było nie narzekać na Słowenię i jej administratorów!
- Wyrzuciła nas…..a może tak ma być – jeszcze nam się chce Włoskiego klimatu miasteczek i ludzi………
I tak wróciliśmy do Italii by w pobliskim miasteczku cieszyć się lodami, kawą i ……………………………………………………………… włoskim gwarem języka, energią i temperamentem mieszkańców i kąpiel w górskim jeziorku.
Jednak ta opcja także prowadziła z powrotem do Słowenii – postanowiliśmy zatem jechać na przełęcz pod Triglaw od drugiej strony. Na szczycie przełęczy jest bowiem łatwo osiągalne na nogach piękne miejsce z widokiem w głąb doliny Kranjskiej Gory.
Podczas mojej trzytygodniowej wycieczki z plecakiem po szczytach z Jędrusiem, oboje bardzo wysoko oceniliśmy urok tego miejsca.
Droga na przełęcz daje możliwość szybkiego znalezienia się na dużej wysokości, i zajrzenia w świat wysokogórskiej roślinności . Najciekawszym momentem była chęć namówienia Brygidy na założenie jakiegoś poważnego ubrania. A jej pomysł był autorski i polegał na położeniu do kurortowej kreacji – WYSOKICH PODKOLANÓWEK Z WEŁNY. Stanęło na tym że rezerwowo w plecaczku wylądowały krosowe adidasy i kurteczka.
Otoczył nas świat innych wibracji, cisza przestrzeni, spokój umysłu. Po ponad miesiącu przebywania w miejscach zurbanizowanych samo wędrowanie było medytacją i podróżą do wnętrza. Cieszyliśmy się pobytem – tym razem nie w dolinie lecz w partii “widokowej.”
Nastał wieczór , postanowiliśmy zjechać nieco w poszukiwaniu pola namiotowego, bo na serpentynach drogi są zakazy camperowania. Nic nie gadało, to co zobaczyliśmy polegało na ciasnych parkingach na których stoi camper w camper, a my bylibyśmy kolejnym parkującym pojazdem i to w cenie 100 zł. Gdzieś zakiełkował w nas drobny bunt. Jechaliśmy zatem dalej aż wróciliśmy do kurorciku Bovec z którego rano wyjechaliśmy, zataczając serpentynami wielkie ponad 100 kilometrowe koło przez Włoską i Słoweńską część Alp.
– I co teraz dalej – zapytała Brygidka, widząc brak mojej chęci na nocleg w miasteczku…
– Gdybym był szalony wróciłbym jeszcze raz na Włoską stronę – na kawę…. – dodałem po chwili. Wizja 30 kilometrów drogi była żadną przeszkodą w jej umyśle. Zdarzały się nam dawniej szalone wyjazdy na “kawę” do Bańskiej Bystrzycy – z Bielska-Białej to znacznie dalej………… Zatem po pokonaniu ponownie przełęczy zagościliśmy na noc nad górskim Włoskim jeziorem Lago del Predil. Poczuliśmy włoski luz i jakąś przestrzeń energetyczną…….bezpieczeństwo……mniejsze napięcie jej mieszkańców. Zdumiewające bo zawsze to Słowian uważaliśmy za liderów lekkiej wibracji…..
Verna – objęciach św. Franciszka
Verna – w objęciach świętego Franciszka 4 lipca 2018
Wczoraj w sklepie skrzacim jego właściciel bardzo zapraszał nas na skrzaci festival. Gdy stwierdziliśmy, że to jeszcze parę dni. On poinformował nas, że obok jest piękny Foreste Casentinesi.
Zerknęliśmy potem na mapę i dojrzeliśmy dwa klasztory: Verna i Erem Camaldoni.
Verna śniła mi się potem w nocy, że mam tam jechać.
Więc pojechaliśmy ………………
Drogami przez Park Narodowy prowadzącymi przez lasy.
I późnym popołudniem dotarliśmy pod klasztor. Wszędzie są tu zakazy kampingowania i informacja, że klasztor czynny jest do godziny 18.
Nie zważając na tę informacje poszliśmy w stronę klasztoru, aby być grzecznym na początku ominęliśmy wejście na główny taras widokowy (gdyż znajduje on się na skale) i poszliśmy na okoliczne wzgórza. Słońce zmierzało ku zachodowi rozpryskując tysiącami promyków energii, informacji pożywienia.
Bycia w świetle. Z radością patrzyliśmy w te promyki pozwalając im napełniać nasze ciało.
Pozwalam sobie na lekkość i subtelność,aby móc odżywiać się światłem.
Zaprzyjaźnieni z miejscem, prowadzeni przez niewidzialne siły nieśmiało weszliśmy na główny taras, a potem plac bazyliki.
Czułam się cały czas skrępowana tym, że tu jestem już po godzinie zamknięcia klasztoru.
– Przecież pisze, że czynne do 18 – podpowiadała pacynka – Zaraz Cię oper……… – dodawała z naciskiem.
– I co z tego, co się stanie – pytałam.
– Przez prawie miesiąc pobytu we Włoszech zobaczyłaś,że ten kościół jest łagodny. Pokazuje się Ci tak jakby zasada miłosierdzia bożego była w nim bardzo żywa, więc czego się boisz? – pytała bardziej analizująca część umysłu.
Przychodziły obrazy agresywnych zachowań ludzi związanych z kościołem z dzieciństwa, gdy złamało się jakieś zasady zachowania w miejscu czci.
– Czy nie czujesz, że jesteś we Włoszech, a nie fanatycznej religijnie Polsce – dialog nie cichł…
– Ale Polskę znam, a o tym kraju wiem niewiele, więc na pewno agresji nie brakuje… bleee………….. – dialog bez końca.
Wręcz zapomniałam, że to święty Franciszek mnie tutaj zaprosił, a on uczy mnie i innych miłości, a nie agresji.
A La Verna to jego ulubione miejsce kontemplacyjne – tutaj w czasie postu od archanioła Michała dostał stygmaty, więc dlaczego miałby pokazać Ci to miejsce z poziomu nietolerancji i nieakceptacji? – pacynka dokazywała dalej.
Tymczasem na klasztorny taras wyszli franciszkanie, siostry zakonne różnych zakonów będące tutaj na rekolekcjach i mieszkający tutaj turyści (administratorzy cenią to miejsce koszt z obowiązkowym śniadaniem i kolacją 50 euro od osoby) – panika pacynki się wzmogła, moje ciało było napięte, wręcz sztywne.
Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie ile agresji doświadczyłam od kościoła, jaki mam lęk przed nim, przed jego presją.
Odpuszczam lęk przed kościołem
Pozwalam sobie czuć jednością z każdym kościołem, bez względu na to czy do niego należę, czy nie
Fanatyzm innych ludzi nie ma na mnie wpływu, pozwala mi być bezpieczną i stać w swojej sile.
A Franciszek cudowny gospodarz zaprosił nas na niesamowity organowy koncert do bazyliki la Verna.
Koncert nieoczekiwanie zaczął się chwilę później, tak jak byśmy o tym wiedzieli i na niego specjalnie przyjechali….
Przy niektórych utworach odlatywałam w niebiosa, a może zabierał mnie tam na spacer sam Święty Franciszek pokazując że tutaj na ziemi można tak żyć?
Gdy żyje się w prostocie w pełnym przepływie, w stabilności własnego umysłu, umysłu przez który przemawia Bóg.
Tak wracałam z niebios na ziemię gdy pojawiały się bardziej skomplikowane utwory.
Pozwalam sobie na wewnętrzny raj w prostocie przepływu.
Posłuchajcie zresztą sami.
Jakie przyjęcie. Franciszek nie pierwszy raz pokazuje nam, że jesteśmy dla niego cennymi, oczekiwanymi gośćmi.