NOCLEGI
now browsing by category
Rosja Saviecka – czyli dlaczego turyści nie chcą tu jeździć – jezioro Baskunciak – 31 sierpień 2017
Rosja Saviecka – czyli dlaczego turyści nie chcą tu jeździć – jezioro Baskunciak – 31 sierpień 2017
Tego dnia zobaczyliśmy Rosję w taki sposób jakiego wszyscy się boją. Głupią Rosję. Podróżując po tym kraju doświadczamy go tak jak nam chce się pokazać. Dziewięćdziesiąt procent jest w pozytywnym świetle. Czas na te pozostałe dziesięć. Zacznijmy jednak po kolei.
Poranek po nocy spędzonej nad jeziorem Baskunciak niczego nie zapowiadał. Słoneczko swoim stepowym zwyczajem wędrowało po orbicie by stanąć na wysokości zadania. My także chcieliśmy nieco nadrobić wpisy na blogu i obmyślaliśmy strategię. Gdy nagle na scenę wkroczył człowiek – dyrektor narodnego prirodnego parka Baskunciak.
Pierwsze przeprowadził śledztwo – skąd , dokąd , po co i dlaczego, potem jeszcze raz to samo tylko wymieszał kolejność pytań – a gdy nic nie odkrył przeszedł do drugiej procedury – sprawdzenia ewentualnych naruszeń z naszej strony – czyli sprawdził czy nie paliliśmy ogniska? (kupka konarów brzozowych leżała kilka metrów od naszego biwaku i zastanawiała mnie cały czas skąd się wzięła pośrodku bezdrzewnego stepu!) , czy nie naruszyliśmy granicy parku – samodzielnie lub przy pomocy osób najemnych?, czy wjechaliśmy do Rosji legalnie?, czy może przez zieloną z Kazachstana?
Oględziny nic nie wniosły przeszedł zatem wytrenowanym kłusem do trzeciej procedury i zasypał ogniem pytań o poziom korzystania z usług turystycznych w dniu poprzednim. Przyznaliśmy ze skruchą że w tym temacie mamy wyraźne braki – no bo kupiliśmy tylko wiaderko błota i coś do picia w klimatyzowanej kafejce. Widać było odrazę na twarzy rozmówcy, który natychmiast chciał temu zaradzić oznajmiając że tylko On dyrektor zna cały teren parku i jest w nim wiele interesujących endemicznych roślin – sugerował wyraźnie gotowość by nam je pokazać – zapewne na płatnej wycieczce. Zapewne liczył na naszą inteligencję w zakresie domyślności – niestety się przeliczył – bo po wcześniejszych procedurach pytań mieliśmy go dość – i płacenie jeszcze za jego towarzystwo to byłby już masochizm.
Nie doceniliśmy jednak pozycji rosyjskiego dyrektora, który przeszedł do czwartej procedury przeprowadzania porządku z turystami którzy są oporni w płaceniu haraczy. Polegało to na zastraszeniu nas informacją że przebywamy na terenie reglamentowanej strefy i powinniśmy postarać się o stosowne przepustki. Jej brak skutkuje zatrzymaniem przez służby pograniczne oraz naliczeniem mandatu – przy czym mieszał teraz wszystkie cztery procedury zapewne licząc na iskrę naszego zdrowego rozsądku – dającą zrozumienie – CO NAS MOŻE JESZCZE URATOWAĆ!
Nie znalazł jednak zrozumienia, głównie dlatego że właśnie w dniu wczorajszym rozmawialiśmy z tymi służbami, którzy żartowali z nami i nic od nas nie chcieli, ponadto dowiedział się o naszej wiedzy z zakresu oznaczania stosownymi tablicami stref zakazanych – a takowej na jedynej drodze dojazdowej nie ma. Nawet w czasie tej fazy rozmowy jak na życzenie przejechał niedaleko od nas gazik z pogranicznikami – bez zainteresowania. To wyraźnie dotknęło dyrektora – przeszedł zatem do piątej procedury czyli – LIKWIDACJI (czytaj – ZEMSTY). Ale opowiedzmy to po kolei….
Ponieważ wizyta naczelnika zrobiła troszkę energetycznego zamieszania , postanowiliśmy wytrawić ją w solance. Zostawiliśmy zatem Landrynkę na płatnym parkingu i ruszyliśmy piechotą do oddalonego o piętnaście minut drogi jeziora. Kolejne sesje fotek i kolejna kąpiel…. Spotkanie z tą cząstką ogrodu matki ziemi było naprawdę fascynujące, otwierające. Brygida zaczęła zawierać znajomości z grupą Rosjan kąpiących się obok, znajdując osoby o ciekawych duchowych wręcz zainteresowaniach. A mnie znowu zaprosiła graź do wspólnego mazania na czarno.
Słoneczko próbowało zniwelować lekki chłód solanki. Przestrzeń białej nawierzchni….W planie była jeszcze sesja mydełek na solnym atelier dla koleżanki Brygidy…..na scenę jednak wkroczył człowiek – wyraźnie widzieliśmy jak jedzie swoją „tabletką” i z triumfem wymachuje megafonem nad głową siedzącego obok mężczyzny w mundurze……dyrektor narodnego prirodnego parka – ponieważ miejscowe patrole pograniczników nie bardzo widziały problem w naszym pobycie tutaj – zadziałał możliwie najwyżej interweniując u ich zwierzchników – w ten sposób zmuszając żołnierzy do działania.
Pozwolono nam się umyć z czarnego błota w jeziorze…..a potem jeszcze raz pod prysznicem na parkingu…..zabrano dokumenty…..konwojowano razem z autem do strażnicy wojsk pogranicza…..spisano protokół tłumacząc że tablica informująca o strefie reglamentowanej była, ale została skradziona a jeszcze nowa nie doszła….na pytanie o paragraf prawa mówiący o obowiązku zamieszczenia tablicy nie było jasnej odpowiedzi…… my daliśmy odpowiedź w kształcie serduszka na tablicy w pokoju przesłuchań….
…potem kolejny konwój do większego miasta i…..większego nowego budynku takiego z dużą ilością drutu kolczastego na płotach i bramach……nie pozwolono posiadać elektroniki……pobrano odciski ze wszystkich palców – z zaznaczeniem że w przypadku odmowy wszystko oprze się o ambasadę – wymuszą podobnie jak miesiąc temu z grupą Niemców……fotki twarzy z trzech stron jak w Auschwitz…..przeglądanie pieczątek w paszportach ze szczególnym zainteresowaniem państw muzułmańskich…..na koniec wyskoczyło z wielkiej maszyny ……no co ?…….wielkie G.
….kolejny konwój….na główną komendę policji……….kolejne oczekiwanie……..kolejne pytania – co zrobiliście?
– kąpaliśmy się w jeziorze Baskunciak!- odpowiadamy.
– przecież tam wolno się kąpać!
…..większość policjantów nic nie wie o strefie reglamentowanej… protokoły do niemal północy….. mandat 2000 rubli od osoby (130 zł)……jeden z policjantów mówi ze to wina żołnierzy – ma być tablica – odwołujcie się!
Po sześciu godzinach od zatrzymania odzyskujemy dokumenty i wolność…..przez cały ten czas nikt nie pomyślał aby nas poczęstować szklanką wody…. przecież wyciągnęli nas po godzinnej kąpieli w solance i to takiej z morza martwego….
Uciężamy się piccą „cztery sery” i wyjeżdżamy z miasta na drogę do Astrachania. Przy drodze – w nocy sprzedają arbuzy , dynie z okolicznych pól. Zatrzymujemy się. Miły pan cieszy się ze spotkania z obcokrajowcami.
– Gdzie jedziecie? – pyta.
– Teraz na Astrachań. – odpowiadamy.
– Podoba wam się w Rosji? – pyta dalej…
Co mu mamy odpowiedzieć po sześciu godzinach zatrzymania – to za świeże aby dało się przemilczeć.
– Mandat nam dali. – uchylamy rąbka…
Wyraźnie przejmujący się tym zajściem rolnik wręcza nam po melonie.
– To dla Was. – „z serca” – słyszę głos swojej duszy.
BO TO JEST TAKA ISKRA ŚWIATŁA KTÓRA KIEDYŚ ROZPALI TEN ŚWIAT.
Bo taka jest różnica między prostymi ludźmi a tymi którzy trzymają bacik albo powróz.
Ale zatrzymaliśmy się po arbuza – wybieramy sporego.
– Widziałeś – mówi Brygida – temu kierowcy tira nie sprzedał go za sto rubli, a od Ciebie chciał tylko sto.
Ale nasz dzień trwa nadal – dziś przerabiamy programy w pęczkach. Jedziemy i szukamy spokojnego, bezpiecznego miejsca na nocleg. Nic nie gada przez wiele kilometrów – wszystko odpycha – trudno nawet sobie wyobrazić zgaszenie świateł w takich miejscach i pójście spać w czerni mroku nocy. Powoli żałuję że nie zostaliśmy obok sympatycznego rolnika. Nocleg na krawędzi jezdni ani przyjemny, ani spokojny – jak na zajezdni autobusów- ale w energii dobrego człowieka.
Decydujemy się na początek małej przydrożnej wioski. Manewruję chcąc wypoziomować „łóżko” – nagle przestrzeń przeszywa niebieski błysk przejeżdżającego akurat teraz – w tym momencie – policyjnego radiowozu. Ze środka widać uśmiechy dwójki młodych chłopaków.
– Wy turysty z Polszy – głos brzmi wyraźnie sympatycznie. – co się stało?
– Szukamy miejsca na nocleg – sypiamy w aucie – walę prosto z mostu (w Rosji jest to dozwolone).
– Tutaj jest nieprzyjaźnie – mamy problemy z ludźmi z tej wioski, sześć kilometrów dalej jest bezpieczne miejsce, oświetlone – tam sypiają tiry.
Żegnamy się i jedziemy na miejsce….oświetlone….malutki meczet….market….śpiące tiry i dostawcze…
– ANIOŁY W MUNDURACH – dochodzimy do słusznego wniosku, bo nie trzeba być wyłącznie prostym człowiekiem aby być życzliwym i zaopiekować się kimś innym…………..
Lotosowe urodziny
Lotosowe urodziny 29 sierpnia 2017
Jakbym miała napisać scenariusz tego dnia wcześniej, na pewno bym go nie wymyśliła. Dlatego wdzięczność wylewała się z nas przez cały dzień.
Lotosy miały być dopiero koło Astrachania, a pojawiły się wcześniej i to dokładnie na nasze urodziny.
Jak się pojawiły?
Szukałam czegoś w internecie i natknęłam na informacje że koło Wołgogradu jest lotosowe jezioro (jak dojechać poniżej tekstu). Dojechaliśmy tam nocą, a już w świetle świateł w dole zagłębienia jeziorka migotały lotosy.
Upał wygonił nas w łóżka wcześnie rano, aby powitać się samotnie z lotosami. Poczuć ich cudowny zapach, jakie to niesamowite, że właśnie w urodziny jesteśmy tutaj.
Dziękujemy, dziękujemy, dziękujemy….
Lotosowe urodziny, a może narodziny w miłości, szacunku i w pełnym kontakcie ze Wszechświatem, Bogiem……gdzie nic nie trzeba, a wszystko można.
Wyjście z tego całego uznanego świata, gdzie wszystko trzeba – przeciąć pępowinę, zaszczepić, oddzielić od matki – do świata gdzie wszystko się dzieje we właściwym czasie, a pępowina sama usycha.
Jaka niesamowita symbolika….
Pozwalam, aby pępowina z mają matką sama odpadła, nie muszę już jej odcinać aby żyć zgodnie ze swoją duszą.
Nie szukam już tego czego nie dostałam wtedy, nie szukam tego okresu przejściowego, gdy już byłam na tym świecie, a jeszcze połączona z osobą, która daje bezpieczeństwo
To se ne wrati
Wybaczam innym ich świadomość w momencie moich narodzin
Uwalniam się od szukania bezpieczeństwa u matki
Żyję w swoim rytmie i bezpiecznym świecie.
Jestem dorosła – dorosły
Rodzimy się dziś do życia zgodnie ze swoją duszą, w swoim rytmie, zdrowiu, bezpieczeństwie, młodości, miłości, samodzielni do bycia sobą.
Nasycaliśmy zmysły kolorem, formą, zapachem
Niesamowite, że razem urodzimy się na nowo. Już ja Brygida nie będę musiała nic przyspieszać, a Bartek opóźniać (dla nie zorientowanych urodziliśmy się tego samego dnia i miesiąca – Brygida – 3 lata wcześniej niż Bartek)
Znaleźliśmy się jako bliźniacze dusze – przez 12 lat bycia razem zdarzyliśmy i wzrosnąć, i pokaleczyć się programami naszego umysłu.
Teraz czas na bycie razem
Tak jak w urodziny, które spędziliśmy razem w tak cudownym miejscu i symbolice.
Gdzieś umysł próbuje się bać, że stare koszmary wrócą, za wstyd za siebie, za piosenkę mojej duszy, będzie uniemożliwiał jej działanie.
Bój się i żyj, tego nie da się rozdzielić
I zaraz pojawił się tester, kolejny niesamowity prezent wszechświata.
Żar z nieba, więc za czym marzymy ……???
Za wodą. Wokół rzeki muliste i zakwitłe mało zachęcają do kąpieli, ale pojawia się aquapark w kształcie egipskiej piramidy, usytuowany koło Wołgogradu z około 20 zjeżdżalniami, niektórymi bardzo ekstremalnymi. To że jest to prezent od Wszechświata poznajemy po zniżce którą oferuje aquapark w dniu urodzin swoich klientów.
Zjeżdżalnie to test dla mnie – dla osoby która boi się upadać do wody panicznie.
Bartek testuje parę z nich, mając szacunek do ich ekstremalności., ja idę na jedną bo przecież trzeba – jestem cała spięta i wystraszona, ale robię to …. tak jak potrafię najlepiej, puszczając tyle lęku ile daję radę.
I tego Wam kochani życzymy również, weźcie swój lęk pod pachę na ile umiecie i idźcie z nim, zanim nie spróbujecie czegoś nie dowiecie się prawdy o sobie.
Nie namawiam do szarżowania, namawiam do wglądu w swój lęk.
Bo wiecie, czego dowiedziałam się na zjeżdżalni – że sama jazda daje mi radość, ale przez cały czas boję się wpadnięcia do wody i chcę to zrobić jak najłagodniej , co blokuje całą jazdę.
I wiem, że fajnie dla mnie byłoby powpadać do wody łagodnie i odpuścić tą traumę.
Ale dopiero teraz gdy to piszę zdałam sobie sprawę skąd wziął się ten lęk.
Miałam wujka, który jako chłopak skokiem do wody złamał sobie kręgosłup.
Moja mama bardzo często opowiadała o tym, przestrzegając mnie przed skakaniem do wody.
Wręcz dając wylękniony program.
– Nie skacz bo złamiesz kręgosłup!
Uwalniam się od przekonania, że każdy skok do wody, każde wpadnięcie kończy się złamaniem kręgosłupa.
Pozwalam sobie bezpiecznie skakać do wody, ciesząc się kontaktem z nią.
Dziękujemy wszechświatowi za cudne urodziny .
(N48 44.078 E44 42.504) koordynaty jeziora
Путеводитель: как доехать до озера лотосов
Доехать до озера лотосов при наличии собственной машины не составит труда. Для начала нужно выехать на трассу Краснослободск – Средняя Ахтуба. При движении из Волгограда для этого достаточно проехать по новому мосту и в конце, на въезде в Краснослободск, повернуть налево. При движении из Волжского необходимо доехать до Средней Ахтубы, проехать по мосту через реку Ахтубу и дальше двигаться прямо.
На перекрестке с указателем на Лебяжью поляну (N48 42.011 E44 42.847) следует свернуть с трассы и ехать по извивающейся асфальтной дороге около 4 км до озера лотосов. Через некоторое время вы проедете небольшой поселок с магазинчиком, затем будет мостик через ерик Гнилой, затем справа потянется забор. В том месте, где забор заканчивается, справа от вас будет виднеться озеро лотосов – можно съезжать с дороги на небольшую стоянку (N48 44.078 E44 42.504) koordynaty jeziora
Читать подробнее: http://vetert.ru/rossiya/volgogradskaya-oblast/sights/51-lotos.php
Saratow – w objęciach przyjaciół i Wołgi
Saratow 26-28 sierpnia 2017
Saratow pojawił się na naszej drodze, dzięki Miszy i Tani, których poznaliśmy 2 lata temu.
Właściciele podobnego landrowera do naszego, którym eksplorowali Kazachstan, Magadan położony przy Kamczatce, Sachalin, miłośnicy przyrody. Czyli osoby lubiące to co my, podróżujący w podobny sposób. Poznaliśmy ich przy okazji naszych kłopotów ze skrzynią biegów , gdy jechaliśmy dwa lata temu do Mongolii, byli jednymi z wielu osób które wyszły naprzeciw naszym prośbą o wsparcie.
Saratow przyjął nas lekkim spięciem gdy wjechaliśmy w plątaninę ulic. A może to my sami byliśmy zaskoczeni, że zamiast wielkich szerokich arterii trafiliśmy na miasto w stylu europejskim.
I znowu pokłoniła się nieznajomość Rosji. Saratow bowiem powstał w 1590 i jest miastem z pięknymi kamienicami, zamkniętym do ruchu deptakiem miejskim, deptakiem nad Wołgą, pięknym parkiem.
W centrum miasta znajduje się makieta pokazująca miasto kiedyś i dziś, ten sam jego fragment.
Miasto dziwne w swojej energetyce, może dzięki emigrantom z Kazachstanu, Uzbekistanu.
Jednak nas głównie zaprosiła tutaj Tania (Misza niestety wyjechał służbowo).
Najpierw w sąsiadującym z Saratowem po drugiej stronie rzeki Wołgi – Engelsie poznajemy podmiejskie miejsce rekreacji, gdzie jej 6 letni syn uczy się żeglować. Tam też spędzamy nocleg obklejeni z wieczora entuzjastami dyskotek a od świtu wędkarzami.
Miejsce piknikowe z biesiedkami. Gdzie mieszkańcy przyjeżdżają na odpoczynek, imprezy, kąpiel w rzece.
Filmik o biesiedkach tutaj
A potem Tania pokazuje nam miasto, wspomnianą makietę, parki, Wołgę.
Ona lubi to miejsce i czuję się w nim bardzo dobrze, dlatego do spaceru z nią przyłączają się najlepsze duszki miasta. Uwielbiam takich przewodników.
Pozwalam prowadzić się przewodnikom, którzy kochają to co pokazują, w których opowieściach jest serce.
Pokazuję innym wszystko sercem
Wołga jest tutaj potężna 2-3 kilometrowa w swojej szerokości. Dla przypomnienia to najdłuższa rzeka Europy która płynie ok 3500 km. A z Saratowa do ujścia ma tylko 900 km.
Ile w niej jest już informacji. Ile innych rzek stało się z nią jednością, przyjmując jej imię.
Zabiera innych na wspólną podróż, aby potem stać się jednością z Kaspijskim Morzem.
Niesamowite przesłania tej pięknej, majestatycznej rzeki.
Mam odwagę być jednością z Ziemią, niebem innymi ludźmi
Filmik z przejazdu przez most
Na nocleg Tania zaprasza nas nad Wołgę, do swojej daczy, a obecnie miejsca, gdzie chce postawić dom – ok. 15 km od centrum.
Parkujemy samochód 2 metry od rzeki i cieszymy się kontaktem z nią.
Od kilku miesięcy nie było tutaj deszczu, więc czasem dolatują nas niestety zapachy spalenizny. Pożary są tutaj obecnie częste i jest zakaz palenia ognisk i wszystkiego co mogłoby zapalić step.
Tak – powoli z pól uprawnych przechodzimy w step.
A temperatury latem często przekraczają 40 stopni w cieniu.
Wołga płynie tutaj w korycie, wtulona w dwa wysokie brzegi. Dlatego dojazd do daczy Tani prowadzi drogą, która ostro schodzi w dół, do tego dochodzi brak asfaltu, a jej nawierzchnia jest w różnym stanie.
Jest tak ostro, że większość znanych mi w Polsce właścicieli SUV-ów stwierdziłoby, że nie da rady zjechać.
Tutaj zjeżdżają wszyscy, nie pomijając właścicieli niskich osobówek (niestety nie zrobiłam filmiku) .
Nieraz już pisaliśmy o braku przywiązania do materii – czyli samochodu – rosyjskich kierowców, jak i odwadze w pokonywaniu często trudnych odcinków dla samochodu 4×4 – zwykłą osobówką.
Czasami jest to fantazja, a czasami potężne umiejętności i odwaga.
Zresztą gdy byłam dzieckiem mój ojciec również jeździł po gruntowych, stromych drogach „dużym fiatem”. Wielu krzyczało, że niszczy samochód, a on mówił, że przecież po to go ma.
Mama, której życiem było posiadanie materii również na niego krzyczała i pokazywała jako wzór tych którzy – albo tak bali się o samochód, że woleli nim nie jeździć, albo tak bali się jeździć i nie mieli umiejętności, że robili to tylko po znanych szlakach. A tych co jeździli odważnie nazywali ludźmi nieodpowiedzialnymi.
Uwalniam się od przekonania, że jestem nie odpowiedzialna, gdy nie mam lęków do zrobienia czegoś jak inni wokół mnie.
Robię swoje, bez zwracania uwagi na opinię osób wystraszonych
Bo lęk jakim jest doradcą?
I tak jak tutaj rozpisałam się, tak samo my zagadaliśmy się z Tanią o tym co można zobaczyć w drodze na Astrachań, o tym gdzie pojechać dalej……..
– Kazachstan – Mangy szlak, a potem Uzbekistan – to rady Tani.
Uzbekistan nas zaprasza. Jednak wizę można zrobić jak się uda w Moskwie, albo Ałmacie.
Zobaczymy gdzie wszechświat zaprosi.
Wszechświat to przestrzeń miejsca ziemi, jego duchów, jego administratorów (wizy i inne dokumenty i ludzie ) i naszych potrzeb.
Dziękujemy Tani i Saratowowi za gościnę i jedziemy dalej na Wołgograd.
Żródełka i lasy Orłowskiego Polesia
Orłowskie Polesie 22-23 sierpnia 2017
Wjechaliśmy w Rosję, której nie znaliśmy, w Rosję pól uprawnych. Tak pól uprawnych i to pięknych czarnoziemów. Mieliśmy więc do wyboru kururydzę, słonecznik, zboże albo już ściernisko. Gdzie nie gdzie pojedyncze wioski.
Dlatego Park Narodowy wydaje się mega odpoczynkiem.
Park Narodowy Orłowskie Polesie, główną jego atrakcją są żubry, do których w dzikiej postaci można pojechać tylko zimą, a teraz można je zobaczyć w zoo.
My żubry mamy w Pszczynie, więc zoo odpuszczamy. A w puszczy Białowieskiej Bartek widział na żywo jednego delikwenta, gdy poszedł za potrzebą.
W parku narodowym znajduje się jeziorko, które całe zagospodarowane jest przez park płatnymi miejscami piknikowymi. Gdzie znajduje się ławeczka ze stolikiem (9 zł), czasem zadaszona (to kosztuje więcej 15 zł) jest miejsce na ognisko – w cenie drewno. Auto – 12 zł. Cena jednorazowa za cały czas pobytu. Na informacyjnych kartach, park tłumaczy na co idą uzyskane pieniądze (wywoź śmieci, tworzenie nowych miejsc) .
Nas zaprasza miejsce przy kapliczce i kąpielowni.
Jest tutaj niesamowite źródełko, z którego wybija kilka małych źródełek.
Siła wody jest taka, że podnosi piasek, tańczy z nim. Wszystko wiruje, wibruje, żyje
Żywa woda, napełniona energią stworzenia.
Popatrzcie sami jak wibruje.
Nie sposób było nie nazwać tego miejsca świętym.
Czasem gdzieś rodzi się we mnie zdziwienie do społecznego pomieszania.
Jak zazwyczaj ich bliscy są inni – wstydzą się ich i zmuszają do ogólnie przyjętego zachowania. A gdy dotyczy to źródełka nazywają go świętym.
Uwalniam się od presji bycia jak większość
Pozwalam sobie być inna, świecić , moim światłem, być nawet święta.
Miejsce przy kapliczce tak nas urzeka, że zostajemy przy nim na noc, a rano idziemy wykąpać się znów.
Niesamowite uczucie gdy w chłodnym jeszcze powietrzu, wchodzi się do zimnej wody, umysł krzyczy zimno, zimno uciekaj…
Gdy coraz bardziej się rozluźniam robi się cieplej, jednak umysł podsyła swoje opowieści. Wyjdź, będziesz chora, nie widzisz, że Ci zimno.
I taka zabawa.
Gdy potem wychodzi się z tej zimnej wody robi się niesamowicie ciepło.
I tak jeździmy sobie wśród lasów, udaje nam się nawet znaleźć 2 kozaczki. Zaczyna się sezon żurawiny.
Odpoczywamy od drogi przez pola, a wieczorem wyjeżdżamy znów na trasę by zobaczyć miasto Orzeł.
Granica to stan umysłu
Piknik na litewsko-łotewskiej granicy 19-20 sierpnia 2017
Upał dalej lał się z nieba, temperatura przekraczała 30 stopni, więc zapragnęliśmy zatrzymać się gdzieś nad jeziorkiem.
Wjechaliśmy w pola, jednak praktycznie każde miejsce z dostępem do jeziora, było oznaczone jako teren prywatny.
Nagle pojawiła się polna drózka zjazdowa nad lustro wody i znaleźliśmy się zaraz przy jeziorze. Moją uwagę wzbudził od razu dziwny słupek stojący na półwyspie.
– Ciekawe co to? – zapytałam Bartka .
– Pewnie jakiś znak geodezyjny – odpowiedział .
I tak piknikowaliśmy sobie, odpoczywając od upału. Byliśmy sami, jednak woda niosła dźwięk kombajnu, ludzkie głosy …..
Dźwięki cywilizacji z otaczających pól uprawnych , gospodarstw… Zatapialiśmy się jednak w bycie, nie bycie na granicy światów ludzkich, jak i boskich.
Odpoczywaliśmy…
A gdy zaprzyjaźniliśmy się z miejscem, doznałam olśnienia.
– Wiesz my stoimy na granicy – powiedziałam do Bartka.
Wzięliśmy nawigację i okazało się, że dokładnie na samiutkiej granicy, tak że część malutkiego półwyspu na którym stoimy należy do Litwy, a część do Łotwy.
Zaprosiło nas miejsce na granicy, która jest tylko formalna. Obecnie nikt jej nie strzeże. Rano po jeziorze pływał łódeczką wędkarz (pewnie po wodach międzynarodowych!!!).
Granica to tylko stan naszego umysłu.
Bo przecież sami wiemy, że państwowe granice również nie należą do stałych..Raz są takie innym razem inne. I to właśnie my je tworzymy, bronimy,ochraniamy ……