Półwysep Kola styczeń 2008 – notatki z zakurzonego pamiętnika cz.II
Półwysep Kola styczeń 2008 – notatki z zakurzonego pamiętnika – Rosja
10 styczeń 2008 r. (16 dzień) czwartek
Ruszamy w tajgę , tundrę , a właściwie lieso-tundrę jak mawiają miejscowi. Ruszamy tam gdzie nie ma osad ludzkich gdzie kończy się przestrzeń ludzi , a zaczyna pustka.
Jedziemy drogą, gdy nagle znajdujemy się na dużym jeziorze . Śniegu jest mało, więc ma się wrażenie jakby skuter podążał po tafli lodowiska, a to przecież lodowisko wzięło się od zamarzniętego jeziora. Ścieżka na lodzie , którą podążamy wygląda na wydeptaną. Czuję się tak jakbyśmy jechali utartym szlakiem.
Wiatr bawi się z nami i naszym skuterem , czasami tańczymy tak jak my chcemy , czasami jak on.
Po 15 minutach znajdujemy się na brzegu , na ziemi. Jednak to dopiero początek. Wjeżdżamy w dziewiczy teren, dostępny od listopada do kwietnia . Jeziorka, zamarznięte bagna , lasy czasem niezamarzające źródła , Wszędzie cisza, tylko my przynosimy nasze głosy i ryk skutera.
W tej zamarzniętej krainie nie ma dźwięków jesteś tylko Ty i pustka i Bóg.
Po drodze mijamy szopę bez drzwi dla traktorzystów, którzy w marcu gdy pokrywa lodu dochodzi do 2.5 metra wożą ropę i inne ciężkie artykuły do zagubionych w tajdze wiosek – a jednak te ślady na jeziorze. Traktor może ciągnąć za sobą kilka ton. Traktorzyści odpoczywają w takich domach bez drzwi. Gdyż drzwi przy dużej ilości śniegu byłyby zablokowane i przedzieranie się do nich byłoby bardzo utrudnione.
Mijamy lasy, a może lepiej kępy drzew , zamarznięte bagna , jeziora czasem buksujemy w niezamarzniętych źródłach – czujemy się bardzo bezpiecznie , mamy super przewodnika , kierowcę skutera.
Jest 11. godzina zaczyna świtać tzn słońce chce wyjść za horyzontu jednak jeszcze nie jego czas. Pierwsze promyki słońca mogą pojawiać się około kreszczenia tj. 19 lutego.
Docieramy do domku na jeziorem Marna.
Domek z zewnątrz wyglądający jak drewniana szopka z desek , w środku okazuje się bardzo luksusowy – jest miejsce do spania , piec do grzania, piec na butlę gazową do gotowania, generator prądu. Pełny luksus w sercu lieso-tundry.
Na zewnątrz toaleta bardzo ciekawa z jednej strony typowa wschodnia zdrowa „kucanka” z drugiej strony jak potrzebujesz i nie przymarzniesz możesz założyć krzesełko i siąść po europejsku.
Po ciepłej rozgrzewającej herbatce czeka nas nie lada, nie planowana atrakcja łowienie ryb pod lodem. Nasz przewodnik wędkarskim świdrem wierci dziurę w lodzie, potem rozgarnia lód gołymi rękami i wkłada wędkę , lód trzeba często rozgarniać , bo mimo, ze jest ciepło około – 15 , wodę szybko ścina mróz.
Takie same otworki robi Sasza dla mnie i dla Bartka. Ja jeszcze nie włożyłam wędki , a już złapałam okonia. Ile to przyjemności złapanie ryby, nie wiem czy chodzi to o władzę nad światem przyrody, czy o coś innego jeszcze nie uświadomionego, jednak daje to dużo radości.
Ja „wegetarianka „ (nie lubię mięsa i bardzo rzadko go jem) bawię się łowieniem ryb, jaka iluzja świata. Każdą wędkę którą wkładamy do wody , wkładamy z intencją, że ma się na nią złapać rybka która chce nas nakarmić.
Siedzimy na jeziorze kontemplując ciszę , a może już pustkę . Jedyne co słyszymy to nasze głosy, ruchy, myśli, nasze ciała.
Cisza , cisza, cisza….. a do najbliższej osady ludzkiej 30 km .
Gdy oddalam się od moich towarzyszy czuję , ze wtapiam się we wszechogarniającą mnie przestrzeń , czuję dzikość i słyszę śpiew mojego mózgu.
Czuję się maleńką cząstką wszechświata , słyszę podmuch wiatru, szelest śniegu. Nie chce mi się ruszać , gdyż moje kroki są za głośne i za ciężkie do delikatności przyrody. Tworzą dysharmonię z muzyką przestrzeni.
Jest to jedno z nielicznych miejsc na naszej kuli ziemskiej gdzie tak daleko od siebie są ludzkie osady.
Z jednej strony jest to piękne z drugiej przerażające. Przyroda , a tak niewiele o niej wiemy
Dla nas ludzi wychowanych w cywilizacji , świadomość, że w pobliżu nie ma człowieka wzbudza lęk. Przecież tutaj jest mniej zagrożeń niż w mieście , A czy drugi człowiek może mi pomóc….???
A jednak tkwimy w przeświadczeniu, że siła jest na zewnątrz , a nie w człowieku , w jego wierze w siebie, wierze w Boga. Mamy większe zaufanie do samochodu, niż siebie.
Wierzymy w innych ludzi, technikę, medycyną, a nie zauważamy siebie i cząstki Boga w nas .
Może można żyć w mieście i mieć zaufanie do przyrody , ale nie znam osobiście nikogo takiego.
Po kontemplacji ciszy z naszym „małym” „dużym” połowem wracamy do domku. Mamy 4 okonie i jedną rybę podobną do łososia. Jezioro każdemu z nas coś dało i każdy z nas z czystym sercem może zjeść posiłek.
Kwestia mały czy duży połów polegała na tym, że dla nas był to duży połów jak na 2 godziny łowienia , natomiast Sasza stwierdził, ze jak na styczeń to ok, ale tak w ogóle to nic nie złapaliśmy. Normalnie szczególnie w marcu wrzuca się wędkę i wyciąga rybę w dowolnej ilości.
Po powrocie do chatki Szasza przyrządza uchę (zupę rybaków) oraz smaży resztę ryb na tłuszczu
Ucha inaczej zupa rybna kojarzy mi się z wigilia , gdy moja babcia – świetna kucharka – robiła ją z karpia, dla mnie to była najgorsza zupa świata. Ta smakuje znakomicie
Przepis Saszy:
UCHA
1 kg ryb słodkowodnych świeżych najlepiej 3 rodzai
wrzucić na litr gotującej się osolonej wody
Gotować 10-15 minut
Wyjąć rybę – gdy ryba tłusta jak łosoś czy pstrąg można zostawić , miękkie wyjąc żeby nie było ciapki.
Dodać 2-3 ziemniaki pokrojone w kostkę
1-2 cebule nadkrojone na krzyż
Gotować 15 minut
Dodać 2-3 liście laurowe, pieprz czarny w ziarenkach i mielony
Gotować pod przykryciem jeszcze 5 minut
Zdjąć z ognia i dodać 50 g wódki
Na koniec dodać zieleninę do dekoracji
Pierwszy raz mam okazję delektować się rybą z tak dziewiczej przyrody. Nie znam słowa na określenie jej wspaniałego smaku. Delikates to za mało.
Sasza nie tylko świetnie orientuje się w terenie, jest czuły na podszepty przyrody, ma świetny sprzęt ale również wspaniale zna dzieje łowozjerkiego regionu. Czym dzieli się z nami.
Na Półwyspie Kolskim została wydzielona dzika część zwana
łowozjerskim rejonem jest ona 6 razy mniejsza od Polski a zamieszkuje ją 15 000 ludzi 5 nacji.
Saamowie – żyli tutaj od zawsze , jest to nacja ugrofińska w rysach podobna do europejczyków,
Samowie szli tam gdzie renifery. Ja ze swojego doświadczenia z późniejszego przebywania z nimi mogę stwierdzić, ze jest to nacja bardzo zamknięta
Komi- mieszkańcy Sywtykaru autonomicznej republiki którzy przemieścili się tutaj za reniferami , wnosząc zdobnictwo
Niency – była zaraza reniferów u nich i część z nich wzięła swoje stada i przywędrowała na Półwysep Kolski . Niency odróżniają się od reszty azjatycką urodą
Pomory – przywędrowali z Archangielska
Rosjanie – pojawili się tutaj najprawdopodobniej w XVII wieku wraz z religia chrześcijańską
Nacje te są wymieszane i tylko na specjalne okazje zakładają swoje stroje .
Największym świętem jest Prazdnik Sjewiera w 3 niedzielę marca. Wtedy już przy blasku słońca wszystkie nacje ubierają się w swoje stroje. Termin ten zbiega się z liczeniem reniferów , a przecież Łowoziero to rosyjska stolica reniferów.
Nacje powyższe (poza Rosjanami) żyły wcześniej w koczowniczo w czumach (namiot podobny do tipi) . W czasach komunizmu , władze przekonując o wyższości życia w skupisku i wygodzie (wc w domu, szkoła , szpital itp.) namówiły je do przeniesienia się do miast m.in. Łowozjero , wybudowano dla nich „luksusowe” mieszkania w blokach.
Brak bezpośredniego kontaktu z naturą spowodował szerzenie się alkoholizmu, samobójstw.
Sasza opowiadał , ze ludzie Ci nie mogą zrozumieć , że życie w mieście, w blokach wygląda inaczej niż w tundrze . Kiedyś był świadkiem jak żywego renifera zataszczyli na 4 piętro , w mieszkaniu rozebrali, a krew lała się po klatce schodowej.
Pomijając aspekt polityczny tego przesiedlenia, należy się zastanowić czy życie w wygodzie jest zgodne z każdym człowiekiem , czy daje mu więcej szczęścia, radości harmonii….????
Sasza bardzo nam się podoba jako przewodnik człowiek, kucharz dlatego omawiamy z nim możliwość wyjazdu do wioski , do której można dotrzeć tylko śmigłowcem, a zimą skuterem – ach te ślady na lodzie, oddalonej 140 km na wschód od Łowoziero 8 godzin jazdy na skuterze . Do wsi o której jest wiele współczesnych mitów i legend tworzonych -jak to w życiu bywa – przez tych którzy tam nigdy nie byli.
Na poniedziałek , wtorek ustalamy termin wyjazdu w głąb Półwyspu Kolskiego na 4 dni.
Będziemy mieć parę dni czasu , aby „pomieszkać” w Łowoziero. Piszę „pomieszkać” , bo bardzo lubię ten stan gdy mogę spokojnie wtopić w miasteczko i żyć jego życiem. Wiadomo to tylko 2-3 dni, ale zawsze coś.