ODŻYWIANIE SIĘ PRANĄ
now browsing by category
Deser z hurmy (kaki)
Deser z Hurmy 24-11-2014
Dosłownie kilka godzin temu, podczas bardzo radosnej medytacji, przyszła do mnie myśl. A właściwie była to wizualizacja przepisu na deser owocowy. Wcześniej takimi rzeczami się nie zajmowałem (mam na imię Bartek), ani raczej o nich nie myślałem. Tak więc może dla innych to nic odkrywczego, jednak dla mnie ma wartość złotej myśli. Deser dotyczy owocu hurmy (kaki), której sezon wysypu właśnie się zaczyna w Armenii i Gruzji.
Potrzebny jest bardzo dojrzały egzemplarz, który w tym stanie przyjmuje postać słodkiej galarety obleczonej pomarańczowo-różową skórką. Owoc kładziemy na pozostałościach zielonej szypułki i nożem odcinamy czubek.
Wyjadamy na oko jedną trzecią miąższu i a pozostały w wewnątrz rozdziobujemy łyżeczką, tak aby zawartość miała luźną konsystencję. Skórka hurmy jest cieka, ale wytrzymuje wszystkie wykonywane zabiegi.
Nalewamy do środka łyżeczkę roztopionej uprzednio gorzkiej czarnej czekolady i od razu mieszamy z miąższem.
Oryginalnie w przekazie czekolada powinna stężeć w chłodnej treści owocu, mnie nie stężała (cierpliwi włożą do lodówki !), ale i tak deser jest pyszny.
Wiórki kokosu to już modyfikacja przepisu. Proste, prawda?
I tu rodzi się refleksja nad tym całym odżywianiem pranicznym. Może właśnie głównie chodzi o brak przymusu nieustannej, codziennej, obowiązkowej konieczności spożycia kompletnej, obfitej ilości pożywienia. Natomiast daje nam możliwość świadomego smakowania życia, doświadczania uroków ziemskiej egzystencji w postaci towarzystwa kilku częstujących nas owocami drzew (z szacunkiem dla obu stron).
Kaukaska branka – Каукаска пленица – nadmiar wszechświata
Kaukazka Plenica – nadmiar wszechświata – Erewań by night 30 października 2014
Są takie miejsca, restauracje, które człowieka urzekają. Je i jest spełniony, nawet jak niechcący za dużo zje, to obserwuje swoje łakomstwo, ale złe samopoczucie szybko przechodzi. I tak właśnie było w '''Kaukaskiej Plenicy”, która rozpieszczała nas swoim jedzeniem w Hotelu Kechalis w Tsanadzorze.
Zobaczyliśmy tam też, że ma dwie restauracje również w Erewaniu, gdzieś koło centrum. Gdy po wizytach w galeriach handlowych, ok 22. przyjechaliśmy do centrum Erewania, zobaczyliśmy masę osób spacerujących po ulicach i otwarte wszystkie restauracje.
Stwierdziliśmy, że jak się na pokaże ''Kaukaska plenica” to do niej pójdziemy, jak wpadnie w oczy coś innego to tam wejdziemy.
Zaparkowaliśmy samochód na placu Republiki – największym i najbardziej reprezentatywnym rondzie i poszliśmy przed siebie, gdy po czasie, nieoczekiwanie na skrzyżowaniu ulic zobaczyliśmy co?
Znaną nam restaurację! Weszliśmy do środka, dostaliśmy malutki dwuosobowy stolik i chciwie zamówiliśmy:
Ja zupkę z aveluka, Bartek sałatkę z fasoli, kiszonki (Ormianie kiszą wszystko co się da – pomidory zielone i czerwone, ogórki, kapustę, krojoną i w kawałkach, marchewkę, kwiaty dyni itp. ) i lawasz do tego herbatka z tymianku i kwas chlebowy.
Aż dziwnie mówić, że chcemy uwolnić się od przymusu jedzenia!
Jednak moim zdaniem, mój cel nie polega na niejedzeniu wcale, ale na tym, że jak jest coś fajnego i mam ochotę – to jem, nie ma – nie jem – bo nie muszę.
Możemy powiedzieć, że znikł nam stres przymusu zjedzenia śniadania, obiadu czy kolacji.
Pozostała chciwość smaków i często lęk przed lekkością.
I dlatego czasami zjemy coś co nam nie smakuje i zamiast uczucia spełnienia, wprowadzamy uczucie niedosytu i ciężkości.
A może i tak w życiu?
Tutaj w Kaukaskiej Plenicy mamy radość z jedzenia, cieszenia się smakiem, ładnością podania. W Armenii zazwyczaj nikogo to nie dziwi, że zamawia się jedną porcję czegoś. We większości restauracji, danie podawane jest na środek stołu, a goście dostają oddzielne talerze i nakładają sobie ile im trzeba.
Bardzo nam się to podoba. Często nawet gdy zamawiamy jedną porcję sałatki, stawiają ją na środku , a nam dają oddzielne talerzyki. Taka radość biesiadowania przy minimalnej nawet porcji jedzenia.
I tak tutaj troszkę zjedliśmy więcej niż nawet nasz umysł potrzebował, jednak wyszliśmy zadowoleni. Taki obiadek na naszą dwójkę w centrum Erewania to koszt ok 4000 drahm (32 zł)
Potrawy mięsne kosztują 2 razy więcej.
I tak nasyceni energią dobrego jedzenia poszliśmy dalej spacerować po stolicy Armenii.
Gdy po ok 40 minutach zobaczyliśmy kolejną restaurację „Kaukaska Plenica” wybuchnęliśmy śmiechem.
Siła kreacji. Poprosiliśmy wszechświat i zapomnieliśmy o tym. Nie przywiązywaliśmy się, że musi być ta, a ta restauracja. A wszechświat dał nam to co chcieliśmy w nadmiarze.
Do drugiej już nie weszliśmy.
Jednak dziękujemy wszechświatowi za jego hojność i pokazanie, że gdy pozwalamy się prowadzić dostajemy w nadmiarze to o co prosimy.
Wszechświat jest nieograniczony.
Nazwa restauracji pochodzi od filmu Kaukaska branka, przygody Szurika (Kaukaska plenica) we wnętrzu są zdjęcia z filmu i woskowe postacie, doskonale oddające klimat filmu. Muzyka z filmu dodaje klimatu tej restauracji.
A film to lekka komedia, najważniejsze
aby chęci były równe możliwościom
Tego Wam wszystkim życzymy i zapraszamy na piosenkę z filmu
Puszczam wszystko co mi nie służy
Puszczam wszystko co mi nie służy -kocie pożegnanie w Arzakan 28 październik 2014
Jestem wolny i szczęśliwy. Kształtuję swoje życie i puszczam wszystko co mi nie służy
Tak, śniadania w hotelu Aghvenhotel w Arzakan nie dostaliśmy, zakpiono z nas po raz kolejny, taki hotel – odradzamy pobyt w nim, no chyba, że w celach terapeutycznych.
.
Panie na recepcji co prawda tym się przejmowały, jednak bardziej niż przepraszając tłumaczyły kelnerów, że nie znają rosyjskiego – hihiih.
Właśnie ten hotel bazę miał solidną, a trzeba było w nim tylko dopracować detale, jak pewne cechy ludzkie, aby mógł być i 5-cio gwiazdkowy.
Śmialiśmy się, że tak jak oni mają 5 gwiazdek, to my jesteśmy tylko na odżywianiu pranicznym.
A może podświadomie to te hotelowe niedociągnięcia są znakiem do przepracowania, abyśmy mogli szybciej żyć w lekkości i wolności niejedzenia???
A jakie to cechy:
Brak szacunku, może naszego do siebie również
Niechęć do robienia czegokolwiek co sprawia wysiłek, większy niż minimalny
Praca gdy jak się ma się bata nad sobą,
Zlewanie tego co ma się zrobić,
udawanie, że to co ma się zrobić jest nieistotne
brak komunikacji, między ciałem umysłem, a duchem
Baza jest super to nie muszę się wysilać,
Nie potrafię dbać o siebie i innych,
Obraza gdy coś nie idzie dobrze
Zemsta, gdy zwraca się uwagę
Zamykanie się na zmiany
To chyba podstawowe, będziemy się im przyglądać i pracować na nimi,
Paranoja, a może jego cudowna dla nas lekcja tego hotelu, gdy wychodziliśmy już z ulgą od tych ludzi koło naszego samochodu bawiły się 3 koty.
I te koty były posłannikiem Wielkiego Ducha, aby pokazać nam pełną niezależność, wolność odpuszczanie wszystkiego co nam nie służy. Dbanie o siebie tu i teraz, bez wymuszania tego na innych.
Nauczenie się własnej niezależności, uwolnienia od opinii innych.
Inni ludzie i ich opinie mają nad nami władzę TYLKO do momentu jak im na to pozwalamy.
Należy przeciągnąć się z miłością do siebie jak kot.
Spotykać się z osobami, które nam służą i odpuścić tych z którymi spotkania nie robią nam dobrze.
Odpuścić, że nasze poczucie wartości, zależy od uznania przez innych ludzi, od ich głaskania.
Dziękujemy tym kocim duszkom za przypomnienie o naszej wolności, niezależności i samostanowieniu. Jakże to wszystko spójne z tym co zadziało się w hotelu.
Uwalniam się od miejsc ludzi, opinii, myśli, pokarmu który mi nie służy
Otaczam się tym wszystkim co wspiera moje ciało, umysł i ducha, a im pozwala żyć w harmonii.
Jedzeniowo-niejedzeniowy c.d Jezioro Kari
Jezioro Kari 27 września 2014 Jedzeniowo-niejedzeniowy ciąg dalszy.
Po porannej deklaracji (że chcemy iść w kierunku czystego odżywiania światłem i jeździć po miejscach wysokoenergetycznych) ok. 20 km od jeziora, wszystko potoczyło się magicznie, ale może inaczej mówiąc pranicznie.
Dojechaliśmy nad jeziorko i ………….
Jakie było nasze zdziwienie, gdy nad jeziorem na wysokości 3200 m.n.p.m zobaczyliśmy budynki w różnym stanie i betonowe ogrodzone jeziorko. Pikanterii dodawali robotnicy robiący właśnie drogę.
Może nie było upału, ale ok. 20 stopni i słońce powodowało, że zamiast świeżego powiewu górskiego powietrza roztaczał się zapach asfaltu.
W sumie to już dawno przyzwyczailiśmy się do takiego jak to nazywamy ruskiego foto-shopu.
Po prostu trzeba wyciąć brzydkie części i …… wszystko nabiera innej energetyki.
Aby oswoić się z miejscem postanowiliśmy wstąpić na kawę do jedynej tutaj restauracji – hotelu.
Pan chyba właściciel niezbyt przyznam tonem oświadczył, że kawy nie ma.
I wysłał nas obok do instytutu fizyki, gdzie mieli mieć kawę . Wiedzieliśmy, że miejsce wymaga oswojenia i chwila integracji z miejscem stworzonym przez ludzi dobrze nam zrobi.
Idąc w kierunku wskazanego budynku, po drodze minęliśmy bramę ze znakami zakaz wstępu – materiały niebezpieczne radioaktywne. Co my tutaj robimy? – stwierdził Bartek. Aż dziwne, że nas to nie odstraszyło i z pewnością poszliśmy dalej.
Weszliśmy do stołówki gdzie na nasze szczęście siedziało paru mężczyzn.
Możemy się napić kawy – zapytaliśmy
Tak 500 (4 zł)
Nie ma problemu stwierdziliśmy i usiedliśmy przy długim stole.
Panowie prawie kończyli śniadanie.
Odezwała się ormiańska gościna i zaczęli nam tłumaczyć, że nie mogę nas częstować, bo mieszkają tu miesiąc i na miesiąc przywożą jedzenie.
Jednak wódki mają dostatek i tym poczęstować mogą.
Zaczęliśmy się wzbraniać ,
maleńki za znajomość
Po wódce trzeba zagryźć , więc podsunięto nam pomidory, a gdy nie rzuciliśmy się na niego, cały stół należał również do nas.
Gdy wcześniej wzbraniali się przed częstowaniem, teraz wręcz nachalnie zapraszali.
Zaczęliśmy mówić, że mało jemy (co w Armenii na szczęście nie dziwi) od dziecka nie lubimy mięsa ……
I nagle dostaliśmy następne informacje odnośnie niejedzenia….
„Skoro dostaliście taki dar, że nie musicie jeść mięsa i jecie mało to dzielcie się tym z innymi”
– odpowiedział starszy mężczyzna jak się potem okazało szef zmiany.
Nie przejmujcie się innymi, jak nie chcecie jeść, odmawiajcie tym co chcą was na siłę nakarmić – powiedział
Zaczął opowiadać, że gdy był małym chłopcem jego matka kładła na stole jedzenie i każdy jadł ile chciał nigdy nikogo nie zmuszała. Sama dożyła w dobrej formie 90 lat i do końca miała swoje zęby.
Mądra kobieta – stwierdziłam
Tak mądra, ale to jest wiedza znana od tysięcy lat, to nic specjalnego – powiedział Samuel – szef zmiany
Tak, znane od 6000 lat, tylko ilu chce z tego korzystać – zaśmiałam się – szczególnie rodziców.
Ja też miałam to szczęście, gdyż od dziecka nie chciałam jeść mięsa robiąc rosołowe prysznice zmuszającym mnie to tego babciom, czy wynosiłam zachomikowane między policzkami mięso z obiadu z przedszkola do którego zmuszały mnie Panie przedszkolanki.
Do tego miałam straszne problemy z żołądkiem. Rodzice zabrali mnie do wtedy jednego z lepszych lekarzy dziecinnych w Bielsku Lekarza Ziai (chyba mu świeczkę pójdę zaświecić jak ktoś wie, gdzie jego grób). Pan doktor pooglądał mnie i stwierdził, że :
Dziecko wie najlepiej co jest dla niego dobre i ja sama mam decydować co mam jeść.
Nastała jedzeniowa wolność. Miałam fazy, że jadłam mięso – bardziej społecznie, bo rzadko mi smakowało, jednak nigdy nie byłam zmuszana do jedzenia i przez lata nauczyłam się obserwować organizm co dobre, a co złe dla niego.
Bartek miał niestety dużo gorzej, gdyż żył w domu gdzie był kult i terror jedzenia.
A przecież matka naszego znajomego obecnie miałaby ze 100 lat lub więcej – znane były zasady wolności jedzeniowej już dawno.
Ludzie nie mają wykształcenia w zakresie jedzenia – stwierdził Samuel
I napychają swoje żołądki, a trzeba mieć połączenie żołądka z umysłem, a wtedy człowiek je to co mu służy.
Przecież wiadome, że z kosmosu czerpiemy jedzenie i nawet syntetyzujemy białko – rozgadał się nasz nowy znajomy
To przecież wiadome od lat – dodał
O 8 rano jasna stanowcza prośbo-intencja co do odżywiania pranicznego, a o 11 pierwsza lekcja w tym zakresie, a może nie lekcja tylko utwierdzenie w przekonaniu, że idziemy dobrą drogą.
Pożegnaliśmy naszych nowych znajomych, obiecaliśmy wrócić po południu.
Pogoda była piękna, słoneczna góry się wdzięczyły, Ararat spoglądał spod kołderki, jak tu nie iść się z nimi przywitać.
Nie zdecydowaliśmy się iść na szczyt – zresztą Aragat ma 4 szczyty po ok 4000 m.n.p.m, ale iść przywitać się z doliną, pogadać z kamieniami, duchami miejsca.
Już dostaliśmy więcej niż mogliśmy się spodziewać, tyle informacji mówionych z serca.
Komercyjne zachowanie właściciela restauracji (nie chciało mu się zrobić kawy) zaowocowało pięknym spotkaniem i masą informacji.
Ugościli nas już pięknie.
Jednak jeszcze Wszechświat chciał uzupełnić otrzymane informacje.
Przechadzając się pomiędzy kamieniami na których widoczna była zastygła lawa usłyszałam:
Gdy człowiek musi jeść jest jak niemowlak, który musi ssać matkę, matkę ziemię. Jej pożywienie jest mu bezwzględnie konieczne do życia. Musi ją „doić”. Gdy uwalnia się od jedzenia staje się dorosłym, świadomym człowiekiem.
Gdy spacerowaliśmy pomiędzy kamieniami pojawiły się kółka roślin, tak jakby je ktoś posadził. Właśnie specjalnie w kółko???
Niektórzy twierdzą, że są to znaki elfie. Patrząc na ich ilość troszkę domostw tutaj jest. Tym bardziej, że jest i masa kamieni. My czujemy się bardzo przyjaźnie przyjęci.
Dziękuję tej pięknej przestrzeni za cudowną informację cudowny dzień, który jeszcze miał cudowny wieczór z naszymi nowymi znajomymi z instytutu.
Jedzeniowo-sklepowe szalenstwo
Jedzeniowo – sklepowe szaleństwo 26-27 września 2014
No właśnie jedzenie. Nowy kraj, nowe smaki, nowa energia osób przyrządzających i po ziemniaczkach z cebulką czuliśmy się ciężko. Ale już na drugi dzień chodząc po kolorowych sklepach, szukaliśmy bistro aby zjeść sałatkę ormiańską (!). Knajpek praktycznie nie spotykaliśmy. Więc kupiliśmy lawasz – bardzo cieniutki chleb ormiański i pastę z bakłażana. Delektowaliśmy się tym, taki przecieniutki chlebek – papierek z pastą i liśćmi świeżej zieleniny.
Jechaliśmy najpierw na Wanadzor, jednak góra Aragats machała do nas i zapraszała, zdecydowaliśmy zmienić plany i pojechać w kierunku jedynego dojazdu do niej od strony Erewania.
Po drodze w miejscowości ok 50 km od Erewania trafiliśmy na niesamowitą dwu piętrową piekarnio-cukiernię, nowoczesną, ale stylizowaną na stare technologie. Piec podobny do tego z Gruzji, tylko bardziej nowoczesny – gazowy, wypiekane było w nim puchate shoti. Panie na naszych oczach robiły lawasz, wygniatając swieże ciasto. Wszystko można było od razu kupić. Szaleństwo pierożków, tortów, ciastek, chlebków i kanapek. Po drugiej strony ulicy namierzyliśmy bistro. To może będą w końcu te słynne sałatki ormiańskie? No właśnie ……. cena nowoczesności. Restauracje są tutaj dla bogatych, a co je osoba bogata???
Co jest symbolem jedzeniowego luksusu?
Wiadome mięso!
Sałatki poszły gdzieś w odstawkę, jednak Pani zrobiła nam sałatkę i frytki (robią je sami, a ziemniaki mają dobre) . Zamówiliśmy po jednej porcji, a dostaliśmy chyba po trzy, do tego kawy, i wino – wreszcie dobre i na lampki – no takie 250 ml i zupę z pszenicy na kefirze…. znowu zaskoczenie, zapłaciliśmy ok. 20 zł. Może oni nas tak goszczą? – zaczęliśmy się zastanawiać…… Gdyż tyle słyszeliśmy o bardzo drogiej Armenii.
Jednak żołądkowi, wcale się to nie podobało.
Znaleźliśmy piękny nocleg w widokiem na Erewań na wysokości ok. 2000 m.n.p.m – spało się magicznie. Tym bardziej, że do snu kołysał nas również Ararat, który rankiem pokazał się w pełnej krasie.
Rano obudziłam się pełna duchowej energii, choć ciało było jeszcze ciężkie od wczorajszego obżarstwa i ………. chyba pierwszy raz w czasie podróży, stanowczo i świadomie postanowiłam zrezygnować ze smakowania kuchni kolejnego kraju, tym bardziej, że w nocy dostałam przekaz, że o otaczającym mnie świecie otrzymam również informację przez uważne oddychanie – w sposób lżejszy i bardziej eteryczny.
No właśnie, pojawiła się w życiu nowa wartość, niejedzenie lub lekkie jedzenie, a do teraz jeszcze sabotował go stary program smakowania, próbowania świata, wyrobienia sobie zdania na temat jego kuchni.
Popatrzyłam na rozległą panoramę wokół i chyba pierwszy raz, tak bardzo stanowczo stwierdziłam – „proszę o poprowadzenie mnie drogą do odżywiania czystą praną i do miejsc wysoko wibracyjnych”.
No właśnie stary model podróżowania, odchodzi gdzieś w przeszłość – rodzi się nowy.
Zobaczymy jak będzie się kształtował. Gdzie zaprowadzi. Dziękujemy całej przestrzeni za to, że mogliśmy tego doświadczyć aby stwierdzić, ja nie chcę się tak czuć (i żałować po co to w ogóle to jadłem?).
Co do jedzenia to jemy niewiele, są dni, że wieczorem dopiero coś skubiemy, gdy było ciepło jedliśmy więcej owoców. Są niestety dni, ze ciekawość kuchni powoduje obżarstwo. Od Bartka całkowicie odeszły pory posiłków, nawet to, że trzeba się napić (gdy nie ma upałów i gdy nie je się słonych rzeczy), potrzeba odchodzi gdzieś w przeszłość.
Przywiązanie do jedzenie już też się rozluźnia, od paru tygodni nie mamy ciśnienia, nawet umysłowego, że musimy coś zjeść. Jest czas, przestrzeń – jemy, nie ma – nie jemy . Nie czujemy głodu ( i normalnie funkcjonujemy).
Może to jest troszkę mało płynnie napisane, trochę szarpane, ale tak jest z nami i naszym jedzeniem.
DOKŁADNIE – jak stwierdził teraz Bartek