armenia yeghegnadzor dożynki
now browsing by tag
Gościnność czy chęć pokazania dożynkowe refleksje
Gościnność czy chęć pokazania, dożynkowe refleksje 5 października 2014
I zamiast na święto wina trafiliśmy na dożynki. Takie prawdziwe, bez turystów i blichtru na zewnątrz. Takie prawdziwe ormiańskie. Pokazujące ich takich – jakimi są .
Gdy przyjechaliśmy do Yeghegnadzor okazało się, że jest ok 30 stoisk z regionalnym jedzeniem i napitkami. Stragany były pięknie przyozdobione. Jedni już na początku zaczęli częstować, inni tylko stali sztywni i czekali.
Nie wiedzieliśmy czy to jakiś konkurs czy degustacja.
Jednak w pewnym momencie przejechała na sygnale kolumna aut i wyszła z nich grupa mężczyzn (ok 10-15) , łącznie z najważniejszymi w mieście i regionie.
Zaczęli chodzić od stolika do stolika, częstować się, pić i jeść. Rozmawiać z ludźmi. Po poczęstunku do stołu opuszczonego przez notabli doskakiwali zwykli ludzie i zaczynali się częstować lub po prostu brać całymi garściami jedzenie.
Gospodarze niektórych stołów częstowali ludzi, a z innych chowali zaraz wszystko łącznie z owocami, orzechami, których tutaj dostatek. Pokazywali niestety że z motłochem nie będą się dzielić i integrować.
Wot ludzkie charaktery.
Jedni wydzielając ludziom mięso, sery ,ciasta, miody, biesiadowali razem z nimi ciesząc się ze wspólnego spotkania, ale większość niestety pokazała się i szybko zwinęła nie dzieląc z nikim.
Śmieszne było to, że głównie te najładniejsze stoiska na których było najwięcej jedzenia, nie miały ochoty dzielić się – chciały się tylko pokazać (bo ile zjedli Ci notable?)
Te skromniejsze z radością dzieliły się z innymi.
Zabawne było obserwować, że gdy od stolika odchodzili notable niektórzy ich właściciele doskakiwali do jedzenia, sprzątając wszystko.
Ile w życiu robimy na pokaz???
A czy daje nam to szczęście.
Nawet patrząc tutaj na twarze właścicieli szybko sprzątanych stolików, raczej NIE.
Byli spięci i naburmuszeni.
Taki świat, a jaka cena??? Życia na pokaz????
Patrzyliśmy na notabli, którzy przy każdym stoliku musieli wychylić co najmniej jeden kieliszek i coś przekąsić.
Trzeba mieć głowę!!!!
Nie od parady!!!!
Nas poza aspektem psychologicznym bardzo ucieszyła możliwość pooglądania narodowych potraw w pięknym wydaniu. Zobaczenia ogromnych owoców i warzyw wyhodowanych w tutejszym regionie. Mogliśmy też popróbować potraw niemięsnych i porównać smaki, tych samych potraw u różnych kucharzy.
Dziękujemy za to święto.
Fenomen tkwi również w tym, że niedawno odpuściliśmy chęć znajomości narodowych kuchni i ………… wszechświat zesłał nam taką cudowną imprezę.
A co do samego jedzenia, to słynnych ormiańskich sałatek było mało.
Trochę kiszonych papryk, cebul i jakieś roślinki
Trochę ciast, głównie było to ucierane ciasto nadziane twarogiem, trochę ciast z orzechami, chałwa.
Poza tym awieluk (koński szczaw – o tym kiedyś cały post) smażona z cebulką (przepyszna),
dolna (nadziewane liście winogron – mięsem również)
Najważniejszym daniem był baran upieczony, którego kawałki wszyscy jedli owinięte narodowym chlebem lawaszem i ów baran przez większość właścicieli stolików był najszybciej chowany. Nawet przy tych stolikach gdzie częstowali z chęcią i radością, gdy skończył się baranek mówili, że nie ma nas czym ugościć.
Poza tym miód, sery, owoce. Zresztą popatrzcie sami.
Jedzenie ma to do siebie, że jest bardzo wdzięczne do fotografowania.
Świetne suszone owoce, morele, śliwki i pomidory.
Smak taki, że można mieć wrażenie, że ktoś dodał wzmacniacza smaku i specjalnie je posłodził. Oczywiście nie zawierają żadnych dodatków. Mamy ze sobą suszone pomidory włoskie ekologiczne, gdy dla porównania wzięliśmy je do ust, mieliśmy. wrażenie je jemy sam kwasek cytrynowy. Te tutaj jeszcze naturalne, zrobione dla siebie, nie muszą przetrwać wielu lat, tamte europejskie pozostawimy bez komentarza. Choć w sumie warto się zastanowić co jemy, nawet jeżeli to jest ekologiczne???
Tym razem byliśmy czujni i pomimo chęci ugoszczenia nas alkoholem woleliśmy zachować światło i wspierać nim innych.
Poznaliśmy też tam rodzinkę ormiańską która potem zaprosiła nas na kawę. Widać różnicę wykształcenia w rodzinach nawet wśród rodzeństwa. Siostra ok 15 latka dobrze mówiąca po angielsku, rosyjsku, grająca na pianinie, robiące piękne origami,
a jej brat jak śmiała się ich mama nie mówi poprawnie po ormiańsku – bo taki obibok.
Teraz jak to piszę, przyszło mi do głowy, że nasza młoda znajoma na pewno z chęcią popisałaby sobie po angielsku z jakąś pokrewną duszą (dziewczynka w zielonym sweterku).
Jak znacie kogoś takiego ja ona (artystyczna dusza) , za jakiś czas wstawię tu jej adres e-mail (bo na razie mam tylko telefon) – to dajcie tej osobie ( 13-15- latce.)
Czasami gdy wiele jeździ się po świecie, wydaje się, że jest on mały i praktycznie można mieć przyjaciół błyskawicznie na całym świecie.
Jednak gdy nie ma się takiego obycia, każdy kontakt z obcokrajowcem jest cenny i wnosi inny świat, inne spojrzenie.
Zresztą spacerując po tym miasteczku, którego rzadko odwiedzają turyści, widać było zaciekawienie młodzieży. Która przechodząc bardzo często mówiła Hello.
Co innego internet, telewizja, a co innego bezpośredni kontakt.
Dziękujemy temu miasteczku za cudowne przyjecie, ugoszczenie, pokazanie śmiesznego życia na pokaz i pięknej gościny zarazem.
Pozdrawiamy go bardzo