Habsugul

now browsing by tag

 
 

Zakręceni w kółko Mongolia – Rosja – Mongolia

Mongolia Rosja, Mongolia zakręceni w kołko 15-24 sierpnia 2015

 

 

 

 

System kazał nam opuścić Mongolię – minęło 30 dni bezwizowego pobytu i musieliśmy choćby na jeden dzień wyjechać do Rosji.

Granica w Altanbułag pokazała wyraźnie, że Mongolia nie chce nas wypuścić. Weekend, wielu Mongołów w drodze na wakacje – nad Bajkał, do tego ich znany chaos, upał.

Pożegnanie Mongolii, jak i te dodatkowe czynniki spowodowały, że poszły nam emocje.

Na kłótnie było dużo czasu, bo w sumie granica zajęła nam 9 godzin czekania.

Zaraz za granicą, jak typowe dzieci miasta, w dużych hipermarketach zrobiliśmy zakupy owoców i warzyw (głównie z Chin), jakie było nasze zdziwienie, że nie mają smaku….. (niedojedzone jabłko poleciało w krzaki – i to po takim okresie niedoboru owoców!)

Nasze zakupy po ograniczonym asortymencie towarów w Mongolii osiągnęły niebotycznie wysoką dla nas kwotę 100 zł! (choć to miało miejsce przy 2 razy wyższych tutaj cenach owoców i warzyw niż w Polsce).

Zauważyliśmy, że nie tylko mniej jemy (w Mongolii rachunki były symboliczne – pomimo wysokich cen), ale i potrzebujemy mniej żywności wokół siebie. Mamy coraz większe zaufanie do wszechświata, że nawet na pustynia nakarmi nas pysznymi tamtejszymi nowalijkami, nie wspominając oczywiście już o czystym i mocnym świetle.

 

Ufam, że wszechświat mnie nakarmi

 

Zatankowaliśmy paliwo prawie 2 razy tańsze niż w Mongolii (po ostatnich spadkach rubla 2 zł za litr) i pojechaliśmy w kierunku Bajkału.

 

 

 

Już od początku Landrynka nie chciała jechać – rosyjskie paliwo – stwierdziliśmy i pojechaliśmy dalej. A przecież to był znak, aby nie jechać dalej – tylko poczekać i następnego dnia z powrotem przekroczyć granicę do Mongolii.

Bajkał był z umysłu.

W tym momencie czułam, że mamy jechać do Iwołnickiego Datzanu obok Ułan Ude.

Tak też zrobiliśmy odwiedzając lamę Chambo Lama Itigełow (o tym oddzielny post), a potem do Ułan Ude, gdzie spotkani na granicy Anglicy poinformowali nas, że unosząca się mgiełka to dym płonącej tajgi wokół Bajkału.

 

 

I znowu zlekceważyliśmy znak…., bo przecież jedziemy nad Bajkał! I jednak pojechaliśmy dalej 30 km za Ułan-Ude w kierunku jeziora, gdzie wszechświat pokazał dobitnie – nie jedzcie dalej!

Swąd spalenizny był tak duży, że nie dało się otworzyć okien.

– Jedziemy z powrotem do świętego lamy, może tam odpoczniemy – stwierdziliśmy i tak też zrobiliśmy .

Czy odpoczęliśmy ………….

Można rzec, że się poczyściliśmy… .

Posiedzieliśmy w otoczeniu klasztoru 3 dni (opis przy poście o Lamie), popatrzyliśmy na przestrzeń (dymy znad Bajkału zasłaniały przestrzeń gór również koło datzanu), stwierdziliśmy że jest mniej mgliście, internet też potwierdził, że ugasili część pożarów.

Kolejna próba „zdobycia” Bajkału, tym razem od strony Babuszkina ( czyli drogą na Irkuck).

Udało się! Tylko niestety na parę godzin (zdjęcia opis w specjalnym wpisie). Bajkał pokazał nam się jak mógł, jednak po 4 godzinach przyszła fala dymu, w której nie sposób było oddychać. Uciekliśmy jadąc drogą kilkanaście kilometrów na górkę – wyżej – bo dymek widziany w postaci mgiełki w światłach reflektorów ścielił się nad lustrem wody, a rano pojechaliśmy dalej wzdłuż Bajkału w kierunku Irkucka ……

I ………………..

Nie ujechaliśmy ani 50 km gdy wiatr przyniósł potężne dymy.

-Przecież to nie miejsce na odpoczynek, co my tu robimy – stwierdziliśmy.

 

I wreszcie zapadła decyzja – Mongolia ponownie….

Jakbyśmy pierwszego dnia nie mogli tego zrobić od razu.

System kazał nam wyjechać na jeden dzień co najmniej, a nie jechać nad Bajkał – to już była nasza nadinterpretacja.

Ostatnia noc w Rosji była niesamowitym przeżyciem.

Stanęliśmy na wzgórku nad rzeczką, ze 150 km od mongolskiej granicy, gdy nagle kawałek nad nami stanął samochód, wysiadł otyły Pan ze sztucerem i zaczął mierzyć gdzieś w przestrzeń.

– Na kogo on poluje – zagadnęłam Bartka.

– Suslika – odpowiedział .

Zaczęliśmy posyłać światło susliczkowi ….

Pierwszy strzał nie trafiony…

Jednak suslik tak, jak troszkę my z Bajkałem nie wziął lekcji do siebie i nie schował się do norki, tylko dalej stał – nie wiem czy z przerażenia czy z ciekawości.

I drugi strzał zakończył jego życie.

Widzieliśmy jak wił się w mękach i padł. Myśliwy poszedł po niego.

Kiedyś mój kuzyn myśliwy powiedział mi, że jestem za wrażliwa aby patrzeć na zabijanie.

I tak i nie.

Nie zgadzam się z nim, dlatego między innymi nie jem mięsa i idę w kierunku odżywiania światłem.

Okolice Bajkału, Buriacja mają w sobie teraz bardzo dużo napięcia, dotyczy to też ludzi.

I tak w nocy z 21/22 sierpnia tylko po 3 godzinach stania na przejściu, wjechaliśmy do Mongolii i podążyliśmy wzdłuż północnej granicy w kierunku najbardziej turystycznego miejsca Mongolii – jeziora Habsugul.

 

 

 

 

 

Jeszcze bardziej zaludnioną Mongolią, śmierdzącą gównami , gdzie wszystko tonęło w gównach, potężnym wypasem zwierząt , z większym zaludnieniem i głównie drewnianą, szarą, szopkowatą w swojej formie zabudową. Bogatszą, a biedniejszą. Bo przecież wybudowanie coraz większego domu pochłania coraz więcej energii, potem umeblowanie go i ….. brak, brak ….. bo chcę to, to, to

 

Uwalniam się od poczucia braku

 

Żyję w obfitości już teraz

 

 

 

 

Z miasteczkami o specyficznej energii. Mongolia Mongołów, a nie Mongolia przestrzeni. Taka kolejna odsłona, niezbyt korzystna dla tego kraju.

Jadąc dziękowaliśmy wszechświatowi, że posłał nas na początku drogą południową i pokazał magię nieskończonej ilości przyrody stepu, pokazał Gobi….

Po jednych z hipermarketów w jednym z z większych miast na naszej trasie w upalny dzień, przy koszu na śmieci, chowając się od upału był malutki piesek (może go ktoś podrzucił, a może to mieszka). Mongołowie przechodzili obojętnie, wiele razy zauważyliśmy, że zwierzęta hodowlane również traktują bardzo przedmiotowo – może i siebie….???

Na ile przedmiotowo traktujemy siebie, zwierzęta, przyrodę …..???

Najpierw zaniosłam mu miseczkę wody wypił jak szalony, potem drugą, z butelki po wodzie zrobiliśmy kolejną miseczkę na chrupki. Mongołowie patrzyli na nas co robimy, przyglądali się trochę z ciekawością, a trochę z uśmieszkiem.

 

 

My robiliśmy swoje.

 

Robię swoje nawet jeżeli inni to wyśmiewają

 

 

Zadowolonego małego zostawiliśmy z wiarą w ludzi, w to, że znajdzie dobry domek. Zostawiliśmy również miseczki, aby do czasu znalezienia domku ludzie mieli mu do czego nalać wody czy dać jeść.

 

I tak troszkę zmęczeni asfaltową drogą o specyficznej energii dotarliśmy nad jezioro Habsugul .