Peloponez
now browsing by tag
Swoboda życia na lazurowych plażach
Swoboda bycia – na pięknych plażach obok Pilos 13-17 marca 2015
Patrząc na starszych Greków nie wiedziałam co jest, z jednej strony sympatyczni, ale gdy popatrzyło się głębiej – nie chciałam wchodzić w relacje z nimi.
Ich twarze głęboko pomarszczone, zastygłe w ciężkiej powadze, ciała przygarbione, przybite ciężarem życia. Często ledwo chodzący z laską, jakby po wypadku, sztywni w ciele.
Gdy zbierali zioła przy drodze, byłam ciekawa co, jednak nie wyszłam i nie popatrzyłam. Dlaczego?
Co mnie w nich drażni?
Bo przecież otaczający świat to nasze lustro, my się w nim przeglądamy.
Po wyjeździe ze śmierdzącej Kalamaty, znaleźliśmy nocleg przy wodospadach Polylimnio w drodze na Pylos.
Obecnie nie ma możliwości ich zobaczenia, z uwagi na wysoki poziom wody.
Zresztą miejsce w ogóle nie tylko nie chciało nam się pokazać, ale również nas gościć, uszanowaliśmy to i pojechaliśmy do Pylos.
Gdzie zauroczył nas kolor wody, którą jak kiedyś na Malediwach nie mogliśmy się nasycić.
Wtapiając w turkusową przestrzeń wody (na Malediwach idzie bardziej w niebieski ).
Na nocleg, a jak się później okazało na 2 dni przygarnęła nas Laguna Galova, gdzie 10 metrów od morza poddaliśmy się medytacji. Zatrzymując się nie tylko fizycznie, ale również gnanie naszego umysłu.
Na okolicznych łąkach cieszyliśmy się wiosną, słuchając ptaków i żab, które przygrywały nam melodię życia, gdzie cała przyroda budzi się do życia, obsypując milionami kwiatów. Spotkanie wody i ziemi, człowieka i Boga.
Taka namiastka raju, gdzie nie ma nic, a jest wszystko jednocześnie, gdzie niczego być nie musi, a wszystko jest możliwe.
Spokój…………
Bardzo dziękowaliśmy temu miejscu za cudowną gościnę, za ten czas.
Wyjeżdżając odwiedziliśmy okoliczną wioseczkę na wzgórzu, gdzie pierwszy raz zawitaliśmy do kafejnionu, czyli inaczej mówiąc tradycyjnej knajpki dla mężczyzn, w której przesiadują – pijąc rzekomo kawę (ale bądźmy realistami – alkohol) , grając w karty i inne gry.
Miła Pani przy barze z radością obsługiwała pogubionych turystów, chcąc nas ugościć najlepiej jak mogła.
Tutaj standardem w knajpkach dla miejscowych jest to, że do kawy dostaje się ciasteczko, a do alkoholu zagryzkę.
I tak samo tutaj……..
Niestety zagryzka do wina zawierała mięso.
Wtapiałam się w to miejsce, chcąc poczuć co mnie tutaj tak denerwuje w kontaktach z miejscowymi. Miejsce opowiadało swoje historie, a że nie było dawno odnawiane, informacji było sporo. Łącznie z niechęcią do turystów, z czasów gdy ubodzy zachodni turyści chcieli tu się czuć jak bogacze, traktując z poniżeniem Greków. Podobne energie jak w Maroku.
Dziwne, a może prawdziwe.
Dziękując zaproszeniu kafejnionu (a na marginesie za 2 kawy z ciasteczkiem i 2 szklanki w wina z zakąską zapłaciliśmy 4 euro – w Grecji to bardzo niska cena – w turystycznych knajpkach jest 2-3 razy drożej). Zaczęłam się śmiać, że chyba polubię je i zacznę odwiedzać.
Dwa dni medytacji na morskim dzikim wybrzeżu dało rezultaty, duchy miejsca zaczęły być nam łaskawe (Grecja zaczęła nam się pokazywać łaskawiej – uśmiechnięci, milsi ludzie, życzliwsi kierowcy, podpowiedzi od przechodniów – takich aniołów, miejsca jakie lubimy na naszej drodze)
Może ich trzeba dłużej oswajać?
Odwiedziliśmy Dunes Navarino plaża Romanos, gdzie żółwie składają jaja. Niestety nie teraz, więc można było tylko nasycić się ich pięknem zatoczek i klifów, bez zobaczenia ich czasowych lokatorów.
Jadąc do słynnej w kształcie koła plaży Woidokilia, pomyliliśmy drogę i wjechaliśmy na górę, na okoliczny szczyt z kościółkiem, z może półwysep – z trzech stron otoczony wodą. Z jednej strony widok na plażę Romanos z diunami, z drugiej plaże Woidokilia, a z trzeciej na otwarte morze Śródziemne z jego bezmiarem.
Kościółek postawiony na miejscu dawnego kultu zapraszał do medytacji.
Wcześniej piliśmy wino, więc teraz obserwowaliśmy siebie, nasze samopoczucie.
Nie czuję swobody w ciele po tym winie – powiedział Bartek .
Tak – ucieszyłam się.
„Swoboda” to słowo klucz.
Jej brak, napięcie – to coś, co strasznie drażni mnie u Greków!
Tak, dziękuję temu miejscu za pokazanie kolejnych przestrzeni mnie samej.
Napięcie w kontaktach z innymi, bo trzeba być grzecznym wobec nich, trzeba tak, a tak….
A nie można tak po prostu, swobodnie, radośnie, bez tego jak być powinno? Może czasem niegrzecznie?
Pozwalam sobie na swobodę w życiu, w ciele, w kontaktach z innymi, pozwalam sobie nie kontrolować każdego swojego kroku.
No właśnie brak swobody to kontrola, ocena zachowań, a potem to wszystko przekłada się na napięcie.
Mówimy wyluzuj.
Luz to już coś, jednak swoboda moim zdaniem, ma dużo szersze znaczenie, to :
wolność bycia, wolność bycia sobą
Swoboda kojarzy się często z beztroską, która jest źle postrzegana w naszym społeczeństwie.
My jednak
Pozwalamy sobie być beztroscy wierząc, że wszechświat o nas dba, każdego dnia.
Zatapiając się zasnęliśmy, by rano przy świergocie ptaków, napisać ten tekst, ciesząc się nowymi spostrzeżeniami i doświadczeniami.
Dziękujemy za ten piękny czas w tym rejonie, teraz pojedziemy już na północ. A nie znalazłszy ciepłego hotelu z ciepłą wodą (bo solary słoneczne – miały mało słońca), z radością umyliśmy się w letniej wodzie z dachu landrynki, ciesząc się z tego, że nie musimy dzielić swojej energii pieniężnej z ludźmi, którzy chcą nas oszukać.
Pozwalam sobie otaczać się ludźmi szczerymi.
Przez góry Peloponezu
Przez góry Peloponezu 10-11 marca 2015r.
Już jadąc wzdłuż kontynentalnej Grecji zauważyliśmy wysokie góry na drugim brzegu. Szybkie zczytanie mapy określiło to miejsce jako wyspę Peloponez (na wyspę wjechaliśmy mostem do Patry za 13 euro) z niezłymi naprawdę górkami.
No bo zapewne nie wszyscy wiedzą , że Grecja to bardzo górzysty kraj. A że Peloponez jest tak bardzo górzysty, to nie mieliśmy bladego pojęcia. No bo jeżeli góry wyrastają niemal z samego morza, pną się ostro do góry i osiągają ponad dwa tysiące metrów na krótkim odcinku lądu, to znaczy że są to całkiem niezłe góry! I właśnie takie są, wjeżdża się w nie wąskimi dolinami porośniętymi początkowo sadami mandarynkowymi i pomarańczowymi, potem zamieniające się w gaje oliwne, by zmutować do upraw winorośli. Dalej to lasy dębowe i w niewielkiej części iglaste. Wyspa przywitała nas niezwykłym widokiem ośnieżonych gór, niezwykłym – bo nasze wyobrażenie o Grecji jest raczej ciepłe. I będąc teraz na wysokości południowej Turcji, mieliśmy nadzieję na 20-to stopniową aurę.
Niestety niż obejmujący całą Europę, przyniósł tu także zimno, deszcz, a w górach śnieg. Brak ciepełka wynagradza jednak egzotyczny widok kolorowych drzew pełnych owoców cytrusowych, ciągnących się wzdłuż wybrzeża, oraz wyraźnie świeższy smak pomarańczy sprzedawanych w sklepikach. Niestety jak na razie oczekiwanych bazarów brak.
I tak z odwagą jadąc w głąb wyspy, zanurzyliśmy się w masywie gór, zbliżając się do granicy śniegu. Miejsce przywitało nas swoim spokojem, krzykiem drapieżnika w oddali i rześkim powietrzem. Nareszcie chwila medytacji i kontemplacji otaczającej przestrzeni spokojnej przyrody, z dala od dróg i miast europejskich. Wytchnienie przerywane tylko świadomością przebywania w okolicy jakiegoś stadka kóz. Taki zakątek w którym jest jeszcze specyficzny głęboki spokój miejsca.
Świeci słońce i równocześnie zaczyna padać deszcz, otaczające polany dziesiątkami kwiatów zwiastują wiosnę, a w oddali biel górskich szczytów. Z zadumy wyrywa nas przejeżdżający pick-up. Grecy odmachują rękami chętnie, ale już bez gruzińsko-armiańsko-tureckich uśmiechów na twarzy. Tacy są – próbujemy to zrozumieć i zaakceptować, podobnie jak obrażone miny sprzedawców z lokerskich miasteczek, oraz zbytnio sztucznie napierających z tych turystycznych. Jedziemy dalej , drogi fenomenalnie kręte, ubrane w serpentyny o ostrym skłonie zmuszają nas do jazdy na reduktorze, w ogóle nie zabezpieczone, obsuwające się, wąskie szczególnie między domami małych wioseczek – klimatyczne!. Jakieś drogowskazy zaprowadzają nas na szutrówkę idącą przez prawdziwy złożony z dużych drzew iglastych las. Powoli zanurzamy się we mgły i lekką aurę zimy, kolorytu dopełniają mchy obrastające korzenie i kamienie.
Czy my na pewno jesteśmy w Grecji południowej, na praktycznie wyspie? Po kilkunastu kilometrach czar pryska, pojawia się odpowiedź – wraz z wjazdem na ogromne ciągnące się po całej dolinie i zboczach sąsiednich gór pole z winnicą. Po magii lasu, odczuwamy ten widok jak szarpnięcie energetyczne. Nasza landrynka przenosi nas teraz szybko w dół, poprzez wszystkie klimaty, od zimowego spoczynku, poprzez wczesną udekorowaną kwietnymi łąkami wiosnę, aż do ciepła wybrzeża i owocowego szaleństwa kolorów pomarańczy, mandarynek, grapefruitów i cytryn na tle zielonych liści.
Czyli uginających się drzew owocowych, kojarzonych w naszym klimacie raczej z jesienią. Turkusowy kolor greckiego morza koi nasze nerwy, napinające się pod wpływem przymorskiego naporu cywilizacji. Trafiamy tu do jednego z większych sklepów z owocami. Nareszcie powiew regionalnych wyrobów, poza świeżymi owocami sporo zieleniny, sery z gór, miejscowe wino i oliwki w kilku odmianach (i takie suche w ziołach). Na nocleg przygarnia nas półka nad doliną, jeszcze na skraju gaju oliwnego i sadu owocowego, skąd roztacza się widok na okoliczne szczyty i morze w dole za wioską. Wpierw gwiazdy nas pozdrawiają, a potem usypia pohukiwanie dwóch sów i deszczyk.
A ranek pozwolił nam sycić się kolorami wiosny połączonej ze zwisającymi owocami cytrusowymi. Kwiaty łąkowe robiły wręcz kolorowe dywany, a owoce jak obrazy wisiały w oddali. Obrazu dopełnia intensywny świergot ptaków.
Niesamowite jest to, że praktycznie 15 km dzieli śnieg od eksplozji ciepła i drzew cytrusowych. Dziękujemy za tę odsłonę wiosny, kolejną już w czasie naszej podróży,