Serafin z Sarowa
now browsing by tag
Z wizytą u świętego Serafina
Z wizytą u Serafina Sarowskiego 12-16 czerwca 2015
Droga, droga przez wsie i miasteczka prowadziła nas coraz bliżej naszego ulubionego prawosławnego świętego Serafina z Sarowa. Chcieliśmy dojechać w rejon Sarowa, aby rano wejść do monastyru.
Po drodze ugościł nas bar ze wspaniałymi sałatkami – tarta marchewka, czosnek, majonez , czy gotowane buraki, czosnek, majonez ( w Rosji są postne majonezy – czyli wegańskie)
Ok. 150 km od Sarowa stanęliśmy po prostu we wsi i próbowaliśmy się przespać, jednak kolejny raz okazało się, że musimy poważnie potraktować komary – założyć moskitiery i spryskiwać się preparatami zapachowymi. Bo inaczej zostaniemy zjedzeni, a może oczyszczeni, jak w czasie akupunktury…..
Dlatego wcześnie rano wstaliśmy i ok 8. rano dojechaliśmy do Sarowa. Może nie do samego Sarowa, bo to miasto zamknięte – atomowe, ale Diwjejewa gdzie znajduje się żeński monastyr z grobem i relikwiami Serafina, oraz drogą Matki Boskiej.
Strona monastyru
Monastyr w którym przebywał Serafin znajduje się 15 km dalej w Sarowie, jednak wjazd tam wymaga specjalnych przepustek gdyż jest to miasto atomowe zamknięte, strona monastyru http://www.sarov-monastery.org/
Ludzi bardzo dużo, fakt dziś święto narodowe Rosji, więc dzień wolny. Podjeżdżamy na monasterski parking (opłata – ofiara) i wchodzimy w tłum pielgrzymów. Na terenie monastyru kobiety muszą chodzić w chustkach i spódniczkach. Dodaje to niesamowitego wyglądu temu miejscu.
Podchodzimy do wielkiej cerkwi przed którą znajduje się duża kolejka, tak już wiemy po wizycie u Matrony, to do relikwi Serafina zapewne. Stajemy więc pokornie obserwując siebie. Kolejka posuwa się wolno do przodu, gdy nagle nad samym monastyrem poświata słońca robi piękną tęczę – halo, jak aureola świętego. Cały wszechświat pokazuje nam, że jesteśmy w świętym miejscu.
Stoimy spokojnie, gdy nagle i to w cieniu, kolejka zatrzymuje się na dłużej, robi się zimno. Kolejne testy. Rozbudzenie ciepła umysłem nie wychodzi mi. Postanawiam zrobić to od energii ziemi przepuszczając ją przez niższe czakry w górę, gdy energia dochodzi do żołądka robi mi się tak gorąco, że praktycznie mogłabym się rozebrać. Zimno zostaje gdzieś daleko.
Dziękuję Serafinowi za pierwszą lekcję, a lekcji w czasie tych dni było sporo.
Piątek i sobota to dni tłumów pielgrzymów, niedziela i poniedziałek to spokój kontaktu z tym miejscem, z Serafinem, zero kolejki do grobu.
Dlaczego zostaliśmy tutaj dłużej? Bo nasza skrzynia biegów zaczęła głośniej chodzić i w poniedziałek chcemy odwiedzić mechanika, innymi słowy duchy pokombinowały coś w skrzyni, abyśmy się nie tylko zatrzymali, ale w tym świętym miejscu zostawili ciągnąca się jeszcze za nami energię przeszłości.
Serafin wiele lat modlił się w lasach, mało jadł, nie przyjmował ludzi, niedźwiedzia karmił z ręki i miał niesamowity kontakt z przyrodą – siadały na nim ptaki , podchodziły zwierzęta – jak do Franciszka z Asyżu (ciekawostka dla niektórych – miał ze względu na klimat – skórzaną czapkę rękawice i buty – pomimo to doskonały kontakt z przyrodą) . Prowadził pustelniczy tryb życia, medytował kilka godzin dziennie, a gdy zaczął po 60-tce przyjmować do siebie potrzebujących, to przyjmował 2000 ludzi codziennie – uzdrawiając, nawet wskrzeszając. Dlatego prosiłam go o to abym potrafiła rozpoznać kiedy jeszcze medytować, a kiedy działać. Co nie tylko mi powiedziano, ale przede wszystkim pokazano.
Siedziałam w prawie pustej cerkwi na ławeczce, przy ikonie Serafina, ciesząc się ze spotkania. Gdy nagle podchodzi do mnie kobieta i mówi:
– Chodź, pomóż sprzątać świece w świecznikach tzn. wyciągaj te małe i wykapany wosk.
Uśmiechnęłam się w duchu i zajęłam świeczkami przy ikonie Serafina , weszłam w tak głęboki stan medytacyjny w działaniu, że to co było wcześniej przy medytacji w bezruchu było czymś bardzo płytkim.
Uwalniam się od lęku przed działaniem, buntu przed działaniem.
Pozwalam sobie wchodzić w głębokie stany medytacyjne w działaniu.
Właśnie gdzieś głęboko praca kojarzyła mi się z przymusem, czymś ciężkim, niechcianym, dalekim od medytacji i stanów wysokoenergetycznych.
Pozwalam sobie być w stanach wysokoenergetycznych w działaniu.
Bartek dostał również fizyczną lekcję.
Przy ustawieniach i energetycznych wglądach Bartosza okazało się, że skrzypienie skrzyni biegów to lęki jego przodków przed Syberią, zsyłką, życiem inaczej niż przodkowie. Taki wewnętrzny przymus ściągania w schemat rodzinnego bagna.
I to energetyczne gluty ściągały nas w tył.
Przyszła podpowiedź, że Bartek ma postawić dużą świeczkę w sprawie przepalenia tych energii w cerkwi.
Poszliśmy do cerkwi, Bartek postawił świeczkę przy ikonie Serafina, zaczął medytować najlepiej jak mógł, prosić o uwolnienie od przeszłości i wyzwolenie z negatywnych rodzinnych myślokształtów. Po 15 minutach przyszła Pani i zaczęła gasić wszystkie świece i wyrzucać do koszy pod świecznikami (dzień cerkiewny się kończył) , z świecy upaliło się 5 cm, a ona sama miała 50 cm. ( normalnie w tym monastyrze pozwalali świeczkom dopalać się prawie do końca).
– Ja ją wezmę, przestawię w inne miejsce – w panice powiedział Bartek.
– Przecież zaraz wszystkie zgaszą w kościele – powiedziałam i zaczęłam się śmiać.
– Czemu się śmiejesz – zapytał Bartek
– Ile razu Ci mówiłam, że Ty w takim tempie odpuszczasz – powiedziałam – po kawałeczku.
-Trzeba to zmienić – powiedział stanowczo
Pozwalam sobie na odpuszczenie przeszłości
Pozwalam sobie iść w kierunku moich wyrażonych intencji na 100% , słuchając Boga
I rano w poniedziałek znowu postawił świeczkę przy ikonie Serafina, tym razem paliły się dwie jego świeczki, druga to ta z poprzedniego dnia wieczora, gdyż została zapalona na nowo przez siostry (nie było jej w pojemniku, a mało takich dużych świec).
Może na przepalenie tych energii potrzebne były aż dwie świece …….
Poza tym, gdy Bartek ze świeczką wszedł do cerkwi, dostałam telefon do właściciela Land Rovera z Niższego Novgorodu (ok 150 km od Sarowa) – z numerami telefonów do dobrych mechaników, którzy mogą nam pomóc. (Od paru dni szukaliśmy pomocy, może inaczej – nasi znajomi z Moskwy i nie tylko szukali dla nas mechaników, co mogą nam pomóc. Podsyłali linki do stron, gdzie mogliśmy poznać właściwe osoby itp. Do tej pory była cisza i nagle przestrzeń zaczęła otwierać się w momencie samej decyzji Bartka.
W poniedziałek już mieliśmy jechać do Niżnego Nowgorodu, jednak czułam, że tutejsza przestrzeń chce jeszcze mi coś powiedzieć.
– Co robimy dalej ? – zapytał Bartek rano.
– Nie wiem – odpowiedziałam.
Za parę chwil jedna z sióstr poprosiła nas o pomoc w przeniesieniu torby, a potem zapytała czy nie mamy samochodu, aby ją podwiesić do domu ok. 1 km.
Oczywiście to zrobiliśmy.
– Przyjdźcie jutro rano o 7 do monastyru będę miała dyżur, to położę Wam relikwie na ciało – powiedziała z wdzięczności.
Tak, tak 7 rano.
To odpowiedź na to moje "nie wiem" – powiedziałam do Bartka.
Bartek zaczął się troszkę oburzać, gdyż nie chciał tutaj zostawać kolejnego dnia.
Dzień minął nam jak zwykle sympatycznie na spacerach, kąpielach w jeziorze, medytacjach u Serafina. Wieczorem gdy już chcieliśmy jechać na nocleg nad jezioro zajechaliśmy do miejscowego sklepu po sok, którego mi się zachciało, (jak w takich miejscach jest niesamowita przepaść, między monastyrem, a wsią). Pani na kasie chciała nas oszukać na ok. 20 zł przy rachunku 40 zł. Było to zbyt widoczne, za pierwszym razem oddała część pieniędzy i dopiero interwencja u innej kasjerki spowodowała oddanie całości.
Tym troszkę mnie poirytowała, co spowodowało podniesienie mojego głosu, a potem wpis do książki skarg.
Gdy weszłam oddać książkę z wpisem o dziewczynce, jedna z kupujących, zaczęła mnie opieprzać, że przyjeżdżam w święte miejsce i robię awanturę.
Tak, tak w świętym miejscu Ci mniej święci mogą kraść do woli.
Powinnam ją przeprosić za całą awanturę – powiedziała
Więc ja uklękłam na kolanach przed nią robiąc to, to o co prosiła – odskoczyła jak od diabła i zaczęła się żegnać.
Nie wypadało mi się głośno śmiać, ale takim ludziom nie nie dogodzi.
Przypomniało mi to moją babcię, która codziennie biegała do kościoła, straszyła mnie Bogiem, gdy nie zachowywałam się tak jak ona chciała.
Bo ona to Bóg, a sama swoim zachowaniem daleka była od ideału. Nawet kiedyś na jej zachowanie zwrócił jej uwagę ksiądz, gdy poszła do niego na skargę na mnie. Gdyż całe jej życie było skierowane w siostry siostry mojej mamy i jej córki. W jej mniemaniu moja mama, ojciec i ja byliśmy tylko po to, aby im pomagać. Gdy za mało dawaliśmy – wg niej – była awantura i straszenie Bogiem.
Ostatnio na ustawieniach Helingerowskich powychodziło, że moja babcia była macochą mojej mamy, i że nie mam nic wspólnego z jej rodem. Tłumaczy to zachowanie babki, która właśnie jak macocha zachowywała się względem mojej mamy i mnie. Z klapkami na oczach dając swojej jedynej córce i wnuczce wszystko.
Szczerze mówiąc, gdy to na ustawieniach wyszło, poczułam straszną ulgę, że nie muszę być częścią rodu do którego nie należę.. Tak jakbym wreście mogła być tak naprawdę sobą.
Bo gdy staramy się zintegrować z czymś obcym jest to dla nas nie tylko trudne, ale wręcz nie wykonalne. Jaka naprawdę była historia pochodzenia mojej mamy nie wiem, na razie się nie objawiła, jednak otwierając jej wielką tajemnicę, mam nadzieję, że z czasem prawda ukaże się w pełnej krasie.
A jak pisałam wcześniej, uwolnienie tej tajemnicy dało mi dużo większe zrozumienie dla mojej "babci nie babci", a równocześnie spowodowało uwolnienie od żalów.
Oczywiście pół sklepu było przeciwko nam, jak zazwyczaj większość rodziny mojej babki, gdzieś pojawił się lęk, że mogą nam coś zrobić nad rzeką w nocy. Oczywiście możemy włączyć ochrony, jednak stwierdziliśmy, że lepiej przetransformować te energie w przyjaźniejszym miejscu. Poszliśmy jeszcze pożegnać się z Serafinem, monastyrem udało nam się kupić jeszcze naszą ulubioną sałatkę buraczkową na drogę (już po zamknięciu stołówki) i pojechaliśmy w kierunku Niżnego Nowgorodu
Uwolniony został potężny kawałek mojej przeszłości, dużo starego żalu, gdy jako dziecko miałam babcię, i nie miałam zarazem.
Dziękuję tej Pani, tej sytuacji.
Poza tym w monastyrze zaczęłam zwracać uwagę na noszenie prosto szyi. Spowodowało to, że czułam się na równi z ludźmi, z radością mogłam patrzeć w ich oczy.
Zaczęło mnie również boleć trzecie oko, weszliśmy do apteki i moim oczom pokazał się IRS-19 (zawiera bakterie górnych dróg oddechowych), preparat który pomógł mi wyjść z chronicznego zapalenia gardła i uratował moje migdały 30 lat temu. Czas przenieść się do przeszłości i przy jego pomocy pozdrawiać stare gardłowo-zatokowe demony. Dziękuje po raz kolejny z tym miejscu.
Kolejna lekcja była w na monasterskiej stołówce. Piękna Rosjanka z dziećmi emanowała bardzo agresywną energią rozpychając się na boki.
– Źle mi tu – powiedziałam.
Czy musimy dostosowywać się jak cały świat do małej grupki agresywnych ludzi ? – powiedziałam Bartek
Może czas aby oni dostosowali się do nas???
– Tak, tak – powiedziałam i wyjęłam komputer wtapiając się w pisanie bloga.
Dziękujemy Serafinowi za te piękne lekcje.
Na terenie monastyru znajduje się darmowa jadalnia gdzie w porze obiadu i kolacji można zjeść bardzo proste postne jedzenie jak prosta zupa, kasza, chleb na obiad ,czy sama kasza, chleb na kolację.
Takie karmienie pielgrzyma – nie tylko ubogiego. Gdy było dużo ludzi, również do stołówki były kolejki. Niektórzy się denerwowali, że może dla nich braknąć, że nie wystarczy.
Uwalniam się od poczucia braku w moim życiu.
Mam pod dostatkiem jedzenia zarówno duchowego jak i fizycznego, mam dostatek wszystkiego co potrzeba mi do życia tutaj na ziemi.
Jeden dzień na darmowej stołówce rozdawali zafoliowany pierwszy list Św. Pawła do Koryntian, czyli hymn miłości.
1 Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
2 Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
3 I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
4 Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
5 Nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
6 nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
7 Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
8 Miłość nigdy nie ustaje,
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie.
9 Po części bowiem tylko poznajemy,
po części prorokujemy.
10 Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.
11 Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
12 Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
13 Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.
Pokazując nam, że najlepszym pożywieniem to miłość. A kiedy trzeba będzie fizycznej strawy wszechświat o nas zadba,
Poza tym na terenie monastyru znajduje się duża stołówka również z prostymi daniami postnymi i z ryby, i kilka drobnych, gdzie można zjeść ciasteczko czy napić się kawy, herbaty. Ceny niewysokie kubek kawy czy herbaty 11-16 rubli (około 1 zł) ciasteczko 1 zł.
W dużej stołówce dla nas hitem była surówka z gotowanych buraków, z tartymi orzechami, suszonymi śliwkami i majonezem. Niebo z gębie (mała porcja 3 zł – przy Rosyjskich wyższych cenach niż w Polsce to niewiele).
Koło monastyru i w najbliższej odległości znajdują się święte źródła z których pije się wodę i kąpie w nich. Najbardziej znane jest źródło świętego Serafina 16 km od Monastyru w Cyganowkie.
Wjazd to mało przyjemne komercyjne stragany z jedzeniem, jednak dalej za parkingami pojawia się święte źródło. Jeziorko gdzie można się kąpać, zarówno w samym jeziorku jak i baseniku w domiczku.
Woda ma ok. 7 stopni, ludzie wchodzą obmywając się z grzechów przodków, jak w czasie chrztu. Kobiety muszą w dłuższych bluzkach, mężczyźni mogą w kąpielówkach.
Należy trzy razy zanurzyć się w wodzie wraz z głową.
Nie pierwszy raz obmywam się w ten sposób, jednak każdy raz powoduje u mnie jakieś napięcie, nie wiem dlaczego. Lęku przed chłodem…. A może lekkiego łatwego pozbycia się grzechów przodków. Może nie wierzę, że to tak prosto i łatwo można uczynić. Może, nie wierzę, że tak prosto można wrócić do raju.
Po kąpieli czujemy się jak nowo narodzeni.
Pierwszą noc spędzamy koło źródła, by potem przenieść się w na rzeczkę na plażowy parking naprzeciw monastyru. Gdzie możemy wtapiać się w przyrodę, a równocześnie patrzyć na monastyr.
Prawosławna wiara, w swojej obecnej formie bardziej pierwotna niż katolicyzm, po czasach komunizmu gdy była zakazana, a cerkwie zamknięte, przerobione na magazyny, baseny itp. od kilkunastu lat przeżywa prawdziwy renesans. Wiara jest nie tylko żywa, miło patrzeć jak ludzie się nią cieszą. Pielgrzymując nieraz i wiele ponad 1000 km, aby spędzić troszkę czasu w świętym miejscu.
Największe oblężenie jest w weekendy. Spotkaliśmy ludzi i z Urala i z okolic Soczi (ok 1000 km) Przyjechali na 2 dni na pielgrzymkę, turystów na szczęście nie widać, więc energia bardzo rozmodlona.
Setki świec rozświetlają cerkiew, zapach unosi się w przestrzeni, ludzie całują ikony, proszą, ale również wielbią. Święci na ikonach często palce rąk mają złożone w mudry.
Oczywiście pojawiają się ortodoksi, którzy zaraz chcieliby chrzcić na swoją wiarę. Moja wiara lepsza, ale to margines.
I tak nasyceni tym miejscem opuściliśmy je kierując się w kierunku Niższego Nowgorodu, aby znaleźć mechanika, który uzdrowi naszą landrynkę.
Serafin również będzie dalej podróżował z nami, i w naszym sercu i w postaci ikon. Jest z nami zresztą od Borjomi http://brygidaibartek.pl/gruzinskie-powitanie/
Dziękujemy jeszcze raz temu cudownemu miejscu za gościnę, lekcje, czas zatrzymania w podróży.
Gruzińskie powitanie
Powitanie z Gruzją 3-6 grudnia 2014
Noc na gruzińskiej ziemi pokazała mi napięcie jakie było w Armenii, a które było kompatybilne ze mną. Historia nie jest dla Armeńców łaskawa, jak nie pogrom Ormian dokonany przez Turków, to trzęsienie ziemi, jak nie trzęsienie to wojna z Azerami. Ludzie nie wiedzą czy będą żyć za godzinę i co będzie. We mnie również z czasów dzieciństwa zostało widocznie wiele napięć i teraz puściły, poczułam się jakbym coś potężnego odpuściła, że nie muszę bać się jutra, czy nawet dnia dzisiejszego.
Dziękuję Armenii, że pokazała tę energię, a Gruzji, że dała miejsce do jej odpuszczania.
I aby nabrać świeżości do nowego kraju pojechaliśmy wykąpać się fizycznie i energetycznie w ciepłych wannach Aspindzy, zmywając z siebie wszystkie oczekiwania, porównania między Gruzją, a Armenią.
Pokochaliśmy Armenię, z Gruzją średnio się zaprzyjaźniliśmy wtedy, ale teraz jesteśmy innymi ludźmi i w inne regiony chcemy jechać. Przecież Armenia też cała nas nie zauroczyła, nawet nie zaprosiła tylko ok. 30%.
Zobaczymy jak teraz w Gruzji.
Na wannach Pani nas poznała i wycałowała.
Wygrzani, czyści udaliśmy się dalej w głąb Gruzji w kierunku morza – to główny nasz cel – mandarynki prosto z drzewa na wybrzeżu morza Czarnego.
Po drodze odwiedziliśmy Borjomi, nawet chcieliśmy się w nim dłużej zatrzymać w jakimś hoteliku jednak relacja cena, jakość – szczególnie teraz prosto po Armenii, była dla nas nie do przyjęcia.
W Gruzji hotele są o niższym standardzie i wyższych cenach niż w Armenii.
Pojechaliśmy więc na nocleg w las , w rejon stacji kolejki linowej nad miastem. Po ponad 2 miesiącach małej ilości drzew wokół siebie, a już tym bardziej iglastych, teraz zostaliśmy otoczeni przez potężne sosny, które po opadach śniegu wyglądały niesamowicie dostojnie.
Wtopiliśmy się w las razem z landrynką i zasnęliśmy otuleni przez tutejsze elfy i skrzaty.
Pisaliśmy już o tym w Armenii, jak my nie doceniamy to co mamy czyli lasy, wilgotny klimat, jego świeżość i rześkość.
Tutaj największe kurorty budowane są w takich miejscach. W Armenii opowiadano mi, że kobiety z okolic Dilijan (najwięcej lasów i rzek w Armenii) mają super skórę i wyglądają młodziej niż w innych rejonach kraju, bo wilgoć -więcej deszczu.
Wiele razy namawiamy do docenienia tego co mamy. Skupienia się na tym.
Skupiam się na tym dobrym co mam.
Niedaleko kolejki linowej zaprasza nas monastyr Sefarina z Sarowa. Z Serafinem poznaliśmy się 3,5 roku temu w Grabarce gdy kupiliśmy jego życiorys. Tutaj pięknie odnowiona cerkiew, koło niej rekonstrukcja szałasu w jakim mieszkał Serafin, obok kamień podobny do tego na jakim lubił się modlić. Do te przemiłe siostry.
Jakaś bajkowa energia.
Tutaj, to chcemy zostać, niestety na ten moment siostry mają u siebie remont i nie wynajmują pokoi.
Właśnie gdy energia nam pasuje, zapominamy o standardzie, nie jest on nam potrzebny. Ta magia wokół całkowicie go zastępuje, tak jak właśnie cudowne noclegi w landrynce.
Gdy już zniżamy energię, a wokół są mniej przyjazne miejsca standard ma znaczenie.
Stwierdziliśmy więc, że czas na nas w dalszą drogę, zabraliśmy też Sarafina ze sobą, który swoim światłem będzie wskazywał nam drogę radości i miłości w otaczającym świecie.
Takie perełki jak jego monastyrek tak niedaleko od słynnego kurortu, a tak inny i cichy, magiczny.
O takie miejsca prosimy na swojej drodze.
Dziękując za ten piękny czas z Serafinem z radością zjechaliśmy do kurortu napić się wody, a potem już chyba z umysłu, a może z ochrony przed zatłoczoną drogą Tbilisi-Batumi zjedliśmy trochę buły z fasolą (lobiano) i frytek (Gruzja nie jest przyjazna takim ludziom jak my jedzeniowo) i w deszczu podążyliśmy w kierunku morza Czarnego, tak symbolicznie jakby wyjeżdżając z ciemności,
Ciemności zmęczenia własnych emocji. Reakcji na zmęczenie.
Bartek gdy jest zmęczony szuka pretekstu do kłótni, bo złość daje energię.
Jestem wolny od czerpania energii ze złości.
Pozwalam sobie rozpoznać zmęczenie i poprosić wtedy o wsparcie siły światła.
Już w nocy znaleźliśmy nocleg koło Tkibuli nad jeziorkiem , a ranek powitał nas pięknym słońcem i ciepłem. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz chodziłam w polarku samym cienkim.
Nie wiadomo czy to wiosna, czy jesień?
Podjechaliśmy po wodę mineralną do miejscowości Leghva , gdzie Pan sprzedający warzywa i owoce z busa podarował nam reklamówkę pysznych mandarynek i poopowiadał jakie ciekawe kurorty z wodami mineralnymi są w okolicy.
Kolejny prezent i podpowiedź wszechświata.
Prezenty, podarki dla turystów – pielgrzymów tutaj na Kaukazie są czymś normalnym, naturalnym, oczywiście nie w miejscach turystycznych gdzie rządzą troszkę inne energie.
Choć nawet targi w Gruzji (w Armenii są wredne i wyrachowane) są miłe, sprzedawcy często też tak po prostu coś dają od siebie. Może bardziej naciągają, jednak atmosfera jest przyjaźniejsza.
Miałam nie porównywać????
Jeszcze nie potrafię, na pewno będzie się to przewijać.
Jedno co nas bardzo uderzyło po przyjeździe z Armenii to przygarbieni, przygnieceni życiem ludzie.
Z pozoru wygląda to jakby Armenia była bogatsza, choć chyba te kraje żyją na podobnym poziomie, emerytury są podobne, zarobki myślę, że też. Armenia przez ostatnie lata doświadczyła wiele nieszczęść, jednak ludzie chodzą nie tylko bardzo dobrze ubrani, ale przede wszystkim wyprostowani. Z dumą noszą głowę na karku.
A w Gruzji nie.
Dlaczego?
Ormianie są lepiej wykształceni, ale i naszym zdaniem mniej pracowici.
Gruzinów ciężka praca przygniata do ziemi – stwierdził Bartek
Może to klucz???
I tak zaproszeni przez piękny ośnieżony Kaukaz i Pana od mandarynek pojechalismy w jego głąb w kierunku granicy z Osetią.
Życiorys świętego Serafina http://glosojcapio.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=292&Itemid=75
Serafin z Sarowa to ostatni kanonizowany święty przed rosyjską rewolucją 1917 roku, ulubiony patron prawosławia, powoli odkrywany także przez katolików. Całe życie spędził w małym, zagubionym wśród lasów monastyrze w Sarowie. Każdego napotkanego witał słowami: „Radości moja! Chrystus zmartwychwstał!”. Jan Paweł II napisał o nim: „To, obok św. Franciszka z Asyżu, jeden z większych mistyków Kościoła”.
Serafin, a właściwie Prochor – bo takie imię otrzymał na chrzcie – urodził się 19 lipca 1759 roku w Kursku. Był drugim synem Izydora i Agaty Moszninów, którzy pochodzili z bogatej rodziny kupieckiej. Rodzice żyli bardzo pobożnie, a ich dom był otwarty dla biednych. Z wdzięczności za dobro, jakim ich Bóg obdarzył, postanowili nawet wybudować w Kursku świątynię.
Izydor zmarł, kiedy Prochor ukończył trzy lata. Wychowaniem dzieci zajęła się wtedy matka, dzielna kobieta, która wzięła na swoje barki również nadzór nad rozpoczętą budową kurskiej świątyni.
Cudownie ocalony
Prochor był bardzo żywym i energicznym chłopcem. Pewnego razu, a miał wtedy siedem lat, wraz z matką poszedł oglądać budowany kościół. Weszli na dzwonnicę, aby podziwiać widok miasta. W pewnym momencie chłopiec niebezpiecznie wychylił się i wypadł. Matka była pewna, że jej syn nie przeżył wypadku. Z wielką trwogą w sercu zbiegła na dół. Jakież było jej zdziwienie, radość i wdzięczność wobec Boga, kiedy zobaczyła na dole zupełnie zdrowego, czekającego na nią ze spokojem syna. Pomyślała wtedy: „To szczególne dziecko. Musi być wybrany, skoro Opaczność Boża nad nim czuwa”.
Kolejne trudne doświadczenie przyszło dwa lata później: dziewięcioletni Prochor zapadł na chorobę, której lekarze nie potrafili wyleczyć. Wszyscy byli pewni, że chłopiec nie przeżyje. Matka jednak ufała Bogu i z gorącą wiarą modliła się o uzdrowienie syna. Chłopcu przyśniła się wtedy Matka Boża, która obiecała, że przyjdzie mu z pomocą. Na drugi dzień, w święto Matki Bożej, obok ich domu przechodziła procesja z cudowną ikoną Matki Bożej Kurskiej. Agata wzięła nieprzytomnego syna na ręce i wyniosła go z domu, aby prosić Bogurodzicę o cud. I stało się. Chłopiec niebawem wrócił do zdrowia.
Po tym wydarzeniu Prochor prowadził normalne życie: uczył się dalej w szkole, bawił się z kolegami, czytał książki, uczestniczył w nabożeństwach. Jednak coraz więcej czasu zaczął spędzać w odosobnieniu – na modlitwie. Powoli rodziło się w nim pragnienie życia zakonnego. Przed podjęciem ostatecznej decyzji wybrał się z pielgrzymką do Ławry Kijowskiej, gdzie z ust pustelnika usłyszał: „Synu mój, Bóg posyła cię do monastyru sarowskiego. Zachowaj czystość duszy i nieskazitelność ciała oraz zawsze pamiętaj o modlitwie Jezusowej, a wszystko pozostałe będzie ci dane od Boga”. Po tym spotkaniu Prochor wrócił do Kurska, aby pożegnać się z matką. Agata pobłogosławiła syna i zawiesiła mu na piersi krzyż, który nosił do końca życia. Wyruszył do Sarowa. Miał wtedy dziewiętnaście lat.
Monastyr w Sarowie
W nowicjacie Prochor z pokorą, posłuszeństwem i gorliwością wykonywał wszystkie polecenia przełożonego. Jego czas wypełniała modlitwa i praca fizyczna: wypiekał chleb, pracował jako stolarz i drwal, chodził po kweście. Nieustanną pracą odgradzał się od nudy – tej, jak później mawiał – „największej pokusy dla młodych mnichów, którą wyleczyć można modlitwą, powściągliwością języka, pracą fizyczną, czytaniem słowa Bożego i cierpliwością, ponieważ pokusa ta rodzi się z małoduszności, bezczynności, braku cierpienia i pustosłowia”. Wkrótce z powodu nadmiernej ascezy zachorował. Stan młodego mnicha z każdym dniem się pogarszał. Przełożony namawiał go, aby skorzystał z pomocy lekarzy, lecz Prochor odpowiadał: „Życie swoje powierzyłem jedynemu prawdziwemu lekarzowi, Jezusowi Chrystusowi i Przenajświętszej Bogurodzicy”. I znów, jak w dzieciństwie, doświadczył cudownego uzdrowienia.
W 1786 roku Prochor złożył śluby zakonne i otrzymał nowe imię – Serafin. Po przyjęciu święceń kapłańskich codziennie sprawował Eucharystię. Pewnego razu miało miejsce niezwykłe zdarzenie: podczas nabożeństwa sprawowanego w Wielki Czwartek Serafin ujrzał otwarte niebiosa i Jezusa Chrystusa w wielkiej mocy i chwale. Kilka godzin trwał w zachwycie i nie mógł wypowiedzieć słowa ani ruszyć się z miejsca. Wszyscy obecni w świątyni w milczeniu wpatrywali się w jaśniejącą twarz młodego mnicha, przeczuwając, że doświadcza on obecności Boga.
W stronę odosobnienia
Po tym wydarzeniu Serafin jeszcze gorliwiej pragnął służyć Bogu. W ciągu dnia – jak dotąd – wypełniał obowiązki, ale w nocy szedł na modlitwę do swojej leśnej pustelni. Po pewnym czasie uzyskał zgodę przełożonych na życie w całkowitym odosobnieniu. Do monastyru przychodził tylko w sobotę wieczorem na nocne czuwanie przed niedzielną liturgią.
Obok swojej celi założył warzywnik, zaczął także hodować pszczoły. Zachowywał surowy post, jadł tylko raz dziennie to, co zdobył pracą własnych rąk. Raz w tygodniu bracia z monastyru przynosili mu chleb. W środy i piątki niczego nie jadł, a w Wielkim Poście pożywienie przyjmował tylko raz w tygodniu – po niedzielnej Eucharystii. Bywało, że w swoim odosobnieniu tak bardzo pogrążał się w modlitwie, że przez długie godziny pozostawał nieruchomy, niczego wokół nie widząc ani nie słysząc.
Wieści o „świętym mnichu z lasu” szybko się rozeszły. Oprócz współbraci zaczęli go odwiedzać także okoliczni mieszkańcy, a po pewnym czasie także przybysze z daleka – wszyscy szukali jego mądrej rady i błogosławieństwa. Zakłócało to jego odosobnienie. Serafin wyprosił pozwolenie przełożonego, aby zabronić dostępu do pustelni najpierw kobietom, a później pozostałym osobom. Poczuł bowiem, że Bóg wzywa go do jeszcze większego odosobnienia. Odpowiadając na to wezwanie, przyjął na siebie ślub całkowitego milczenia. Drogę do pustelni zagrodził pniami sosen. Odtąd odwiedzały go tylko ptaki i dzikie zwierzęta. Swoją porcją chleba, którą bracia przynosili mu z monastyru, Serafin dzielił się z niedźwiedziem, którego karmił z ręki.
Trud modlitwy nieustannej
Aby całkowicie uwolnić się od pokus, Serafin podjął trud nieustannej modlitwy. Co noc wspinał się na ogromny kamień w lesie i modlił się z uniesionymi rękoma, wołając: „Boże, bądź miłościw mnie, grzesznemu”. W ciągu dnia modlił się w celi, także na kamieniu, który przytaszczył z lasu. Schodził z niego tylko na krótki odpoczynek, dla pokrzepienia ciała skromnym pożywieniem. Tak modlił się 1000 dni i nocy.
Pewnego razu na jego pustelnię napadło trzech rabusiów. Serafin pracował w tym czasie w ogrodzie i miał w ręku topór. Opuścił go jednak i powiedział: „Czyńcie, co musicie”. Rabusie najpierw zażądali pieniędzy, a ponieważ ich nie posiadał, okrutnie go pobili, związali i chcieli wrzucić do rzeki. Przedtem jednak przeszukali jego pustelnię. Kiedy nie znaleźli niczego oprócz ikony i kilku ziemniaków, odeszli. Odzyskawszy przytomność, Serafin cudem wyswobodził się z więzów i ruszył po pomoc do monastyru. Miał bowiem poważne rany głowy i połamane żebra. Przez siedem dni leżał nieprzytomny, a lekarze nie mogli się nadziwić, że mimo takich ran przeżył. Po pięciu miesiącach, kiedy poczuł się na siłach, wrócił do swojej pustelni. Na skutek odniesionych obrażeń do końca życia chodził zgięty w pół, opierając się na kiju lub toporku. Swoim oprawcom przebaczył jednak i prosił, żeby ich nie karano.
Mistrz duchowy
Jeszcze przez trzy lata po tym wydarzeniu Serafin żył w swojej pustelni i zachowywał całkowite milczenie. Potem, na prośbę przełożonego, wrócił do monastyru, ale w swojej celi dalej prowadził życie pustelnicze. W listopadzie 1825 roku miał we śnie widzenie, podczas którego Matka Boża nakazała mu pozostawić odosobnienie i służyć ludziom potrzebującym nawrócenia, pocieszenia i duchowego kierownictwa. Tak rozpoczął się ostatni etap życia Serafina. 66-letni mnich otworzył drzwi swojej celi dla wszystkich. Przychodziło do niego wielu potrzebujących – codziennie odwiedzało go ponad 2 tysiące osób. W ten sposób posługiwał jeszcze osiem lat.
Wszystkim mówił o tym, że celem życia chrześcijanina jest zdobywanie Ducha Świętego, co można osiągnąć jedynie poprzez czyny osadzone w wierze: „Tylko dobro czynione ze względu na Chrystusa ma moc pozyskania Ducha Bożego. Nie jest to zdobywanie cnoty dla niej samej, za czym stoi nierzadko miłość własna, chęć zasłużenia sobie na przychylność Boga. Gdy modlisz się czynem, działaniem, nie musisz już dzielić czasu na pracę i modlitwę. Duch Święty przebóstwia wtedy wszystko, co robisz i czym żyjesz. Codzienność staje się modlitwą. Wszystko, czego dotyka Duch Święty, przemienia się w radość. Staraj się zjednoczyć twoje serce, przyjmij do twego serca pokój, a wtedy tysiące osób, które są wokół ciebie, zostaną zbawione”.
Serafin miał świadomość, że jego życie dobiega kresu i chciał się dobrze przygotować na ten moment. „Ciałem zbliżam się do śmierci – mówił – a duchem jestem niczym nowo narodzone dziecko, z całą świeżością początku, a nie końca…”. Sam zrobił sobie trumnę, w której chciał być pochowany, i postawił ją przy wejściu do swojej celi. W przeddzień śmierci śpiewał wielkanocne pieśni – tak jakby nie mógł doczekać się spotkania ze Zmartwychwstałym. Zmarł w nocy, podczas modlitwy. 2 stycznia 1833 roku jeden z mnichów, idąc na poranną modlitwę, znalazł go w celi klęczącego przed ikoną Bożej Matki. Na twarzy Serafina zastygła radość.
Małgorzata Sękalska
„Głos Ojca Pio” (nr 45/2007)
Przypowieści serafina ze strony http://www.cerkiew.szczecin.pl/prawosawie/teologia/5-pouczenia-witego-serafima-z-sarowa.html
Dlaczego Chrystus przyszedł na ziemię? Przyszedł bo Bóg patrzy z miłością na rodzaj ludzki, bo „Bóg tak ukochał świat, że Syna swego jednorodzonego dał” (J 3,16). Chrystus przyszedł, by odnowić wizerunek i dobroć Boga w upadłym człowieku. Pan przyszedł, aby zbawić ludzkie dusze, bo „Bóg nie posłał swego Syna na ziemię, aby świat potępić, ale by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,17) i poza tym, my podążając za naszym Odkupicielem Jezusem Chrystusem musimy wieść życie według Jego Boskiej nauki, by przez to zbawił nasze dusze.
Bóg jest ogniem, rozgrzewającym i zapalającym serce i wnętrze człowieka. Więc jeśli czujemy chłód w naszych sercach, który pochodzi od diabła (bo diabeł jest zimny), tedy dajmy znać Panu. On, kiedy przychodzi, rozgrzewa nasze serca Swą doskonałą miłością nie tylko ku sobie, ale i ku naszym bliźnim. A chłód nienawidzących ustąpi pod wpływem ciepła Jego dobroci, która będzie bić z naszych twarzy.
Tam gdzie jest Bóg, tam nie ma zła. Wszystko co pochodzi od Boga jest spokojne, zdrowe i prowadzi człowieka do uznania prawdy o sobie i własnych niedoskonałościach i do pokory.
Bóg ukazuje Swoją miłość do człowieka, nie tylko w przypadku kiedy czynimy dobro, ale kiedy obrażamy Go naszymi grzechami i sprawiamy Mu ból. Z jakąż cierpliwością znosi On nasze bezprawie! „Nie nazywaj Boga sprawiedliwym sędzią – mówi św. Izaak, bo Jego sprawiedliwość nie jest podobna naszej . To prawda, że Dawid nazwał Go sprawiedliwym sędzią i właściwie, ale Syn Boży wciąż ukazuje, że Bóg jest dobry i miłosierny ponad miarę.
Wiara według nauczania św. Antiocha jest początkiem naszego zjednoczenia z Bogiem, prawdziwie wierzący są kamieniami Kościoła Bożego, przygotowanymi do wznoszenia tej budowli przez Boga Ojca, która wznosi się przez moc Jezusa Chrystusa- to jest przez Krzyż i moc łaski Ducha Świętego. „Wiara bez uczynków martwa jest” (Jk 2,26) Owocami wiary są miłość, pokój, cierpliwość, miłosierdzie, dźwiganie krzyża i życie według ducha. Prawdziwa wiara nie może obyć się bez uczynków. A ten, kto prawdziwie wierzy z pewnością także czyni dobre dzieła.
Wszyscy, którzy mają mocną nadzieję w Bogu są ku Niemu porwani i oświeceni blaskiem wiecznej światłości. Jeśli człowiek pozbawiony jest nadmiernej troski o siebie, kieruje swą miłość ku Bogu i cnotliwym czynom i wie, że Bóg troszczy się o niego- taka nadzieja jest prawdziwa i pełna mądrości. Lecz jeśli człowiek pokłada wszelkie swoje nadzieje tylko w swoich zamierzeniach, a zwraca się do Boga w modlitwie jedynie w chwilach niepowodzeń i tylko wtedy zaczyna ufać w pomoc Bożą gdy przestaje wierzyć w swoje możliwości i nie może im zapobiec, to taka nadzieja jest nieważna i fałszywa. Prawdziwa nadzieja szuka jedynie Królestwa Bożego i jest pewna, że otrzyma wszystko co potrzebne jest w tym śmiertelnym życiu. Serce nie zazna pokoju dopóki nie zdobędzie tej nadziei. Nadzieja ta bowiem całkowicie uspokaja i raduje. Najświętsze usta Zbawiciela powiedziały o niej: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni I obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię”(Mt 11,28)
Kto odnalazł doskonałą miłość Bożą idzie przez życie, jakby nie istniał. Uważa siebie w tym wszystkim co widzialne za obcego i oczekuje z cierpliwością na to co niewidzialne. Jest całkowicie przemieniony w miłość Bożą i porzuca wszelkie przywiązanie do świata. Kto prawdziwie kocha Boga uważa siebie za wędrowca i przybysza na ziemi, wszystko w nim jest skierowane ku Bogu obecnym w jego myślach i duszy, Którego jedynie kontempluje.
Szczególnie należy troszczyć się o duszę , bowiem człowiek w swoim ciele jest jak płonąca świeca. Świeca musi kiedyś zgasnąć, a człowiek umrzeć. Ale skoro nasze dusze są nieśmiertelne należy poświęcić im znacznie więcej troski niż ciału „Cóż za korzyść z tego jeśli człowiek cały świat pozyska, a na swojej duszy szkodę poniesie, lub cóż jest człowiek w stanie dać za swoją duszę?” (Mt 16:26) Jak wiadomo nic na świecie nie może służyć za okup, jeśli sama dusza warta jest więcej niż cały świat i wszystkie królestwa świata, a Królestwo Niebieskie jest nieporównanie bardziej cenne. Uważamy duszę za tak drogą według tego co mówił nam Makary Wielki : „ Bóg nie pragnął duchowej więzi z żadnym stworzeniem poza człowiekiem, którego kocha bardziej niż jakiekolwiek ze swoich stworzeń.”
Musimy mieć szczególną postawę wobec naszych bliźnich, nie czynić nikomu obraźliwych uwag, przytyków. Kiedy odwracamy się od człowieka lub obrażamy go, to nasze serce kamienieje. Każdy musi starać się o radość ducha, by do trudnych lub niechętnych nam osób zwracać się ze słowami miłości. Kiedy widzisz, że brat twój grzeszy, okryj go, jak poucza św. Izaak Syryjczyk : „Zdejmij z siebie swój płaszcz i okryj nim grzesznika.”
W naszych relacjach z bliźnimi musimy być przejrzyści wobec każdego równie dobrze w słowach, jak i w myślach, w przeciwnym razie czynimy nasze życie bezużytecznym. Musimy kochać innych, nie mniej niż siebie samych, zgodnie z Prawem Pańskim: „Będziesz miłował… bliźniego swego, jak siebie samego” (Łk 10,27). Ale nie tak, aby nasza miłość ku innym wiązała nas przywiązaniem stojącym w sprzeczności z pierwszą częścią tego przykazania miłości względem Boga, jak nas naucza nasz Pan Jezus Chrystus: „Jeśli kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien, i jeśli ktoś miłuje syna i córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien”(Mt 10,37)
Jest absolutnie koniecznym być miłosiernym wobec nieszczęśliwych i tułaczy. Wielcy biskupi i Ojcowie Kościoła kładli na to ogromny nacisk. Względem tej cnoty musimy próbować zrozumieć i wypełnić wszystko zgodnie z Prawem Pańskim: „Bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec”, i „Chcę raczej miłosierdzia, niż ofiary”(Łk 6,36 ; Mt 9,13) Mądrzy będą zważać, by zachować te słowa, ale głupcy na to nie zważają. Z tego powodu nagroda także jest różna dla nich, jak powiedziano :„Kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie tez zbierać będzie.”(2 Kor 9,6)
Przykład Piotra Chlebodawcy, który za kawałek chleba danego żebrakowi, otrzymał przebaczenie wszystkich swoich grzechów (zostało mu to objawione w widzeniu) niech pobudzi nas do bycia miłosiernymi wobec naszych bliźnich- każdemu mała jałmużna może przyczynić się do uzyskania Królestwa Niebieskiego.
Ofiarowana jałmużna musi wypływać z duchowego usposobienia, zgodnie z nauczaniem św. Izaaka Syryjczyka :„Jeśli dajesz wszystko tym, którzy cię proszą, niech radość twojego oblicza wyprzedza twój datek i pociesza w smutkach bliźniego odpowiednim słowem.”
Jest nieprawością osądzać każdego, nawet jeśli ktoś grzeszy i tarza się w przestępstwach wobec Prawa Bożego na Twoich oczach, jak jest powiedziane w Słowie Bożym: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”(Mt 7,11). „Kim jesteś ty, co się odważasz sądzić cudzego sługę? To, czy on stoi, czy upada, jest rzeczą jego Pana.”(Rz 14,4). Znacznie lepiej jest zachowywać w pamięci słowa Apostoła: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł.”(1Kor 10,12)
Nie można żywić złości i nienawiści wobec człowieka, który jest nam wrogi. Przeciwnie, musimy kochać go i czynić mu tyle dobra, na ile to możliwe, według nauki naszego Pana Jezusa Chrystusa: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i czyńcie dobrze tym, którzy was nienawidzą.”(Mt 5,44). Jeśli będziemy starali się to wypełniać na miarę naszych sił, możemy mieć nadzieję, że Boże światło zacznie świecić w naszych sercach, oświecając naszą drogę do Niebieskiego Jeruzalem.
Dlaczego potępiamy innych? Ponieważ unikamy poznania samych siebie. Jeśli będziemy dążyć do poznania samych siebie, nie będziemy mieli czasu, by rejestrować uchybienia innych. Zacznijcie osądzać samych siebie, a przestańcie sądzić innych. Sądząc zły uczynek, nie osądzajcie czyniącego go. Koniecznym jest poznanie siebie, najbardziej grzesznego ze wszystkich i wybaczenie swojemu bliźniemu każdego przewinienia. Musimy nienawidzić tylko szatana, który go zwiódł. Przewinienie to może jawić się jako coś złego tylko nam, a w rzeczywistości występujący przeciw nam miał dobre intencje. Poza tym, drzwi pokuty są zawsze otwarte i nie wiadomo, kto wejdzie przez nie szybciej- ty “sędzia”, czy też sądzony przez ciebie.
Pragnący zbawienia musi zawsze mieć serce skłonne do pokuty i skruchy: „Moją ofiarą, Boże jest duch skruszony; pokornym i skruszonym sercem, Ty Boże nie gardzisz”(Ps 51, 19) Z tak skruszonym sercem człowiek może uniknąć bez problemu wszystkich przebiegłych sztuczek szatana, którego wszystkie wysiłki skierowane są ku zaniepokojeniu ludzkiego ducha. Przez te niepokoje chce zasiać żałobę, według słów Ewangelii: „Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast? On im odpowiedział,’ uczynił to wróg’.” (Mt 13, 27-28) Lecz kiedy człowiek walczy, aby mieć łagodne serce i zachować spokój myśli, wtedy wszystkie podstępy wroga są pozbawione mocy, a tam gdzie jest spokój myśli, tam przebywa sam Bóg: „W Salem (z hebr. Shalom- pokój) powstał Jego przybytek, a na Syjonie Jego mieszkanie.” (Ps 76,2).
Obrażamy wspaniałość Boga grzesząc przez całe nasze życie, a więc zawsze powinniśmy pokornie prosić Pana o przebaczenie nam naszych win.