Gobi

now browsing by tag

 
 

Tylko na wodzie w pełnię – w drodze do Ułan Bator

Tylko na wodzie w pełnię księżyca 27 październik 2015

 

 

Spotkany w sanatorium w Goraczinsku Kazach opowiadał nam, że każdą pełnię i nów „głoduje” albo na wodzie albo na sucho. Trwa to 36 godzin, czyli od wieczora przed pełnią, czy nowiem do rana następnego dnia po.

Zainspirowało nas to tak bardzo, że postanowiliśmy również w te dni lub koło nich (oczywiście bez fanatyzmu i ortodoksji) pić co najwyżej czystą wodę.

Pełnia zbiegła się z wyjazdem z Gobi i załamaniem pogody. Śmialiśmy się, że dlaczego nie może być spokojnie.

Gdy jedliśmy było plus 20, gdy nie jemy to minus 10.

Ciekawe to wszystko.

 

 

 

Jechaliśmy w kierunku Ułan Bator żegnając kolejne wielbłądy, pustynię przechodzącą w półpustynię. Przyglądaliśmy się sobie….

– Ja nie umiem sobie popić czystą wodą – stwierdził Bartek.

– Ona nie ma smaku – dodał.

O co chodzi – o smak czy o nawodnienie ciała?

No właśnie.

Następuje gorsze samopoczucie, gdy napój nie ma smaku, jakby wymuszenie tego, że coś musi mieć smak.

 

Uwalniam się od przywiązania do smaku

 

Uwalniam się od przymusu doświadczania smaków

 

Pozwalam sobie delektować się smakiem

 

Woda ma smak, o tym wiem doskonale, ojciec uczył mnie rozróżniać smak wody. Jednak w uzależnieniu od słonego czy słodkiego smaku, woda wydaje się nijaka. Jeden łyk do degustacji ok, ale więcej…….

Droga mijała nam w miarę szybko, tak szybko zaczęło się ściemniać drogę przebiegł lisek, potem stado sarenek, a może jeszcze gazelek – zatęskniliśmy w duchu (zawsze pokazywały nam, że jesteśmy na właściwej drodze)

Tak, tak jesteśmy na swojej drodze z niedostarczaniem organizmowi jedzenia materialnego, to wiemy. Czujemy się zdecydowanie lepiej, świadomość wzrasta.

Przymus, uzależnienie zawsze zabiera nam bardzo dużo energii, powoduje lęki przed brakiem.

Wiem, że kwestia przywiązania do smaku trzyma mnie w pętach uzależnienia.

Gdzieś podświadomość boi się, że już nigdy nie będzie napełniać się smakami.

Moja intencja jednak jest inna, ja nie chce wcale przestać jeść na ten moment. Moim marzeniem zresztą chyba od dziecka jest częstowanie się darami ziemi jak są, delektowania jedną malinką, a jak nie ma obywać się bez tego.

 

 

Dlaczego gdy nam coś smakuje musimy dostarczać bardzo dużo tego smaku???

Rodziły się pytania, czasem pojawiały się odpowiedzi…..

Z refleksji wyrwała nas zielona spadająca gwiazda, lecąca nad ziemią czy na ziemię.

Tak, uwolnienie się z przymusu jedzenia to nasza droga, ale co to jest ………

Przypominało najbardziej na meteoryt – spadającą gwiazdę, jednak w wersji wielkiej i zielonej z fantastycznym ogonkiem.

Znalazłam podobne zdjęcie na stronie http://www.geekweek.pl/aktualnosci/24590/wiecej-jasnych-meteorow-na-polskim-niebie z opisem meteorytu.

 

 

Magia drogi z dostrzeżeniem jej cudownych szczegółów. Magia lekkości.

 

Niesamowity dzień, późno już w nocy znaleźliśmy nocleg przy drodze niedaleko Ułan Bator – pod datzanem. Jednak nie dane nam było długo pospać, wyłączyło się webasto – ogrzewanie postojowe.

Najprawdopodobniej kupiliśmy jeszcze letnie paliwo, które zamarzło w cienkich rurkach urządzenia. W samochodzie było strasznie zimno, potęgowała to nie tylko temperatura, ale i sztormowy wiatr. Gdy potem spojrzeliśmy na termometr było -17.

A my na wodzie….. tylko od pewnego momentu ciepłej…..

Pojechaliśmy dalej do Ułan Bator kupić trochę paliwa. Po nagrzaniu się silnika i kabiny ogrzewanie odpaliło, znaleźliśmy miejsce przy drodze – na budowie i ułożyliśmy się do snu.

Niesamowite jest czasem to, że pozornie nie nadające się np. do snu miejsca, otulają do niego swoją niewidoczną pierzynką i śpiewają cudowne kołysanki. I tak też było tutaj (o miejscu w następnym poście) . Nie raz spaliśmy w Finlandii przy minus 25 – 27 stopniach, jednak zjawisko silnego wiatru przy minus 17 to naprawdę wyzwanie którego nie można lekceważyć.

Rano wyspani pojechaliśmy w kierunku centrum, a gdy zobaczyliśmy restaurację Living Hut (wegańską – pisaliśmy o nich) http://brygidaibartek.pl/weganska-restauracja-najwieksze-zaskoczenie-mongolii/ 

od razu do niej zjechaliśmy. Okazała się sympatycznym barem z niskimi cenami, świeżym jedzeniem i bardzo miłą (nie mówiąca po angielsku) obsługą.

Cudowna zupka, czeburieki, sałatka – szczególnie po okresie braku smaków umysł chciał się tym wszystkim nasycić i …………. po paru kęsach czułam się ciężka i wręcz otumaniona. Bartek czuł to samo. Jedzenie pyszne, energia też, ale ciało woli co innego, a może nie woli. Na jedzeniu energetycznym czuje się lekkio, a materialnym bardziej ciężko. Wybór zawsze należy do nas.

 

 

Uwalniam się lęku przed lekkością

 

Dziękujemy za to cudowne doświadczenie jedzenia po niejedzeniu, za ten magicznym dzień i noc na wodzie. Za to kolejny raz głębsze doświadczanie nas samych….

W “koleinach” życia przesłanie Małej Gobi

W 'koleinach” życia przesłanie Małej Gobi 23-24 październik 2015

 

 

 

 

Rano zauroczeni przestrzenią podążyliśmy dalej w Gobi, w kierunku miasteczka Nomgon.

Przestrzeń była tak potężna że czasami ciężko ją było objąć, pojawiało się uczucie zatopienia w przestrzeni, które uruchomiało czasami pokłady lęku, lęku przed zatopieniem się w tej przestrzeni, przed straceniem swojej tożsamości.

Jechaliśmy przez kolejne doliny, przyglądając się wielbłądom, pijąc kawę w ich sąsiedztwie. Takie safari po Gobi, gdzie ludzie i zwierzęta są ze sobą połączeni.

Mijaliśmy kolejne doliny które przybierały teraz różne kolory – kolory jesieni.

 

 

 

 

Bartek od paru dni próbował zrobić dłuższy piknik, rozbić namiot, wyciągnąć piecyk, jednak kompletnie nie szła na to energia.

W tym pięknym miejscu pojawiły mu się emocje, niezrealizowane pragnienie przejęło nad nim kontrolę, nawet przebiegające stadko gazel nie wyrwało go z iluzji własnych emocji.

Jechaliśmy przez piękne czarne góry, gdzie czerń po raz kolejny wydobywała nasze ukryte cienie. Czerń ziemi i zachód słońca – wszystko tańczyło wszystkimi odcieniami czerni i pomaranczu, nie mogłam się napatrzyć na tę przestrzeń – stapiając się z nią ( a Bartek odrzucił okoliczne piękno zamykając się w swoim niezrealizowanym pragnieniu).

 

 

 

 

 

Gdy na pięknym znów płaskowyżu znaleźliśmy miejsce do snu zaproponowałam ustawienie tych jego emocji, przywiązań.

Na powierzchni było wiele rzeczy, jednak wewnątrz chodziło o to, że dostawał od bliskich tylko akceptację wtedy gdy szedł utartą przez innych drogą, drogą w której nie ma miejsca na samodzielność. Szedł koleiną, którą szli wszyscy popychając siebie nawzajem. Tzn. Ci z tyłu popychali tych z przodu, kierunek. Było ciasno i trudno było się pogubić, obrać zły kierunek. W koleinie wszystko jest znane, wiadome, ale jak z niej wyjść?

 

Uwalniam się od przymusu podążania koleiną życia

 

Właśnie jak z niej wyjść ???

Na dwa sposoby – jeden objawił się po prawej północnej stronie, a drugi bliżej słońca po południowej.

Wypadnięcie na północną stronę jest nieświadome, tutaj wychodzą, albo wyrzucani są przez społeczeństwo Ci, którzy nie mają siły iść tą drogą, są za słabi, klęczą, majaczą, wiją się w męczarniach, jednak użytkownicy koleiny pilnują w niej swojego miejsca, bo jak wyjdą…….. to mogą już być w innym miejscu w innej konfiguracji, zresztą skupieni na pchaniu się nie widzą lub nie chcą widzieć tych z boku. Robią wszystko aby się nimi nie stać. Nie stać się marginesem społeczeństwa.

Po południowej stronie są Ci świadomi, którzy świadomie wyszli z koleiny. Idą w kierunku światła, słońca.

Użytkownicy kolein bacznie ich obserwują czekając na najmniejsze potknięcie i cieszą się z niego. Cieszą się bo podświadomie czują że też powinni „Coś” ze sobą zrobić , a potknięcie innych uwalnia ich od widzenia sensu pójścia NOWĄ DROGĄ.

 

Uwalniam się od przymusu szukania wsparcia u ludzi, którzy nie mogą mi go dać

 

Idę swoją drogą bez względu na konsekwencję i opinię innych.

 

Czy w koleinach nie ma potknięć? Są, ale tam są to tzw. „nieszczęśliwe wypadki”.

 

Potknięcie człowieka światła jest natomiast lekkomyślnością.

 

A dlaczego tak się dzieje???

Bo ludzie światła pokazują, że można „coś” inaczej, a Ci z kolein tak samo tego chcą, jednak lęk przysłania normalne patrzenie i powoduje, że są w stanie zrobić tylko tyle aby innym się nie udało, i dać w to bardzo dużo swojej negatywnej energii, złych myśli.

 

Uwalniam się od chciwości na złe myśli innych ludzi co do mojej drogi

 

Idę swoją drogą, a myśli innych są tylko ich myślami i mają do nich prawo.

 

Pojawia się samotność, odrzucenie

 

Uwalniam się od samotności, odrzucenia gdy idę swoją drogą

 

Uwalniam się od przymusu szukania wsparcia u ludzi, którzy mi źle życzą i odrzucają mnie i moje działania

 

Otrzymuję wsparcie od wszechświata i ludzi, którzy mnie rozumieją.

 

Żyję własnym życiem świadomie i działam świadomie.

 

Każdy ma wybór jak żyć i co robić.

 

 

 

 

 

Ustawienie było niesamowite bo na kamyczkach pojawiła się koleina, a w umysłach obrazy pojawiających się ludzi były tak plastyczne jakbyśmy oglądali film w kinie.

Tak czasem koleiny są cenne i wartościowe, tylko wtedy gdy wybiera się je świadomie i wtedy mogą nam pomóc w niektórych momentach.

Wszystko działo się w niesamowitej przestrzeni tutaj pięknie opisanej przez Bartka:

Księżycowe spotkanie.

 

 

Tym razem leniwie, noga za nogą podążyliśmy przez wielką, rozłożystą dolinę która zaprosiła nas wcześniej na nocleg. Oby oddać jej ogrom należy dodać jej rozmiary o szerokości ok 35 km i długości conajmniej 100. Istna egzotyka, drogę zagradzają stada dwugarbnych wielbłądów, o pięknych, gęstych zimowych futrach. Ciepłych, bo na nasze stopy także zagościły skarpetki z ich wełny. Dziękujemy przy okazji właścicielom i uspokojeni po troszku widokiem ich szczęśliwego życia prawie na wolności jedziemy dalej. Pustania przeobraża się w wyschnięty step, a potem w pozostałości po rozlewiskach i korytach okresowych rzek. I to one przede wszystkim dają bogactwo roślin w jesiennej teraz szacie. Słońce wyjątkowo dziś silne oświetla miękko pejzaże w odcieniach żółci, brązów, z dodatkami stalowoniebieskimi i bordo. Kolejny prezent Gobi – tak by odcisnąć niezatarte wrażenie, zachować pamięć i przekazać dalej zaproszenie, przy pomocy naszego bloga. Gobi jest w swym majestacie potężna, w szacie roślinnej ciekawa, nadrabia mniejszą różnorodność roślin skałami w odcieniach setek minerałów. Nas zapraszają różne kamyczki, jedne wdzięczą się tylko do zdjęcia, inne chcąc doświadczyć podróży same wskakując w kieszeń. Są też takie co wysiadają, i tak było z naszym kamieniem z jeziora Hapsugul, który służył jako obciążenie przy kieszeniu kapusty, teraz po przejechaniu pojemnika kołami naszej Landrynki wrócił do natury. Dziękujemy mu za pomoc.

 

 

 

 

Dzień chylił się ku wieczorowi, mimo więc magii miejsca ruszyły programy chęci zaspokojenia planów związanych z chęcią obozowania, okąpania się, wykonania prania w świetle nadchodzącej zmiany pogody. Dopiero stado gazel i zbliżenie się do czarnych jak węgiel szczytów gór pozwoliło mi na ponowne wtopienie się w przestrzeń. Przestrzeń która była zadziwiająca. Jeżeli miałbym sobie wyobrazić powierzchnię księżyca to tak właśnie by wyglądała. Czarne nagie skaliste góry , czarna prawie równa powierzchnia plato wyściełana połyskliwym kamykiem, odległy widok w dół na dolinę kończącą się daleko, daleko kolejnymi łańcuchami szczytów ….. Potem zachód słońca, żółty, różowy, aż do pomarańczu podświetlającego od drugiej strony wyraźnie ostro zakończonej górskiej grani. To wszystko bez zmiany głębokiej czarnej barwy skał….

– Spektakl trwa…..

 

 

 

 

Teraz sympatyczny bohater księżyc zalewa w ciemności całą okolicę. Żadnego tchnienia wiatru, ruchu powietrza, rośliny, owada, ptaka. Całkowita cisza………, nie cisza bo gadają skały, góry i kamyczki odbijając połyskliwe białe światło, napełniając i oświetlając na dziesiątki kilometrów okolicę. Pejzaż nocny przy niesłychanie jak na tą porę roku ciepłym powietrzu ok 16 stopni. Z kontemplacji chwili wyrywa nas widok wyraźnych świateł jadącego auta w masywie górskim na horyzoncie. Spojrzenie w nawigację pozwala stwierdzić że to……………80 kilometrów……………., nie……. jaja jakieś……… fata morgana……..… ale w nocy?

 

Rano z radością zjechaliśmy do miasteczka Nomgon, które robiło wrażenie niesamowicie zadbanego. Miasteczka pustynne to miejscowości mające ok 1000 mieszkańców, parę sklepików, szkoły, urzędy. Oddalone od siebie o 100 czy 200 km, a między tym pojedyncze jurty. Taka jest Gobi. W tym miasteczku pojawił się jeszcze klasztor buddyjski. Niestety nie zaprosił nas do siebie.

 

 

 

 

I tak kończył się powoli na czas na Gobi w tej najbardziej dzikiej odsłonie.

Na jutro zapowiadali załamanie pogody (a prognozy się tutaj sprawdzają), więc zdecydowaliśmy, że jedziemy do Dalanzagdad, aby być bliżej asfaltu.

 

 

 

Pogodowo pustynia gościła nas bajkowo w dzień 20 stopni w cieniu, czy więcej w słońcu ze 27 w plusie, w nocy minimalnie koło zera, ale zazwyczaj 5-8. Piękna jesienna Gobi….

I tak już o zmroku dojechaliśmy na nasze „ulubione” miejsce koło Dalanzagdad (dla przypomnienia największe miasteczko Gobi ok 18 000 mieszkańców, lotnisko).

Dziękujemy za ten magiczny czas na Gobi – zrobiliśmy teraz jesienią w październiku ok. 600 km bezdrożami, ciesząc się z każdej chwili.

Powiem szczerze jeszcze się Gobi nie nasyciłam, i gdy ponownie zaprosi – z radością powrócę.

Dziękujemy za tę magię i ten czas….