Maroko
now browsing by tag
Miasto marzeń
Miasto marzeń 8-9 październik 2013
Jednym z punktów programu pobytu w oazie Meski jest zwiedzanie pól uprawnych wraz z palmowymi zagajnikami. Jest teraz zbiór daktyli i kukurydzy, idąc więc przez oazę w kierunku starego miasta podglądamy osoby pracujące na poletkach oraz przy zbiorze daktyli.
Na wąskich ścieżkach i dróżkach międzypolnych do transportu używa się osiołków . Zdumiewające jest jak silne są te małe zwierzęta . Docieramy do bram starego miasta , jest usytuowane tuż na krawędzi zielonej oazy . Miasto było niegdyś na skrzyżowaniu szlaków handlowych , którymi podążały karawany wielbłądów.
Ludność miasta żyła z handlu oraz zaopatrywała karawany w wodę , oazowe płody i dawała schronienie . Rósł więc majątek mieszkańców tego miasta . Mniej więcej na środku znajdowałam się dość duży pałac .
Obecnie dość łatwy do odnalezienia w ruinach , z zachowanymi kolumnami podtrzymującymi niegdyś dach nad okazałą przestrzenią wnętrza. Ileż to marzeń , westchnień , planów , chęci posiadania urodziło się w ludziach tamtych czasów . Aby w swoim życiu zapracować, być posiadaczem takiego pałacu!
Ile istnień ludzkich poświeciło całe swoje życie aby zgromadzić i osiągnąć ten luksus posiadania takiego majątku . I jakież przewrotne jest ludzkie życie , wystarczyło , że zmieniono drogę którą przeprowadzono z drugiej strony oazy , a miasto wyludniło się , popadło w ruinę . I proszę bardzo , pałać jest teraz wolny do zajęcia od zaraz . Tylko mały remoncik….

Ale teraz brakuje chętnych , patrząc na te okazałe wnętrza , z zachowaną prywatną studnią czy głębokim zbiornikiem na wodę , przychodzi refleksja . Czy aby na pewno kierunek naszych marzeń i pragnień jest właściwy ….. Zastanówmy się nad tym , na co poświęcamy całe życie , bo z perspektywy czasu ,…… ten czas może okazać się czasem straconym …..
Sen nocy letniej
Sen nocy letniej 8 październik 2013
Był rok 1979 r, jeździłam w rodzicami po wschodniej Europie z przyczepą . Pewnego razu w Bułgarii na granicy tureckiej , nawiązaliśmy kontakt z sąsiadami na kempingu , którymi była starsza para Niemców , podróżująca jak wtedy wszyscy znani nam Niemcy, mercedesem z luksusową przyczepą , mimo że my podróżowaliśmy Fiatem 125 p z maleńką przyczepą Niewiadów nie czułam się , ani moi rodzice, gorsi od nich . Byliśmy na równi i każdy miał na ten moment to co potrzebował i go cieszyło . Na koniec pobytu wymieniliśmy adresy i każdy pojechał w swoją stronę , włócząc się dalej w sobie znanych kierunkach .
Lato 1982 r. był wieczór, gdy wyciągnęliśmy ze skrzynki awizo do odebrania na poczcie paczki z Niemiec, o wadze ponad 10 kg .
-
na pewno to pomyłka – stwierdzili rodzice
-
nie mamy rodziny znajomych w Niemczech .
-
pewnie coś się listonoszowi pomyliło, może jakiś nowy i napisał awizo na nas , a nie sąsiadkę , która ma całą rodzinę w Niemczech – stwierdzili rodzice .
-
jutro to trzeba wyjaśnić
Były wakacje , więc z mamą (mama była nauczycielką ) poszłyśmy na pocztę i …. jakie było nasze zdziwienie gdy okazało się, że listonosz nie pomylił się , bo paczka adresowana była na naszą rodzinę .
Tylko od kogo …???
Przecież nie znamy nikogo……, nie mamy znajomych , ani rodziny tam
Doniosłyśmy z mamą ciężką paczkę do domu , zastanawiając się całą drogę od kogo i że chyba jakiś Niemiec się pomylił .
Położyłyśmy ją na stole i zastawiałyśmy się czy otwierać, bo pewnie nie do nas .
Po paru godzinach zdecydowałyśmy się otworzyć .
W paczce były głównie słodycze , kawa, kakao
I kartka z pozdrowieniami .
Ojciec przyszedł z pracy poczytał …..
Do nas na pewno , tylko od kogo …….????
Mijały godziny ,
i nagle olśnienie
może od tych ludzi z kempingu , których poznaliśmy kilka lat temu – im daliśmy adres .
Zaczęły się przeszukiwania domu i ….
tak to od nich .
Bardzo miłe , pewnie usłyszeli, że w Polsce stan wojenny i nas chcieli wesprzeć .
Fajnie było popróbować innych rzeczy , jedne nam smakowały inne nie .
Zaczęliśmy szukać sposobów zrewanżowania się , posłania im czegoś w zamian , za pamięć .
Bo to bardzo miłe .
Jakimiś kocimi drogami udało się posyłać różne rzeczy do Niemiec .
A oni zaczęli posyłać paczki .
Paczki coraz gorszej jakości .
Gdy przyszła paczka ze starymi rzeczami , rodzice zamiast się cieszyć jak za pierwszym razem byli oburzeni
-
przecież widziała ta Niemka, że miałam lepsze rzeczy na kempingu ubrane – stwierdziła mama
-
nas stać na nowe – stwierdził ojciec
Z kilkunastu kilogramów ciuchów udało mi się wybrać jedną nadającą się na przeszycie dla mnie .
Dlaczego postrzegają nas jak dziadów – zastanawiali się rodzice?
Były to czasy, że już można było zamawiać rozmowy międzynarodowe , więc ojciec szybko ją zamówił i dziękując za paczkę – informował delikatnie, że mamy w czym chodzić i stać nas na nowe rzeczy .
Niestety nasi znajomi bardziej wierzyli propagandzie , bo następna paczka przyszła z maką i cukrem .
Wtedy ojciec już był mniej delikatny i poinformował naszych znajomych o tym, że mamy dostatek dobrego jedzenia . Swojskiej mąki , mięsa itp. i kimś kto jechał, posłał im domowe szynki .
To zadziałało ….
Rok 1984 – zachorowałam poważnie na gardło , było zagrożenie wycięcia migdałków , leczący mnie lekarz zasugerował , że z Niemiec można sprowadzić leki (dziś bym powiedziała , coś w rodzaju homeopatycznych) u nas były bardzo drogie
I …. telefon do Niemiec , super ekspresem zostały przysłane i ….. zadziałały . Migdały mam do dziś !!!
Wielkie , wielkie serce , wielka chęć pomocy .
Mimo tak pozytywnych zachowań , uczucie poniżenia gdzieś głęboko zostało ….
Bo dlaczego to piszę …..???
Teraz gdy wielu zagranicznych turystów lituje się nad marokańskimi dziećmi , wypłynęło to uczucie w czasie snu ze mnie, bo to bardzo subtelne poniżenie .
Ci ludzie mieli dobre intencje , chcieli pomóc , tylko nie zastanowili się nad tym, że wierząc telewizyjnej propagandzie urazili nas , postawili się powyżej nas . Nie na równi .
Bo litując się nad kimś czujemy się wyżej i uznajemy tego drugiego za gorszego, biedniejszego, bardziej zacofanego.
Pomagać trzeba mądrze .
Może wiele osób w naszej sytuacji cieszyłoby się , że posyłają i opowiadało niestworzone rzeczy o biedzie jakiej doświadczają , mimo że nie miałaby żadnego związku z rzeczywistością .
Wyciągaliby rękę po kolejne dobra , bo przecież oni mają więcej niż my, więc niech dają .
Na szczęście mnie wychowano w poczuciu szacunku do siebie samej i godności .
Nie muszę nikomu opowiadać o tym jak nie jest , żebrać i wyciągać ręce po jałmużnę . Znam swoją siłę i wartość i mogę sama o siebie zadbać .
Jednak dzięki temu uczuciu, które wypłynęło teraz , wiem ile szkody może zrobić nieprzemyślana pomoc .
Ci ludzie tutaj czują się gorsi od europejczyków, biedniejsi , bo nie posiadają luksusowych dóbr . I Europejczyka nie widzą jako człowieka , ale jako portfel pełny pieniędzy .
Maroko to kraj kontrastów , w niektórych miejscach ludzie żyją jak nasi rodzice , czy dziadowie, ale czy oni nie mając dzisiejszych dóbr nie byli szczęśliwi ????
Zawsze ktoś będzie lepszy i gorszy , gdzieś będą inne dobra . Ważne , żeby wiedzieć , że jest się na swojej drodze . Bo porównując się szczególnie przez dobra można popaść w niekończącą się paranoję . A bogactwo to stan umysłu i z dobrami materialnymi nie ma nic wspólnego .
Dzieci krzyczą o długopis, zeszyt mówiąc , że nie mają , a gdy wejdzie się do sklepu spożywczego koło szkoły , w wioseczce gdzieś w oazie na pustyni , te same dzieci kupują sobie ciasteczka, lody , cukiereczki. Wydając znacznie więcej niż kosztuje zeszyt czy długopis (długopis 1 DH = 0,40 gr)
Gdy zapytaliśmy zaprzyjaźnionych Marokańczyków , o co chodzi z tymi długopisami odpowiadali, że oni też nie wiedzą .
Chyba chodzi o to, że te dzieci są kolekcjonerami prezentów otrzymywanych o europejczyków – niestety często również pieniędzy .
Nie dajmy się zwieść , Marokańczycy powiedzieli nam
'W MAROKU NIE MA GŁODU , „
dzieci które pokazują, że nie mają co jeść po prostu oszukują .
Tak jak w Polsce w czasie stanu wojennego nie było co jeść . To ten sam mechanizm .
Miejmy szacunek do siebie i dla nich . Niech wyrosną z nich silne , kreatywne , dające sobie radę w życiu samodzielnie osoby .
W daktylowym gaju
W daktylowym gaju 7-10 październik 2013
Z cedrowych lasów podążyliśmy w kierunku południowym , oglądaliśmy miasteczka "nie turystyczne" gdzie nikt od nas nic nie chciał, nikt nie żebrał , nie sprzedawał narkotyków .
Jechaliśmy , tereny się zmieniały , im gdzieś więcej turystów, tym ludzie mniej sympatyczni . Nagle znaleźliśmy się w oazie. Znowu jakaś siła skierowała nas w miejsce , które było nam potrzebne . Zaprosił nas daktylowy gaj. W miejscu nad górskim źródłem w którym można się kąpać . W miejscowości Meski nad niebieskim źródłem, na starym szlaku karawan .
Woda wypełnia skalną grotę do której francuscy legioniści dobudowali duży murowany basen. Jest to w tej chwili wielka pustynna atrakcja, aby w czasie podróży wskoczyć sobie w objęcia zimnej lub nawet lodowatej górskiej wody. Mimo kilku metrów głębokości jest czysta i przejrzysta do dna .
Basen otaczaja palmy na których zwisają w wielkich kiściach daktyle .
Okazało się , że teraz jest zbiór daktyli i spadają nam nie tylko pod nogi , ale i na landrynkę .
Fajnie tak popróbować daktyli prosto z drzewa , które spadają tak jakby prosto do Ciebie .
Daktyle mają sobie wszystkie witaminy i minerały, które potrzebne są ludziom pustyni . Jest to tutaj całkowicie kompletne pożywienie.
Przyroda zawsze daje nam to co potrzeba i nie ma co sięgać po to co rośnie daleko . Każdy w swojej najbliższej okolicy ma to czego potrzebuje do jedzenia , życia , leczenia …..
No chyba, że żyje w dużym mieście ……..
Te daktyle , które spadają prosto z drzewa to daktyle najniższego sortu . Osoby sprzedające daktyle wchodzą na drzewa odcinają całe kiście lub strzepują . Potem układają w pudełkach których pełno na każdym targu i sprzedają .
Ceny zależą od miejsca i odmiany . Odmiany bardziej mięsiste są najdroższe . Ceny od 5-150 DH (2 – 75 zł.) za kilogram.
Ja osobiście nie lubię słodyczy i nigdy nie myślałam, że mogę tyle daktyli zjeść (wtopiłam się widocznie w to miejsce) , bo jak już pisałam daktyle są spójne z tutejszym klimatem , miejscem i raczej bez chemii .
W oazie bowiem każdy na swoje małe poletko na nim kilka palm , nie wierzę aby poza obornikiem były czymś nawożone . Poza tym bardzo lubimy tutejsze targi i nie widzieliśmy tam ani nawozów , ani środków ochrony .
Daktylowy gaj urzekł nas bardzo , tak, że zostaliśmy w nim 3 noce .
Aklimatyzowaliśmy się też przed upałami pustyni , bo po przekroczeniu ostatniej przełęczy powietrze stało się bardziej suche i ciepłe .
Czas zmagania – góry Rif
Góry Rif – czas zmagania 3/5 październik
Nasze miejsce noclegowe okazało się istną oazą spokoju w tych bardzo nieprzyjaznych górach .
Jeszcze o tym nie wiedzieliśmy , uświadomiła nam to dopiero wycieczka na pobliskie atrakcje turystyczne . Znajdowały się one ok. 3 km od naszego kempingu .
Po drodze dostaliśmy od miejscowej góralki granata (owoc) zjedliśmy pyszną zupę, wypiliśmy super kawę , kupiłam miejscowy kapelusik . I wszystko wydawałoby się super . Do momentu gdy zaczęliśmy wchodzić w górskie doliny czy góry .
Mieliśmy wrażenie , że jakaś dziwna energia , dopada nas . Zamiast dawać nam odpoczynek – wysysa. Sami zaczęliśmy się kłócić nie wiadomo o co , zachowywać nieracjonalnie .
Co tu jest w tych górach ….??? Co się tutaj działo ?
Dlaczego energia jest taka ??? zaczęły padać pytania.
Zmęczeni słońcem , wycieczką, wyssani przez miejscowe duchy, po 3 godzinnej wycieczce po górach , wracaliśmy na kemping . Na szczęście nasza opatrzność czuwała nad nami i zostaliśmy podwiezieni przez mieszkającego we Francji Marokańczyka .
Dziękujemy drodze za gościnę , a górą za lekcje obserwowania siebie .
Gdy na drugi dzień zjeżdżaliśmy z gór, postanowiliśmy odwiedzić niedalekie miasteczko Chefchaouen , polecane zresztą przez wczorajszego marokańskiego Francuza .
I …..
Miasteczko wzrokowo piękne , jednak energia znowu podobna jak w górach, do zmagania z siłami dla wielu niewidzialnymi , doszło jeszcze zmaganie z ludźmi . Ludzie którzy do tej pory byli sympatyczni , pełni godności tutaj okazali się bardzo oszukańczy i tej godności wobec siebie i innych pozbawieni.
Fakt że w miasteczku było sporo turystów .
Wszyscy chcieli nas oszukać , coś wyrwać dla siebie . Uzgadniane ceny leciały w górę , zamawialiśmy chleb do zupy (zresztą bardzo niesmacznej) – kasowano nas jak za śniadanie .
Jakaś iluzja antygościnnosci . Jedynym plusem był internet . Można było dać na bloga kolejne części i zobaczyć coś co powoduje, że tak ciężko czujemy się w tych miejscach , że gubimy swoje boskie prowadzenie .
Okazało się, że mieszkańcy wiosek słynęli z krwawych wendet, które spowodowały drastyczne zmniejszenie się ich populacji. Niechlubnej opinii nie pomagają rozległe plantacje marihuany i ich nachalni sprzedawcy.
Czy w takim miejscu można odpoczywać ……????
Może ….. gdy skorzysta się z usług jednego z handlarzy .
My jednak nie mieliśmy na to ochoty .
Tak więc gdy przy kasowaniu próbowano od nas wziąć wyższą cenę niż uzgodniliśmy , wychodziliśmy ze sklepu .
Z ulgą opuściliśmy miasto ……
Jednak nasze zmaganie się nie skończyło ……
Zaczęło się zmaganie z drogą , upałem , miastami przejeżdżanymi po drodze . Jechaliśmy przez tereny rolnicze z pięknym czarnoziemem.
Na początku chcieliśmy odwiedzić Fez , jednak po doświadczeniu w Chefchaouen i radzie naszego kolegi, że jak typowi Polacy tylko narzekamy – postanowiliśmy pójść swoją drogą i zrezygnować z narzekania na oszukujących turystów marokańczyków. Jechać po swojemu, zapominając co inni nam polecali .
I tak trafiliśmy do knajpki na stacji benzynowej gdzie podano nam super herbatkę , chlebek i sałatkę . Odpoczęliśmy , nabraliśmy sił . Z nową energią ruszyliśmy dalej na południe .
Marokańczycy z turystycznych miast!!!!
Co macie do przerobienia w tym wcieleniu – że aby żyć musicie oszukiwać !!!!!
My jak ktoś próbuje nas oszukać niezależnie w jakim zakresie (nie tylko materialnym) odczuwamy to jak wyrywanie kawałka nas . Na to się nie godzimy . Niezależnie jaka jest kultura w danym kraju , osoby które czują procesy energetyczne wiedzą o co chodzi.
A podróż dla nas to normalne życie , w którym jest różnie . I taką podróż chcemy pokazywać, bez tworzenia idylli tylko szczęśliwych wakacji .
Tak naprawdę , te 1,5 dnia dało nam w kość . Chyba w tym czasie wolelibyśmy być nawet w bardzo niechcianej i problemowej pracy .
I po całym dniu , a nawet 1, 5 dnia zmagania, znaleźliśmy się Azrou gdzie zaparkowaliśmy na pokładzie Emiratesa .
Marokański początek
Marokański początek 2 październik 2013
Rano po śniadaniu razem z naszymi gospodarzami ruszyliśmy w kierunku Maroka . Im bliżej zbliżaliśmy się do granicy , tym bardziej świat europejski zmieniał się na arabski .
Na granicy lekki chaos , który może wywołać szok u przeciętnego europejczyka . Wiele osób chce pomóc nam wypełnić formalności . Nasz gospodarz wybiera jednego (komunikują się po hiszpańsku- dając mu potem 1-2 euro) . Mężczyzna wypełnia za nas dokumenty na samochód i kieruje do samego końca informując co nam jest potrzebne i gdzie mamy jechać . Reszta natomiast nie interesuje się już nami . Bardzo fajne jest to, że opieka jest do samego końca z pełnym szacunkiem . U nas są agencje załatwiające formalności , tutaj poszczególni ludzie . U nas manipulacyjny marketing, reklama , tutaj poszczególny człowiek .
Szybko i sprawnie znaleźliśmy się w Maroku . Podążyliśmy za naszymi gospodarzami w kierunku nadmorskiego portu .
Po drodze zatankowaliśmy do pełna , gdyż benzyna jest tutaj tańsza niż w Hiszpanii . Diesel 9 DH czyli 3,6 zł. (1 Dh = ok 0,40 gr)
Nasi gospodarze to takie anioły, przeprowadzające nas przez zmiany energetyczne . Tak , tak, jak już pisaliśmy każdy kraj ma swoją energetykę . Energia Hiszpanii i Maroka , bardzo się różni , a granica sama w sobie ściąga , kumulację energii zmian . Często jest się pogubionym co robić , jak się zachować gdzie coś znaleźć co powoduje jakieś drobne emocje .
Teraz jesteśmy od nich wolni , gdyż mamy swoich przewodników, aniołów którzy dbają o nas i pokazują co gdzie trzeba . Naszym jedynym zadaniem to się im poddać .
Może warto to przenieść na co dzień do życia i podąrzyć za naszymi przewodnikami , aniołami bez kontroli i wątpliwości .
Pierwszy posiłek w Maroku i ostatni z naszymi gospodarzami (Luis ma wieczorem lekcje w szkole i muszą wracać ) zupa ze strączkowych , sardynki i marokański chlebek . My zadowalamy się zupą , która jest wegetariańska . Bardzo dobra .
Pożegnawszy naszych cudownych aniołów już sami kierujemy się na południe .
Odwiedzamy targ w mieście i po drodze trafiamy sur , czyli targ na który zjeżdżają ludzie z okolic , gdzie można kupić praktycznie wszystko – oczywiście z chińskim badziewiem włącznie.
Podziwiamy koloryt ubrań ludzi , oglądamy oferowane produkty , pijemy słynną marokańską herbatę z dużą ilością mięty i cukru i ……
Fascynuje nas bogactwo warzyw i owoców , którego nie ma w sąsiedniej Hiszpanii. Tak owoce i warzywa są dla biedaków, bogaci mają mięso . Taki jest schemat w Polsce , on również obowiązuje w Hiszpanii. Tylko do czego on prowadzi …..???? Czy do zdrowia ….???
Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni ludźmi . Nikt nas nie nagabywa , nie klei się . Niektórzy zachęcają do zakupów u siebie , ale tak normalnie jak u nas .
Językiem podstawowym jest tutaj arabski , ale wiele osób mówi po francusku (uczyłam się w szkole i nawet szło mi to nieźle , czas sobie przypominać ) .
Czujemy się tutaj jak na razie bardzo dobrze , no może z jednym wyjątkiem ciepła .
Na nocleg zaprasza nas park Narodowy Talassemtanf
Zjazd z drogi głównej do Chefchaouen , w lewo ok 10-15 km w głąb doliny . Zrobiono tutaj park, gdyż są piękne kaniony, z płynąca górką rzeką (to jest rzadkość ) . Na nocleg zaprasza nas kemping , może nie do końca nazwany . Taka baza z namiotami infrastrukturą , nad rzeczką . Jesteśmy tutaj jedynymi gośćmi (cena 20 DH = 8 zł za 2 osoby ) . Właścieciele cieszą się , że przyjechaliśmy do nich po sezonie .
Miejsce jak w europejskich górach . Nawet zaplecze bardzo ładne i zadbane . Namioty do spania, stoliczki do siedzenia , huśtawki do huśtania, WC i rzeczka do mycia. Rano budzą nas dumne pawie etatowo zatrudnione do bawienia turystów , konkurujące z kotami o jedzenie.
Cisza , spokój , zapach sosny , szum wodospadów . Czy na pewno jesteśmy w oriencie ???
W cieniu sosny piszemy ten post .
Dziękujemy miejscu za cudowny pierwszy nocleg w Maroku. Polecamy to miejsce .
A nam tak się spodobało, że zostaliśmy tam na drugą noc
































































D5 Creation