warzywa ekologiczne
now browsing by tag
Ekowioska – pomóżmy Pawłowi odbudować dom
Prośba o wsparcie przy odbudowie spalonego domu.
Na Podhalu gdy komuś spali się dom, odbudowuje go cała wieś.
W tym przypadku niech odbuduje go wieś (środowisko) ekologiczno-duchowe.
Dlatego prosimy pierwszy raz o wsparcie dla działania naszego kolegi Pawła Kobielusa, wspaniałego ekologa. Jego marzenia idą na razie troszkę pod górkę.
W tym roku zaczął budować dom, jego marzenie, gdy jedna iskra je zniweczyła.
Teraz chce odbudować swój dom, zrobił program na „polak potrafi”.
Jeżeli komuś bliskie jest podejście ekologiczne, tworzenie takiej wspólnoty, wiosek ekologicznych, to wesprzyjcie ile możecie Pawła w jego działaniach.
Może możecie gdzieś udostępnić informacje o akcji, im więcej osób się dowie tym większa szansa, że uda mu się odbudować dom.
Na pewno ogień przepalił nieharmonijne energie, stał się jego trudnym i bolesnym nauczycielem, otwierając teraz na nowe.
Na pewno tym nowym jest proszenie o tak duże wsparcie.
Wierzymy, że się uda i powstanie jego dom, a potem koło niego cała osada, która będzie światełkiem w tamtej okolicy.
Pawła znamy osobiście i wiemy, że jest to na 10000% pewny rolnik ekologiczny. To nie tylko rolnik z certyfikatem, ale on przede wszystkim człowiek i pasjonat, który wierzy w to co robi i jest to jego treścią życia.
Trzymamy kciuki
Więcej o akcji odbudowy i możliwości włączenia się w nią na :
http://polakpotrafi.pl/projekt/ekoosada#.VE38Ao-wT50.facebook
Artykuł o Pawłe z czasopisma wróżka http://www.wrozka.com.pl/rozwoj-osobisty/573-2012/08170/6915-droga-do-brzozowego-gaju?showall=&start=1
Na drewnianym stole w gospodarstwie nazwanym Brzozowym Gajem jego właściciel stawia napar z melisy, pokrzywy, czekoladowej mięty, czarnego bzu i cytrynowej werbeny. Jest sam – żona Grażyna wyjechała na kilka miesięcy na zaprzyjaźnioną farmę do Szwajcarii. Właśnie wrócił z pola wschodzącego żyta i orkiszu, które za jakiś czas zamienią się w mąkę, a potem w pachnący bochenek. Który Paweł Kobielus z 12-letnią córką Julią upiecze, jak zwykle, w glinianym piecu.
Chleb tak uwielbiany przez przybywające tu miejskie dzieci, jak też dziesiątki wolontariuszy z całego świata, którzy pod Andrychowem uczą się żyć blisko Ziemi, czerpać z niej dary z pokorą i szacunkiem. Można więc w Brzozowym Gaju spotkać Andrasza z Węgier, globtrotera bez grosza przy duszy, który zawija tu jak marynarz do portu… Można natknąć się na Anke z Niemiec, szamankę, która u podnóża Beskidu Małego, w swoim symbolicznym czółnie, wśród prawdziwych polskich drzew wypływa do Krainy Duchów.
I globtroter, i szamanka, ale też gromady dzieci z całej Europy przybywają do Brzozowego Gaju, by zobaczyć inne życie niż to w betonowych miastach, zobaczyć, jak wyglądają miłorząb japoński, metasekwoja chińska, tulipanowiec, morwa, pigwa, cytryniec. Jak pachną i smakują polskie zioła oraz nieskażona chemią marchewka i kapusta. To właśnie od kapusty i marchwi zaczynał swoją przygodę z rolnictwem ekologicznym syn i wnuk rolników z Białej Drogi pod Andrychowem.
Wśród zielonych ekscentryków
– Początki były i śmieszne i czasem straszne. Chwilami czułem, że porywam się z motyką na Słońce – przyznaje z uśmiechem Paweł Kobielus. Dwie dekady temu Biała Droga przypominała zwyczajną, małopolską wieś. Mieszkali w niej ludzie, którzy na własne potrzeby uprawiali kawałek pola, ogród i sad. – To był żywy organizm, w dużym stopniu samowystarczalny. A gdy komuś czegoś brakowało, zwracał się o pomoc do sąsiada – wspomina Paweł. Tak jak sąsiedzi do jego taty, bo miał konia, mógł więc wesprzeć ludzi w pracach polowych. W zamian ofiarowywali pomoc podczas zbiorów.
Paweł wyrastał w domu mężczyzn (wychowująca go babcia zmarła, gdy miał 14 lat), dla których uprawa ziemi była surowym, ale cenionym sposobem na życie. Nie buntował się zbytnio wobec rodzinnej tradycji, wybrał technikum ogrodnicze w Bielsku-Białej. Trafił do niego pod koniec lat 80., gdy triumfy święciła w Polsce tak zwana agrochemia. Na lekcjach Paweł nieraz słyszał o zbawiennej roli pestycydów w rolnictwie. I może by w to w końcu uwierzył, gdyby nie trafił na kilka wykładów organizowanych przez ludzi o całkowicie odmiennym spojrzeniu – ekologów i wegetarian, takich jak Jacek Bożek, szef Klubu Gaja, czy Wojciech Owczarz, dziś prezes Fundacji Ekologicznej „Arka”. W tamtych czasach uchodzili za ekscentryków, propagujących szalone na pierwszy rzut oka pomysły. Takie jak idea austriackiego filozofa i mistyka z przełomu XIX i XX wieku, Rudolfa Steinera, twórcy rolnictwa biodynamicznego, uważnego na wpływy kosmosu, otwartego na harmonijną współpracę człowieka z naturą.
W fantastycznym pocie czoła
Tę współpracę Paweł Kobielus poczuł tuż po szkole na biodynamicznej farmie w Niemczech, na którą trafił na rok jako wolontariusz. Tam zobaczył, jak tradycyjne metody uprawy łączy się z nowymi technologiami, dowiedział się, co w praktyce oznacza płodozmian, bioróżnorodność, nawożenie ziemi naturalnym kompostem. Ale też na czym polega cały system nowatorskich rozwiązań, które sprawiają, że gospodarstwo jest przyjazne dla otoczenia.
Wrócił do Polski z głową pełną pomysłów. Jego zapał był tak ogromny, że nawet dziadek i ojciec, tradycjonaliści, nie śmieli oprotestować zmian, które wprowadzał. Nawet tego, że jako wegetarianin nie chciał hodować zwierząt na mięso. I mimo że od początku rozwiewał złudzenia seniorów, iż rewolucja na ich rodowej ziemi może oznaczać większe profity. – Na niemieckiej farmie, na której ludzie pracowali w fantastycznej komitywie, ale i w pocie czoła, zrozumiałem, że rolnictwo ekologiczne to ciężka praca dla idei – mówi Paweł. – Pojąłem, że taki sposób na życie nie przyniesie mi fortuny, bo nakład pracy i koszty w gospodarstwach, których celem jest powrót do świata natury, są niewspółmierne do zysków. Zyskiem są jednak zupełnie inne wartości: czysta ziemia, powietrze i woda, a tego nie da się przeliczyć na pieniądze.
Paweł był jednak przekonany, że za ciężką pracę należy mu się nagroda. Jakież było jego zdumienie, gdy po pierwszym zasianiu na ojcowiźnie kapusty i marchewki zastał pole żółte od gorczycy, innymi słowy – chwastów. – Okoliczni mieszkańcy myśleli, że zasiałem rzepak – uśmiecha się rolnik. Gdy prawda wyszła na jaw, sąsiadki zakasały rękawy i wypieliły z Pawłem hektar pola. W myślach nazwał później życzliwe panie „babocydami”…
Długo jeszcze uchodził za dziwaka, także na andrychowskim targowisku, na którym pierwszy raz pojawił się ze skrzynką własnej kalarepy. I napisem, że sprzedaje żywność ekologiczną, co początkowo wzbudzało uśmiechy. A jednak ktoś spróbował marchewki od Kobielusa, ktoś zauważył, że smakuje i pachnie jak ta z dzieciństwa… I z czasem rolnik-ekolog dorobił się całkiem sporej grupki klientów.
W powodzi uczuć
A potem, w 1997 roku, przyszła powódź. Wszystko zgniło. By przeżyć, Paweł po raz kolejny wyjechał na farmę ekologiczną do Niemiec. Poznał na niej Grażynę ze Śląska, która nie chciała już żyć w otoczeniu górniczych hałd i podobnie jak on marzyła o czystym powietrzu i czystych regułach. W jej oczach zobaczył pasję i bunt wobec świata, w którym ludzie traktują naturę instrumentalnie. Zrozumiał, że łączy ich pokrewieństwo dusz.
Zdumiała go jej bezkompromisowość i wiara w to, że najdoskonalszą drogą do szczęścia człowieka, a także do istnienia w zgodzie z Ziemią, jest droga wyznaczana przez kobiety. Innymi słowy – powrót do matriarchatu, systemu, w którym to kobiety decydują o regułach życia wspólnoty. I w którym nie ma dominacji ani dyskryminacji, a przyrody nie traktuje się jak własność, lecz jak dar.
Kiedy Grażyna, już jako żona Pawła, zawitała do Białej Drogi, zamieniła Brzozowy Gaj – dotąd typową farmę rolniczą – w oazę pełną kolorowych kwiatów, kwitnących drzew, pachnących ziół. I uznała, że powinien to być dar dla wszystkich. U Kobielusów na dobre zagościły więc warsztaty dla dzieci z miasta i wolontariusze. Zakasywali rękawy, w zamian zyskując wikt, ale też poczucie, że robią coś ważnego.
Andrasz z Węgier przybył tu, bo miał dość hulaszczego życia jako kierowca tira. Podobnie prowadził się kiedyś jego ojciec – do czasu, gdy odebrał sobie życie. Pewnego dnia Andrasz zatrzasnął drzwi od ciężarówki, zarzucił plecak i ruszył w drogę. Przemierzał Europę stopem. Zdarzało mu się zatrzymać na dłużej w innych miejscach, choćby w ośrodku dla niepełnosprawnych dzieci pod Wieliczką, gdzie zostawił wszystkie zarobione pieniądze. – Od takich ludzi jak Andrasz wiele można się nauczyć – przyznaje Paweł Kobielus. – Choćby tego, że człowiek może wspierać człowieka bezinteresownie, że bez pieniędzy można żyć i to, o dziwo, szczęśliwie.
W Brzozowym Gaju pojawiła się pewnego dnia Anke z Niemiec, kiedyś pracownica biura podróży, dziś przemierzająca świat wzdłuż i wszerz szamanka. To ona podczas kolejnej wizyty u Kobielusów ze smutkiem zauważyła, że Biała Droga bardzo się zmienia. – Zniknęły łąki i sady, a na polach stanęły hale podmiejskich przedsiębiorstw – przyznaje Paweł. – Ludzie stracili kontakt z ziemią, z tym, co od wieków dawało im siłę. Ogrody zamienili na garaże, a smaczną żywność z własnych upraw i targowisk – na śmieciowe jedzenie z hipermarketów.
Marzenie o ekoosadzie
Grażyna i Paweł zatęsknili za miejscem, w którym ludzie żyliby zgodnie z regułami, jakie obowiązywały w dawnych osadach. W poczuciu harmonii z naturą, samowystarczalności i samopomocy – jak tej, która panowała jeszcze wówczas, gdy tata Pawła użyczał sąsiadom konia. Kobielusowie zamarzyli o ekoosadzie. – O miejscu dla ludzi, którzy myślą podobnie jak my, z inspirującą przestrzenią do życia i tworzenia, pełną harmonii, spokoju, zgody na trwanie w rytmach Ziemi. W którym można by wytwarzać żywność dla siebie, ale też radośnie dzielić się wypracowanym dobrem – wylicza Paweł.
Znaleźli takie miejsce, o jakim marzyli. Kupili kilkanaście hektarów ziemi w Kotlinie Kłodzkiej. Andrasz i Anke poczuliby się tu jak w domu. Bo sporo jest miejsca dla kóz i dobrych sił z szamańskiej Krainy Duchów. W planach Kobielusowie mają tymczasem podzielenie ziemi na mniejsze siedliska. Każdej z rodzin ma przypaść w udziale po hektarze. Swoim pomysłem zarazili już pewną rodzinę informatyków i kilku innych znajomych. Wciąż jednak poszukują osadników, którzy zechcą porwać się, jak kiedyś zrobił to Paweł Kobielus w Brzozowym Gaju, z motyką na Słońce (wszystkich chętnych odsyłamy na stronę www.kobielus.most.org.pl).
Podobnie jak dwie dekady temu, także i teraz rolnik z Białej Drogi ma świadomość, że ekoosada nie jest nadzwyczaj rentowna dla jej mieszkańców. Nie ma jednak innej drogi, jeżeli człowiek chce wyjść z kryzysu, do jakiego doprowadził Ziemię. Od trudnych okoliczności ważniejsi są przecież – tego nauczyły kiedyś Pawła „babocydy” – przyjaźni ludzie. Poza tym nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze. Dobrego życia się nie da.
Sonia Jelska
fot. Bogdan Krężel, Archiwum Prywatne
Porównania – namiętność naszego umysłu i systemu
Porównania
No właśnie porównania, wjechawszy z Chorwacji do Bośni , zaraz się zaczęły .
Chorwacja taka nadęta i napuszona , a Bośnia pozornie „biedniejsza” ,ale jakaś większa przestrzeń . Ktoś powie wyrosłaś w komunizmie z brakiem koloru i za nim tęsknisz .
Zaczęłam się zastanawiać dlaczego świat dąży przede wszystkim do materii i gdzieś próbuje narzucać jedną właściwą drogę. Gdzie klucz , a może pierwotna przyczyna narzucania wszystkiego innym ?
Od dziecka jesteśmy uczeni rywalizacji , porównywania się . Nikt się nas nie pyta co sprawia nam radość , tylko mamy mieć piątki w szkole , najlepiej mamy być najlepsi . Mamy dobrze wyglądać , mamy robić , to i to …… Każde wyrwanie się z ogólnie przyjętych zasad rodzi niepokój naszych rodziców . Jesteśmy inni , więc jak poradzimy sobie w życiu ?
Poza tym te inne osoby wzbudzają kłopoty w szkole , bo nauczyciele nie widzą jak do nich podejść , jak pociągać za ich sznurki .
Nie dąży się do indywidualności ,a do tego aby wszyscy byli tacy sami . Bo wtedy łatwiej się rządzi i to w skali nauczyciela czy w skali rządu .
Wszystko jest prostsze gdy wszyscy są tacy sami . Wyobraźcie sobie farmera , który ma w oborze 20 krów i każdą inną . Każda potrzebuje czegoś innego , innego jedzenia , traktowania .
Tak samo z ludźmi najlepiej wszystko ujednolicić , sprowadzić do wspólnego mianownika i …. niewolnika
Tylko czy komuś to daje szczęście ?????
Nikt nie pyta co potrzebujesz ? Tylko pokazuje , ja jestem w tym lepszy podążaj za mną . To ponoć metoda postępu , tylko jakiego ?????
Takiego , który zgubił już wiele cywilizacji
Gdy idziemy swoją drogą nie interesuje nas , że sąsiad obok idzie inną . Gdy nasze drogi się zbiegną uczymy się jeden od drugiego jak chcemy, a potem idziemy dalej swoimi
Dzisiejszy świat ma jeden cel materię i pokazanie ludziom , że ona jest wszystkim .
Tam gdzie nie ma jej blichtu wmawia się ludziom, że jest im źle i nic nie mają .
A śmieszne jest to, że tą biedę zazwyczaj widzą….. biedni przedstawicie „bogatych” krajów . Czyli jeżdżą po świecie , aby się dowartościować ????? Pokazać – ja jestem lepszy .
Tak samo jak mówiono,że w Polsce za komuny nie było gospodarstw ekologicznych , a po co ? Większość miała ogródki , większe niż niektóre zachodnie małe gospodarstwa ekologiczne .
Tylko nie było to nazwane , robili to zwykli ludzie , a nie farmerzy ekologiczni . Nie było żadnej ideologii , tylko potrzeba zjedzenia czegoś naprawdę dobrego , dojrzałego prosto z krzaka i drzewa . (A dzisiejsze farmy nawet ekologiczne sprzedają niedojrzałe warzywa i owoce , bo lepiej się przechowują i to w całej Europie ) (Nie czarujmy się, owoc lub warzywo zebrane niedojrzałe pozbawione dostępu do soków rośliny która go karmi – NIE DOJRZEJE NA PÓŁCE W DOMU – może co najwyżej zmięknąć!!!)
W każdym razie ja i Bartek wyrośliśmy w takim środowisku .
Pamiętam w czasach socjalizmu zachód , a może bardziej Niemcy były kolorowe , jednak większość osób, która tam jeździła twierdziła, że jedzenie jest chemiczne i mało jadalne, ale było kolorowe , zapakowane „ekologicznie” w 5 kolorowych torebek , a u nas było dobre , sprzedawane w małych sklepach w małych ilościach, więc było świeże, dobre i nikt nie musiał wydawać 70% jego wartości na zapakowanie i wypromowanie .
Mając program , że to co zachodnie jest lepsze w czasach przełomu wybraliśmy bardziej kolorowe jedzenie , pozwoliliśmy postawić się w ramy , narzucić masę praw służących naszemu bezpieczeństwu ……
I ile osób jest zadowolonych
Miał być raj i ………………………
Tylko czy ktokolwiek wiedział co chce , przyjrzał się uczciwie , jak żyją ludzie w tych „bogatszych” krajach i czy na pewno chcemy tak pracować i żyć .
Czy tylko naśladujemy
Gdy nie przestaniemy naśladować , porównywać się z innymi , wielki biznes świata zawsze będzie nam opowiadał, że jeszcze nam coś potrzeba i że dopiero jak to kupimy to będziemy bogaci .
– Gdy wiemy czego chcemy – to jedna z z dróg zatrzymania się nie kończącego nakręcania i porównywania .
– Określić co chcę , tak z serca .
Jeździmy 23-letnią landrynką i nawet gdybyśmy mieli nieograniczone środki, nie mamy potrzeby zamieniania jej na nic innego , niezależnie od tego co mówią nam inni .
Bo przecież Ci inni nie będą podróżować za nas i nie przeżyją życia za nas.
Hiper konsumpcja i zapchane domy chyba nikomu nie dają szczęścia , no może tego chwilowe , w momencie wydawania , zakupu .
No właśnie namawiamy do trudniejszego życia , zastanawiania się co chcę , czy da mi to szczęście , słuchania ciała, serca, ducha , bez porównywania się z innymi i nie podążania za tym co modne , co mówią reklamy .
Wtedy może wjeżdżając do innego kraju będziemy zastanawiać się czy chcemy w nim być i czy nam się podoba , czy porównywać jak jest, a często czuć się lepszym przez te porównywania .
Mam dużo porównania w sobie , jednak postaram się dostrzec jego źródło tak jak teraz i transformować je .
A Bośnia nas urzekła swoją przestrzenią , kolorytem wieloreligijnym i jakimś takim spokojem , w ogóle nie czujemy jakby tutaj 20 lat temu była wojna .
Może po prostu wszystko szybko zostało transformowane .
Po ulicach włóczą psy (a nie są zamykane w schroniskach) , nie ma wielu hipermarketów , jest wiele zakładów rzemieślniczych , ludzie przesiadują w kawiarenkach zarówno kobiety jak i mężczyźni , życie toczy się na zewnątrz . Nie ma blichtu, sztucznego uśmiechu, nadmiernych emocji , pośpiechu, jest jakaś taka normalność dla nas .
Gdzieś może podświadomie jeszcze pamiętają o piekle wojny i cieszą się z tego co mają .
A wszystko inne przemija …………..
A Visoko nas wciągnęło i pobyliśmy w nim parę dni . Ono samo rozpieszczało nam pokazując nam się w jak najlepszej stronie .
Piękne wschody słońca na piramidzie słońca , przepyszne ostrężyny , spotkani ludzie .
Prywatne medytacje przy portalu K2,
czy spotkanie z odkrywcą piramid .
Do tego knajpki z pysznymi sokami i jedzonkiem , pyszne bułeczki z ziemniakami
czuliśmy się tutaj dopieszczeni i zaopiekowani
Spokój , silna energia zmywały stare programy, dzięki którym te będace głębiej mogły się przebić .
Nawet temperatury były bardzo przyjazne.
Dziekujemy za cudowną gościnę wrócimy na pewno.