Armenia
now browsing by tag
Magiczna noc i dzionek i stóp Araratu
Magiczna noc i poranek u stóp Araratu. 3 listopada 2014
Są miejsca, góry, które mają w sobie taką magię, że gdy je widzimy praktycznie skaczemy z radości.
I tak właśnie jest z Araratem, gdy się pojawia, wystawia swoją twarzyczkę za chmur zapominamy o całym świecie i wpatrujemy się w jego obraz.
Gdy zjeżdżaliśmy z Gegharda do Erewania również w pewnym momencie zamigotał w oddali, sprawiając wiele radości.
Do Nagornego Karabachu chcieliśmy jechać przez przełęcze koło Sevanu, jednak po ostatnich opadach śniegu, nie wiadomo, czy jest to realne. Dlatego wybraliśmy najgłówniejszą drogę. Śnieg jest już na wysokości ok 2000 m.n.p.m , a główne drogi przynajmniej będą ośnieżane. Należy pamiętać, że Armenia to kraj górzysty. I przełęcze na 1500-2500 nie należą do rzadkości, nawet na najgłówniejszych drogach.
Podążyliśmy więc z Erewania znajomą nam drogą na południe.
Bartek wpadł na pomysł aby spać pod monastyrem Khor Virap.
Pomysł świetny, bo gdy jedzie się nocą w miejscach zurbanizowanych, dobrze mieć jakąś pewną miejscówkę.
A w Khor Virap już byliśmy
http://brygidaibartek.pl/z-poranna-wizyta-u-sniezynki/
Gdy praktycznie o północy podjechaliśmy na miejsce w okolicznych polach uprawy winorośli, słychać były z tureckiej strony modły z meczecie.
Tak blisko, a tak daleko.
Turcja tuż za miedzą, a granice zamknięte. To my ludzie stawiamy sobie i innym granice, obrażając się, wojując, uznając coś za lepsze lub gorsze.
Nagle mnie olśniło, tutaj będzie piękny wschód słońca, szczególnie jeżeli śnieżynka – Ararat zechce nam się pokazać.
Właśnie spanie w landrynce daje możliwość sycenia się takimi miejscami i widokami ( zwykle hoteli w takich miejscach nie ma). Dziękujemy jej za cudowny domek.
Już przed wschodem słońca góra zaczęła wyłaniać się z mroku, oświetlając sobą przestrzeń.
A potem zaczął się taniec, słońce zaczęło powoli oświetlać ją, zaczynając od czubka i powoli, powoli schodząc niżej.
Aby z pewnej chwili pozwolić rozbłysnąć w pełnym świetle. Patrzyliśmy jak urzeczeni, robiąc zdjęcia i dziękując duchom miejsca, wszechświatowi za te cuda, których możemy doświadczać.
I znowu zapomina się o wszystkim, o przyszłości, przeszłości, dla takiego momentu warto doświadczać nawet różnych niewygód i trudów.
A jak to zrobić, aby każdy dzień był taki jak te magiczne momenty?
Trzeba by pamiętać w każdej chwili dnia o spływającej na nas boskiej energii, o świetle które rozpromienia nas i widzieć go w innych osobach , jak emanuje ze zwierząt , roślin i kamieni. Zauważać ich piękno i życzyć wszystkiego co dobre.
Jestem tu i teraz w pełnej jedności ze światem miłości, radości, zachwycie, wdzięczności ciszy i spokoju.
Boska energia odżywia i napełnia każdą komórkę mojego ciała, a nadmiarem mogę się podzielić z innymi.
Słowa nie są w stanie oddać tej przestrzeni, która tworzy się gdy pozwalamy sobie doświadczać jedności w radości i zachwycie. Bez oceny, analizy i komentarzy.
Gdy weszłam w kontakt z górą stwierdziła:
Ja jestem góra i do nikogo nie należę, kto chce mnie posiadać ten mnie straci.
Jakie to adekwatne do sytuacji, a również tego co wiemy o przywiązaniach. Im bardziej coś chcesz tym, to ucieka, gdy odpuszczasz przychodzi.
Takie prawa natury.
Góra nazwała siebie wulkanem emocji.
Wulkan daje majestat, siłę, szacunek. Każdy boi się zdenerwować go, bo jak wybuchnie to ile złego się podzieje.
A czy wulkan tym manipuluje? Dlaczego tak robi?
Bo ma przekonanie, że inaczej inni wejdą mu na głowę, że straci kontrolę nad rzeczywistością, że w ten sposób musi ustalać granice.
Emocje pomagają żyć i funkcjonować w świecie. Pomagają zaistnieć.
Miłość prowadzi mnie przez życie
Wyjeżdżając późnym popołudniem śnieżynka (Ararat) dalej do nas machała i zapraszała w swoje progi.
Jeszcze raz podziękowaliśmy za cudowny czas i pojechaliśmy dalej w kierunku Goris. Oglądając tym razem góry Armenii śnieżnych kołderkach.
Po ostatnich deszczach wszystko było przy cukrowane już od 1500 m.n.p.m
Palimy świeczki za naszych zmarłych w magicznym miejscu
Wszystkich Świętych w magicznych miejscach 1 listopada 2014
Gdy już prosto zjechaliśmy do Monastyru Geghard, był jeszcze ranek. Można było cieszyć się ciszą tego miejsca. Monastyr powstał w IV wieku. Czuć energię tamtych czasów, zresztą jest w miejscu dawnego kultu.
Składa się z kilku kościółków najprawdopodobniej z różnych czasów. W jednym z nich wypływa źródełko.
To na co wcześniej zwracałam uwagę cały czas to zamknięcie szczytów kopuł kościołów od góry. Tutaj jest wejście dla światła, teraz zastawione szybą, ale i tak to światło rozświetla kościół.
Jak może być miejsce boskie bez wymiany energii???
Tutaj widać wyraźnie, że pierwsi chrześcijanie to wszystko wiedzieli.
Dużo znaków zwierząt wyrzeźbionych na tutejszych kamiennych ścianach i innych symboli opartach na symbolach okręgu i nieskończoności.
A kościołek żyje,
To Armenia, kraj katolicki. Jakże inny ten katolicyzm. To co u nas uważane za coś niedozwolonego tutaj normalnie funkcjonuje.
Dziś sobota, dlatego poza turystami szukającymi we większości strawy dla umysłu, pojawiają się Ormianie szukający strawy dla ducha.
Są jakieś nabożeństwa w jednym z kościółków, ludzie piją czy nabierają wody, w innym stawiają świeczki, a jeszcze inni składają ofiary ze zwierząt.
Z uwagi na fakt, że dziś wszystkich świętych również zapalamy świece za naszych zmarłych. Był jeszcze ranek i świeczniki z piaskiem na świeczki były prawie puste. Więc zaanektowaliśmy sobie jeden. Gdy stawiałam świeczki za swoich bliskich, którzy odeszli w inny wymiar, zachciałam postawić również swoją świeczkę wśród nich, aby być razem z nimi.
I nagle umysł podpowiedział.
Powinnaś to zrobić w innym pojemniku, bo świat żywych i zmarłych to dwa oddzielne światy.
Świat zmarłych gdzieś tutaj nie pasujący do ziemi wg kościoła.
Ale czy na pewno?
Czy te światy nie mogą się przenikać?
Szamani krążą między światami, dlaczego więc zamknęły się na to późniejsze wierzenia. ?
Nam już wczoraj szakal podpowiedział – jedność światów !
Otwieramy się jedność światów istniejących na ziemi i we wszechświecie. Świadomie wybierając ten w którym chcemy żyć.
Znajdujemy miejsce siedzące w pomieszczeniu z wodą zresztą w miejscu dawnego kultu świętego źródła i oddajemy się medytacji.
Kontaktujemy się z naszymi przodkami w świetle, przytulając ich, akceptując takim jakimi są i prosząc o akceptacje i wsparcie.
Przodkowie pokazują nam swoje życie, mówią o swoich emocjach. mówią o tym co jeszcze gdzieś nie zostało uwolnione, a żyje w naszych ciałach.
Jeden z moich dziadków jest przeszczęśliwy, że podróżuję. Był prostym człowiekiem, który nigdy nawet nie marzył aby oglądać świat. Tym bardziej ogromu jego pięknej przyrody.
Jedna z babć opowiada mi o poczuciu winy wobec rodziny za to, że miała nieślubne dzieci, że hańbiła rodzinę. Mimo, że żyła bardzo samodzielnie i można, rzec bez przejmowania się tym, całe życie miała przymus pomagania rodzinie i sama nie miała odwagi nic od niej chcieć.
Gdzieś częściowo spłata win babci również mi się niechcący dostała.
Teraz akceptując babcię taką jaka jest z pełną miłością , uwolniłam się spłaty „przymusowych” zobowiązań wobec rodziny.
Pomagam rodzinie i innym ludziom, wtedy kiedy czuję i uznaję to za właściwe.
Jak ulga.
Dziękujemy tej przestrzeni za cudne medytacje i kontakt z naszymi bliskimi
Miejsce bardzo silne, pozwalające wchodzić w inne stany świadomości praktycznie bez zamykania oczu. Gdy wchodzi się głębiej i głębiej w inne światy, mniej mi jeszcze znane, otwierając się na przepływ tego co pozwala podróżować między światami, stapiamy się z nimi.
Przyglądając się im w ciekawości, pokorze, zainteresowaniu i ucząc się tego czego nie ma w innych światach. Te podróże podobne są do tych fizycznych. Tylko bardziej subtelne.
A takie miejsca, nie tylko pomagają, ale przypominają czasy gdy światy nie były podzielone i pozwalają łatwiej doświadczyć tej podróży.
I znowu jesteśmy pełni wdzięczności, i może znów zadziwieni prowadzeniem. Słowiańskie święto Dziadów spędziliśmy przy megalitach, katolickie w kościele stawiając zgodnie z polską tradycją świeczki za zmarłych.
Dziękujemy za ten cudowny czas w Monastyrze, gdzie medytując i spacerując po okolicy spędziliśmy parę godzin.
Karmiły nas panie handlujące pysznym ciepłym kołaczem i orzechami zastygłymi w owocowo-winogronowym kisielu.
A potem gdy poszliśmy w las pokazała nam się kolonia czubajek kani. Dając bazę na wieczorną zupkę.
Dziś sobota dlatego nad rzeczką obok monastyru wielu Ormian biesiaduje, pojawia się muzyka, alkohol, energia całkiem inna niż we wnętrzu.
Świat ludzi, świat Bogów?
A może różne pokoje naszego cudownego świata, gdzie mamy możliwość doświadczania wszystkiego o czym tylko zamarzymy.
Bóg nam dał wolną wolę.
Dlatego mimo że nas kusiło, aby zostać tutaj na noc.
Wyjechaliśmy zobaczyć jeszcze świątynię słońca znajdującą się opodal miejscowości Garni.
Świątynia słońca wzniesiona zgodnie z planem świętej geometrii z I wieku. Zniszczona w czasie trzęsienia ziemi w XVII wieku i następnie odbudowana latach siedemdziesiątych XX wieku.
Pogoda dziś różna, jednak większość czasu było pełne zachmurzenie, gdy podjechaliśmy do świątyni rozbłysła miękkim światłem przy zachodzącym słońcu.
Pokazując nam się w pełnej klasie.
Mówiąc abyśmy mieli odwagę żyć w świetle i patrzeć w nie.
Przypominając o ćwiczeniu patrzenia w zachodzące lub wschodzące słońce jak często się uda, zaczynając na początku od paru sekund i przedłużając do ………….
Pozwalając sobie stapiać się ze słońcem i przez oczy wprowadzać go do swojego ciała.
Artykuł o człowieku, który podróżuje po świecie aby uczyć innych patrzenia w słońce, dla pokoju i zdrowia, żył bez jedzenia przez 411 dni
A tutaj filmik
Filmik dokumentalny
Piękny czas w kolejnym miejscu. Pozwalający nam być jednością naszego otaczającego świata, zostawiając analizy umysłu.
Tylko być
Jestem w harmonii z tym co mnie otacza.
Wstęp do światyni słońca 1000 drahm (8 zł.) parking 200 (1,6 zł.)
A na nocleg pojechaliśmy w kanion rzeczki ku kamiennym organom i pierwszy raz w czasie naszej podróży zostaliśmy obudzeni w środku nocy przez krzyczącego pijaka.
Bartek -kak deła? – pierwsze po rosyjsku a potem angielsku.
Gdy się obudziliśmy byliśmy półprzytomni – widział, że nie ma z nami kontaktu – odszedł.
Pokazując nam, że trzeba więcej świadomości w nasze życie, szczególnie Bartka. Może znak, że ma wrócić do świadomych snów?
Dziękujemy za ten piękny dzień bycia na granicy światów, doświadczając miejsc, których nasi przodkowie doświadczali przed wiekami.
Informacje o monastyrze Geghardzie zaczerpnęłam ze strony
http://www.krajoznawcy.info.pl/monaster-swietej-wloczni-32229
piękny i bardzo profesjonalny tekst
Sceneria jest oszałamiająca. Dookoła wznoszą się wysokie, dzikie skały górnej części doliny rzeki Azat. A w nie wpisuje się pozornie niewielki, gdy jest oglądany z oddali, zespół klasztoru Geghard (Gegard), co znaczy Święta Włócznia.
Razem z otaczającymi go górami od 2000 roku znajduje się on na Liście Dziedzictwa UNESCO. Zaś od stuleci monaster jest miejscem kultu i pielgrzymek. W nim bowiem przechowywana była – aktualnie znajduje się w skarbcu klasztoru i siedziby katolikosa, zwierzchnika Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, w Eczmiadzyniu koło Erewania – Włócznia Przeznaczenia, którą rzymski setnik Longinus przebił bok ukrzyżowanego Jezusa. Przywieziona, według legendy, do Armenii, wraz z innymi relikwiami, przez apostoła Tadeusza.
W miejscu pogańskiego kultu
Klasztor ten, początkowo nazywany Ajriwank – Jaskiniowym, założyć miał na początku IV w sam chrzciciel Armenii i jej władcy, św. Grzegorz Oświeciciel. Stało się to tuż po (w 301 r.) uznaniu w tym kraju chrześcijaństwa za religię państwową. Klasztor powstał w dawnym pogańskim miejscu kultu, którym było „Święte źródło” wypływające nadal w jednej z tutejszych jaskiń. Właśnie jaskinie, które częściowo wykorzystano aby wykuć w ich skałach duże świątynie, sale i cele mnichów, połączone z przylegającymi do nich zbudowaną z kamieni katedrą oraz innymi budowlami zewnętrznymi, stanowią o niezwykłości tego miejsca. Z pierwszego klasztoru, tego z IV wieku, nie zachowało się nic. Z ustaleń ormiańskich historyków wynika, że w wieku VIII., a następnie w X., na terenie monasteru oprócz obiektów sakralnych znajdowały się także dobrze wyposażone obiekty mieszkalne. Na początku XIII w. zbudowano w nim kompleksowy system zaopatrzenia w wodę.
Złote czasy monasteru
Było to już pod odbudowie zniszczeń dokonanych w 923 roku przez Nasra, wicenamiestnika arabskiego kalifa w Armenii. Zagrabił on klasztorne dobra oraz cenne stare rękopisy, a monaster spalił. Ale to, co jest w nim obecnie najcenniejsze, pochodzi głównie z XII-XIII wieku. Wówczas to nazywano go „Monasterem siedmiu kościołów” i „Monasterem czterdziestu ołtarzy”. A więc było ich więcej, niż obecnie. Ale miejsca tego nie szczędziły także trzęsienia ziemi. Główne obiekty zachowane do naszych czasów wzniesiono lub wykuto pod patronatem braci Zacharego i Iwana Zacharydów. Dowódców w armii gruzińskiej królowej Tamary, która wówczas odbiła znaczną część ziem Armenii u Turków. A także gdy pieczę nad monasterem sprawował książę Proszem Chachabakjan, namiestnik Zacharydów i założyciel Królestwa Proszianów.
Piękna architektura i zdobnictwo
Klasztor przylega od północy do niedostępnych skał. Z pozostałych trzech stron otacza go mur obronny. Z parkingu oraz bazarku z pamiątkami i artykułami spożywczymi rozlokowanymi pod nim od wschodu, wchodzę wyłożoną kamieniami drogą najpierw na zachód. Aby następnie pod rozłożystymi starymi drzewami i w pobliżu kaplicy św. Grzegorza Oświeciciela zbudowanej, a częściowo wykutej w litej skale przed rokiem 1177 przez Zacharydów, skręcić na wschód wspinając się do klasztornej bramy. Przez jej prześwit roztacza się piękny widok na główną klasztorną budowlę – katedrę (Kathoghiké) napis na której informuje, że powstała w roku 1160-tym. Faktycznie jednak jej budowę zakończono dopiero w roku 1215 dzięki wspomnianym już braciom – książętom Zacharemu i Iwanowi. Wzniesiono ją na planie równoramiennego krzyża wpisanego w kwadrat. Nakrywa ją tradycyjna szpiczasta, okrągła kopuła oparta na tamburynie. Od strony południowej posiada piękną apsydę bogato zdobioną płaskorzeźbami o tematyce roślinnej: gałęziami drzew z owocami granatu oraz liśćmi winorośli z kiściami winogron. A także parą gołębi. Nad drzwiami do świątyni wykuty jest lew walczący z bykiem, symbolizujący książęcą potęgę.
Do głównej świątyni przylegają dwie, dwupoziomowe kaplice, a od zachodu, między nią i główną klasztorną bramą stoi duża prostokątna zakrystia wybudowana w latach 1215-25. W jej wnętrzu uwagę zwracają przede wszystkim cztery potężne romańskie kolumny podtrzymujące łukami strop. Po północnej stronie tego zespołu, między nim i wysokimi skałami, znajdują się cztery inne, najważniejsze obiekty klasztoru.
Najważniejsze zabytki
Do pierwszego kościoła jaskiniowego, a więc wykutego w skałach z wykorzystaniem istniejącej tu jaskini, jest wewnętrzne przejście z zakrystii. Wykuto je oraz świątynię w latach 1240-tych w pieczarze w której wypływało źródło – miejsce kultu w czasach pogańskich. Ma ona także kształt równoramiennego krzyża, wewnątrz zaś, pośrodku, stalaktytową kopułę. Jest w niej również kamienny ołtarz połączony apsydą z amboną oraz dwie głębokie nisze. Pozostałe ważne klasztorne obiekty, to Żamatun: kaplica – nekropolia Proszianów wykuta w skale w 1383 roku, grobowiec Papaka i Ruzukan i kościół Matki Bożej. Żamatun to prostokątne pomieszczenie zdobione głębokimi płaskorzeźbami na ścianach. Uwagę zwraca zwłaszcza scena bliższa tematycznie czasom pogańskim niż chrześcijańskim. Przedstawia ona głowy lwów z łańcuchami na szyjach. Przy czym zamiast kępek sierści na końcach ogonów mają one łby patrzących w górę smoków. Miedzy lwami przedstawiony jest orzeł z na wpół rozłożonymi skrzydłami, trzymający w szponach jagnię. Był to herb tego książęcego rodu. Interesujące są również pozostałe płaskorzeźby. Natomiast książęce groby znajdują się pod posadzką. Ciekawe i oryginalne jest również zdobnictwo drzwi tej kaplicy. Przedstawiono na nich m.in. dwie mityczne syreny.
A tutaj od świątyni Garni http://www.krajoznawcy.info.pl/swiatynia-boga-mitry-urwiskiem-32197
Widok jest zaskakujący i zarazem zachwycający. Wzrok przyzwyczajony do świątyń zbudowanych w klasycznym stylu architektury ormiańskiej, nagle dostrzega tu, w kaukaskich górach, antyczną świątynię grecko-rzymską z I wieku n.e.
Stoi na skraju leżącego na wysokości 1400 m n.p.m., trójkątnego płaskowyżu. Tuż nad urwiskiem wąwozu rzeki Azat. To jedyny tego rodzaju zabytek nie tylko w Armenii, ale w całym regionie zakaukaskim. Jedno ze świadectw bardzo dawnej przeszłości tego miejsca. Jestem w nieco ponad siedmiotysięcznej wiosce Garni, położonej blisko 30 km na wschód od Erywania. Znajduje się ona w dolinie biblijnej góry Ararat, prowincji Kotajk i rejonie Abowian. Wieś zajmuje wraz z ruinami dawnej twierdzy prawie 6 tys. hektarów.
W dolinie biblijnej góry Ararat
Na tablicach informacyjnych w pięciu językach, stojących zarówno przy wejściu na teren zabytku jak i – z odpowiednimi tekstami – przy jego poszczególnych budowlach, znajduję mnóstwo informacji. Garni, którego nazwa pochodzi od istniejącego w tym miejscu przed blisko 6. tysiącami lat państwa Giarniani, należy do miejsc w Armenii najdawniej zamieszkanych przez ludzi. Plemiona tworzące wspomniane państwo żyły tu w VIII w p.n.e. Ale z wykopalisk wynika, że ten niewielki płaskowyż zamieszkany był już od IV tysiąclecia p.n.e. – aż do późnego średniowiecza. Z najdalszej znanej przeszłości tego miejsca wiadomo, że wchodziło ono w skład Królestwa Araratu – Urartu (XIII-VI w p.n.e.), którym w latach 786-764 p.n.e. władał król Argiszti (Argishti) I. Na jednej z bazaltowych stell archeolodzy odnaleźli poświęcony temu władcy tekst zapisany pismem klinowym. W III w p.n.e. na tym trójkątnym cyplu płaskowyżu stała twierdza cyklopowa. Była ona zarówno siedzibą królewską, jak i miejscem stacjonowania wojskowego garnizonu.
Pod rządami Tiridatesa I
Świątynię pogańskiego boga Słońca – Mitry – wzniesiono, jak już wspomniałem, dopiero w I w n.e. pod rządami króla Tiridatesa I. Był on synem partyjskiego króla Wononesa II i założycielem armeńskiej linii dynastii Arsacydów. Rządził w latach 54-59 n.e., zmarł w roku 100. Archeolodzy odkopali pozostałości twierdzy, pałacu królewskiego, sali kolumnowej, świątyni Mitry oraz chrześcijańskiego kościoła wzniesionego w VII wieku. A także królewskiej łaźni (odsłonięto w niej m.in. mozaikową podłogę) i innych pomieszczeń oraz murów obronnych zbudowanych tylko od strony równiny. Od urwiska było to bowiem miejsce absolutnie niedostępne, chociaż wielokrotnie najeżdżane od strony równiny przez wrogów, głównie Persów i Turków. Zwłaszcza w wiekach XIII-XVII. Do historii przeszła m.in. Bitwa pod Garni stoczona tu w 1225 roku.
Ostatecznemu zniszczeniu twierdza uległa podczas trzęsienia ziemi w 1679 roku. I wraz ze znajdującą się koło niej wioską została całkowicie opuszczona na półtora wieku. Zniszczoną wieś, w której zachowało się sporo uszkodzonych, ale nadających się do remontu zabytkowych domów z IX-XI w., odbudowali Ormianie, którzy wrócili tu w latach 30. XIX w.
Antyczna świątynia z bazaltowych głazów
Runy twierdzy i antycznej świątyni – wykopaliska wykazały, że chrześcijański kościół z VII w. uległ zniszczeniu znacznie wcześniej i odkopano tylko jego zachowane fundamenty – czekały na swój czas. Nadszedł on w latach 60. XX w. W 1963 r. podjęto tu prace wykopaliskowe, które odsłaniały kolejne fragmenty dawnych budowli. Bazaltowe głazy, z których wzniesiono świątynię Mitry, leżały tak jak upadły podczas trzęsienia ziemi w 1679 roku. Warto wspomnieć, że w I w n.e. zbudowano ją metodą „suchego układania”, bez żadnego spoiwa łączącego poszczególne kamienie i kolumny. Zastąpiono je żelaznymi klamrami zalewanymi w miejscach ich zagłębienia w bazaltowe skalne bloki i kolumny ołowiem. W 1968 roku architekt Aleksander Saginjan sporządził plan rekonstrukcji świątyni Mitry. I odbudowano ją, wiernie, z zachowanych elementów, z nieznacznymi tylko uzupełnieniami, w latach 1968-1976. Dzięki temu możemy podziwiać dziś w pełnej krasie tę unikalną w tych stronach budowlę. Jest ona mniejsza od podobnych zachowanych w Grecji, Italii czy na dawnych helleńskich obszarach Turcji, ale piękna.
Znakomita rekonstrukcja
Jej budowniczowie wykorzystali bowiem antyczne wzory hellenistyczne (chociaż zaliczana jest ona do późnoantycznego okresu rzymskiego), a także tradycje rodzimej architektury ormiańskiej. Znakomicie wkomponowano świątynię w miejsce i krajobraz. Kapitele 24 jońskich kolumn, na których opiera się strop i dach, ozdobione są płaskorzeźbami głów lwów oraz wijącymi się motywami roślinnymi: liśćmi palmowymi oraz kwiatów akantu. Wzdłuż całej fasady świątyni są 9-stopniowe schody. Uwagę zwracają też pylony oraz postacie dwu atlantów klęczących na jednym kolanie z rękoma wzniesionymi do góry i patrzących jeden na wschód, drugi na północ. Przypuszcza się, że w przeszłości na pylonach opierały się ołtarze ofiarne, ale nie znaleziono na to wystarczających dowodów ani elementów do rekonstrukcji. Wewnątrz dawnej twierdzy był niewielki centralny plac, dookoła którego stały pomieszczenia pałacowe oraz inne budowle, zachowane jedynie na poziomie fundamentów. Na jednym z fragmentów dawnych murów obronnych, obecnie porośniętych trawą, zauważyłem leżące średniowieczne chaczkary – kamienne tablice wotywne z wykutymi w nich krzyżami i ozdobami. Z miejsca tego roztaczają się wspaniałe widoki na okolice, góry, urwiska oraz płynącą w dole rzekę Azat. Malowniczo wygląda także sama świątynia Mitry na tle otaczającego ją krajobrazu
Kaukaska branka – Каукаска пленица – nadmiar wszechświata
Kaukazka Plenica – nadmiar wszechświata – Erewań by night 30 października 2014
Są takie miejsca, restauracje, które człowieka urzekają. Je i jest spełniony, nawet jak niechcący za dużo zje, to obserwuje swoje łakomstwo, ale złe samopoczucie szybko przechodzi. I tak właśnie było w '''Kaukaskiej Plenicy”, która rozpieszczała nas swoim jedzeniem w Hotelu Kechalis w Tsanadzorze.
Zobaczyliśmy tam też, że ma dwie restauracje również w Erewaniu, gdzieś koło centrum. Gdy po wizytach w galeriach handlowych, ok 22. przyjechaliśmy do centrum Erewania, zobaczyliśmy masę osób spacerujących po ulicach i otwarte wszystkie restauracje.
Stwierdziliśmy, że jak się na pokaże ''Kaukaska plenica” to do niej pójdziemy, jak wpadnie w oczy coś innego to tam wejdziemy.
Zaparkowaliśmy samochód na placu Republiki – największym i najbardziej reprezentatywnym rondzie i poszliśmy przed siebie, gdy po czasie, nieoczekiwanie na skrzyżowaniu ulic zobaczyliśmy co?
Znaną nam restaurację! Weszliśmy do środka, dostaliśmy malutki dwuosobowy stolik i chciwie zamówiliśmy:
Ja zupkę z aveluka, Bartek sałatkę z fasoli, kiszonki (Ormianie kiszą wszystko co się da – pomidory zielone i czerwone, ogórki, kapustę, krojoną i w kawałkach, marchewkę, kwiaty dyni itp. ) i lawasz do tego herbatka z tymianku i kwas chlebowy.
Aż dziwnie mówić, że chcemy uwolnić się od przymusu jedzenia!
Jednak moim zdaniem, mój cel nie polega na niejedzeniu wcale, ale na tym, że jak jest coś fajnego i mam ochotę – to jem, nie ma – nie jem – bo nie muszę.
Możemy powiedzieć, że znikł nam stres przymusu zjedzenia śniadania, obiadu czy kolacji.
Pozostała chciwość smaków i często lęk przed lekkością.
I dlatego czasami zjemy coś co nam nie smakuje i zamiast uczucia spełnienia, wprowadzamy uczucie niedosytu i ciężkości.
A może i tak w życiu?
Tutaj w Kaukaskiej Plenicy mamy radość z jedzenia, cieszenia się smakiem, ładnością podania. W Armenii zazwyczaj nikogo to nie dziwi, że zamawia się jedną porcję czegoś. We większości restauracji, danie podawane jest na środek stołu, a goście dostają oddzielne talerze i nakładają sobie ile im trzeba.
Bardzo nam się to podoba. Często nawet gdy zamawiamy jedną porcję sałatki, stawiają ją na środku , a nam dają oddzielne talerzyki. Taka radość biesiadowania przy minimalnej nawet porcji jedzenia.
I tak tutaj troszkę zjedliśmy więcej niż nawet nasz umysł potrzebował, jednak wyszliśmy zadowoleni. Taki obiadek na naszą dwójkę w centrum Erewania to koszt ok 4000 drahm (32 zł)
Potrawy mięsne kosztują 2 razy więcej.
I tak nasyceni energią dobrego jedzenia poszliśmy dalej spacerować po stolicy Armenii.
Gdy po ok 40 minutach zobaczyliśmy kolejną restaurację „Kaukaska Plenica” wybuchnęliśmy śmiechem.
Siła kreacji. Poprosiliśmy wszechświat i zapomnieliśmy o tym. Nie przywiązywaliśmy się, że musi być ta, a ta restauracja. A wszechświat dał nam to co chcieliśmy w nadmiarze.
Do drugiej już nie weszliśmy.
Jednak dziękujemy wszechświatowi za jego hojność i pokazanie, że gdy pozwalamy się prowadzić dostajemy w nadmiarze to o co prosimy.
Wszechświat jest nieograniczony.
Nazwa restauracji pochodzi od filmu Kaukaska branka, przygody Szurika (Kaukaska plenica) we wnętrzu są zdjęcia z filmu i woskowe postacie, doskonale oddające klimat filmu. Muzyka z filmu dodaje klimatu tej restauracji.
A film to lekka komedia, najważniejsze
aby chęci były równe możliwościom
Tego Wam wszystkim życzymy i zapraszamy na piosenkę z filmu
Krótka wizyta na targu w Erewaniu
Krótka wizyta na targu w Erewaniu 30 październik 2014
Maliny, truskawki i typowe płody jesieni – u nas wcale nie doceniane.
Rokitnik, dzika róża , aweluk (koński szczaw) suszony, tarnina, różne odmiany głogu , gruszki dzikuski, grzyby maślaczki, pieczarki, boczniaki i inne mniej znane nam odmiany
Do tego jabłka, gruszki, śliwki, pomidory, ogórki, bakłażany, dynie, znany nam z ogrodu topinambur, (komu potrzeba niech da znać) i pojawiająca się się już hurma (persymona) jeszcze twarda i naszym zdaniem niedojrzała (dwa egzemplarze były koloru czerwonego – dojrzałe, galaretowate, słodkie i smaczne).
Do tego polubiona przez nas tutaj zielenina – bazylia czerwona, kolendra, pietruszka, koperek, botwinka, natka rzodkiewki, rozmaryn, mięta – jedzona praktycznie jak przekąska – zwykle zawijana w narodowy sposób z serem w chleb lawasz.
My lubimy ją zawijać z warzywami surowymi i kiszonymi w lawasz, a w większe liście (nie wiemy co to dokładnie) można zawijać np. grzyby czy sałatkę z kapusty itp.
Popatrzcie sami