Jezioro Kari
now browsing by tag
Magia jeziora Keri – pożegnanie z Aragats
Magia Jeziora Kari – pożegnanie 2 października 2014
I nadszedł czas wyjazdu znad jeziorka Kari. Gdy tam przyjechaliśmy 6 dni temu, gdyby ktoś nam powiedział, że zapuścimy korzenie nie uwierzylibyśmy.
Jednak mieliśmy tu być, w pierwszy dzień właścicielowi hotelu nie chciało się zrobić kawy i posłał nas do Instytutu, który potem stał się naszym domem, bo inaczej do Instytutu nie weszlibyśmy – bo po co? Zresztą zakaz wejścia …….
Dziękujemy za cudowne pokierowanie nas, może właściciel hotelu zagrał niemiłą rolę, ale efekt …..
A my potem już nawet gdy mieszkaliśmy w Instytucie nie mieliśmy ochoty wchodzić do hotelowej restauracji. Dziękujemy wszystkim istotom, które nas prowadzą.
Miejsce nie tylko nas zaprosiło, ale ugościło po królewsku. Pokazując to co dla nas najfajniejsze.
Instytut dawał schronienie od turystycznej zony, ciepło, przestrzeń , okno na Aragats i jezioro.
Zresztą w Instytucie wyłapywane są neutrony z kosmosu, z których potem odczytywane są informacje.
Aragats zaprosił nas do siebie, może nie dając magii w czasie wejścia czy zejścia, ale zaraz potem. Gdy już byliśmy koło Instytutu pierwszy raz przeleciał koło nas drapieżnik. Mówiąc witajcie w mojej dolinie, a dziś nad nami latały kruki i jakiś wielki drapieżnik.
Dziś miałam wrażenie, że wczorajsze wejście na szczyt spowodowało większą integrację z miejscem. Spowodowało, że my udaliśmy się do góry, nie po coś, tylko po prostu, aby razem pobyć. Dlatego nie rozpaczaliśmy nad brakiem widoków.
Zresztą i tak mieliśmy szczęście, że mogliśmy tutaj być , często o tej porze roku droga jest już nieprzejezdna. Zimą leży tutaj 4-6 metrów śniegu średnio.
Cieszyliśmy się rozmowami z Samuelem, Bartek robił mu masaże dźwiękiem, a on częstował nas warieniem z porzeczek (nie gotowanym, przepis dla surojadków, tylko potrzebny klimat z 40 stopniami upałami ) , miodem i jabłkami.
W podróży zawsze tak jest, że trzeba coś zostawić i podążyć w nowe, inaczej podróż nie byłaby podróżą.
Rano było pochmurnie, jednak w miarę dnia słońce zastępowało chmury, robiła się przysłowiowa żyleta.
Samuel polecił nam wycieczkę do źródełka mineralnej wody, ok 2-3 km od Instytutu.
Na wycieczkę z nami wziął się jako przewodnik piękny i ogromny owczarek kaukaski z hotelu, który też wczoraj jakiś czas nam towarzyszył.
Szliśmy w trójkę ciesząc się tym co dookoła, przyglądać przyrodzie , górom . Najpierw droga szła prawie po płaskim by potem zejść ostro w dół w dolinkę. Dolinkę z piękną maleńką o tej porze roku rzeczką, z maleńkimi kaskadami i zabarwioną od żelazowego istocznika wodą.
Do tego słońce, które igrało z przestrzenią. Jakaś magia koloru w tej prostej przestrzeni. Prostej, a zarazem dzikiej, rzadko odwiedzanej, cieszącej się na kontakt z człowiekiem.
Jednak nie widzieliśmy źródełka, poprosiliśmy naszego przewodnika o jego wskazanie i on z radością poprowadził nas w górę strumienia, do miejsca gdzie wypływała tak cenna mineralna woda. Obok wypływała woda z węglanem wapnia, dając taką magie koloru brązowego złota z bielą.
Woda była lekko gazowana, w ten ciepły dzień sprawiła nam bardzo dużo radości. Potem razem z naszym cudownym przewodnikiem skierowaliśmy się w drogę powrotną, trochę drażniły go nasze dłuższe postoje i w pewnym momencie sam poszedł do domu. Jednak do tego momentu wskazywał nam najlepszą drogę z możliwych.
My syciliśmy się widokami, medytowaliśmy przestrzeń, czasami gdy zamknęłam oczy, a potem je otworzyłam, chwaliłam tego co stworzył świat za piękno w które je dał.
Strażnik Aragats mrugał do nas i zapraszał do ponownych odwiedzin na wiosnę, a cała przestrzeń cieszyła się razem z nami wspólnym spotkaniem.
Słońce, które spadło na ziemię,
Kamienie uśmiechnięte.
Wszyscy cieszyli się sobą.
Siadając na kamieniach chłonęliśmy przestrzeń, gdy nagle znad Jerewania zaczęły napływać, czarne chmury. Teatr skończony, czas żegnać się z tą cudowną przestrzenią, która dała nam to czego chyba najbardziej potrzebowaliśmy w tej podróży, często tęskniąc w duchu za Finlandią.
Dziękujemy, dziękujemy na pewno będzie w naszym sercu i gdy będziemy gdzieś w pobliżu jak nas zaprosi – przyjedziemy znów.
Aby nie fundować sobie szoku wysokości, ani szoku cywilizacji, zjechaliśmy na 2200 m.n.p.m i zapodaliśmy sobie nocleg z widokiem na Ararat.
Jedzeniowo-niejedzeniowy c.d Jezioro Kari
Jezioro Kari 27 września 2014 Jedzeniowo-niejedzeniowy ciąg dalszy.
Po porannej deklaracji (że chcemy iść w kierunku czystego odżywiania światłem i jeździć po miejscach wysokoenergetycznych) ok. 20 km od jeziora, wszystko potoczyło się magicznie, ale może inaczej mówiąc pranicznie.
Dojechaliśmy nad jeziorko i ………….
Jakie było nasze zdziwienie, gdy nad jeziorem na wysokości 3200 m.n.p.m zobaczyliśmy budynki w różnym stanie i betonowe ogrodzone jeziorko. Pikanterii dodawali robotnicy robiący właśnie drogę.
Może nie było upału, ale ok. 20 stopni i słońce powodowało, że zamiast świeżego powiewu górskiego powietrza roztaczał się zapach asfaltu.
W sumie to już dawno przyzwyczailiśmy się do takiego jak to nazywamy ruskiego foto-shopu.
Po prostu trzeba wyciąć brzydkie części i …… wszystko nabiera innej energetyki.
Aby oswoić się z miejscem postanowiliśmy wstąpić na kawę do jedynej tutaj restauracji – hotelu.
Pan chyba właściciel niezbyt przyznam tonem oświadczył, że kawy nie ma.
I wysłał nas obok do instytutu fizyki, gdzie mieli mieć kawę . Wiedzieliśmy, że miejsce wymaga oswojenia i chwila integracji z miejscem stworzonym przez ludzi dobrze nam zrobi.
Idąc w kierunku wskazanego budynku, po drodze minęliśmy bramę ze znakami zakaz wstępu – materiały niebezpieczne radioaktywne. Co my tutaj robimy? – stwierdził Bartek. Aż dziwne, że nas to nie odstraszyło i z pewnością poszliśmy dalej.
Weszliśmy do stołówki gdzie na nasze szczęście siedziało paru mężczyzn.
Możemy się napić kawy – zapytaliśmy
Tak 500 (4 zł)
Nie ma problemu stwierdziliśmy i usiedliśmy przy długim stole.
Panowie prawie kończyli śniadanie.
Odezwała się ormiańska gościna i zaczęli nam tłumaczyć, że nie mogę nas częstować, bo mieszkają tu miesiąc i na miesiąc przywożą jedzenie.
Jednak wódki mają dostatek i tym poczęstować mogą.
Zaczęliśmy się wzbraniać ,
maleńki za znajomość
Po wódce trzeba zagryźć , więc podsunięto nam pomidory, a gdy nie rzuciliśmy się na niego, cały stół należał również do nas.
Gdy wcześniej wzbraniali się przed częstowaniem, teraz wręcz nachalnie zapraszali.
Zaczęliśmy mówić, że mało jemy (co w Armenii na szczęście nie dziwi) od dziecka nie lubimy mięsa ……
I nagle dostaliśmy następne informacje odnośnie niejedzenia….
„Skoro dostaliście taki dar, że nie musicie jeść mięsa i jecie mało to dzielcie się tym z innymi”
– odpowiedział starszy mężczyzna jak się potem okazało szef zmiany.
Nie przejmujcie się innymi, jak nie chcecie jeść, odmawiajcie tym co chcą was na siłę nakarmić – powiedział
Zaczął opowiadać, że gdy był małym chłopcem jego matka kładła na stole jedzenie i każdy jadł ile chciał nigdy nikogo nie zmuszała. Sama dożyła w dobrej formie 90 lat i do końca miała swoje zęby.
Mądra kobieta – stwierdziłam
Tak mądra, ale to jest wiedza znana od tysięcy lat, to nic specjalnego – powiedział Samuel – szef zmiany
Tak, znane od 6000 lat, tylko ilu chce z tego korzystać – zaśmiałam się – szczególnie rodziców.
Ja też miałam to szczęście, gdyż od dziecka nie chciałam jeść mięsa robiąc rosołowe prysznice zmuszającym mnie to tego babciom, czy wynosiłam zachomikowane między policzkami mięso z obiadu z przedszkola do którego zmuszały mnie Panie przedszkolanki.
Do tego miałam straszne problemy z żołądkiem. Rodzice zabrali mnie do wtedy jednego z lepszych lekarzy dziecinnych w Bielsku Lekarza Ziai (chyba mu świeczkę pójdę zaświecić jak ktoś wie, gdzie jego grób). Pan doktor pooglądał mnie i stwierdził, że :
Dziecko wie najlepiej co jest dla niego dobre i ja sama mam decydować co mam jeść.
Nastała jedzeniowa wolność. Miałam fazy, że jadłam mięso – bardziej społecznie, bo rzadko mi smakowało, jednak nigdy nie byłam zmuszana do jedzenia i przez lata nauczyłam się obserwować organizm co dobre, a co złe dla niego.
Bartek miał niestety dużo gorzej, gdyż żył w domu gdzie był kult i terror jedzenia.
A przecież matka naszego znajomego obecnie miałaby ze 100 lat lub więcej – znane były zasady wolności jedzeniowej już dawno.
Ludzie nie mają wykształcenia w zakresie jedzenia – stwierdził Samuel
I napychają swoje żołądki, a trzeba mieć połączenie żołądka z umysłem, a wtedy człowiek je to co mu służy.
Przecież wiadome, że z kosmosu czerpiemy jedzenie i nawet syntetyzujemy białko – rozgadał się nasz nowy znajomy
To przecież wiadome od lat – dodał
O 8 rano jasna stanowcza prośbo-intencja co do odżywiania pranicznego, a o 11 pierwsza lekcja w tym zakresie, a może nie lekcja tylko utwierdzenie w przekonaniu, że idziemy dobrą drogą.
Pożegnaliśmy naszych nowych znajomych, obiecaliśmy wrócić po południu.
Pogoda była piękna, słoneczna góry się wdzięczyły, Ararat spoglądał spod kołderki, jak tu nie iść się z nimi przywitać.
Nie zdecydowaliśmy się iść na szczyt – zresztą Aragat ma 4 szczyty po ok 4000 m.n.p.m, ale iść przywitać się z doliną, pogadać z kamieniami, duchami miejsca.
Już dostaliśmy więcej niż mogliśmy się spodziewać, tyle informacji mówionych z serca.
Komercyjne zachowanie właściciela restauracji (nie chciało mu się zrobić kawy) zaowocowało pięknym spotkaniem i masą informacji.
Ugościli nas już pięknie.
Jednak jeszcze Wszechświat chciał uzupełnić otrzymane informacje.
Przechadzając się pomiędzy kamieniami na których widoczna była zastygła lawa usłyszałam:
Gdy człowiek musi jeść jest jak niemowlak, który musi ssać matkę, matkę ziemię. Jej pożywienie jest mu bezwzględnie konieczne do życia. Musi ją „doić”. Gdy uwalnia się od jedzenia staje się dorosłym, świadomym człowiekiem.
Gdy spacerowaliśmy pomiędzy kamieniami pojawiły się kółka roślin, tak jakby je ktoś posadził. Właśnie specjalnie w kółko???
Niektórzy twierdzą, że są to znaki elfie. Patrząc na ich ilość troszkę domostw tutaj jest. Tym bardziej, że jest i masa kamieni. My czujemy się bardzo przyjaźnie przyjęci.
Dziękuję tej pięknej przestrzeni za cudowną informację cudowny dzień, który jeszcze miał cudowny wieczór z naszymi nowymi znajomymi z instytutu.