mongolia
now browsing by tag
Spektakl nocy na Gobi
Noc przy diunach na pustyni Gobi.
Są takie chwile w czasie naszych podróży które głęboko zapadają w pamięci. Przykładem może być dzisiejszy świt . Gdy jeszcze noc gościła na pustyni, i tylko w sposób symboliczny światło dnia wdzierało się odsłaniając kontury otaczających gór i wysokich diun, jakaś niewidzialna siła skłoniła mnie do wyjścia z auta (obudził nas pisk ptaka lub gryzonia, a może był czas na siusiu…..).
Po przepięknym słonecznym i ciepłym dniu, oraz wyjątkowo ciemnej nocy – teraz był czas na nową odsłonę tego pustynnego miejsca.
Pierwsze zaskoczenie po wyjściu z wnętrza samochodu to miłe ciepło które otulało i zapraszało do kontemplacji tej chwili. Zaskakujące ciepło, ponieważ mimo ciepłych dni z temp. ok. 20 kilku stopni, noce w ostatnim czasie oscylowały w okolicy zera stopni (nawet z przymrozkami). To zasługa zapewne wieczornego nasuwającego się wieczorem frontu z chmurami. Teraz do zaspanego ciała i umysłu docierało więcej informacji. Do uczucia ciepła dołączył zupełny brak ruchu powietrza i towarzysząca mu cisza. Cisza tak głęboka że po wsłuchaniu się w nią był wyczuwalny tylko wewnętrzny szum moich własnych fal mózgowych. Brak dźwiękowych bodźców zewnętrznych……, słaba widoczność – blady świt……, ani chłodu ani wyczuwalny gorąc…. To chwila w której nie ma się na czym na zewnątrz zaczepić umysł. To chwila dla każdego z nas kto tego doświadcza. To chwila która nas wypełnia i towarzyszy przez resztę życia……, to chwila świadomego powrotu na łono natury – jako miejsca gdzie zachowała się niezmieniona przez człowieka wibracja Stwórcy i Stworzenia………….
Jakie było zaskoczenie kiedy wysoko w powietrzu nad diunami pojawił się krzyk sowy, przemieszczający się wraz z lecącym ptakiem.
Teatr się zamknął gdy po kolejnych kilku minutach przyleciał chłodny zefirek……
Przez śpiewające piaski Gobi
Spacer po diunach 15 października 2015
Diuny Park Narodowy Gobi Gurwansajchan tylko częściowo zaprosił nas w swoje progi ostatnim razem, pozwolił nam podziwiać siebie z dalsza i dał możliwość objechania diun kilkuset kilometrowym kołem, przy okazji sycąc się bezmiarem pustyni.
Nie odwiedziliśmy wtedy w sierpniu najbardziej turystycznych miejsc (był środek sezonu), teraz mijając po drodze pojedyncze samochody podjechaliśmy w rejon campusów.
Te mniejsze usytuowane bezpośrednio przy diunach, te większe troszkę dalej, patrząc na Soviet Military Map stało się jasne, że większe campusy są w miejscach wydajnych studni.
Powitał nas również helikopter lecący z turystami nad diunami, sugerując nam, że też możemy nauczyć się latać…
Z odwagą odrywam się od ziemi
Pozwalam sobie latać.
Już wjazd w tereny pustynne spowodował, że miałam wrażenie, że latam będąc na ziemi, zatapiając w bezkresie przestrzeni, a tutaj informacja, że jeszcze czas nabrać większej lekkości.
Tak lekkości, otwartości.
Zablokowanie mojej szyi, która powodowała wysokie tętno, wzmogła moją uwagę na mój upór – odsłaniając przede mną kolejne jego odsłony.
Tylko tak, a nie inaczej będę działać…
Nigdy nie będę szyć…
Nie umiem szyć…
Muszę to robić tak, a tak ….
Polała się lawina kolejnych rzeczy ………….
Uwalniam się od oporu w moim życiu
Działam z pełną otwartością, nie zamykając żadnych możliwości działania.
Na dłuższy postój zaprosiło nas miejsce koło zakazu wjazdu na diuny (chyba pierwsze tutaj jakie widzieliśmy). Zakaz wjazdu, zakazem, a dalej wyjeżdżona droga.
Pod diunę zostało z 300 metrów postanowiliśmy się przejść przywitać z piaskiem, energią diun (wydm). Do naszej wycieczki dołączył mały radosny piesek. Najpierw doszliśmy do jeziorka będącego źródłem rzeczki płynącej u podnóża diun, tworząc niesamowicie piękne rozlewiska, by potem widząc ślady na górę po piasku postanowiliśmy zobaczyć świat z czubka diun.
Piesek radośnie biegał między nami, czasami bawił się z obsuwającym się piaskiem, a gdy odpoczywaliśmy tulił się do nas.
Czasami popadał w chwilę medytacji patrząc przez dłuższy czas w przestrzeń, zanurzając w niej, dogłębnie stapiając z nią.
Droga niezbyt długa jednak momentami bardzo mozolna, każdy krok pozwalał stapiać się z bardziej z otaczającą przestrzenią.
Piasek, ziarenka oddzielone jedno od drugiego przy każdym ruchu zmieniające formę.
Przypominające nam, że jesteśmy światłem i nasza forma nie jest stała. Zresztą nasze ciała – może nie tak widocznie jak w piasku- też zmieniają się każdego dnia. Gdzieś w połowie górki słyszymy dźwięk – jakby lecący samolot. Samolotów – poza helikopterem – tutaj nie widzieliśmy – więc co to za dźwięk? Zaczynamy się zastanawiać.
Diuny nazywane są śpiewającymi piaskami!!!! Kochane nie tylko nam się pokazały, zaprosiły do bezpośredniego kontaktu, to jeszcze dały siebie usłyszeć.
Jestem jednością, nie ma separacji
Przestrzeń opowiada swoją historię.
Patrzę na psa i Bartka jak zwinnie, radośnie idą pod górę, to dlaczego mnie łapie zadyszka? – pytam.
– Bo się separujesz? – słyszę.
– Od czego? – pytam.
– Od ludzi – słyszę.
Tak, gdzieś jeszcze we mnie jest sporo odrzucenia przez bliskich, brak otwartości, a może lęk przed otwartością.
Wszechświat mówiąc to posłał jednak nauczyciela, niesamowitego psa, który był z radością i miłością wokół, a gdy mógł – bez nachalności tulił się łagodnie. Czy też był wdzięczny za każde głaskanie.
Doceniam to co dają mi inni i ciszę się z tego, cieszę się, że inni są…
Na szczycie diuny z rozległą panoramą, z bezkresną i niczym nieograniczoną przestrzenią zaraz to ustawiliśmy.
Okazało się, że boję się, że uważam ludzi za hieny, że otwierając się na nich zaraz zostanę wyssana. Będę musiała tworzyć silne granice, ochrony, a przecież tego nie chcę.
Energia boska jest nieograniczona, i gdy w to uwierzysz – pozwolisz innym ją brać, poprzez siebie, ale tylko tę energię światła.
Tak, gdy jestem otwarta na wszechświat, moje zasoby energii są nieograniczone.
Uwalniam się od przekonania, że mam ograniczone zasoby energii.
Moje zasoby świetlistej boskiej energii są nieograniczone i więcej jej daję, tym kanał bardziej się otwiera.
Tak, to dotyczy tylko boskiej energii, inne energie oparte na Ego są ograniczone i faktycznie dzielenie się może osłabić i wyssać.
Moje zasoby energii są nieograniczone.
Tak przestrzeń tańczyła, pokazując sama sobą, że gdy nie ograniczamy przyjmowania pokładów energii – współbrzmimy z energią boską. Temperatura ponad 20 stopni, lekki wiaterek i my ……. maleńkie jak te ziarenka piasku, a jakże ważne elementy w światowej układance.
Przeskakiwaliśmy z jednej diuny na drugą, ciesząc się radośnie razem z naszym małym towarzyszem.
Byliśmy na potężnej górze usypanej z małych ziarenek, każde ziarenko było samodzielne, ale chciało tworzyć z innymi wspólną całość, poddając się temu co przynosi kolejna sekunda.
Tak jak nasze ciała – wszystkie atomy umówiły się, aby tworzyć nasze piękne ciała – gdy pozwolimy im być takimi jakimi są, zadbamy o nie. Będą piękne i zdrowe każdego dnia.
Czuliśmy się jak zawieszeni gdzieś w przestrzeni nad nieskończenie rozległym horyzontem, gdzie jedno z jezior na dole przypominało nam o wielkiej miłości wszechświata, okolicznych duchów.
Pożegnaliśmy gościnne szczyty diun i z radością zjeżdżaliśmy na tyłku przy ich dźwięku, zbiegaliśmy grzęznąc po kostki, bawiąc się przy tym doskonale, czując lekkość piasku i swoich ciał.
Na nocleg pojechaliśmy 3 km dalej żegnając naszego czworonożnego towarzysza.
Daliśmy mu troszkę chrupek kocich, jednak nie skusił się nawet na spróbowanie.
Jakie było nasze zdziwienie, gdy kilka kilometrów dalej po zatrzymaniu się na nocleg – po kilku minutach pojawił się i on. Radość czy problem. Zaczęły się rozważania, że chyba ma domek itp. Radość spotkania ustąpiła trosce negatywnie pojętej, jakimś dywagacjom itp.
Uwalniam się od nadmiernej troski za innych, szczególnie za tych, którym „wypadałoby” pomóc
W trosce nad innymi słucham głosu wszechświata
A wszechświat mówił, on chce tylko towarzystwa ………. innego niż znane mu.
Nie mieliśmy go za bardzo czym nakarmić, a widać było, że miał ochotę na conieco.
Chrupki nie, ziemniak nie, tofu spasowało.
Patrzył na nas troszkę zaskoczony naszą skromną gościną.
Miało się wrażenie, że mówi:
– Tak fajnie wyglądali, a sknerzą się aby dać coś dobrego.
Poleżał koło samochodu i gdy zobaczył, że ani nie chcemy go wpuścić do auta, ani dać czegoś dobrego – poszedł sobie do swojej jurty ( może to pierwsi spotkani weganie) .
A my zasnęliśmy otuleni przez czerń nocy. Magicznej nocy…
W stronę pustyni Gobi czy już na Gobi
W stronę Gobi, czy już na Gobi 9-15 październik 2015
Im dalej oddalaliśmy się od Ułan Bator tym bardziej czuliśmy radość w sercach i otaczającą lekkość. Majestatyczne ośnieżone szczyty ustępowały miejsca stepom bez końca, by w końcu przejść w półpustynię, czy czasami pustynię.
Jechaliśmy spokojnie nigdzie się nie spiesząc ciesząc każdym kolejnym kilometrem i zatrzymując na kontemplację przestrzeni. Droga długości ok. 600 km asfaltem do Dalanzadgad zajęła nam 2 dni.
Rozpływaliśmy się przestrzeni, poszerzaliśmy swoje granice.
Moje ciało poszerza swoje granice
Rozkoszowaliśmy kolorami jesieni.
Byliśmy na swojej drodze, gdzie wszystko było takie jak powinno być. Do tego niesamowita aura.
W dzień ok. 20 stopni, a w nocy około 0. Pełne słońce w dzień, a w nocy niebo usiane nieskończoną ilością gwiazd, droga mleczna jak potężna zorza otulała ziemię z jednej strony na drugą.
Taka idealna pogoda dla nas do podróżowania.
W miasteczku Dalanzadgad postój i nocleg na jednym z naszych „ulubionych” miejsc, gdzie zawsze jesteśmy przyjmowani z otwartym sercem.
A miasteczko (20000 mieszkańców ) latem było pełne ludzi – teraz bardziej spokojne, turystów bardzo niewielu, jak również osób do ich obsługi.
Nawet woda z 5 litrowych butelkach potaniała o ponad połowę, latem najtańsza była za 2500 (5 zł.), a teraz gdy kupowało się 4 szt kosztowała 1200 (2,4 zł)
Atmosfera normalnego życia „dużego” mongolskiego miasta. Najbliższe większe to Ułan Bator tylko 600 km, najbliższe mniejsze z 5 sklepami 70 km.
Przestrzenie, które pokochałam, i gdy wjeżdżam w rejony większego zagęszczania wydaje mi się jakoś ciasno.
Pozwalam sobie na przestrzeń w sobie, w moim ciele, umyśle, duszy i życiu.
Gdy wyjeżdżaliśmy z Ułan Bator, wiedzieliśmy, że mamy jechać do Dalanzadgad, a teraz przyszła informacja, że mamy jechać w kierunku diun Parku Narodowego Gobi Gurwansajchan
Podążyliśmy znaną nam drogą w kierunku Balandalay (50 km jeszcze asfaltu) , a potem już kamienistą drogą (widzieliśmy na niej mongolskie osobówki) w kierunku diun. I znów bez pośpiechu, sycąc się każdym jej kilometrem, ciesząc wielbłądami które sypiały w naszym sąsiedztwie. Podziwiając piękno jesiennych barw, przyglądając jurtom skupionym w sąsiedztwie jeziorka.
Czasami pod jurtą koń, czasami motocykl, czasami fajna terenówka, a czasami to wszystko naraz. Dobra materialne docierają tutaj szeroką falą, a gdy nie musi pasterz wydawać dużych pieniędzy na zakup mieszkania i jego utrzymanie (jurta niezbyt duża, do tego bateria słoneczna, zimą do ogrzania też niewielka powierzchnia i opał za darmo – grzeją odchodami) można mimo pozornie niewielkich środków cieszyć się dobrym samochodem, czy ubraniem (fajne rzeczy docierają tutaj z Chin). Oczywiście takich osób mających stada po 200 -300 kóz i owiec, lub 50 koni jest tu pełno. Potencjalnie są bogatsi od przeciętnego Kowalskiego. Proszę sobie policzyć 50 klaczy rodzą co roku źrebięta, jedzą tylko trawkę, nawet w zimie wygrzebują ją spod śniegu bo jest go 20 cm max – koszty symboliczne , a jeszcze mleka udoją, nabiał i ajrak sprzedadzą. A konik wart 2 tyś zł. Czynszu brak, energia ze słońca, opał za darmo – tyle co trzeba czasem zgonić stado pod jurtę na noc i potem pozbierać…. Proste życie bez wygód, bo do wychodka 30 metrów i po wodę trza do studni lub rzeki, łazienka improwizowana. Ale za to niskie koszty życia i nie dziwi satelita z plazmą, japońska bryka lub ciężarówka pod jurtą.
My sami w Ułan Bator kupiliśmy sobie lampkę na baterie słoneczne zmieniającą kolory firmy www.mpowerd.com zrobiła nam bardzo dużo radości. Jedyny jej mankament jest taki, że zgodnie z opakowaniem miała świecić po całym dniu ladowania się na słońcu minimum 4 godziny, a świeci góra 2. Jednak i tak robi nam każdego wieczoru niesamowity kolorowy spektakl.
A wracając do pustyni idealna pogoda, koloryt jesieni i ….. praktycznie zero wiatru.
Cisza, która przez jakiś czas jest ciszą, a potem dają się słyszeć dźwięki, które wcześniej nie miały szans być usłyszane i znów robi się głośno.
Taki czas spotkania człowieka i przyrody, przyrody przez którą przemawia Bóg.
I tak z niesamowitej wdzięczności dojechaliśmy pod diuny….
Mongolia po raz trzeci – ciekawe powitanie
Mongolia po raz trzeci – ciekawe powitanie 6-8 październik 2015
Mongolia zaprosiła nas do siebie po raz trzeci. Gdy 2,5 miesiąca temu byliśmy tutaj pierwszy raz nie nasyciliśmy się pustynią Gobi (temperatury oscylowały koło 40 stopni i praktycznie nasze ciała zniosły tylko kilka dni (ok. dziesięć w sumie) w tych temperaturach. Brakło wtedy kontemplacji miejsca. Teraz przyszło zaproszenie właśnie na Gobi, aby nacieszyć się nią w promieniach słońca bez obawy o usmażenie.
Granica przebiegła dość szybko i spokojnie po 4,5 godziny znaleźliśmy się po mongolskiej stronie.
– Musimy mieć jakąś traumę do tej granicy – zaczęliśmy się zastanawiać gdy zobaczyliśmy, że po mongolskiej stronie nie ma żadnego samochodu w kolejce do przejazdu na rosyjską ( a my zawsze stoimy po kilka godzin).
Może kiedyś się i tak uda.
Pojechaliśmy na nocleg na nasze znajome miejsce 50 km od granicy, śmiejąc się, że niektóre miejsca powinniśmy wpisać w nawigację jako ulubione.
Mongolia ma w sobie jakąś energie, która powoduje, że każda noc niesie w sobie bezmiar spokoju, a przede wszystkim odpoczynku.
Takiej wewnętrznej ciszy.
Dalsza droga w kierunku Ułan Bator pokazywała nam kolejną odsłonę Mongolii tym razem późno jesienną z przysypanymi po ostatnich załamaniach pogodowych białym śniegiem. Wszystko nabrało trójwymiarowości, a białe jurty piękne komponowały się z białym śniegiem.
W Darhanie zaprosił nas targ, Bartkowi udało się kupić jego ulubione spodnie z bocznymi kieszeniami – z góry bawełna, a środek podszyty polarkiem. Niesamowite tutaj jest to, że nawet leginsy w wersji zimowej są podszywane polarkiem od środka.
Pokręciliśmy się po targu, zresztą jednym z większych jakie spotkaliśmy w Mongolii i ……
Jakie było nasze zdziwienie, gdy jakiś pijaczek pokazuje nam, że z bagażnika naszego samochodu zniknął nasz tylni namiot i rury kominowe od piecyka.
Do tej pory w Mongolii czuliśmy się bardzo bezpiecznie……. Stawialiśmy ją pod tym względem wyżej niż kraje skandynawskie!
Pijaczek zaczął pokazywać w jedną stronę za złodziejami, a w drugą na policję.
Czuliśmy że chciał okup za rzeczy.
Ja zaczęłam krzyczeć : Policja…… i jakie było moje zdziwienie – w innych sytuacjach mili i pomocni Mongołowie zaczęli się ode mnie odwracać, wręcz uciekać!
Nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam……
Przypomniało mi to moje dzieciństwo, gdy moja mama biła mnie i wyganiała z domu, ja krzyczałam, płakałam, a nikt z sąsiadów nie miał odwagi się „wtrącić”. Udawali, że nie widzą. Czułam się wtedy bardzo samotna, opuszczona.
Jedna z sąsiadek przed swoją śmiercią opowiedziała mi historię (chyba jej było strasznie głupio, że wtedy nie zareagowała), jak miałam z 3 latka i mama w upał wyrzuciła mnie z domu, chodziłam dookoła płakałam, aż w końcu zwinęłam się kłębek na balkonie i zasnęłam.
Nie macie pojęcia, jak ja potrzebowałam pomocy, nie wiedziałam jakiej, ale potrzebowałam wsparcia. Ojciec nie wtrącał się w metody wychowawcze mojej mamy – w końcu nauczycielki.
I tak samo teraz wszechświat pokazywał mi głęboko zakopane emocje bezradności, bezsilności, samotności…
Uwalniam się od bezradności, bezsilności, samotności.
Wszystko zawsze dzieje się po coś.
Właśnie czy wtrącać się w sprawy innych czy nie????
O, to jest pytanie………
Pytanie na które nie ma prostej i jednoznacznej odpowiedzi. Za każdym razem pytać Boga, wszechświat o to czy to robić czy nie. I bezwzględnie stosować się do odpowiedzi. To moim zdaniem jedyna słuszna odpowiedź.
Czy byłabym bardziej szczęśliwa dziś, gdyby inni wtedy powtrącaliby się w moje życie????
Na pewno wyglądałoby inaczej, ale czy wniosłoby większy rozwój???
Raczej nie, bo skoro przez lata nie pojawił się nikt kto chciałby pomóc, najprawdopodobniej była to lekcja którą musiałam przejść sama. Oczyszczając ją właśnie teraz.
Tutaj ochroniarz targowiska na szczęście mówił troszkę po rosyjsku i zaprowadził nas do budki policji, gdzie pomógł opowiedzieć o kradzieży.
Policjanci zaczęli wypytywać tego niby życzliwego pijaczka o szczegóły, ale w końcu skierowali nas do siedziby głównej policji w miasteczku.
Tam nikt nie znał ni angielskiego, ni rosyjskiego, na szczęście jeden z policjantów był w miarę inteligentny i po jakimś czasie dzięki translator google – nawiązaliśmy kontakt.
A za jakiś czas nawet wezwali – chyba jedynego pracownika, który biegle znał rosyjski (studiował w Rosji) i mógł odebrać od nas zeznania.
Patrzyłam na ten cały administracyjny bałagan przypominając również czasy mojej pracy w UKS, współpracy z Policją czy CBŚ. Kolejne retrospekcje……….
Szanse na to, aby zaczęli coś robić w sprawie odnalezienia naszych rzeczy oceniałam bardzo nisko. Zresztą jak sam powiedział przesłuchujący mnie chłopak – kwota niewielka, więc i szkodliwość żadna (to nie tylko jest tak w Polsce).
Opowiedziałam mu również sytuację na targu, gdy krzyczałam: Policja – a ludzie uciekali.
Stwierdził, że wszyscy boją się tych menelków, bo jak się wtrącą to mogą nawet zabić. Naszym zdaniem policja, która nie panuje nad menelkami to już żadna policja.
Jedno co wzbudziło szacunek policjantów, a tym samym dało szansę na to, że się wykażą i znajdą namiot – to moje wykształcenie (prawnik) i znajomość pewnych mechanizmów działania takich służb.
Obiecali szukać, a my postanowiliśmy spędzić noc pod komendą, tym bardziej, że gdy wyjeżdżaliśmy z targowiska (zdecydowanie odrzucając propozycję zapłacenia haraczu) inny menelek z wielką złością groził nam pięścią. Ale nawet za cenę utraty namiotu , uważamy że wchodzenie w takie relacje – okupu ze złodziejami stawia na przegranej pozycji kolejnych turystów, na których będą chcieli zarobić i przestępstwa będą się mnożyć – bo jak jeden zapłacił……
Wieczorem pojechaliśmy do nowej części miasta oddalonej parę kilometrów od targowiska. Poszłam do supermarketu i nagle zauważyłam, że patrzę z niesamowitą pogardą na ludzi, i to tylko dlatego że są Mongołami, nawet nie tymi którzy nie chcieli zareagować gdy potrzebowałam pomocy.
Tak, tak program zrodził się w dzieciństwie, gdy jak pisałam wcześniej nikt mi nie pomagał, bo nie chciał się wtrącić.
Zaczęłam to szybko uwalniać, w sumie to będąc wdzięczna złodziejowi za zabranie namiotu.
Uwalniam się od pogardy do ludzi
Pozwalam się ludziom nie wtrącać w moje sprawy i zachowywać jak chcą
Szanuję innych ludzi bez względu na to jak się zachowują
Emocje powoli opadały. Prosiliśmy wszystkie istoty światła, skrzaty, elfy o znalezienie namiotu.
Bardzo smutny z zaistniałej sytuacji był podróżujący z nami strażnik naszego samochodu elf Giro. Stwierdził, że zapomniał, że należy również pilnować to co na dachu i poprosił o szukanie namiotu wszystkie skrzaty, elfy mieszkające w okolicy.
Bartek znowu miał swoją lekcje z menelkami, którymi oddawał bardzo często swoją energię, uwagę i moc.
Nigdy nie bał się się złodziei, ale menelków tak, że mu ukradną metal itp. I teraz też nie zrobił ponoć tego złodziej – tylko jakiś pijaczek (policja go po czasie namierzyła, czekali aż wytrzeźwieje). Bartek miał zawsze bardzo dużo lęków o materię. Dla jej ochrony był w stanie dużo poświęcić. Tym razem wykazywał duży spokój.
Uwalniam się od lęku przed pijaczkami, menelkami
Jestem bezpieczny we wszechświecie
Ufam, że każde doświadczenie jest po coś dane.
Uwalniam się od przywiązania do materii
Pozwalam by dobra materialne przepływały przez moje życie, pojawiając się w momentach kiedy są potrzebne i odchodząc kiedy już nie są
Kocham tę część siebie , która kradnie
Tutaj, ani ja ani Bartek stawiając samochód pod targowiskiem nie czuliśmy żadnego zagrożenia. Choć Bartek wyjątkowo zapakował lustrzankę i komputer do plecaczka. Ewidentnie to doświadczenie było dla nas lekcją, która pomagała w naszym rozświetlaniu.
W moim na pewno.
Na sam wieczór trafiliśmy do pizzerii. Chcieliśmy gdzieś wejść, oderwać się od energii namiotu, policjantów i energii urzędów , lub po prostu mieliśmy dość zmagań z komunikacją z Mongołami którzy nie znają języków i poszliśmy się uciężyć jedzeniem.
Jakie było nasze zdziwienie gdy zobaczyliśmy potężny piec opalany drewnem (pewnie jedyny w Mongolii), a przemiła o bardzo fajnej energii przygotowująca pizze dziewczyna mówiła po angielsku!!!!!! W PIZZERII !!!!
Rzeczy nie są takie jak nam się wydają, ale nie są też inne – jak mawiają mistycy wschodu.
Znak, że wszystko jest na właściwej drodze. Zamówiliśmy pizzę która okazała się również bardzo dobra. Można rzecz, że nawet lepsza niż włoska pizza z bielskiej restauracji http://www.alcaminetto.pl
Chyba pierwszy raz spaliśmy pod komendą policji i jakie było nasze zdziwienie, gdy w okolicach świtu ktoś zaczął wspinać się na nasz bagażnik dachowy!!! Szybko zaczęłam trąbić klaksonem…….
Okazało się, że policjant, któremu przekazano tę sprawę do prowadzenia przyszedł sobie zrobić zdjęcie dachu auta! O świcie – z lampą błyskową…
Kreacja policji nie zna granic…….
Zaczęliśmy się śmiać – jest szansa na namiot – stwierdziłam – wszechświat nas wysłuchał, policjanci pracują nad sprawą – i zasnęłam smacznie.
Rano chłopcy z komendy robili sobie z nas jaja, odsuwali umówione spotkanie z nami z godziny na kolejną godzinę …
Tak, ze napisałam do nich list przez translator google (ciekawe co wyszło), że jedziemy i mamy dość czekania, a jak będziemy wracać z Gobi to wstąpimy, może znajdą namiot, bo rurom komina nie dawaliśmy większej energii (można je kupić wszędzie za ok 50 zł). Ale namiot jest specjalistyczny do konkretnego typu zadaszenia i nawet menelkom ciężko będzie za niego dostać kasę na flaszkę.
Gdy byliśmy z 20 km za Darhanem, i już pożegnaliśmy się z namiotem i wizją ciepłej łazienki na Gobi – otrzymaliśmy telefon, że namiot jest i mamy po niego wracać!
Popatrzyliśmy mile zaskoczeni po siebie i zawróciliśmy.
Namiot był bez głównego pokrowca, z kilkoma dziurkami od noża – połatamy. Najważniejsze, że jest i możemy jechać na pustynię ciesząc się jego wnętrzem.
Gdy po jakimś czasie go rozłożyliśmy okazało się, że ma parę czy paręnaście kilkucentymetrowych przecięć. Najprawdopodobniej rozcinali główny pokrowiec chcąc zobaczyć co jest w środku i poprzecinali namiot.
To drobiazg, najważniejsze, że tak szybko udało im się go znaleźć, że wszystkie pomocne nam istoty, energie pomogły w jego odnalezieniu – dziękujemy im i policji. Rury to już prezent dla złodziei.
I dziękując za odnalezienie namiotu pojechaliśmy do Ułan Bator, gdzie od razu udało nam się kupić rury (co prawda większej średnicy), ale na drugi dzień zdolny spawacz pięknie nam wszystko połączył.
Jeszcze raz dziękujemy za tą niesamowitą lekcję dzięki której zyskaliśmy wgląd w kolejne części naszej istoty.
Krem z marchewki z tofu w 10 minut, bezglutenowy wegański
Zupa krem z marchewki z tofu – w 10 minut.
Zupy kremy przypomniały o sobie w mongolskiej restauracji w Moron, w dziale zdrowa żywność.
Były to zupki z brokułów, ziemniaków, zielonej sałaty, marchewki.
Był to typ bardzo prostej szybkiej zupy przygotowywanej na świeżo pod zamówienie czyli ziemniaki, warzywa, sól i majonez czasem jakieś przyprawy. Raz kucharz zagęścił dodatkowo jakiem co nam się nie podobało.
I tak powstał pomysł na naszą zupkę, która okazała się mistrzem smaku.
Do tego w Erdenet w wegańskiej restauracji kupiliśmy mongolski ser tofu. I do tego marchewka i cebulka mongolska ma jakiś magiczny smak. Niesamowicie esencjonalne odmiany.
Przepis na ok 1,5 litra
2 duże ziemniaki
3 średnie marchewki
dużo suszonej cebulki ze 3 łyżki
sos sojowy Yamasa lub inny wysokiej jakości
sól
ser tofu.
Ziemniaki, marchewkę obrać ze skórki, umyć pokroić drobno (szybciej się gotuje) zalać wodą i dodać troszkę soli i suszoną cebulkę.
Gdy marchewka będzie miękka (gotuje się dłużej niż ziemniaki) zmiksować wg upodobania.
W międzyczasie na suchą patelnię pokroić cienko ser tofu i powoli polewać go sosem sojowym przewracając co chwilę. Nasycając sosem sojowym, a przy okazji podpiekając.
Gdy będzie już nasączony i podsuszony pokroić czy porwać na kawałki i dać do zupy.
Zupę można doprawić sosem sojowym lub majonezem.
Oczywiście końcowy smak w dużej mierze zależy od smaku marchewki, ziemniaków i cebulki. Warto wybrać odmiany, które nam smakują.
2 ważne uwagi:
Sos sojowy – musi być wysokiej jakości, gdyż inaczej nie nasączy tofu. Ja znam osobiście dwa godne polecenia Yamasa i Kikkoman. Inne to zazwyczaj: aromat, sól, kolorant i woda. Zrobi więcej złego potrawie niż pożytku. W Mongolii udało nam się kupić 1 litrową Yamasę za 20 zł. U nas w najlepszych cenach sosy sojowe również litrowe widziałam w Macro ok 40 zł,
Ser tofu – dla mnie wszystkie wyroby sojowe są bez smaku (poza sosem), ale z drugiej strony łatwo nadać im smak. Ważne jest aby wcześniej je namoczyć w tym jaki smak chcemy uzyskać czy podgotować, a potem najlepiej podsmażyć.
Smacznego
Bezglutegowa, beztłuszczowa wegańska zupka w parę minut.