morze czarne
now browsing by tag
Przyjaciel Dolmen
Przyjaciel Dolmen 04.06.2019
Byliśmy u niego już kilka razy. I wracamy coraz częściej. Poznają już nas nawet osoby mieszkające obok niego, lub sprzedawcy w sklepikach. Jest usytuowany 20 km od Gelendżyka, jadąc główną drogą wzdłuż wybrzeża na wschód.
A są tu ciekawe osobowości. Dziadek z brodą tłoczy na świeżo olej z nasion sosny syberyjskiej, tzw. kiedra. Ma do dyspozycji bukową prasę, i podnośnik samochodowy do 10 ton. Proces tłoczenia trwa dobę, tak by osiągnąć suche wytłoki. Je kupujemy dla sikorek, które siadają na rękach wokół dolmena. Można napić się u niego herbaty z bardzo starego, zabytkowego samowara, opalanego węglem drzewnym – czyli z tzw. „duszą”. Snuje przy tym napoju opowieści, barwnej treści….
Jest też „strażnik” , człowiek który mieszka tu od kilkunastu lat opodal w lesie – w namiocie. Oczywiście klimat temu sprzyja, śnieg to rzadkość. Jednak zimowe plus pięć i wysoka wilgotność w powietrzu wybrzeża to nic przyjemnego i taki sposób na życie wprawia nas w podziw. No, z metala to on nie jest, jesienią gdy tu byliśmy prosił nas o plastry rozgrzewające na korzonki. Dostał je w komplecie z pasem z wełny wielbłąda. Teraz dziękował za całą zimę, bo jak stwierdził – jesienią założył pas i na wiosnę go zdjął.
Z tym pasem to była niezła historia. Kupując go tak do końca nie pasował mi, i nie używałem go. Teraz z perspektywy czasu widzę że kupiłem go dla kogoś , pod zamówienie, a potem byłem aniołem dostarczycielem.
Przypominam sobie takie sytuacje w życiu, kiedy nie wiedziałem „po co ja to kupiłem?„
Może większa otwartość na dawanie w przeszłości – odpowiedziała by mi na to pytanie.
A dolmen jak stał tak stoi. Nic bardziej mylnego. Za komuny w górach wykonano zbiorniki na wodę. Podczas ulewnych deszczy pękły i woda zmyła zbocze wraz z dolmenem. Ponoć jakieś francuskie dotacje uratowały zabytek. Wykonano drogę do doliny, odszukano głazy w błocie i wykonano renowację. Całość jest ładniejsza od stanu wcześniejszego.
Byliśmy tu w lecie, jesienią, a teraz wiosną. Po zimie dolmen jest energetycznie wypoczęty i to nam najbardziej odpowiada…
Tym razem to my jednak coś przynosimy. Troszkę inną wibrację niż zwykle tu króluje. Jesteśmy po oczystkach i mając zupełnie puste jelita pijemy tylko rozcieńczone wodą, świeżo wyciskane soki. Sami czujemy zmianę. Życie z pustymi jelitami jest niesamowite – uskrzydla.
Mniej mi przeszkadza niż poprzednim razem zapadnięty brzuch. Nic w tym przecież dziwnego – jelita są puste, a nie wypchane gnijącym, fermentującym żarciem.
Evpatoria i stepy na klifie morza Czarnego.
Evpatoria i stepy na klifie morza Czarnego. 20-22.05.2019
To w końcu takie „nasze” miejsce z dużą przestrzenią przyrody. Można troszkę poczuć się jak w Mongolii. Rozległa przestrzeń stepu po której można jeździć wyznaczonymi szutrowymi dróżkami – to park narodowy.
Ulokowany jest ok.70 km na zachód od Evpatorii. Teraz wiosną jest to w całości kwitnąca polana kwiatów.
Można zatem w odosobnieniu oddać się fotografii tego naturalnego kwitnącego ogrodu. Naprawdę jesteśmy wdzięczni Wszechświatowi za ten kwitnący step, chcieliśmy go zobaczyć wiosną.
Planowaliśmy nawet wizytę w Kałmucji. Doszły nas jednak słuchy że w tym roku jest tam wczesna, gorąca wiosna, i nie zdążymy na pola kwiatów. Teraz zatem sycimy się kolorami, zapachami, przestrzenią…
Przestrzeń ta kończy się skalnym nadmorskim urwiskiem. Wieńczy tę przestrzeń swoim urokiem groźnego, niedostępnego brzegu morza Czarnego.
Na jego krawędziach gniazdują stada kormoranów, a na brzegu spotkaliśmy parkę rzadkich w Polsce oharów.
Są tu oznaczone pola biwakowe na których można po prostu obozować.
Pierwszy nocleg spędzamy nad samą wodą, romantycznie…jednak jest tam taki huk fali, że na kolejną wybieramy wysoki brzeg.
Towarzyszy nam w nocy księżyc podkreślając kontury skalnego wybrzeża.
Cała ta przestrzeń przyrody parku nie jest imponująca, ma około 30 km na 15.
Dziękujemy jednak administratorom tych ziem, że wyłączyli kawałek żyznego stepu spod upraw.
W ten nasz raj wkrada się jednak cień.
Coś popiskuje w silniku naszej landrynki. Robimy szybkie ustawienie, mój umysł przywarł do emocji zmartwienia, generuje teraz okazje do bycia w swoim świecie…jak jedno zmartwienie odchodzi pojawia się szybko nowe.
Wyrzucam program potrzeby przeżywania emocji martwienia się….
Wprowadzam program zaufania do wszechświata…
Cały ten zakątek ziemskiego ogrodu zlokalizowany jest niedaleko kurortu Evpatoria. Jest tu cała masa ogromnych sanatoriów (około 50), w których leczenie oparte jest na błocie (borowinie) z jeziora Sackiego. Jest to największy kurort sanatoryjny Krymu. Prawie wszystkie upadłe i zdewastowane budynki w latach 90- tych zostały wyremontowane i pracują.
Starówka o tej porze roku zaskoczyła nas swoim spokojem. Do tego zabudowa jest niska i ma w sobie klimat miasteczka na peryferiach.
Jego specyfiką jest usytuowanie pięciu religii obok siebie: cerkiew prawosławna, meczet muzułmański , kościół katolicki, synagoga żydowska i karaimski …………………. widać to na planie.
Mandarynkowe zbiory – chwile zadumy
Mandarynkowe zbiory 29 grudnia 2014
Dawno, dawno temu…….(a właściwie do niedawna) nie mieliśmy nawigacji. Teraz gdzieś od 2 miesięcy mamy na telefonie i jesteśmy z niej zadowoleni. Dobrze przeprowadza przez miasteczka, pozwalając szybciej wydostać się z mniej przyjaznych dla nas energii. Jednak teraz gdy prowadzenie przejęły skrzaty zaczyna prowadzić po mniej głównych drogach.
Co w sumie chyba nam się podoba.
Tak zaprowadziła nas do Mery i Georgika.
A dziś po nocy spędzonej Achi – w mandarynkowe sady – w zagubione dróżki. Gdzie jechaliśmy wśród dużych, bogatych domów otoczonych sadami mandarynkowymi, przez które prowadziła wąska droga, kręta i pagórkowata.
Gdzieniegdzie busy skupywały owoce, do których przywozili plantatorzy swoimi samochodami.
Ten rok jest wyśmienity.
Gruzińscy biznesmeni znaleźli sposób obejścia rosyjskiego embarga i większość mandarynek jedzie do Rosji.
Co za radość!!!!
Czasami tego nie rozumiem, dlaczego cieszą się z tego, że znienawidzona przez nich osoba, kraj będzie jadł ich produkty?
Cała wcześniejsza gospodarka Gruzji była oparta o eksport do Rosji ( jadąc przez wsie ma się wrażenie że większość domów została wybudowana i ostatni raz restaurowana w komunie). Potem się na nią wypieli, okrzykując ją znienawidzonym wrogiem i okupantem, jednocześnie podcięli gałąź na której siedzieli ( razem z pniem i korzeniami).
Przecież lepiej takiej osobie nie sprzedawać, skąd ta radość – może trochę konsekwencji w zachowaniu!
Ale ona dobrze płaci i dużo bierze – odpowiecie.
Więc wtedy ją (klienta) lubicie?
A jak ona mówi – tak jak Polakom:
Skoro mnie nie lubicie, nie będę jadła Waszych jabłek –
obrażacie się, bojkotujecie rosyjskie towary.
Ale dlaczego nie gaz i ropę w pierwszej kolejności? Tylko jakieś drobiazgi!
Bo ona musi?
Ma obowiązek?
Na prawdę tego nie rozumiemy. A że Gruzini podobnie rozumują jak Polacy mechanizm jest podobny.
Dlaczego nie ma konsekwencji zachowania?
Tylko działanie jak mi wygodnie, obrażanie się, pretensje itp.
I tak samo z mandarynkami – jadą do Rosji – hip hip hurra
Ceny są wysokie.
Najwyższy sort mandaryny, duża, piękna pomarańczowa dochodzi nawet do 50 tetri (ok 1 zł w hurcie ) i niżej , niżej jak komuś nie chce się sortować to niesort kosztuje 10 tetri (20 groszy)
A takie z lekkim czarnawym nalotem na skórce ,czyli odpowiednik naszego parcha – nie są już do sprzedania ( a równie pyszne)!
I tu nasuwa się kolejna refleksja….
Teraz większość praktycznie nie daje chemii. Jednak gdy będzie mieć wybór – mięć piękne, ładne, jasno pomarańczowe, które drogo sprzeda, lub odpad z nalotem?
Chyba nie trzeba być jasnowidzem co zrobi?
Pryśnie chemią, najpierw raz, a gdy się choroby uodpornią pedzie pryskać i pryskać – tak jak nasze jabłka, pryskane są w przemysłowych sadach 30 razy w ciągu sezonu pestycydami.
Czy na pewno winny przemysł, korporacje?
Jesteście tego pewni?
Bo według mnie to klient chce kupować piękne. Zresztą nawet niby świadomi klienci ekologiczni też chcą piękne owoce i warzywa. Myte ziemniaki itp.
To świat dostosowuje się do klienta, a my decydujemy na co dajemy naszą energię czyli pieniądze.
Teraz często wolimy kupić nie tam gdzie taniej, ale tam gdzie fajniejsza energia, tam przecież zostawiamy cząstkę naszej.
I tak w zadumie nad naszą cywilizacją dojechaliśmy do Czarnego Morza do Chakwi (gdzie spędziliśmy pierwszy tydzień w Gruzji we wrześniu), które powitało nas pięknym zachodem słońca.