mongolia
now browsing by tag
Kolejne odsłony Mongolii – stronę rosyjskiej granicy
Kolejne odsłony Mongolii – ku granicy z Rosją 10-15 sierpnia 2015
Jak wegańska knajpka, to i znajoma rzeczka, tym bardziej po dniach na pustyni, gdzie wilgotność niewielka – ile radości może dać nie tylko woda, ale powietrze lekko przesiąknięte wilgocią. Zapomnieliśmy jednak o jednym, że rzeczka latem to również miejsce piknikowe, co znaczy alkoholowe.
Ledwo podjechaliśmy, a już przesympatyczny Mongoł przyszedł z buteleczką narodowego samogonu (archi – destylacja kumysu) i kumysu – zapraszając na baraninkę. Ledwo go pożegnaliśmy pojawiła się młodzież prosząca o wyciągnięcie ich z rzeki (mycie auta po pijanemu). Zaraz chcieli ugościć kumysem (przefermentowanym – czyli z alkoholem – nawet do 3% po 8 dniach fermentacji), pieczonym mięsem.
Na szczęście na tym się skończyły tego dnia zaproszenia.
Rano rozpoczęliśmy odkurzanie, mycie landrynki, pranie, gdy pojawili się imprezujący nieopodal żołnierze (czytaj – łobuzy, bandziory – przyp. Bartka). Ja osobiście nie miałam ochoty z nimi rozmawiać (byli pijani), jednak Bartek wszedł z nimi w reakcję. Tym bardziej, że jako następni po pijaku wjechali autem do rowu przy rzece i prosili o pomoc. Całe spotkanie z nimi skończyło się duża lekcją dla Bartka, aby nie pozwolił dla bycia grzecznym chłopcem – wodzić siebie na sznurku.
Pozwalam sobie być niegrzeczny dla innych, dbam o siebie
Bo właśnie co to znaczy – grzeczny, niegrzeczny. Najczęściej jest się niegrzecznym, gdy nie spełnia się oczekiwań innych osób.
Uwalniam się od przymusu spełniania oczekiwań innych osób, aby nie wzbudzać ich emocji
Pozwalam innym na ich emocje
Przy okazji Bartek zaobserwował ciekawy program , że po okresie przebywania w wysokiej wibracji , przypałętują się na jego drogę – przyciąga do siebie niskowibracyjne sytuacje i osoby.
Po niesympatycznym spotkaniu z chłopakami uznaliśmy, że energia pikniku nie specjalnie nam odpowiada i pojechaliśmy w kierunku Karakorum (stolica Mongolii za czasów Czyngiz-chana). Zostając na noc na górskiej przełęczy, nasyciliśmy się przestrzenią, spokojem i chłodem – gdyż w nocy zaczęło padać, a ranek powitał nas lekkim deszczykiem i temperaturą ok. 15 stopni.
Jaka ulga – świat może nie tak świetlisty, jednak na naszym poziomie ciało odpoczywa.
Pozwalam na odpoczynek mojemu ciału.
Tak, odpoczynek ciału
Mówisz i masz – za kilkadziesiąt kilometrów dalej- trafiliśmy pierwszy raz na mongolskie sanatorium (ceny od 40zł – 130 zł – za dobę od osoby z zabiegami i jedzeniem, w zależności od standardu pokoju).
Bardzo oblegane – nie udało nam się o nic popytać, ani skorzystać z gorących wanien, które są tutaj – Hużyrt- z wodą sprzedawaną za 4000 (8 zł. za 5 litrów) mającą magnez i żelazo.
Sanatorium widać, że wybudowane w czasach komunistycznych dalej po remontach służy ludziom, może kiedyś tu przyjedziemy po sezonie na dłużej, a teraz musieliśmy się zadowolić tylko energią tego miejsca. Leczy się tutaj stawy, choroby kobiece, drogi oddechowe. Teraz mamy już tylko kilka dni, aby dojechać do granicy z Rosją, gdyż kończy nam się 30 dniowy okres bezwizowy. Ponoć wolno, wyjechać i wrócić tu znów na 30 dni – zobaczymy gdzie nas wszechświat pokieruje.
Następny przystanek to Karakorum – buddyjskie klasztory Erdenedzuu chijd.
Na końcu troszkę informacji dla umysłu z wikipedii.
Miejsce najbardziej turystyczne na naszej drodze przez te 3000 km przez Mongolię, na parkingu było ze 100 marszrutek i samochodów! Masa straganów i gazarów (miejscowe bary) , obecnie z tego miejsca zrobiono muzeum. Energia rozczarowania tego miejsca – tym do czego teraz służy. Miało być prężne duchowo, a jest …… praktycznie martwe.
Stworzone zostało dla ducha (choć czy na pewno?), a ludzi bardziej interesuje architektura – niż duch. Może architekt miał czystszą i silniejszą energię niż duchowni, a może duchowni wyżej cenili dobra materialne niż ducha.
Niesamowite w historii tego miejsca jest również to, że komuniści zniszczyli główny datzan, a boczne się zachowały.
Według mnie miejsce ciekawe dla architekta – szczególnie budowli drewnianych.
W religii katolickiej nieraz śmiejemy się ze stawiania posągów coraz to większego Jezusa, a tutaj w każdej kaplicy duże figury Buddów. Do tego sceny raju i piekła bardzo podobne jak w chrześcijaństwie (szczególnie prawosławiu).
Wszystko idealizujemy – czego nie znamy.
Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma.
Zarówno w buddyzmie jak i chrześcijaństwie pojawia się aspekt wyjścia poza ziemię – chrześcijańskiego raju czy buddyjskiego oświecenia (nie powracania już na ziemię). Co takiego jest złego w ziemi???
Dlaczego całe nasze życie poświęcone jest osiąganiu czegoś iluzorycznego, zamiast po prostu doświadczania szczęśliwego i radosnego życia na ziemi??? ( a może w szczęściu i radości ziemskiej jest klucz do oświecenia?)
Po wizycie w turystycznej atrakcji pojechaliśmy do miasteczka na targ bez natrętnych sprzedawców, takiego typowo mongolskiego z maleńkim targiem. Gdzie obecnie pojawiły się dzikie owocki jak i również kiedrowe szyszki ( szyszki z sosny syberyjskiej, z orzeszkami podobnymi do piniowych).
Artykuł o orzechach kiedrowych http://brygidaibartek.pl/orzeszki-cedowe/
– Mam ochotę na mongolską herbatę (herbata na mleku), chodźmy do gazaru (baru) – powiedziałam do Bartka.
Przyciągnął nas jeden – gdzie było masę ludzi, a tylko trzy stoliki.
Już mieliśmy wyjść – gdy zrobiono nam szybko miejsce, a dziewczyna obsługująca ( po raz pierwszy w Mongolii) zapytała po angielsku – co chcemy?
– Herbatki – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– A są jakieś sałaty bez mięsa? – zapytałam.
– Mogę zrobić czeburieka z ziemniakami – powiedziała ze zrozumieniem.
– O super! – ucieszyliśmy się .
Po paru chwilach dostaliśmy świeżego czeburieka z ziemniakami, z sałatką ogórkowo-pomidorową.
Niesamowite – na targu w gazarze!.
Okazało się, że dziewczyna chce być wegetarianką (nawet miesiąc była, ale źle się czuła) i zaczęła z powrotem jeść mięso. Ma wiele problemów zdrowotnych i czuje, że dieta wegańska da jej zdrowie. Poza tym medytuje …………
Mieszka u Ułan Bator, a teraz przyjechała na wakacje i pomaga siostrze w barze.
Jak nie wierzyć, że podobne przyciąga podobne???
Ona zrobiła nam pyszny posiłek, a my poopowiadaliśmy o oczyszczeniu organizmu. Na pewno daliśmy jej siłę do pójścia wegetariańską drogą.
Niesamowite spotkanie, które dało nam bardzo dużo radości.
Powiem szczerze dużo więcej niż wizyta w turystycznym muzeum.
Podróżujemy dla takich spotkań.
A na nocleg pojechaliśmy w rejon jeziora Ozijnuur, które ugościło nas porywistym prawie całonocnym wiatrem, burzą i spadkiem temperatury do 10 stopni. Wiatr był taki, że landrynką kołysało jak do snu, czasami nawet pojawiały mi się lęki, czy landrynka nie fiknie koziołka.
Zasnęłam, a we śnie usłyszałam głos:
Chcesz rozgonić chmury nad sobą, a boisz się wiatru?
Tak, tak ile razy chcemy coś zmienić, a boimy się wstrząsów, które ta zmiana niesie.
Z odwagą i pełnym zaufaniem do wszechświata poddaję się zmianom
A ranek powitał nas słońcem, jeziorko migotało w dole, a my siedzieliśmy na górce. Czułam, się jak widź który nie jest zaproszony do udziału w sztuce. Udział brałam w innym spektaklu, gdy leżałam i medytowałam w landrynce, przyszło duże stado moich ulubionych kaszmirków i rozsiadło się w wokół, one medytowały na swój sposób, ja na swój.
Pokazały mi, że
siła witalna jest również w bezczynności.
Po południu zjechaliśmy nad jeziorko i okazało się, że jest cieplutkie, ale dziwnie zamulone (może po nocnym deszczu coś do niego spłynęło) i dlatego nie zapraszało na bliższe spotkanie, a przy jeziorku oczywiście zona turystyczna, piknikowa.
Dziękujemy cudownemu jeziorku za gościnę, za przestrzeń wody – najbardziej z niej skorzystał Giro (elf podróżujący z nami), który przy tym silnym wietrze z radością pływał na fali.
Pożegnaliśmy jeziorko i ruszyliśmy w kierunku Ułan Bator, sami nie wiedzieliśmy co nas tam ciągnie. Ruch na drodze zrobił się większy, kierowcy jeździli agresywniej, pojawiły się uprawne pola, płoty już to przerabialiśmy – inny świat, inna Mongolia.
Do tego teraz sezon przemieszczania się pasterzy-nomadów, widać wiele samochodów przewożących dobytek.
Piękne to jest na przestrzeniach przyrody – że bardzo niewiele pobudowanych jest stałych domów. Tam gdzie ludzie mieszkają od lat, zbierają dobytek którego nie ruszają , nie używają – tworzą tym bardzo zatęchłą energię.
Mongołowie sprzątają jurty wraz z dobytkiem i przenoszą się w nowe miejsce, nie zostawiając stałych budowli (no czasami zagrody dla stad).
Fajnie tak jak oni odświeżyć energię – sprzątając wszystkie kąty i wyrzucając niepotrzebne rzeczy (niekoniecznie na step).
Bo oni przecież co chwilę nie będą przewozić kilku tirów……
Droga mijała wolno, ok. godziny 23 dojechaliśmy do centrum Ułan Bator, które urzekło nas ….. kaszmirkiem i wielbłądem z kwiatów.
Od razu poczuliśmy różnicę w energii.
Czy na pewno jesteśmy w Mongolii? Dlaczego Ci ludzie wychowani w takich przestrzeniach wybierają ciasnotę miasta i życie jeden na drugim w bloku?
Wygoda ….. czy ona jest celem życia większości ludzi – naprawdę????
Gdy po północy wyjeżdżaliśmy z miasta w kierunku Ułan Ude (rosyjskiej granicy) – na drodze w mieście policja ochraniała ciało leżącego na asfalcie pieszego (najprawdopodobniej martwego) .
Cieszcie się, że żyjecie, że możecie podróżować, że jesteście razem…..
Brzęczało we wszechświecie
Pozwalam sobie cieszyć z tego, że żyję
I tak z noclegiem po drodze, kierowaliśmy się do rosyjskiej granicy w Altanbułag, poznając kolejną odsłonę Mongolii jeszcze bardziej rolniczą, ale za to z pojawiającymi się nieśmiało drzewami.
Nie macie pojęcia jakie to niesamowite widzieć drzewa przy drodze.
Mnie dopadał smutek na dzieło człowieka. Zaczęły pojawiać się zabudowania, energia zrobiła się bardziej zastana – płoty, zagrody, ścierniska, pastwiska, smród gówna…….kanciaste domy zamiast okrągłych jurt…. To wszystko w imię polepszenia bytu….
Wysoka wibracja ruchu zastąpiła miejsca niskiej – zastanej, człowiek zszedł na ziemię i rządzi po swojemu…..
Dlaczego, dlaczego zaniżamy wibrację????
Pozwalam światu być taki jaki chce być i ludziom doświadczać ich życia na ich własny sposób.
Pozwalam sobie i światu na zmiany
Noc 20 km od granicy rosyjskiej, ojjj te przepisy czas opuścić cudowną Mongolię
O klasztorze z wikipedii https://pl.wikipedia.org/wiki/Erdenedzuu_chijd
Erdenedzuu chijd (pisownia obecna, w polskich pracach stosowano także inne wersje, np. Erdene Dzuu[1]) (mong. Эрдэнэ-Зуу хийд) – jeden z najstarszych i największych klasztorów lamajskich w Mongolii, położony w mieście Karakorum.
Założony w 1586 przez Abataj-chana. Początkowo posiadał trzy główne świątynie: Dzuundzuu, Ichdzuu i Baruundzuu (odpowiednio: Wschodni Budda, Wielki Budda,Zachodni Budda), a cały ten zespół określano jako Gurwandzuu, czyli Trzech Buddów. Pełna nazwa klasztoru, ze słowem erdene (skarb) oznacza Drogocenne Statuy Buddy. Klasztor szybko się rozbudowywał i w 1792 miał 62 świątynie i ponad pół tysiąca pomniejszych budynków. W 1734 rozpoczęto budowę wielkiego prostokątnego muru otaczającego klasztor z 27 suburganami na każdym boku, zakończoną w 1804. W 1799 zbudowano Złoty Suburgan poświęcony czwartemuBogdo gegenowi.
Jako jeden z kilku w kraju częściowo przetrwał akcję niszczenia świątyń i mordowania zakonników urządzoną przez komunistów w 1937. Do dziś zachował się zabytkowy mur otaczający kompleks klasztorny, trzy główne świątynie, kilka pomniejszych budynków oraz grobowce Abataj-chana i jego syna Gombodordż Tuszetu-chana, a także Złoty Suburgan i kilka steli kamiennych z czasówImperium Mongolskiego. Obecnie w budynkach klasztornych jest muzeum z bogatymi zbiorami lamajskiej sztuki sakralnej.
Długie pożegnanie z Gobi
Pożegnanie z Gobi 9-10 sierpnia 2015
Tym razem było odwrotnie, przecinają każdy kolejny masyw żegnaliśmy się z Gobi, a ona jeszcze się nie kończyła. Co prawda może przechodziła w półpustynię, ale dalej była piękna i majestatyczna. Iskrząca się swoimi czarnymi kamyczkami.
Ponoć przez intensywny wypas w miejsce stepu pojawia się tu pustynia. Choć czy lepiej dla tych stad zrobić stajnie, obory – dawać chemiczne pasze i udawać, że jest …… A przecież 90% upraw soi idzie na pasze dla zwierząt (kukurydzy chyba też).
Nie wspominając już o tym, że przemysłowo hodowane zwierzęta stają w maleńskich klatkach i tylko się je podpędza hormonami, aby szybciej rosły (80% światowej produkcji antybiotyków zużywa hodowla zwierząt).
O jakości przetwórstwa mięsa nie wspominając……
Co lepsze nie wiem, każdy ma wybór aby wybrać ….. i chociaż iść w tą stronę.
Tutaj filmik dla ludzi o mocnych nerwach
Właśnie dzięki moim ulubionym kaszmirkom, nie mogliśmy rozstać się z Gobi.
Ciesząc się spotkaniem za kolejną doliną, czasami marzyliśmy o rozstaniu z uwagi na temperaturę, podsycaną czarnym kolorem skał.
Chyba za bardzo chcieliśmy się rozstać, bo 30 km przed Bogd, zaraz przed potężnym masywem skalnym (który dawał nadzieję na niższą temperaturę – idziś przejechaliśmy ponad 300 km w temperaturze ponad 40 stopni na czarnej pustyni, czasem 42,6) usłyszeliśmy potężny huk i syczenie – zatrzymaliśmy auto i szybko wyszliśmy na zewnątrz.
Co się dzieje ???
Z tylniej opony po mojej stronie bardzo szybko uchodziło powietrze.
Zeszło jakieś napięcie z nas , które landrynka wzięła na siebie.
Temperatury jednak zrobiły swoje. Nie mamy klimatyzacji (może i dobrze) jednak dla ciała na początku jest to na pewno duże przeciążenie, i do tego również tak silne oczyszczanie w postaci przepuszczania dużych ilości światła przez siebie.
Tak jak już pisałam – dość dobrze znosilismy upały w stosunku do sytuacji sprzed dwóch lat z Maroka.
http://brygidaibartek.pl/przez-pustynie-bez-gps-a/
Fakt nie jedliśmy prawie wcale, tylko piliśmy dużo rożnych płynów. Gdy już nie mogliśmy moczyliśmy głowę i ciało wodą. Jednak zauważyliśmy, że lepiej robić to w ostateczności, bo inaczej organizm nie aklimatyzuje się, tylko non stop szuka komfortu i chce więcej i częściej się schładzać.
Bartek zmienił koło, okazało się że kamień, który jakimś cudem pojawił się na tej czystej drodze jako rodzynek, rozerwał oponę, tak mocno, że nie wiadomo czy się uda się ją naprawić (choć mamy tutaj na pewno jednych z najlepszych fachowców w tym zakresie).
Niesamowite jest to, że przejechaliśmy 800 km po pustyni, która w dużej mierze jest kamienista, a tutaj na prostej dobrej szutrówce jakiś pogubiony kamień.
Wszechświat czuwa. A nic nie jest tak oczywiste jakbyśmy chcieli aby było.
I czuwał dalej, bo gdy Bartek dokręcał ostatnią śrubę, pojawiło się 5 terenówek z Krasnojarska (też wracali z pustyni), od razu dali nam porządne łaty do klejenia na zimno, kubek ze swoim logo (pękła nam dzień wcześniej szklanka i mówiliśmy, że po powrocie do cywilizacji trzeba coś kupić, Bartek chciał coś większego).
Aniołowie zeszli na ziemię, aby pokazać nam, że wszechświat nad nami czuwa.
Mam pełne zaufanie do wszechświata i daję się z odwagą prowadzić.
A tak przez parę dni na pustyni własnymi samochodami spotkaliśmy tylko radosnego koreańczyka (u mechanika w miasteczku), i niemieckiego Kanadyjczyka jadącego do Meksyku, a tu cała ekipa pomocowa. Nie tylko są, ale od razu oferują pomoc.
Takie cuda dzisiejszego bardzo długiego dnia.
Dziękujemy za cudowne prowadzenie, wsparcie i pomoc. Jeszcze raz podziękowaliśmy Gobi za czas spędzony na nim, za cudowne prowadzenie, aniołów, widoki, kolory magię, za ten inny wymiar rzeczywistości tutaj na ziemi.
Dziękujemy za cudowne spotkania ze zwierzętami – kaszmirkami, wielbłądami, jaszczurkami, mysioskokami (nazewnictwo Bartka – zwierz podobny do myszy skaczący jak kangur) i pluszakiem (to moje nazwanie, zobaczyłam go gdy poszłam w pustynię do „toalety” poczułam, że ktoś mi się przygląda, a potem widziałam cudowne uszka. Niestety gdy się ruszyłam biorąc aparat do ręki uciekło do norki.
https://thegobidesertproject.wordpress.com/animals-and-plants/ zdjęcie ze strony
A mysioskoczek w patrzył nam w okno samochodu
https://www.pinterest.com/pin/557601997585642745/ zdjęcie ze strony
Z radością wjechaliśmy w masyw oddzielający nas od Bogd, powiało chłodem, droga poprowadzona pięknym kanionem zapraszała na nocleg i przy miejscowym duszku (obo) ulokowaliśmy się na nocny spoczynek, z radością ciesząc się rześkim powietrzem.
Pasterz przyszedł nas poogladać , a może przywitać.
I tak scaleni z tym miejscem zasnęliśmy szybko dając wypoczynek ciału i umysłowi.
Aby rano obudzić się wypoczętym i z radością wypić kawę z nowymi znajomymi Rosjanami obozującymi jakieś 3 km niżej.
Kawa siekiera, albo rozmowy o lękach i objawach spowodowały, że po rannej wizycie ciało moje zaczęło się telepać.
Jeszcze nie jestem tak silna, aby tak pootwierana po wizycie w wysokoenergetycznych przestrzeniach przyrody – wejść w miejsce po alkoholowej imprezie. Jeszcze wszystkich tych energii nie mam przepracowanych i nie przepuszczam ich łatwo przez siebie. Dobrze, że nie pomyśleliśmy o wspólnym noclegu.
Ludzie przecież bardzo sympatyczni, pomocni, życzliwi.
A w miasteczku okazało się, że rozcięta opona sama w sobie nie nadaje się do remontu, Pan poradził aby włożyć dędkę do opony.
I znowu kolejne cuda nie tylko znalazł się anioł (czekał w kolejce do wulkanizatora), który pojechał z Bartkiem do sklepu, to jeszcze nie wiedzieć jakim cudem zaplątała się w stosie dętek w naszym rozmiarze 16 – jedna sztuka, mimo że wszyscy tu mają 15-tki.
I dzięki temu mamy troszkę sfatygowaną oponę zapasową, ale mamy….
Cali szczęśliwi dziękując wszechświatowi za wszystkie dary ostatnich dni ruszyliśmy w kierunku Arvayeer – znanego z pierwszej spotkanej przez nas restauracji wegańskiej w Mongolii.
Gdzie jakimś cudem zdąrzyliśmy parę chwil przed zamknięciem.
Nie było takiej fascynacji jak za pierwszym razem, może dlatego, że zobaczyliśmy kolejny raz , że jedzenie jest dodatkiem do życia i można bez niego się obejść i czuć świetnie.
Jednak pomysł aby zamiast sera na górę kotleta sojowego dać ziemniaki puree i polać sosem pomidorowym – uważam za genialny.
Prowadzeni przez boską nawigację – kolejna odsłona Gobi
Zaufać prowadzeniu – kolejna odsłona Gobi 9 sierpnia 2015
Gdzie jedziemy?– padło rano pytanie, na które oboje nie znaliśmy odpowiedzi.
Bartek kilka godzin oglądał mapy i niewiele wymyślił. Najprostsza droga cofnąć się 80 km w kierunku miasteczka Sevrey.
Tylko czy tego chcieliśmy czy to czuliśmy?
Pierwsza próba dojazdu do krótszej drogi na Sevrey zakończyła się przepaścią i pasterzem który nie był w stanie powiedzieć jak jechać dalej (mimo że sam miał auto dostawcze – wskazał ścieżkę za swoją jurtą, na której 30 metrów dalej był już pierwszy uskok terenu – czasami są dziwni ci mongolscy pasterze!).
– Więc może pojedziemy w dół tej drogi na której spaliśmy, ta kobieta mówiła, że to do Bogd – zaproponowałam.
– 10 km i najwyżej się wrócimy – kontynuowałam.
Pojechaliśmy, pojawiło się biegnące stado gazel – poczuliśmy ze jesteśmy na naszej drodze – to znak że jedziemy w dobrą stronę. Ich lekkość i radość dodawała nam siły.
Radość i lekkość dodaje siły
Droga okazała się bardzo komfortowa i zamiast 10 km ujechaliśmy ok. 30, zniknęły jurty, a droga do tej pory mocno wyjeżdżona (najprawdopodobniej za stadami) stała się mało uczęszczana, widać było, że od ostatnich deszczy nikt nią nie jechał.
– Co robimy? – pojawiały się pytania.
a zaraz za nimi przychodziły odpowiedzi :
– Jedziemy dalej!
Bartek patrzył na mnie jak na nawiedzoną!
– Kiedyś na zielonym stepie musiałaś mieć jurtę w zasięgu wzroku, a teraz zapuszczasz się w taki odludny interior i to na jeden samochód!
Czasem oporował – szły mu lęki (bo gdyby coś się stało to by usłyszał – „no zrób coś – nie bądź taka rozlazłą pierdołą” – zrobić coś można owszem – ale będąc 100 km kamienistą dróżką w głębi odludnej pustyni może to być nieco trudne – bo łączności brak – przyp. Bartka )
Jednak czułam, że tak, a tak mamy jechać…. i mimo różnych zawirowań prowadziłam przy użyciu boskiej nawigacji, dla której byłam tylko narzędziem.
Boska nawigacja prowadzi mnie przez życie
A pustynia pokazywała nam kolejne swoje piękne oblicza, ile stracilibyśmy gdybyśmy tutaj nie przyjechali, chyba nie zobaczylibyśmy prawdziwej Gobi.
A ona raz była żółta – piaszczysta, innym razem złota od gliny, innym razem kamienista – czarna, do tego nieśmiała zieleń, białe chmurki na niebie, niebieskie niebo, a czasami gdzieś pojedyncze kolorowe kwiaty.
Kolory, kontrasty pokazywały piękno formy, kształtu. Tutaj, gdy wokół jest wszystkiego niewiele piękność może się bardziej rozwinąć, zaprezentować, wyostrzyć, ma miejsce na to.
Tutaj wszystko się wyostrza nie tylko forma, ale uczucia emocje, pokazując nam nas samych.
Niebo łączyło się ziemią, człowiek z Bogiem, nigdzie nie było rozdzielenia, tylko wtedy gdy pojawiały się myśli – pojawiało się rozdzielenie.
Tam gdzie tylko istnienie – tam jedność, miłość, zaufanie…
I tak prowadzeni przez boską nawigacje dojechaliśmy do kopalni złota. Kopalnia, może to za dużo powiedziane, jednak teren mocno rozkopany, a przy niej samochód z namiotem. Co za ulga – cywilizacja…….
Trochę smutno patrzeć jak rozrywamy ziemię młotem pneumatycznym szukając jej skarbów, które uznaliśmy za wartościowe. A może to tylko takie małe trzęsienia ziemi, bo ziemia w tym miejscu ma sporo własnych konfliktów, któż to wie…….
W każdym razie po harmonii ostatnich kilkudziesięciu kilometrów, ten malutki teren 200×200 metrów wydawał się pobojowiskiem.
Pokarmiliśmy duchy i popadliśmy w refleksje nad światem…..
Po co to, na co? Co jeszcze człowiek zrobi, aby w swoim poziomie materii odznaczać się od innych.
Czego jeszcze potrzebuje, aby się nasycić, być lepszy od innych???
Choć z drugiej strony patrząc na prawo przyciągania (jako naturalne prawo wszechświata), ziemia może w tym konkretnym miejscu chce być podrapana, bo właśnie to złoto, że złoża ją uwierają.
Na początku spięta naszą wizytą rodzinka kopaczy okazała się bardzo sympatyczna, nie tylko wytłumaczyli drogę, ale również podarowali maleńki kawałek wapienia z opiłkami złota, a jak się potem okazało z twarzą ducha złota.
Złoto, złoto od wieków uznawane za symbol bogactwa. Moja mama, też bardzo go lubiła i zbierała. Wychowałam się w kulcie złotej biżuterii. I gdy umarła okazało się, że większość zniknęła.
Ktoś zabrał, ukradł, ona sprzedała, schowała …….?
W każdym razie znikło, trochę mi było przykro…….. szukałam na różne sposoby.
Jednak potem stwierdziłam, że widocznie nie było dla mnie.
Złoto to lekarstwo i może jego energii mi nie potrzeba, a może jeszcze nie jestem gotowa przyjąć całego złotego światła.
Zauważyliśmy na pustyni, ze bardzo mrużymy oczy, napinamy twarz, że ilość słońca, światła nas przytłacza, nie chcemy tej ilości przepuszczać przez siebie.
Powoli zaczęłam rozluźniać twarz i coraz większe ilości światła przepuszczać przez siebie swoją twarz, moje oczy, zaczęło się rozluźnienie.
Napełniam moje ciało złotym światłem, pozwalam mu być naczyniem dla boskiej energii
Pustynia i jej lekcje.
Z kopalni złota pojechaliśmy dalej uczęszczaną drogą (z tej strony widać było, że często jeździli do kopalni) zgodnie z wytycznymi ludzi z kopalni złota, na rozwidleniu mieliśmy podążyć w prawo i tak też zrobiliśmy.
Jednak oboje czuliśmy, że powinniśmy w lewo.
Ja straciłam prowadzenie, boska nawigacja straciła zasięg. Bartek z umysłu zaczął mi tłumaczyć, że dobrze jedziemy – bo objeżdżamy przeszkody terenowe, jak góry i diuny. Ja jednak czułam, że coś jest nie tak.
Ileż razy dałam siłę temu co racjonalne, zapominając o własnej drodze.
Uwalniam się od przymusu racjonalnego tłumaczenia sytuacji
Uwalniam się od przekonania, że umysł daje siłę i oparcie
Pozwalam się prowadzić
Oboje troszkę pogubieni (umysł nie daje oparcia) jechaliśmy dalej, jednak naturalność przyrody wynagradzała wszystko.
Piąty wymiar, a może już siódmy rzeczywistości. Miejsca gdzie człowiek zagląda z rzadka, nie ma stad zwierząt, nie ma ekspansji. Przyroda z radością przyglądająca się człowiekowi, który również z ciekawością zagląda w duszę pustyni.
Poznawaliśmy siebie nawzajem, czasem szczególnie na czarnej pustyni robiło się nieprzyjemnie gorąco, temperatura dochodziła do 42,6 stopnia w cieniu (w słońcu ponad 50), jednak gdy jest się na swojej drodze nawet taki upał jest do wytrzymania (bez wytchnienia, przez wiele godzin dnia).
Jechaliśmy, jechaliśmy wtopieni w pustynną przestrzeń, odpoczywając od czasu do czasu w cieniu samochodu.
Ojjj….. zostalibyśmy na dłużej, mamy jednak wrażenie, że ciało może nie wytrzymać dłużej takich upałów. Fakt w nocy temperatura spada nawet do 15 stopni, ale od godziny 15-18 można się usmażyć.
Nagle nawigacja Tom-Tom odzyskała sprawność – zobaczyła drogę, Soviet Military Maps również zaczął coś wiedzieć co miało potwierdzenie w rzeczywistości- okazało się, że jedyna możliwa droga to taka biegnąca prosto od diun na północ w kierunku Bogd.
I tym sposobem objechaliśmy wielkim 300-tu kilometrowym kołem park narodowy z diunami, będąc w gościach na pustyni Gobi, która ugościła nas po królewsku pokazując nam swoje piękno najładniej jak tylko potrafiła.
Kierunek drogi potwierdziła także kobieta z zepsutej ciężarówki, obok której się zatrzymaliśmy. Jej mąż próbował coś naprawić pod silnikiem. Mimo braku języka, pokazała nam że chyba poradzą sobie z naprawą , równocześnie jednak niezwykle szczerze ucieszyła się gdy daliśmy jej 5 litrów wody pitnej…
….A może ci z kopalni byli wysłannikami, którzy przekazali nam informację: „ na rozwidleniu jedzcie w prawo, jesteście potrzebni – by jak dobre anioły zawieźć potrzebującym wodę…” Może nie zeszliśmy ze swojej drogi…., tylko coś było do załatwienia.
– Co robimy? – padło pytanie na rozwidleniu w stronę Bogd, oraz w stronę głównej turystycznej magistrali…..(czytaj: lodówki….ludzie….woda….bezpieczeństwo…..)
– Pojedziemy parę kilometrów w stronę Bogd i przyjrzyjmy się drodze – stwierdziliśmy starym zwyczajem…
Na pierwszych kilometrach droga okazała się dobrze wyjeżdżonym traktem, i znów jak rano gdy boska nawigacja łapie zasięg – pojawiło się stado gazel!
– Jesteśmy NA SWOJEJ DRODZE (przez życie) – stwierdziliśmy z uśmiechem pewnie podążając kolejną 120 kilometrową kamienisto-piaszczystą drogą przez pustynię…
Dziękujemy temu magicznemu czasowi na Gobi w jej w takiej najczystszej formie, temu poza czasem i przestrzenią, a może już w innym wymiarze……
W gościnie u Gobi
Przez pustynię 8 sierpnia 2015
Czas na pustyni to czas najbliżej siebie. Wysoka temperatura, niska wilgotność, brak wody, pył i wiatr (jest wybawieniem od upałów) – to wszystko powoduje, że można bardziej zagłębić się w sobie. Odpuścić to co nie istotne i pójść całkowicie swoją drogą.
Dlatego wcale nie „płakaliśmy” gdy śpiewające piaski nie zaprosiły nas na dłużej, tylko słuchając naszych przewodników – cudownych wielbłądów i anioła Uaza – przeprawiliśmy się na drugą stronę wydm w kierunku miasteczka Sevrey.
Tak, wielbłądy znów przyszły powiedzieć nam, że jesteśmy wytrzymali, jednak mamy wybierać najprostsze drogi i to co chcemy osiągajmy małym kosztem energii.
Cudowni nauczyciele pasący się na diunach (wydmach) z cudownymi minkami.
Kolejna dolina – dalej na południe, bardziej zagłębiona w Gobi, czy na pewno jesteśmy normalni? – patrzyliśmy na siebie troszkę zdezorientowani, jednak jakaś znana nieznana siła pchała nas w tę stronę, chcąc pokazać kolejne odsłony pustyni, a przy okazji nas samych.
Byliśmy niecałe 100 km od granicy z Chinami (szkoda, że nie można tam pojechać tak po prostu samochodem – są możliwości, ale bardzo kosztowne i skomplikowane, do tego jeździ się z przewodnikiem). Dla mnie można powiedzieć: jest Mongolia i jest Gobi. To jakby przestrzeń zatopiona w innej rzeczywistości.
Takiej pustki, a może przestrzeni pomiędzy światami???
Samo Servey nie przyjęło nas gościnnie, była godzina 13-ta więc większość sklepów była zamknięta (nawet oni odpoczywają w upał), z internetu (GPRS) – zero możliwości korzystania, a nam jakimś anty cudem mapy Soviet Military (bo na TOM, TOM nie ma już co liczyć ) nie chciały się dobrze otwierać – liczyliśmy, że tutaj je uzupełnimy.
Wszechświat miał dla nas jednak inne plany.
Potem ruszyliśmy na zachód teraz już przez pustynię, czasem czarną, czasem pojawiały się wydmy.
Wszystko znów zaczęło tańczyć, śpiewać, duchy oznajmiały – jesteście tutaj mile, mile widziani po latach. Stapialiśmy się z przestrzenią, doznając bycia tu i teraz.
Gdzieniegdzie jakaś jurta ze stadami głównie wielbłądów i kaszmirów – kolejne zdjęcia, którymi nie możemy się nacieszyć.
Nacieszyć również spotkaniem z tymi niesamowitymi zwierzętami, które są w stanie znosić tak różne warunki klimatyczne.
Pozwalam sobie aklimatyzować w skrajnych warunkach z szybkością i łatwością
Aklimatyzacja tutaj na pustyni już jest nie porównywalna w stosunku do Maroka sprzed dwóch lat………….., fakt pomaga nam świadome nie jedzenie. Pijemy tylko wodę z jakimiś dodatkami i tyle.
Tutaj gdzieś pomiędzy wymiarami mam pewność odżywiania się energią praniczną. Cała przestrzeń pokazuje swoim istnieniem, że to możliwe.
W radości istnienia dojechaliśmy do jeziorka, gdzie zapewne kiedyś zaczynała się granica z Chinami i ……
już bez nawigacji wybraliśmy najbardziej uczęszczaną drogę na północ przez przełęcz (drogi które istniały na naszych mapach w nawigacjach w rzeczywistości nie istniały, a tych co istniały nie było na mapach!) . Zbliżał się wieczór temperatura spadała, powiewał czasem chłodny wiaterek, droga tak komfortowa, że można było jechać i z szybkością 50 km na godzinę.
Wszystko super, tylko dokąd prowadzi droga? rodziło się pytanie (nawigator pokazywał naszą pozycję i trasę którą przebyliśmy, jednak zdani byliśmy na łaskę drogi bo po bokach pola kamieni i brak odbić) . Pojawiał się lęk przed majestatem pustyni.
Nagle droga zaczęła iść ostro na przełęcz, a my spotkaliśmy samochód z dwoma paniami, które gdy na mapie pokazywaliśmy gdzie chcemy jechać – namawiały nas na powrót do Sevrey (80 km na wschód). My jednak chcieliśmy na Bogd (150 km na północ – należy sobie uzmysłowić jakie są tu dystanse do pokonania – jaka to przestrzeń).
W końcu pokazały żebyśmy jechali za nimi. I tak jakimiś tajemnymi drogami dojechaliśmy do paru jurt znajdujących się praktycznie na przełęczy.
Siostra naszej przewodniczki namalowała nam drogę do Bogd, choć Panie zgodnie namawiały nas na powrót do Sevrey.
Zauważyliśmy w całej Mongolii jedno, że większość pasterzy zna dobrze dojazd tylko do jednego miasteczka – gdzie jeździ na targ, reszta jest dla nich abstrakcją, a tutaj tym magicznym miasteczkiem było Sevrey.
Byliśmy cali pogubieni. Mogliśmy wracać praktycznie po swoich śladach lub…………..
Co wszechświat chce nam pokazać ……???
Troszkę zmęczeni wieczornym doświadczeniem stanęliśmy zaraz za przełęczą i poddaliśmy się medytacji, każdy na swój sposób.
Ja zaczęłam zastanawiać się – dlaczego zgubiłam prowadzenie?
A Bartek – dlaczego zgubił drogę?
Ja zaczęłam medytować i prosić wszystkie istoty o pomoc, podpowiedź – jak odzyskać prowadzenie?, a Bartek zagłębiał się w nie do końca otwierających się mapach Soviet Military Maps.
Każdy z nas dawał wyraz temu w co najbardziej wierzy.
Ja Bogu, istotom światła, Bartek umysłowi.
Dookoła nas rozgrywał się spektakl nocy, przestrzeń otulała nas do snu.
W wypalone przez słońce wolne przestrzenie chciał wedrzeć się lęk, niepewność, ego …
Wolne przestrzenie w moim ciele wypełniam z odwagą miłością, światłem
A zdjęcia na pewno oddają więcej niż słowa na ten moment, spotkania gościnnej pustyni i człowieka
Pustynne miasteczko na końcu asfaltu
W objęciach pustynnego miasta na końcu asfaltu 5-7 sierpnia 2015
W drodze do Dalanzador mijaliśmy po drodze kilka ogrodzonych pól uprawnych. Są tutaj wydajne studnie i można uprawiać warzywa.
Już w Bulgan świeże, tutejsze warzywa zrobiły nam dużo radości. Takie nowalijki….
Gdy podjechaliśmy bliżej miasteczka oczom naszym ukazały się migocące w wietrze bloki.
Czy to możliwe? Bloki na pustyni – zaczęliśmy się śmiać i wjechaliśmy do miasteczka jednego z najbardziej rolniczych w Mongolii.
Od razu powitał nas targ z miejscowymi specjałami jak marchewka, ziemniaczki, kapustka, ogórki, cebulka, pomidory, do tego solona dzika cebulka.
Wszystko opisane, że mongolskie.
Jest niesamowita różnica jak na razie w ich smaku w stosunku do europejskich. Te mają 100% smaku w smaku, nie są delikatne, są treściwe.
Natka cebulki lekko twardawa, po prostu rosła dość długo, a nie szybko została podpędzona nawozami. Z radością znów kupuje kapustkę do kiszenia, marchewkę , pomidory, maleńkie tutejsze jabłuszka (w cenie 12 zł za kilogram). Warzywa tutaj to luksus, jednak Mongołowie tak samo cieszą się nimi jak my.
Jeżeli ktoś narzeka na brak warzyw w Polsce – zapraszam na jakiś czas tutaj – uczy to niesamowitej pokory i cieszenia się każdym drobiazgiem. Radowania każdym prostym smakiem.
Rodzi się pytanie co lepsze grodzić ziemie, kopać ją, czy zabijać zwierzęta i tak jak tutaj mieć otwarte przestrzenie łąk.
Chyba są to pytania bez odpowiedzi obiektywnej.
Dla mnie zabijanie jest zabijaniem – nieważne czy zwierzęcia czy człowieka, jednak szanuję inny punkt widzenia.
A tutaj artykuł zwierzeta są do kochania znanego psychologa.
http://chooselife.pl/2012/07/21/zwierzeta-sa-do-kochania-nie-do-jedzenia-mowi-wojciech-eichelberger/
Każdy tutaj musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, co dla niego lepsze, bo wmówione nam przez wieki lęki, ze brak mięsa może doprowadzić do chorób, może spowodować te choroby. Więc nawet wielkich miłośników zwierząt namawiam do zagłębienia się w swoje przekonania na temat mięsa i powolne odrzucanie go w diecie.
Fanatyzm nie prowadzi nigdzie, może co najwyżej zniszczyć zdrowie, czy życie.
Nasz pobyt w miasteczku miał również dwa zadania:
po pierwsze wymienienia gumy na wahaczu, która się zużyła od ciągłej jazdy po tarce – co się udało. Za 25 000 (50 zł.) Mechanik uczciwy – podejrzewam, że wreszcie skasował nas jak swoich.
Drugi powód to danie wpisów na bloga, mieliśmy dużo zaległości. I to też wszechświat pomógł nam zrobić. Aż 9 wpisów zostało umieszczonych na blogu, gdyż znaleźliśmy cudowne miejsce na wzgórzu nad miasteczkiem z zasięgiem internetowym – gdzie spędziliśmy aż 2 noce. Ciesząc się internetem, w nocy przychodziły do nas konie – jako symbol – ucząc nas bycia całym tu i teraz, ukierunkowania na to energii i zgody na jego prowadzenie.
Energia którą wysyłasz może popłynąć we właściwym kierunku dopiero wtedy gdy będziesz we współbrzmieniu sam ze sobą. Ja siedzę za kierownicą swojego życia, i teraz przechodzę szkolenie jak kierować swoim pojazdem bezpiecznie, jak umieć błyskawicznie reagować na różne sytuacje, które mogą niespodziewanie pojawić się na drodze.
W Twoim życiu pojawią się nowe zdarzenia, które pozwolą Ci wzrastać.
Podejmij wyzwania
Ufam niezbicie boskiemu prowadzeniu. Wszystko służy mojemu dobru. Podążam za moim przeznaczeniem
(O koniu z książki Zwierzęta mocy J. Ruland)
I podążyliśmy w głąb pustyni Gobi doświadczać nowego.