renifery
now browsing by tag
Gdzieś na końcu świata – Hemmingberg
Hemmingberg 9-11 września 2016
Droga do Hemmingberg wiodła najpierw przez wielkie tereny bagienne, objęte rezerwatem przyrody,aby po jakiś czasie wjechać na bajkowe kamieniste wybrzeże.
– Barentsa jak Ty nas lubisz – mówiłam patrząc w otwarte morze, emocje na administratorów jeszcze były żywe, tak żywe, że oberwało się Bartkowi. Znaleźliśmy miejsce na nocleg (no może nie takie jak mieliśmy ostatnio w Rosji, nad samą wodą) – tutaj bardziej cywilizowane, ale i tak z widokiem na morze w którym w nocy odbijała się piękna zorza polarna.
Znów światy ludzi i Bogów się połączyły, a ja znów byłam tu i teraz w rezonansie z tym co jest.
Rano pojechaliśmy wąską, piękną drogą wzdłuż skalistego wybrzeża do Hemmingberg pół wymarłej wioski na końcu świata, aby tym razem znaleźć miejsce praktycznie na samej plaży.
Jeszcze podczas jazdy przywitał nas osobiście król tutejszych przestworzy – orzeł o wyraźnie żółtych nogach i dziobie. Zerwał się z pobliskiego głazu i wzniósł się ponad morzem, niosąc przesłanie – aby wznieść się ponad ciągłe rozważania o administratorach tych ziem….w końcu zaprosiło nas morze Barentsa…
Wznoszę się ponad własne emocje jestem tu i teraz
Mocno wiało – więc fala z siłą rozbijała się brzeg, tak jakby chciała rozbić te moje emocje do tej trawy na brzegu.
My widzieliśmy morze – ono widziało nas. Patrzyliśmy na siebie i przenikaliśmy się sobą, ciesząc ze spotkania.
– Barentsa jak ja Cię lubię – mówiłam patrząc w głąb i kołysząc się z landrynka do snu na wietrze.
Dobrze, że wcześniej zajęliśmy miejsce przy plaży, gdyż na noc zajechały za nas 2 campery.
I znów miałam na co narzekać!
Jak nie ludzie, ceny, chrobotek, trawa – to teraz nadmiar turystów.
Uwalniam się od przymusu narzekania
Mówię „tak” bieżącej chwili i cieszę się nią, zmieniając miejsce jak mi nie odpowiada.
Mam świadomość, że mogę zmienić swoje życie
Rankiem przy deszczowej pogodzie odjechaliśmy jako pierwsi z naszego „dzikiego kempingu” i tą samą drogą pojechaliśmy w kierunku Tany, nie wiedząc jeszcze gdzie jechać dalej.
Coraz częściej dochodziło między nami do kłótni, wywołane to było całkowicie inną energią Norwegii, niż znaną nam z Rosji (chodziło o energię administratorów, jak i moje emocje do chrobotka).
Na noc zaprosił nas parking między Vadso a Taną, jak się okazało pod świętą górą Sammów.
– Popatrz jak Norwegia się wdzięczy przed Tobą – powiedział Bartek .
– Daje Ci to co Ci może dać najlepszego – dodał, a to dolało oliwy do ognia…
– Tak, bo renifery zeżarły chrobotka – mówiłam dalej w amoku złości.
Ale fakt, od samego początku Norwegia pokazywała nam wszystko to co miała najlepszego dla nas.
Doceniam to co mi ktoś daje, nawet jeżeli to nie jest idealne
Zgubiłam intuicyjne prowadzenie kompletnie – gdy wchodzą w grę emocje prowadzenie ulatuje razem z nimi – tym razem przejął go Bartek wskazując kolejny cypel na dalekiej północy, nad otwartym morzem Barentsa – pokazując mi drogi na mapie prowadzące do niego.
– Co byś powiedziała na tą drogę – zapytał w Tanie.
– Możemy spróbować, ale jak będę czuła jakieś dziwne energie to wracamy… – zastrzegłam zaraz.
– Tak – dodał Bartek .
I kolejny raz ruszyliśmy przed siebie…
(Reszta wyprawy “w stronę serca” zostanie uzupełniona…..)
Pierwsze wrażenia z norweskiej dalekiej północy
Norwegia na dalekiej północy– pierwsze odczucia z drogi 9 września 2016
I pojechaliśmy, aby doznawać kolejnych doznań dalekich od przyjemnych.
Powiem gdy wyjechaliśmy za miasto okazało się, że teren jest bardzo zaludniony jak na północ której doświadczaliśmy wcześniej w Rosji. Teren bez domów ciągnął się maksymalnie 5 km, bo jak nie wieś to letnie domki, do tego ruch aut na drodze, praktycznie każdy parking obstawiony przez campery.
– Co tu musi być w sezonie! – aż strach pomyśleć.
Im dalej zanurzaliśmy się na północ tym bardziej dochodziło do mnie, że tutaj nie ma prawdziwej bogatej tundry, że nie ma też mojego serdecznego przyjaciela chrobotka – białego porostu rozświetlającego przestrzeń.
Zresztą przyroda tutaj zrobiła się dość uboga porównując z bogactwem biologicznym zza miedzy.
Bo problem hodowli to nie tylko nadmierny wypas reniferów, ale również owiec. Renifery zjadły co mogły, a owce to jeszcze wydeptały i tutaj na dalekiej północy miejsce pięknej kolorowej tundry z przewagą białego chrobotka zajęło co?
No zgadnijcie – jak wygląda nowoczesna tundra!
To trawa….
Tak najzwyklejsza na świecie trawa, szczególnie zadomowiona w pasie przybrzeżnym.
W Rosji przy zwykłej drodze przyroda jest piękna, tutaj jest hodowla i tundra to wypasione pastwiska o skromnym składzie gatunkowym.
Szły mi emocje na administratorów tych terenów. Tym bardziej, że to o Rosji mówi się, że ma zniszczoną przyrodę. W miastach, strefach militarnych zapewne tak, ale poza nimi jest dzika przyroda, która żyje swoim życiem.
A najdziwniejsze jest to, że słynne norweskie swetry nie są robione z wełny norweskiej. Jakaś paranoja.
Bartek widząc moje emocje próbował mnie uspokoić umysłem.
Mówił: – przecież i tak jak na dzisiejszy świat jest to dzika przyroda – w Mongolii którą pokochałaś było wszystko wygryzione, w górach Armenii i Gruzji podobnie. Przyjedziesz do Polski to zobaczysz pola uprawne i monokulturowe lasy. Ile znasz pięknych kniei o których marzysz i kwietnych łąk? A tutaj chcesz je mieć przez setki kilometrów.
– Zabili mojego przyjaciela chrobotka – płakałam jak dziecko.
– A może on nie chce rosnąc dla nich – próbował racjonalnie tłumaczyć sprawę Bartek.
– Tak nie chcą światła w sobie to im nie rośnie – mówiłam wręcz z satysfakcją.
Ustawiliśmy to, okazało się, że kultura umysłu zabijała od dziecka moją wrażliwość, moje głębokie odczuwanie przyrody, ludzi – zmuszając do kierowania się umysłem i podążania drogą tłumu. Patrzyli na mnie jak na osobę dziwną wręcz chorą psychicznie, gdy jako małe dziecko nie chciałam jeść mięsa – zjadać swoich przyjaciół, ale czującą to co inni głęboko ukryli wewnątrz.
Uwalniam się od przymusu zabijania swojego odczuwania, wrażliwości
Mam świadomość, że w mojej wrażliwości jest siła
Po drodze zaprosił nas zniszczony labirynt nad brzegiem fiordu. Wszystko dobrze opisane, jednak tak jak ludzie na ulicy bez energii, bez życia. Wszystko w umyśle.
Mam energię na życie
Po drodze pojawiły nas renifery, kiedyś dzicy wędrowcy północy, a teraz ….. ale o tym w innym poście
I rozczarowani drogą dojechaliśmy do miasteczka Vardo, które położone jest na wyspie połączonej z lądem tunelem podwodnym. Landrynka tym razem zanurkowała razem z nami.
A nas wzięło na opowieści o tunelach w Norwegii, którymi przejechaliśmy szczególnie w czasie naszej drugiej wizyty, jak liczyliśmy razem na pewno więcej niż 500 km.
W Vardo powitał nas nasz znajomy statek Hurtigruten, moje swego czasu wielkie marzenie, które dostarczyło nam nie lada emocji.
A może pozwoliło nam się bardziej zaprzyjaźnić z morzem Barentsa podczas rejsu.
http://brygidaibartek.pl/na-pokladzie-hurtigrutena/
http://brygidaibartek.pl/na-fali/
http://brygidaibartek.pl/dalej-niz-nordkapp/
Jego postój w porcie wzbudził w nas jakiś sentyment i był chyba jedyną atrakcją miasteczka.
W Vardo jest muzeum Pomorów (ludu żeglarzy bliższych Rosji, zamieszkujących również tereny wokół morza Białego), okazało się że zdjęć Pani Wessel nie ma, a na tablicy zapewne chodziło o to, że zdjęcia należą do Varanger muzeum w skład którego wchodzi również placówka Vardo.
Obok wyspy Vardo jest chyba najbardziej znana ptasia wyspa Norwegii, mieszkają na niej maskonury m.in. W czasie naszej wizyty między wyspą Vardo na ptasią wyspę krążył helikopter, który przewoził jakieś towary. Ptaka nie było ani jednego.
Wszystko to powodowało naszą konsternacje, znudzenie.
Bóg, wszechświat nas zna, więc po coś nas tu posłał – zadawaliśmy pytanie
No po co? Patrzyliśmy na siebie
– Patrz tam dalej jest jakiś Hemmingberg, może pojedziemy – powiedział Bartek widząc moją konsternacje popartą jeszcze wielką złością na administratorów – przywitamy się z otwartym morzem.
Ok- powiedziałam bez entuzjazmu
Reniferowa górka
Góra Reniferów 12 marzec 2012
I tak jak napisaliśmy , nie do końca udało się przez 3 dni nic nie robić . Góra Joenkielinen, a właściwie kopka około 500 metrów , wezwała, a chyba bardziej zaprosiła do siebie.
W nocy było -25 , więc koło południa gdy słoneczko troszkę ogrzało przestrzeń ruszyliśmy na biegówkach w przestrzeń dzikiej przyrody , śladami skuterów śnieżnych . Na górę jest 9 km . Szlak jest zarówno letni jak i zimowy. Wyrusza z leśnego parkingu w miejscowości Lemmenojoki. Pierwsze 4,5 km wiedzie przez las , a dla nas była to droga przez mękę, jakby jakaś dziwna energia dodawała kilometrów . Gdy po 2 godzinach zobaczyliśmy znak , że na górę jest jeszcze 4,5 km straciliśmy nadzieję na spotkanie z górą .
- może to nasza chciwość ?
- Chęć zdobywania ?
Pojawiały się pytania na które szukaliśmy odpowiedzi i nagle ,
Pojawiła się energia , tak jakby znów jakaś niewidzialna siła wlała nam dodatkowy jej zapas, uzupełniła bak i to jej najlepszym gatunkiem .
Następne 2,5 km przejechaliśmy w 15 minut .
Wtedy spotkaliśmy typową lapońską chatę coś w rodzaju tipi , z paleniskiem , a obok drewutnię z potężnym zapasem drzewa i to wszystko dla turystów . Darmowa chatka na nocleg .
Może świadomość, że mamy schronienie i w razie czego nie zamarzniemy dodała nam znów energii , zmęczenie ustąpiło , a w jego miejsce pojawiły się nowe siły
Ruszyliśmy ostatni odcinek najpierw prawie po płaskim , by potem przez ostatni kilometr wspinać się często zasypanymi przez śnieg ścieżkami skuterów w świat tundry , magii , własnego jestestwa . Gdzie wszystko pozostaje poza czasem i istnieje tylko człowiek i przyroda. Gdzie nie myśli w głowie , gdzie po prostu się jest .
Wszystkiemu dopomagał wiatr , który zmywał z nas to co stare , dając siłę na nowe , niby mroźny (na pewno było z -20) , ale jakoś tak przyjaźnie .
Nagle koło nas pojawili się wędrowcy północy ,renifery , które szły równolegle do nas w odległości około 50 metrów , przyglądając się nam , a my im . Takie dzikie wolne renifery (W Finlandii wiele żyje w zagrodach jak nasze owce)
Ciekawe kto był bardziej ciekawy kogo
Wysłannicy Wielkiego Ducha , który pokazał nam , że nasza droga to droga wędrowania , zarówno po świecie jak i do wnętrza siebie , a potem dzieleniem się tym z innymi (co też czynimy) .
Z góry , widać było praktycznie całą fińską Laponię , miało się wrażenie , że ktoś posiał podobne górki, kopki do tej pośród lasów . A gdy z góry spogląda się w daleką przestrzeń czuć jak maleńką istotą się jest, a mająca jakieś „wielkie” zadanie .
Pierwszy raz (Brygida ) zjeżdżałam po świeżym śniegu (czy biegówki w ogóle do tego służą?) i nie szło mi to dobrze , więc ściągnęłam
narty i jakoś udało mi się schodzić nie specjalnie się zapadając . Gorzej miał Bartek , bo przy zjeździe wywrócił się i urwał mocowanie od buta , więc dalszy odcinek przejeżdżał albo opierając się tylko o nartę, albo jak na hulajnodze, albo uskuteczniając dupozjazdy.
Dobrze, że trafiło na niego , bo jest świetnym narciarzem , ja na dwóch nartach nie mogłam za nim nadarzyć.
I tak po 6 godzinach wróciliśmy do ciepłego domku .
Chcieliśmy zaznaczyć , że było to nasze prywatne spotkanie z przyrodą tego miejsca, przez całą wycieczkę nie spotkaliśmy żadnego człowieka . Tylko my i przyroda. A góra , zawsze będzie dla nas górą reniferów.
Dziękujemy całemu wszechświatowi , że mogliśmy tego doświadczyć , reniferom za przekaz, górze za przyjecie , wiatrowi za zdmuchiwanie starego , domku za jego ciepło ……
I saunie , która potem nas rozgrzała i jak nago wyszliśmy na pole (było z minus -20) i popatrzyliśmy w rozgwieżdżone niebo nieśmiało zamigotała na nim zorza .
Dziękujemy